Komentarz gospodarczy

Z czym w nowe tysiąclecie?

Ostatnie bałtyckie badania ekonomiczne wykazały, że pośród trzech państw: Estonii, Łotwy i Litwy, nasz kraj, jeśli chodzi o wzrost i rozwój gospodarczy, ponownie się znalazł na ostatnim miejscu. Przodujemy na świecie pod względem samobójstw, ponad 20 tys. dzieci w ogóle nie uczęszcza do szkoły, bezrobocie w skali kraju sięga 12,6 proc. (w niektórych regionach - 20 proc. i wyżej). W ciągu 10 lat sześciokrotnie wzrosła liczba narkomanów. Przewiduje się, że za rok, z powodu bankructwa kolejnych przedsiębiorstw, dodatkowo 183 tysiące osób może zostać bez pracy. To tylko część statystyki, a jak twierdzą niektórzy ekonomiści, realia są o wiele gorsze, niektóre cyfry należałoby podwoić.

Gubią nas ambicje

Tuż po odzyskaniu niepodległości z dużym optymizmem spoglądaliśmy na Zachód, że nam manną z nieba sypnie i niemal z nienawiścią patrzyliśmy na Wschód, który to ponoć jest podstawowym powodem wszystkich naszych nieszczęść. Gdy ówczesna premier Kazimiera Prunskiené próbowała nawiązać kontakty handlowe z Rosją, fanatycy krzyczeli: nie damy masła ani mięsa dla Rosji... i nie daliśmy. Z Zachodem też nam jakoś nie wyszło, a na rynkach wschodnich zadomowili się sąsiedzi: Niemcy, Łotysze, Estończycy, choć żaden z nich tak samo nie pałał wielką miłością do wschodniego sąsiada. Po prostu potrafili oddzielić sprawy polityczne od gospodarczych i dobrze na tym wyszli. Dziś wielu naszych polityków zrozumiało swój błąd, z tym, że nie wszystko już da się naprawić.

Lewa prywatyzacja

Do kryzysu gospodarczego doprowadziła nas także w karygodny sposób prowadzona prywatyzacja. Pierwszy jej etap, to moment, gdy za śmieszne grosze i czeki inwestycyjne można było kupić kamienicę w centrum miasta, sprzęt i środki transportu po rozpadzie kołchozów i fabryk. Dostęp jednak do tej prywatyzacji mieli tylko nieliczni, a właściwie „sami swoi”.

Szeregowy obywatel mógł sprywatyzować jedynie mieszkanie w „sypialnej” dzielnicy. Ale i tu sprzedano mu nie cztery kąty, ale powietrze, bo ściany, sufit i podłogę musi dzielić z sąsiadami. Kupił więc właściwie „nic”, choć zapłacił za to drożej niż „swoi” za dom okazały.

Prywatyzacja rafinerii „Maűeikiů nafta” i „Lietuvos telekomasu”, to faktycznie solidna afera finansowa. Sprzedaż ta praktycznie odbyła się za zamkniętymi drzwiami. Nie było przetargu i tylko kilka osób z rządu wiedziało całą prawdę o warunkach sprzedaży. „Maűeikiů naftę” nie tylko oddaliśmy za darmo, ale jeszcze dołożyliśmy do tego interesu.

„Telekomas” również będzie obywatelom drogo kosztował i nic już nie pomogą ani rozmowy premiera, ani pikiety. Można mieć jedynie pretensje do ówczesnych władz, którzy spisali umowę nie na korzyść Litwy, a na korzyść obcego przybysza.

Można tu oczywiście snuć podejrzenia o korupcji, ale choć już od ponad roku istnieje specjalna komisja do badania przestępstw ekonomicznych, to jakoś dotychczas żadna sprawa nie trafiła do sądu, bo za każdym razem oparła się o jakiś potężny „autorytet” polityczny.

Pieniądze są

Wszyscy narzekają na totalny brak pieniędzy. Tymczasem wielu ekonomistów, w tym przewodniczący komisji budżetowej Sejmu profesor Kęstutis Glaveckas, twierdzą właśnie co innego. Pieniądze są - powiadają. Brakuje jedynie kontroli za ich wykorzystaniem. Kupujemy drogi sprzęt wojskowy, służący jedynie do reprezentacji, wynajmujemy zagranicznych konsultantów, którym płacimy miliony, a którzy jak dotychczas nic nam nowego zaproponować nie mogą itp. Słowem, od dziesięciu lat państwo żyje ponad stan, a ludziom każda nowa władza obiecuje, że i im wkrótce będzie lepiej.

