„Polskie dziecko w polskiej szkole” V konferencja Wileńskiego Rejonowego Oddziału ZPL

Oby ten apel trafił pod strzechy...

tak bym chciała sparafrazować Wieszcza, mówiąc o apelu, który ogłosiła konferencja Wileńskiego Rejonowego Oddziału ZPL poświęcona szkolnictwu polskiemu w rejonie. Apel w skrócie zawiera przesłanie do rodziców-Polaków nie tylko o naturalności nauczania dzieci w ojczystej szkole, ale też o korzyściach z tego wypływających. Zarówno procentowe wskaźniki wstępowania na wyższe uczelnie - 47,17 proc., czy też 10 proc. na studia do Polski, pomyślne poradzenie z egzaminami państwowymi (które niby miały wykazać nie przygotowanie szkół polskich, w których stopnie według niektórych funkcjonariuszy oświatowych były stale zawyższane), już nie sporadyczny udział naszych uczniów w republikańskich olimpiadach przedmiotowych świadczą o konkurencyjności polskiej szkoły. Szkoły, która nie tylko nie daje gorszej jakościowo wiedzy, ale zapewnia uczniom szersze możliwości wyboru poprzez opanowanie dodatkowego języka - polskiego. Pomimo to, nie można jednak zapominać o „starzejących” się na gwałt małych szkółkach, gdzie niekiedy 80 proc. nauczycieli jest w wieku emerytalnym; nauczycielkach takich, jak zabierająca głos na konferencji pani od klas początkowych, która mówiąc nie tylko popełniała rażące błędy językowe, ale też sensowe. Takich „specjalistów” w szkole nie powinno być i o tym warto dyskutować na tego rodzaju zebraniach, kiedy są obecni nauczyciele, dyrektorzy szkół, władze oświatowe, starostowie, rodzice. Niestety i tym razem na konferencji nie zabrakło przemówień - zbiorów pustych słów i frazesów nie wiadomo na kogo rozliczonych. Tu się stuprocentowo zgadzam z kierownikiem wydziału oświaty rejonu wileńskiego panem Janem Dzilbo, który podkreślił, że na „ludowość”, frazesy coraz mniej ludzi da się złapać. Widząc niełatwe życie i wyzwanie dnia jutrzejszego, rodzice pragną swym dzieciom zapewnić dobry start życiowy w dobrej szkole. Dobrej, to znaczy takiej, gdzie wykształcony, inteligentny nauczyciel da dziecku podstawy wiedzy, z której dorastająca młodzież zrobi należyty użytek. Wszystkich, w tym też kierownika, zachwycił zespół „Cantate” z Szumska prowadzony przez nauczycielkę Walentynę Fedorowicz. Owszem, mamy w szkołach wiele zespołów, ale jakże często styl i repertuar ich jest szablonowy. A jakżeby się chciało, by był przemyślany i oryginalny, by dzieci nie tylko śpiewały i tańczyły, ale też przeżywały i duchowo się wzbogacały zbierając miejscowy folklor, dbając o zachowanie ducha i stylistyki pieśni ziemi ojczystej. Tak udanie dobranego repertuaru (którego tylko małą cząstkę mogliśmy wysłuchać) i profesjonalizmu jaki zademonstrowały zebranym dziewczęta z Szumska nie wszędzie uświadczymy. A to świadczy o nauczycielce, o tym duchu, jaki w tej szkole znajdą uczniowie. I taki zespół jest najlepszym agitatorem na rzecz polskiej szkoły. Tak samo zresztą, jak praca poszczególnych nauczycieli, którzy od lat dają dzieciom w tych małych wiejskich szkółkach gruntowną, opartą na nowoczesnych metodykach wiedzę i troszczą się o to, by ich wychowankowie wybrali odpowiednią drogę w życiu. 

Chciałabym podkreślić to, że szkołę polską wyróżnia właśnie ta troska o ucznia, o jego losy. Bo najczęściej tak jest, że nauczyciel w danej miejscowości uczy już nie pierwsze pokolenie i obowiązek przeplata się z więzami emocjonalnymi łączącymi ludzi wychowanych w jednej kulturze, tradycji. Jest to niezwykle cenne i tego mamy strzec. Bo tam, gdzie tych więzi brak, rosną jak na drożdżach szkoły litewskie, w których dzieci w obcym środowisku, nauczane przez przybyszy - najczęściej z bardzo odległych rejonów Litwy- zagitowanych możliwością zdobycia własnego kąta (a co za tym idzie całkowicie obcych duchowo i kulturowo) z trudem poznają język państwowy (brak metodyki, zasad nauczania porównawczego) i daleko do tyłu pozostają od swych rówieśników w zakresie zdobywania wiedzy przedmiotowej. Skutki nauczania w szkołach litewskich dzieci innych narodowości rodzice zauważą już za kilka lat, kiedy pierwsze promocje tego „eksperymentu” - eksperymentu, nie boję się tego słowa, bowiem dziecko nie może efektywnie przyswajać wiedzy od podstaw - uczyć się czytać, pisać, rachować - w nie opanowanym należycie języku. W szkole polskiej, dziecko w ojczystym języku poznaje świat, uczy się też już od pierwszej, drugiej klasy języka litewskiego. Poznaje więc język od podstaw i gruntownie. Obecnie uczniowie w szkołach polskich mają po 4-5 godzin tygodniowo języka państwowego (praktycznie codziennie), są egzaminy w 10 i 12 klasach, imprezy, wycieczki, telewizja - pomagają dzieciom wejść bez stresu do środowiska litewskojęzycznego. Oczywiście, wiele zależy od administracji szkoły, nauczycieli języka litewskiego - np. dzielenie klas na grupy, sprawdzanie kwalifikacji nauczycieli, organizowanie olimpiad i imprez, ale efekt takiego nauczania (faktycznie działa ono od początku lat 90. i niestety, przeżywa ciągle te same trudności z brakiem specjalistów, którzy jakoś czarodziejsko znajdują się dla klas litewskich) jest już widoczny, a będziemy mieli jego pełny obraz, kiedy to za parę lat pierwsi maturzyści kształceni według nowych programów opuszczą mury szkoły. Rodzice, którzy zwątpili w szkołę polską przekonają się o swym błędzie. Może drugie dziecko oddadzą do szkoły polskiej? Tyle że błędów takich nie daje się naprawić w stu procentach, bowiem dzieci wyrastają i po raz drugi do szkoły nie pójdą. O tych zawiedzionych iluzjach często mówiliśmy w ubiegłych dziesięcioleciach, kiedy to nasze dzieci rodzice posyłali szukać mądrości w szkołach rosyjskich. 

