Mimo że budowa Domu Polskiego w Wilnie dobiegła końca w połowie ubiegłego roku, wciąż jakoś placówka ta, na którą przecież czekają wilnianie, nie może oficjalnie otworzyć swe podwoje, rozpocząć działalność. Wygląda na to, że przedstawiciele Macierzy, którzy w imieniu Rzeczypospolitej dopilnowali zrealizowania tak hojnego, wielomilionowego dla nas daru, okazali się teraz bezradni wobec cynizmu, jakiegoś wprost gangsterstwa miejscowych „bożków” i etatowych prowokatorów od polskości. Dziwnie już wyglądają te w nieskończoność prowadzone rozmowy, łagodne perswazje i nawet targi z nimi. Nie do zrozumienia jest też postawa dzisiejszych liderów ZPL, którzy prawnie otrzymali mandat do jego prezentowania. Zdawałoby się już czas najwyższy pewne sprawy postawić na końcu ostrza, nawet z przywołaniem - skoro inaczej nie można - organów praworządności. Tymczasem panuje absolutna bierność, gra na zwłokę, milczenie. Sytuacja taka jeszcze bardziej rozzuchwala rozpasanych „działaczy”, którzy wymyślają wciąż nowe żądania. Dzikie morale, wzbudzające jedynie oburzenie i skutecznie kompromitujące całą społeczność polską. Czy naprawdę nie pozostało już wśród naszych liderów ludzi uczciwych i zaradnych, zdolnych położyć kres samodurstwu poszczególnych osób? Niestety, na razie takich na horyzoncie nie widać. Jest więc tak, jak jest.

Parapetówy w Domu Polskim

Tym niemniej, w końcu października ub. roku w Konsulacie RP w Wilnie, z udziałem prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, prof. Andrzeja Stelmachowskiego doszło do zgodnego podziału pomieszczeń, przeznaczonych dla organizacji i zrzeszeń Polaków w Wilnie, chociaż dalsze wstępne działania w tym kierunku przypominały już nieco znaną wyliczankę dziecięcą o sroczce... Tym niemniej ponad 20 organizacji zostało szczęśliwymi posiadaczami kluczy do nowych siedzib. Podjął też pracę p. o. dyrektora Marek Pakuła. I w Domu, chociaż wciąż nie posiadającym osobowości prawnej, zaczęło się coś dziać. Szczęśliwym posiadaczom kluczy płonęły oczy radością - mimo że pokoje puste, jedynie cztery ściany, a jednak... I kto posiadał jakieś biurka, stoły, krzesła śpieszył wnieść je do już „swojej siedziby”. Jako pierwszemu udało się to bodajże Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Polskich. Zorganizowali też własną małą parapetówkę - z szampanem, przecinaniem wstęgi itd. Inne organizacje też niewiele pozostają za nimi w tyle. Zarząd Miejski ZPL zorganizował już tu choinkę dla dzieci. A gdy Apolonia Skakowska razem z dyrektorem Markiem Pakułą ogłosili na początku stycznia br. bal karnawałowy w Domu Polskim, przy wolnym wstępie i w dowolnych strojach, powstało wrażenie jakby wszyscy Polacy Wilna i okolic pociągnęli do „swego” Domu, „by obejrzeć przynajmniej jaki on jest”. W sumie w ogromnym holu i obszernej sali zrobiło się za ciasno na karnawał dla kilku tysięcy osób naraz. Impreza więc przekształciła się w dużą parapetówę. Na szybko - po kątach, na poręczach i wprost na schodach - robiono kanapki, wydobywano śledziki, kiszone ogórki... Było wesoło, było swojsko.

Ze sceny zebranych bawili: zespół estradowy „Stare-Jare”, kapela z Sużan, artyści Polskiego Studia Teatralnego. I jak donosił później oficjalnie sprawujący patronat nad imprezą „Kurier Wileński”: „Za chwilę (tj. po chwili - „M.W.”) „sceną” stał się cały Dom. Śpiewano, tańczono, opowiadano dowcipy, urządzano improwizowane stoliki, do których zapraszano starych i nowych znajomych. Słowem było wspaniale...”

Miejmy nadzieję, że szybko doczekamy się również oficjalnego otwarcia Domu, a potem, po tak udanych przecież parapetówach - prawdziwych balów i prawdziwych imprez, jednoczących nas wszystkich w jedną dużą polską rodzinę.

Wstecz