Jak smorgoński mistyk Absolut z rąk Szwedów wyzwolił – 

wspomnienie o Zbigniewie Żakiewiczu w piątą rocznicę śmierci

To jest moje miejsce mityczne [...] Takie miejsce trzeba mieć, bo ono z wiekiem staje się nie dalekim, ale coraz bliższym źródłem – mówiłeś w rozmowie z Henryką Dobosz, i takie miejsce, zastępujące tamto, w Mołodecznie, gdzie spędziłeś dzieciństwo, Kresy, z których zostałeś wygnany wolą możnych tego świata, by wraz z mamą i kurą Pulką podarowaną Wam przez sąsiadkę – która to kura wielokrotnie ratowała Was przed głodem – po długiej wędrówce, przez Łódź, Wrocław, Opole, znaleźć się wreszcie w Gdańsku i na Kaszubach, które schodziłeś wzdłuż i wszerz wraz z przyjacielem Jędrzejem Smulkowskim, fizykiem- teoretykiem.

Lud kaszubski jest bardzo podobny do białoruskiego. Może dlatego, że oni tutaj też byli na Kresach, między polskością i niemieckością – tłumaczyłeś swoją miłość do Kaszub, z krajobrazami jakby żywcem przeniesionymi z Wileńszczyzny, gdzie oprócz buków, które tam nie rosły, wszystko inne wydaje się repliką stworzoną dla Was, wygnańców. Wszystko co w swoim kaszubskim wędrowaniu spotkałeś, wydaje się być kalką tego, co zapamiętałeś z dzieciństwa, poza które nie czułeś nigdy potrzeby wyjść. „Być dzieckiem – czyli być poetą. Być poetą, to być dzieckiem” – twierdziłeś i pisarzem o niezwykłej poetyckiej wyobraźni zawsze byłeś, zaś Twoja proza pisana bardzo osobnym, bardzo Żakiewiczowym językiem, przy niewielkiej tylko manipulacji wersyfikacyjnej mogłaby funkcjonować jako poezja.

Poznaliśmy się późno, ja dobiegałem mocno zadyszany mojego półwiecza, ty zbliżałeś się do biblijnej siedemdziesiątki, o której Psalm 90.10 mówi: „Dni wieku naszego jest lat siedemdziesiąt, a jeźli kto duższy, lat osiemdziesiąt, a to co naylepszego w nich, tylko kłopot i nędza, a gdy to pominie, tedy prędko odlatujemy”. („Biblia Gdańska”)

Już wiedziałeś, jak ta biblijna granica boli. Za niedługo, podczas sesji w szacownych murach Ratusza Staromiejskiego, spróbujesz zbliżyć się do siebie siedemdziesięcioletniego, dywagując: „Różnie boli, a jak się z tym mamy po biblijnej siedemdziesiątce?”, Zbliżyć, chociaż niekoniecznie zrozumieć, bo na to wciąż jeszcze uważałeś że nie nadszedł czas. „Nie zdążyła ja się jeszcze nażyć, nie zdążyła” – powtarzałeś za swoim alter ego, Ciotuleńką Eweliną, przeniesioną przez Ciebie z Kresów na Kaszuby.

Pomieszkiwałem wówczas przez większą część roku w małej kaszubskiej wioseczce, wpisanej w podkowę trzech jezior: Sudomia, Mielnicy i Żołnowa. Szukałeś miejsca, gdzie mógłbyś w spokoju popracować nad nową książką. Tata mój, Zbigniew, Twój kolega po piórze a przy tym wileński „ziemlak” spytał, czy znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego Zbigniewa. Znalazło się w domku gościnnym, który tak sobie upodobałeś, że z czasem zaczęliśmy go nazywać Żakiewiczówką.