Eks-prezydent Algirdas Brazauskas, którego ostatnio już po raz piąty z rzędu obrano na człowieka roku, u schyłku ubiegłego tysiąclecia przyznał, że Litwa nie robi postępów przede wszystkim dlatego, że do polityki i rządzenia krajem przedzierają się nie ludzie mądrzy i osoby kompetentne, lecz „nieudacznicy”, którzy nie potrafili się odnaleźć w swoim zawodzie czy w ogóle w życiu. Chyba ma rację.

Wysoka cena

Gdy się obserwuje wydarzenia w kraju, to wydaje się, że podstawowym zadaniem naszych polityków na dzień dzisiejszy jest wstąpienie do Unii Europejskiej. O tym się ciągle mówi i pisze, że ponoć czeka nas potem niemal rajskie życie. Jednak ani politycy, ani ekonomiści nie tłumaczą nam, na czym ma ono polegać, ile i czym za ten raj zapłacimy.

Nie zapominajmy, że Unia Europejska - to żadne schronisko dla biedaków. Żeby coś czerpać ze wspólnego kotła, trzeba go wspólnie najpierw napełnić. Jak na razie możemy ewentualnie być dla niej atrakcyjni, jedynie ze względu na wyjątkowo tanią siłę roboczą i niskie wymagania co do warunków życiowych. A każdy, jak wiadomo, szuka gdzie lepiej, gdzie bardziej się opłaca. Zachodni kapitał nie stanowi tu wyjatku. Weźmy chociażby krawiecką fabrykę „Lelija”. Od wielu lat wykonuje zamówienia państw Unii, a zobaczmy, po ile godzin ludzie tam pracują i ile zarabiają.

Unia już dziś dyktuje nam swoje warunki. Przede wszystkim zniesienie wszelkich ulg VATu, zwiększenie akcyzy, a co za tym idzie - wzrost cen, głównie na wyroby tytoniowe, paliwo i piwo. Jeśli np. zwiększyć akcyzę na papierosy do normy jakiej wymaga UE, to paczka „Klaipédy” będzie kosztowała w granicach 4 litów. Podobnie będzie z paliwem, zdrożeją też usługi.

To kolejny raz grozi nam upadkiem rodzimej przedsiębiorczości, która wbrew wszystkiemu wciąż jakoś jeszcze zipie oraz falą towarów z nielegalnych dostaw i przemytu. Dobrze na tym wyjdziemy? Wątpię. Nikt zresztą nie przyjmie nas do tej Unii, jeśli będzie taka cena i takie „porządki”.

Dlaczego gorsi?

Ani Estonia, ani Łotwa nie mają takich dochodowych kolosów jak „Maűeikiů nafta” czy Ignalińska Elektrownia Atomowa, a jednak wyprzedzają nas gospodarczo. Dlaczego?

Zdaniem profesora Kęstutisa Glaveckasa, to nie brak kompetencji ani światłych umysłów, lecz wynik wysokiej korupcji. Były minister gospodarki Vincas Babilius sprzedając „Maűeikiů naftę” obiecywał Litwie milionowe dochody. Transakcji dokonano, a miliony jakoś do nas nie doszły, pewnie zmyliły drogę, bo budżet do tego interesu stale musi dopłacać. Wiele się także mówi o sprzedaży „za darmo” energii elektrycznej dla Białorusi. Ale i w tym przypadku jest sporo niedomówień. Jak się okazało, Białoruś już niemałą część spłaciła nam towarami, ale pieniądze za nie osiadły na kontach pośredników w dotychczas nieokreślonych bankach.

A więc dlaczego jesteśmy gorsi od sąsiadów? Bo jesteśmy bardziej skorumpowani, za mało patrzymy rządzącym na ręce i za wiele im pozwalamy. Jeśli tak dalej pójdzie, to za kolejne 10-20 lat staniemy się niewolniczą kolonią zachodnich biznesmenów, u których będziemy pracowali po 12 godzin dziennie za nędzną miskę barszczu.

Julitta Tryk

Wstecz