Okiem obserwatora 

Zmierzch ery Landsbergisa

   Wymieniając takie nazwiska jak Margaret Thatcher, Francois Mitterrand, Helmut Kohl (ostatni skandal z partyjnymi finansami CDU, uważam, nie zaćmi jego osobowości), zawsze mamy na myśli pewien okres w najnowszej historii naszego kontynentu. Można się spierać, na ile wymienione postacie były mężami stanu, niemniej nie podlega dyskusji sam empiryczny fakt, iż pełniąc swe kadencje, zostawili głęboki ślad nie tylko na losach swych krajów, ale i w znacznym stopniu również całej Europy. 
   Na Litwie w ciągu ostatnich 10 lat istotną rolę w życiu całego kraju odgrywał jeden polityk. Nazywa się Vytautas Landsbergis. 

   SAjUdis, Landsbergis, niepodległość 
   Dla uniknięcia nieporozumień należy już na początku wyjaśnić, iż wymieniając jednym ciągiem nazwiska byłych wybitnych europejskich przywódców i osobę aktualnego lidera rządzących na Litwie konserwatystów, nie było moją intencją stawiania między nimi znaku równości. Nazwisko Landsbergisa najprawdopodobniej dla większości Europejczyków o niczym nie mówi, podobnie zresztą jak i przewodniczący litewskiego Sejmu, często podróżując po Europie, przyjmowany jest tam raczej w roli petenta. Dlatego, wprowadzając pojęcie ery Landsbergisa, mam na uwadze jego oddziaływanie jako polityka wyłącznie na terenach pomiędzy Niemnem a Wilią. 
   Rozwój wydarzeń w naszym kraju ostatnich kilku - a w zasadzie nawet kilkunastu miesięcy - wskazuje, że zmiana warty na stanowisku lidera rządzącej partii jest kwestią najbliższej przyszłości (może nawet najbliższych miesięcy). Wraz z odejściem Vytautasa Landsbergisa z tzw. wielkiej polityki zamknie się też pewna epoka w poniepodległościowej historii Litwy. Na jej stronice bez wątpienia jego nazwisko trafi jako pewien symbol, odzwierciedlający dążenia Litwinów do odzyskania wolności. Kiedyś, być może, litewscy uczniowie, ucząc się z podręczników tragicznych wydarzeń z przełomu lat 80/90, będą je sobie schematycznie kojarzyć z formułką: Sąjúdis, Landsbergis, niepodległość. 

   Kierunek Zachód
   Zdecydowanie proeuropejska polityka zagraniczna Litwy jest też w niemałym stopniu zasługą aktualnego przewodniczącego Sejmu. Nie będzie chyba zbytnią przesadą stwierdzenie, że to determinacja, jaką się wykazała rządząca koalicja w konkretnych posunięciach (zwiększenie wydatków na armię do 2 proc. PKB, tworzenie wspólnych batalionów z żołnierzami z krajów NATO), zaowocowało tym, że Litwę dzisiaj wymienia się jako lidera wśród grupy państw, pretendujących na przyjęcie do Paktu Północnoatlantyckiego. Jako kontrargument w dyplomatycznej walce z Moskwą, która, sprzeciwiając się wstąpieniu Litwy do NATO, nalega na nieprzekraczalnych dla Sojuszu rubieży byłych granic ZSRR, V. Landsbergis wyraża przekonanie, iż Litwa nigdy nie była częścią Związku Radzieckiego tylko republiką okupowaną przez to państwo. 
   Wypada zauważyć, że specyficznym wyrażaniem przez Landsbergisa swego prozachodniego nastawienia jest jego antyrosyjskość. Litewski przewodniczący Sejmu nawet bez koniecznego powodu lubi pograć rosyjskiemu niedźwiedziowi na nosie. Mając na uwadze gospodarcze uzależnienie Litwy od Rosji, brawura konserwatysty nie zawsze jest korzystna dla interesów litewskiego państwa.
   Antyrosyjskość nie jest jednakże jedynym jego uzewnętrznieniem europejskich sympatii. To właśnie Landsbergis - po fiasku ze skandynawskimi bądź niemieckimi obwodnicami - tory do Europy zdecydował się przekładać przez Polskę. Zapoczątkował on nieznane dotychczas w polsko-litewskich kontaktach zjawisko, które można byłoby nazwać instytucjonalizacją stosunków. Był ojcem chrzestnym pomysłu powołania Polsko-Litewskiego Zgromadzenia Poselskiego. 