Przywiózł Ciebie Paweł Huelle, dla którego była to po części wyprawa sentymentalna w przeszłość, bo tutaj spędził wraz z rodzicami, jako dziecko, kilka kolejnych wakacji. Opisał to w 1998 roku w jednym z odcinków swojego, pisanego dla „Gazety Wyborczej” cyklu zapisków „Imiona, Miejsca”, zręcznie łącząc to co przeszłe, zapamiętane przez niego z dzieciństwa, z teraźniejszością, a więc spotkaniem Twoim z Tomasem Venclovą, którego Paweł, wiedząc, że u mnie gościsz, przywiózł, chcąc, by dwóch zakorzenionych w Wileńszczyźnie autorów wreszcie się poznało. Na ile litrów wypitego poznawacza owo spotkanie przełożyło się, Paweł dyskretnie milczy, ja zaś niczym kelner z restauracji „Sowa i Przyjaciele” zdradzę, że ze sprzedanych w skupie butelek (były jeszcze wtedy takie) uzbierałem sporą sumkę.

Wcześniej znałem Ciebie wyłącznie z czytanych z satysfakcją, że wchodzę w bardzo osobny świat Twoich książek. Miejscem, które sobie szczególnie upodobałeś, był mały skrawek wschodniego brzegu jeziora Sudomie, gdzie oparty o pochyloną ku wodzie olchę kontemplowałeś szaleńczo rozrzutne zachody słońca: Gdy tylko słońce dotknie ciemniej koronki iglastych lasów – na niebie stają łuny pożarów. Nie wiedzieć skąd pojawiają się zachodnie chmury, przyjmując barwy czerwieni i purpury. Krańce wschodnie są granatowe, wręcz czarne. I oto jezioro staje się lustrem nieba i słońca, które połknęło czarny las – pisałeś w zapiskach dla „Kwartalnika Artystycznego”.

W tym lustrze „nieba i słońca” znajdowałeś mistyczną łączność z Absolutem, syciłeś (stąd żartobliwie wywodziłeś etymologię nazwy Sycowa Huta) zmysły, ładowałeś akumulatory do pracy literackiej. Miałeś dobry słuch, wyczulony na język gminu, pełen zdrowej, wiejskiej rubaszności, bardzo obrazowy i pomysłowy w nazywaniu stanów psychicznych oraz nadawania nazw z iście adamową inwencją zjawiskom przyrody i owocom natury. Byłeś bardzo otwarty na towarzystwo ludzi, chętnie wyławiając z opowieści toczonych przy piwku w sąsiedztwie wiejskiego sklepiku, gdzie często wracając z pracy spotykałem Ciebie pogrążonego w wesołej dyskusji ze współbiesiadnikami, miejscowymi i letnikami, pod tabliczką z napisem: „Spożywanie alkoholu w obrębie sklepu wzbronione” – materiał do swoich książek.

Pamiętam, jak spotkałem kiedyś Ciebie, wracającego z takiego posiedzenia pod sklepem, w którym – z dumą mi pokazywałeś – zdobyłeś rzecz bezcenną, butelczynę Absolutu, bezczelnie skradzionego przez Szwedów i niczym dżin zamkniętego w tejże: „Widzisz kochanieńki, ci bezbożni wikingowie chcą pozbawić świat Absolutu, zawładnąć tym, który jak wiemy, gdzie chce, tam wieje, a nawet, o zgrozo, racjonować, bo jak opowiadał mi pewien Polak mieszkający w Sztokholmie, alkohol jest tam dawkowany na dowód osobisty”.

A że było to krótko po wyborach, w których znany polski bimbrownik uzyskał niezły wynik, ze smutkiem dodałeś: „Boję się, że ten nasz polski fanatyk zdejmowania krzyży w miejscach publicznych też wpadnie na podobny pomysł”. Czym prędzej dokonaliśmy więc wypuszczenia Absolutu z butelki, ratując być może w ten sposób świat przed całkowitą laicyzacją.

