XII Festiwal Kultury Polskiej Ziemi Wileńskiej  „Kwiaty Polskie” -  2000 

Polacy - to jedna rodzina 

- duża, zgrana... Takie wrażenie odniósł każdy, kto 27 maja zawitał do Niemenczyna. Tu, już po raz dwunasty, odbywał się w amfiteatrze letnim Festiwal Kultury Polskiej Ziemi Wileńskiej „Kwiaty Polskie”. Zrodzony z lekkiej ręki niestrudzonego działacza na polu krzewienia ojczystej tradycji w pieśni i tańcu, kierownika zespołu „Wileńszczyzna”- dziś posła na Sejm Republiki Litewskiej - Jana Mincewicza na zaraniu odrodzenia narodowego, szczęśliwie przetrwał do dziś i stał się ojcem chrzestnym festiwali rejonów solecznickiego, trockiego, święciańskiego... „Kwiaty Polskie” w kalendarzu imprez artystycznych Wileńszczyzny zajęły trwałe i honorowe miejsce. Tu, do uroczego Niemenczyna nad Wilią zjeżdżają najpiękniejsze kwiaty kultury ojczystej - zespoły dziecięce, tancerze i śpiewacy z Wilna i okolicznych miejscowości, ostatnio też coraz więcej gości, by na parę dni (tradycja dwudniowego festiwalu zrodziła się tego roku i chyba się przyżyje) zamienić miasteczko w stolicę pieśni, kultury ojczystej. 

* * *

Święto rozpoczęło się od defilady zespołów, które pięknym, barwnym korowodem przeszły przez miasteczko. Wszyscy mieszkańcy praktycznie stali się jego uczestnikami - stawali w drzwiach domów, śpieszyli do amfiteatru... Leśna estrada tego roku wystrojona w kwiaty polskie, te niepretensjonalne „bławatki, kaczeńce i maki” oraz dostojne palmy wileńskie tworzyła naprawdę oryginalną - swojską, a zarazem odpowiednią scenerię dla Mszy św., której zebrani wysłuchali w należnym skupieniu, a słowa ks. prof. dra Tadeusza Krahela z homilii- o miłości do ziemi ojczystej, kultury, bliźniego - jakoś szczególnie były w tym miejscu odbierane. Msza św. koncelebrowana przez ks. Wiesława Wójcika, dyrektora Biura Pomocy dla Katolików na Wschodzie Episkopatu Polski oraz księży profesorów z Polski Tadeusza Krahela i Tadeusza Kasabułę zjednoczyła jeszcze bardziej widzów, artystów, gości honorowych, wśród których nie zabrakło przedstawicieli korpusu dyplomatycznego RP, towarzystw miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej oraz miejscowych działaczy i polityków w rozumieniu tego, że dla każdego z nas kultura ojczysta - niech w tym najbardziej popularnym wydaniu - pieśni i tańca ludowego jest wartością szczególną, bo łączącą z korzeniami narodu. 
     Festiwal co roku rozszerza swoją formułę. Tego roku było dość sporo zespołów z Polski. M. in. wspaniała Orkiestra Dęta Gminy Wejherowo, zespoły ludowe z Rudna, z Bojana: „Checz” i „Koleczkowianie”; „Kiełek” z Kartuz, zespół ukraiński „Czeremosz” z Węgorzewa, kapela podwórkowa „Taaka Paka” z Parczewa, Chór Kombatanta z Białegostoku. Wśród miejscowych zespołów znalazły się nie tylko ludowe, ale też dziecięce, m.in. „Sto uśmiechów” z Wileńskiego Gimnazjum im. A. Mickiewicza. Trudno wymienić wszystkich uczestników, by nie przeciągać wyliczanki. Może odnotujmy tylko, że geograficznie Wileńszczyzna była różnorodnie reprezentowana: „Ejszyszczanie”, „Troczanie” (nazwy zespołów mówią same, skąd pochodzą jego artyści), „Truskaweczka” z Awiżeń, „Wesołe dzwoneczki” z Grzegorzewa, „Przepióreczka” z Miednik, „Cantate” z Szumska, „Nuta” z Bezdan, „Czerwone maki” z Jawniun, „Brzózka” z Podbrzezia, „Jutrzenka” z Niemenczyna założona przed 25 laty przez Jana Mincewicza, „Przyjaźń” z Rudaminy, zawsze oczekiwana „Kotwica” z Kowna i „Wileńszczyzna”. Połączone chóry i grupy tancerzy, solowe występy zespołów - widzowie naprawdę mieli możność zaspokoić swoje gusta... M. in. byliśmy świadkami prezentacji nowego utworu Jana Mincewicza „Ojcowizna”. 