Dla wielu z nas wszystkie powyższe stwierdzenia są doskonale znane, ponadto tysiące miejscowych Polaków nie potrzebują żadnej agitacji i przekonywań, bo twardo wiedzą, że Polak ma się uczyć i dorastać w ojczystej kulturze i duchu, zaś Litwin w litewskiej, takowoż Rosjanin. Ale jak dojść do tych, którzy dziś słyszą jedynie słowa agitatorów na rzecz litewskiej szkoły. Agitatorów nie szeregowych, często urzędników powiatowych, działaczy litewskich organizacji społecznych, nauczycielek, tych wszystkich, którzy chodzą od domu do domu, by popierać swe słowa też materialnymi obietnicami. Ba, nawet podobno pani prezydentowa opiekująca się litewską szkołą w Mejszagole im. Olgierda przekonuje rodziców, że tylko w litewskiej szkole czeka ich dzieci świetlana przyszłość. Nie pozostaje nic innego, jak też nauczycielkom z polskich klas, miejscowej władzy zająć się agitacją na rzecz szkoły polskiej za przykładem braci Litwinów. Wiele do powiedzenia mają tu księża, u których ludzie często szukają odpowiedzi na pytania też życia doczesnego. Uczciwie informować parafian to ich moralny obowiązek. Niestety, zdarza się czasem tak - znów w tej samej Mejszagole - że ksiądz- Polak wyraźnie większą sympatią darzy młodzież litewską, cóż mówić w takiej sytuacji na temat agitacji na rzecz szkoły polskiej. Niestety, gazety, czasopisma nie docierają właśnie do tych, najbardziej pozbawionych informacji, oni też pozostają poza nawiasem działających organizacji. Więc tylko aktywna postawa każdego Polaka względem swego sąsiada, znajomego może wypełnić tę lukę niedoinformowania lub wręcz błędnego interpretowania wyników pracy szkoły polskiej. O tym mówili zebrani. Poseł na Sejm RL Jan Mincewicz po raz kolejny wzywał do nie dramatyzowania sytuacji ze zwiększeniem się liczebności klas litewskich, lecz dbania o polskie oraz jak najszybsze zadbanie o powstanie w każdej wsi, w której jest szkoła, polskiej grupy przedszkolnej. Bo najczęściej jest na wsi tak, że do jakiego przedszkola chodzi dziecko, do takiej szkoły rodzice go posyłają. Tłumaczył też zebranym jak ważna jest solidarność wszystkich polskich środowisk - w każdej sprawie dotyczącej społeczności. Jako przykład, który dziś wymaga zdecydowanej i jednoznacznej postawy przytoczył sprawę doprowadzenia do końca kwestii obowiązkowego egzaminu z języka polskiego. Obowiązkowego na mocy decyzji ministerstwa oświaty, a nie rad szkolnych.

Co do przedszkoli, to trzeba powiedzieć, że po latach prywatyzacji i utracie gmachów przedszkoli, dziś trudno samorządowi znaleźć lub wykupić od nowych właścicieli utracone budynki. Jednak praca w tym kierunku jest prowadzona i jak zapewniła pani mer rejonu wileńskiego Leokadia Janusauskiene, Czarny Bór (tam właścicielką dziś popadającego w ruinę przedszkola jest bliska krewna pewnej doskonale znanej z antypolskich nastawień funkcjonariuszki z ministerstwa oświaty, która potrafiła „kupić” gmach przedszkola za przysłowiowe pięć groszy, dziś żądając za nie bajońskich sum) oraz Rudamina doczekają się w najbliższym czasie placówek przedszkolnych. 

W rejonie wileńskim zdecydowana większość dzieci polskich uczy się dziś w szkołach z polskim językiem nauczania. Wskaźnik ten został osiągnięty w ciągu 10 lat odrodzenia dzięki aktywnej postawie członków ZPL, nauczycieli, samorządu, który, w odróżnieniu od minionych czasów, nie boi się stanąć w obronie rzeczywistych interesów rdzennej ludności. Nie mniej ważna była i jest też postawa Macierzy, która w ciągu tych lat nie tylko wspierała szkolnictwo polskie przy pomocy kursów, literatury metodycznej, ale też poprzez remonty i budowanie szkół, materialne wsparcie rodzin - oto i tego roku każdy pierwszak w szkole polskiej otrzyma tornister z całym wyposażeniem - wyżywienia dzieci i organizowania wypoczynku letniego. Trudno w takiej sytuacji mówić, że na tej ziemi ludzie nie mogą lub nie mają warunków do nauczania własnych dzieci w języku ojczystym. I tylko od ich świadomości narodowej zależy, czy z tej możliwości skorzystają. Świadomości, którą każdy z nas ma obowiązek pielęgnować i rozwijać. 


Janina Lisiewicz

Wstecz