Twoje kolana coraz częściej protestowały przeciwko zmuszaniu ich do dźwigania potężnego, smorgońskiego niedźwiedzia. Nadeszła wreszcie chwila, gdy zdrowie nie pozwoliło Tobie już na kilkudniowe wypady na Kaszuby. Zastąpiliśmy je jednodniowymi pielgrzymkami śladem Twoich wcześniejszych zauroczeń.

Stała trasa prowadziła przez Kartuzy, Sianowo, do Mirachowa. Miejscem, które sobie szczególnie upodobałeś, była słynna niedawnym cudem kapliczka w Mirachowie pod wezwaniem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, w której ukazała się grupie dzieci niezwykła jasność, a jednemu z nich, ośmioletniej Halince, także tajemniczy mężczyzna w niezwykłej poświacie, taki jak na słynnym obrazie namalowanym według wizji św. Faustyny.

Kiedy odwiedziliśmy Mirachowo, pamięć tamtych wydarzeń już jakby się zacierała. Kapliczka, po owym cudzie odnowiona, nosiła wyraźne ślady dotknięcia zębem czasu. Wejście do niej było zamknięte, a gdzie klucz, trudno się było dowiedzieć. Przysiedliśmy w cieniu potężnej, wielowiekowej lipy, gdzie zwierzyłeś mi się ze swojej fascynacji postacią siostry Faustyny, późniejszej świętej.

Dzienniczek św. Faustyny, jej wizje, droga życiowa, stały się Tobie szczególnie bliskie w ostatnich, pełnych cierpienia fizycznego i duchowego latach życia. Bóg jest miłością – Miłosierdzie Jego czynem, powtarzałeś za świętą, odwiedzając mnie w szpitalu na Smoluchowskiego i próbując w ten sposób podnieść na duchu.

Zauroczony postacią św. Faustyny zamierzałeś napisać kolejną książkę, która byłaby summą Twoich mistycznych przemyśleń. Książkę, w świetle której nareszcie obraz Twojego życia, życia Twoich bohaterów, nabrałby finalnego kształtu, nieprzemijalnego sensu. Być może w rękopisach znajdują się jakieś fragmenty tej pracy, ale niestety całości nie zdążyłeś ukończyć.

Nadszedł czas, gdy zabrakło naszych wypraw na Kaszuby i tych wspólnych biesiad na łące i na werandzie. Wszystko to znajduje się gdzieś w chmurze, że użyję tu modnego zwrotu komputerowców, który nie wiem co znaczy, ale brzmi bardzo poetycko, przemawiając do wyobraźni. Nasze kontakty ograniczyły się do Twoich nocnych telefonów o nieludzkich porach i moich wizyt u Ciebie w Gdańsku. To już nie był dialog, ale raczej Twój monolog, chaotyczny, jakbyś rozpaczliwie próbował nadążyć za upływającym czasem, bojąc się, że nie zdołasz wszystkiego powiedzieć i do końca zrozumieć.

Praca nad książką o św. Faustynie mocno nadwyrężała twoje siły, wciąż nie mogłeś znaleźć do niej klucza. Mocno doskwierał Tobie brak możliwości wypadów na Kaszuby. Uwięziony w domu, gdyż zdezelowane kolana zdecydowanie odmówiły Tobie posłuszeństwa, pomimo opieki anioła cierpliwości, żony Dominiki, wpadłeś w melancholię.

Wybraliśmy się jeszcze raz razem, by kupić Tobie marynarkę w jakimś niebotycznym rozmiarze kilkunastu iksów, co miało raczej być pretekstem do wyrwania się na chwilę nad morze, by na plaży w Brzeźnie podumać nad bezbrzeżnością żywiołu. Zawiozłem Cię także, i to był chyba nasz ostatni wspólny wyjazd, do kościerskiego szpitala, gdzie miano zreperować Twoje kolana, ale niestety, to był już smutny finał twojego żegnania się ze światem, zakończony ostateczną repatriacją w swoje ostatnie miejsce mityczne, gdzie spoczywasz pod skromnym polnym kamieniem, na którym widnieje wyryty cytat z Yeatsa: „Teraz wojnę z Bogiem rozpoczyna: Wygra Bóg, gdy wybije godzina” (tłum. Ludmiła Marjańska)