* * *

Festiwal - to nie tylko piosenka i taniec, to też wystawa twórców ludowych. Jak co roku odbyła się w gościnnej szkole średniej nr 1, a jej organizatorami byli Michał Treszczyński i Waldemar Wiszniewski. W sali szkolnej swe prace zaprezentowało m. in. koło ceramików ze szkoły średniej w Podbrzeziu. Pod kierunkiem swej mistrzyni Margaryty Czekolis dziewczynki uczą się wypalania glinianych cudeniek. Powstają też swoiste ceramiczne obrazy. Na wystawie mieliśmy możność zobaczyć taki ceramiczny tryptyk. O swych wyrobach chętnie opowiadały Kasia Sadowska, Julia Bojko, Teresa Stankiewicz oraz Rima Jonyté. 
     Młodzież z Wyższej Szkoły Rolniczej w Białej Wace prezentowała swe obrazy. Studenci I roku turystyki czynią pierwsze malarskie (udane) próby. Justyna Januszkiewicz, Irena Łukaszewicz, Jarosław Sankowski, Krystyna Gładkaja, Bożena Oliökevićiuté nie pretendują do miana malarzy, jednak pędzle i farby pociągają ich, jest to jedna z form spędzania czasu wolnego - takie podpatrywanie ojczystych pejzaży... 
     Co roku uczestniczy w wystawie twórców ludowych festiwalu rzeźbiarz Józef Miłosz z Mejszagoły. Jako 14-letni chłopiec sięgnął po klocek drewna i wyciął figurkę Matki Bożej. Zmysł artystyczny odziedziczył częściowo po ojcu, który wypalał figurki z gliny, jak też po dziadku, który rzeźbił w drewnie. Dotychczas można obejrzeć w Niestaniszkach koło Świra na Białorusi, w miejscowym kościele drewniany ołtarz św. Izydora - dzieło rąk dziadka. Ulubiony temat prac pana Józefa - figury świętych, Jezusa Frasobliwego, ale też związane z przyrodą, z wiejską codziennością. Gdyby tak policzyć te najbardziej udane - mówi pan Miłosz - uzbierałoby się zapewne więcej 3 tysięcy. Część z nich powędrowała do Niemiec, Polski, Chicago. Najważniejsze jednak, żeby rośli nam młodzi mistrzowie - mówi pan Józef. W latach 80. starał się przekazać swe umiejętności uczniom szkoły w Mejszagole, podczas lekcji prac, które prowadził. Niestety, dziś niewielu jest chętnych dłubać w drzewie, bo to pracochłonne i na tym interesu raczej się nie zrobi. Trzeba też drewno lubić jako tworzywo, widzieć jego piękno, czuć jego ciepło pod palcami. Wtedy potrafi pod nimi ożyć i przemówić - w postaci fujareczki rzeźbionej, wiejskiego pastuszka, zwierzęcia... 

* * *

Henryk Wojciechowski z Szyłan przyjechał na tegoroczną wystawę wraz z żoną Heleną. Eksponowane przez nich wyroby - to ładne, słoneczne kosze. Różnego kształtu i wielkości. Trudno się oprzeć pokusie, by nie wziąć ich do rąk albo chociażby dotknąć. Pasują „jak ulał” i do lasu, i na działkę, i na targ. Są lekkie, ale i mocne. Pan Henryk się chwali, że jeśli właściwie jego kosza używać, to może służyć nawet parę dziesiątków lat. 
     Kosz wypleść - powiada - bagatela. Więcej zabiegu wymaga przygotowanie materiału: leszczyny, czeremchy, łozy, sosnowych korzeni. Przeważnie robi się to na jesieni i pomaga mu w tym cała rodzina, a zimą - kiedy jest więcej czasu - wyplata. Pierwszy kosz zrobił pan Henryk, kiedy miał 16 lat, podpatrzywszy ojca, który był wziętym we wsi wikliniarzem. Udało się, a kolejne kosze były coraz lepsze. Kosz, przeważnie na wsi zawsze jest potrzebny, więc na brak nabywców pan Henryk nie narzeka...

* * *

Koncert, wystawa sztuki ludowej, kiermasz, gwar, wesołe twarze - ludzie mieli prawdziwe święto ludowe. Na zakończenie zespoły otrzymały dyplomy honorowe, wyróżnienia. Nagrodą jedną dla wszystkich była radość z obcowania - tego codziennego, międzyludzkiego oraz tego bardziej wzniosłego - z kulturą ojczystą i tradycją. Żegnając się dziękowano organizatorom i już mówiono o pomysłach na następny rok. Do następnego maja, kiedy to znów gościnny Niemenczyn nad Wilią powita nas wspaniałymi „Kwiatami Polskimi”.

Wstecz