   Instytucjonalizator z kompleksem 
   Po takiej inicjatywie wydawałoby się, że w mentalności pomysłodawcy nastąpił zasadniczy przełom w postrzeganiu wspólnej wizji stosunków ongiś bratnich narodów spod jednego berła. Niestety, dość szybko się okazało, że żadnego przełomu nie ma, a obranie Polski za strategicznego partnera, który miałby wciągnąć Litwę do NATO i UE, Landsbergis traktuje raczej tylko jako nieuniknioną konieczność. Koniunkturalne otwarcie się na Polskę nie zmieniło bowiem ani stosunku do polskiej społeczności na Litwie, której, jak sądzę, nie potrafi traktować inaczej jak potencjalny materiał do lituanizacji, ani autentycznie wyzbyć się wszelkich uprzedzeń i kompleksów w stosunku do zachodniego sąsiada. Jeżeli mowa o kompleksach, to symptomatycznym jest tutaj pewien drobny incydent. Kiedyś, przed kilkoma laty, zapytany w Warszawie przez dziennikarza na temat pomysłu sfilmowania „Ogniem i mieczem”, odpowiedział, że nie lubi tej powieści za jej antylitewskość. Okazało się, że pana przewodniczącego boli w powieści nabijanie się Zagłoby z poczciwego Litwina Longinusa Podbipięty. V. Landsbergis uznał to za charakterystyczny przykład wyniosłego traktowania (z góry) Litwinów przez Polaków. Wszyscy, którzy czytali powieść bądź oglądali film, chyba nie mają wątpliwości, co do przynajmniej wyostrzonej wrażliwości jeżeli nie kompleksu pana Landsbergisa w stosunku do Polaków. O doraźnym i koniunkturalnym traktowaniu przez szefa litewskich konserwatystów gestów pojednania w stosunku do Polaków świadczą też fakty, kiedy składał obietnice w chwilach, kiedy potrzebował poparcia polskiej społeczności; bez skrupułów wycofywał się jednak z obietnic, jak tylko polskie głosy nie były mu już potrzebne.

   Nigdy nie lubiany 
   Na wstępie wspomniałem, że Landsbergis przejdzie do historii Litwy jako symbol niepodległości. Dziwnym paradoksem więc jest, że „tévelis”, jak często jest nazywany w narodzie, nigdy nie cieszył się popularnością wśród swych rodaków. We wszelkich rankingach popularności szef konserwatystów, jak reguła, mieści się na szarym końcu. Niepopularność Landsbergisa nie da się wytłumaczyć tylko, dajmy na to, złą sytuacją gospodarczą na Litwie, gdyż nigdy nie kierował rządem, a więc formalnie nie ponosił odpowiedzialności za sprawy gospodarcze. Zresztą nawet w momencie relatywnej prosperity gospodarczej w kraju, kiedy konserwatyści byli u szczytu swej potęgi, Landsbergis na wyborach prezydenckich zdobył zaledwie 15 proc. głosów. 
   Sen lidera konserwatystów o fotelu prezydenckim nie ziścił się, wydaje mi się, właśnie dlatego, że Landsbergis zbyt tej władzy pragnął, wręcz pożądał. Tak mu się chciało być prezydentem, że nie umiał tego ukryć przed wyborcami. Ludzi, jak wiadomo, zbytnia pazerność polityków na władzę bardzo drażni. Nie podoba się też potencjalnym wyborcom alergiczna wręcz reakcja przewodniczącego Sejmu na krytykę, z której powodu niejednokrotnie użerał się z prasą. Zarozumiałość i pycha uzupełnia tylko negatywny stereotyp postaci przewodniczącego Sejmu w litewskim społeczeństwie.
Vytautas Landsbergis nie ustąpił z kierownictwa partią po klęsce w wyborach prezydenckich, nie wycofał się z polityki po skandalach z parcelami, nie zamierza rezygnować nadal mimo wewnątrzpartyjnej wojny, która pogrąża Związek Ojczyzny. Erę Landsbergisa mogą więc przerwać bądź jesienne wybory parlamentarne, bądź wcześniej jeszcze zamknął, ją sami konserwatyści. Każdy przypadek i tak jest już mocno spóźniony. 


Tadeusz Andrzejewski

Wstecz