Pozostały na szczęście Twoje książki, o których Ty, panteista z zachwytu i manichejczyk w owego zachwytu rozumieniu, tak mówiłeś w rozmowie z Henryką Dobosz: „Właściwie chciałbym to podkreślić, że moje książki pełnią rolę oczyszczającą i porządkującą w stosunku do mojego życia. Życia, chyba spełnionego, bo opisanego, a niewielu ma ku temu okazję i talent”.

Zbigniew Radosław Szymański

Zbigniew Żakiewicz (ur. 6 czerwca 1933 – właściwie urodzony w 1932, metrykę zmieniono w 1944 – w Wilnie, zm. 24 czerwca 2010 w Gdańsku) – polski pisarz, publicysta, rusycysta i historyk literatury rosyjskiej. Jeden ze współczesnych prozaików z tzw. nurtu literatury kresowej, często wymieniany obok Konwickiego, Odojewskiego i Buczkowskiego. Prócz nostalgicznej prozy wspomnieniowej (m. in. powieści zebrane w wydanym w 2006 r. tomie pt. „Tryptyk Wileński”) w latach siedemdziesiątych XX wieku tworzył również prozę eksperymentalną, oniryczną, zdradzającą jego zainteresowania fantasmagoriami francuskiej nouveau roman, z licznymi echami twórczości Białoszewskiego, Gombrowicza czy Konwickiego (czytelnymi zwłaszcza w powieściach „Czteropalczasty” i „To sen tylko, Danielu”).

Twórczość 

Zbiory opowiadań:

1962 „Chłopiec o lisiej twarzy”

1967 „Liście”

Powieści

1968 „Ród Abaczów” (wyd. 2 1971; wyd. 3 1979; wyd. 4 w trylogii pt. „Saga Wileńska” w 1992)

1970 „Biały karzeł” (wyd. 2 1975)

1973 „To sen tylko, Danielu”

1975 „Dolina Hortensji” (wyd. 2 1977; wyd. 3 1980; wyd. 4 w trylogii pt. „Saga Wileńska” 1992)

1977 „Czteropalcy”

1978 „Markizo”

1982 „Wilcze łąki” (wyd. 2 w trylogii pt. „Saga Wileńska” 1992)

1988 „Ciotuleńka”, na podstawie której program II Polskiego Radia przygotował kilka odcinków słuchowiska z Martą Lipińską w roli Ciotuleńki, Eweliny Puciatowej.

1993 „Wilio, w głębokościach morza”

2000 „Gorycz i sól morza. Szkice literackie”

1970 „Ludzie i krajobrazy”

1977 „Dziennik intymny mego N.N.”

1987 „Pożądanie Wzgórz Wiekuistych”

1996 „Ujrzane, w czasie zatrzymane”

Utwory dla dzieci i młodzieży:

1972 „Kraina Sto Piątej Tajemnicy” (wyd. 2 1977; wyd. 3 1988)

1975 „Ostatni rejs „Grubego Jana”

1976 „Dwaj dzielni z Plimplańskiego Lasu” (wyd. 2 1981), na podstawie książki powstał później serial lalkowy „Maurycy i Hawranek”

1979 „Straszne bliźnięta”

1981 „Opowieści z Bajkolandii”

1982 „Pan Tip-Top”

1987 „Latarnia dziadka Utopka”

1988 „Opowieść o wiernym pająku”

Odznaczenia i nagrody (wybór):

1971 – Nagroda Fundacji im. Kościelskich

1976 – Złoty Krzyż Zasługi

1989 – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski

1998 – Medal Komisji Edukacji Narodowej

2000 – Medal Księcia Mściwoja II

Wstecz