W 80-lecie Urodzin Tadeusza Różewicza

Szczęśliwy naród który ma poetę…

Szczęśliwy naród, który ma poetę/ I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu. Tak oto jeden wielki powitał innego, mającego stać się wielkim. Są to słowa Czesława Miłosza, skierowane „Do Tadeusza Różewicza, poety” w 1948 roku, a więc niedługo po starcie literackim ostatniego. Od momentu sformułowania tych wersów minęło ponad pół wieku, a ich aktualność nie tylko nie spada, a wciąż nabiera na sile. Chodzi o to, że twórczość Różewicza towarzyszy dzisiaj już nie tylko swojemu narodowi. Zyskała ona również uznanie odbiorcy światowego, co jest zazwyczaj udziałem naprawdę wielkiej miary artystów.

Jako przykład akceptacji i popularności poety może służyć chociażby fakt, że kiedy w 1996 r. Wisława Szymborska otrzymała nagrodę Nobla, rozlegały się, m.in., głosy krytyków i czytelników: dlaczego nie Różewicz? Zaznaczmy, że już od 1975 r. autor „Niepokoju” jest brany pod uwagę jako kandydat do Nobla. Jakże pięknie uczciłby Komitet Noblowski Jubileusz 80-lecia Poety, gdyby tak w roku bieżącym zrealizował te „zaległe” zamiary. No cóż, samo kandydowanie jest w tym wypadku wyróżnieniem nie lada. Przypomnijmy, chociażby w skrócie, co prowadziło twórcę do wydania tak wysoko ocenianego dorobku.

Tadeusz Różewicz przyszedł na świat 9 X 1921 r. w Radomsku, miasteczku położonym w połowie drogi między Częstochową a Piotrkowem Trybunalskim, w rodzinie urzędnika sądowego, zamieszkałej wówczas przy ulicy Reymonta. Wracając wspomnieniami do owego ważnego dnia matka poety, Stefania z Gelbardów Różewicz, odnotowała: Troszkę byłam rozczarowana, bo bardzo pragnęłam córki(…) Syn nowo narodzony taki był spokojny, spał świetnie; nieraz wstawałam w nocy i zaglądałam do kołyski, czy aby się nie udusił, że nic go nie słychać. Synowi daliśmy na imię na chrzcie Tadeusz, bo starszy braciszek miał na to imię wielką ochotę. Pytałam się: Nusek (od: Januszek - H.T.), jakie dać imię braciszkowi, odpowiedział mi - Tadeusz Kościuszko. A poszło stąd upodobanie, bo u nas wisiał duży portret Kościuszki.

Jak wynika z relacji matki, we wczesnym okresie życia Tadeusz niczym szczególnym raczej się nie wyróżniał: „Pierwsze słowo, jakie dziecko wymówiło, było „mama”. Przybliżając warunki, w jakich rósł maluch („Żyło się więcej niż skromnie, o żywność było bardzo trudno”), odnotowując zapamiętane etapy jego fizycznego rozwoju, matka, nie uwypuklając swojego w tym udziału, cieszy się z pierwszych owoców wychowania: „W trzecim roku życia dziecko już paciorek krótki na pamięć samo odmawiało. Serce miało dobre takie maleństwo, a powodowało się litością”. W tym samym mniej więcej czasie snuje synek plany na przyszłość: „ja będę zezbiarz albo gospodarz, będę miał konika i chałupkę, i pole”. Niewiele się omylił. Został przecież rzeźbiarzem słowa. Jeden ze swoich późnych tomików zatytułował nawet „Płaskorzeźba”.

Już w latach gimnazjalnych (uczęszczał do szkół w Radomsku) zaczął pisać wiersze. Ciekawe, jak wyglądałyby dalsze płaskorzeźby słowne, gdyby nie wybuch wojny 1939 r., gdyby nie to, że przyszło mu dzielić los wojennego pokolenia Kolumbów. I w jego życiorysie dostrzegamy przecież klasyczne już składniki owego losu, które przypadły w udziale ówczesnym dwudziestolatkom: niedoszła matura, ukończony w 1942 r. kurs podchorążówki AK, uczestnictwo w akcjach bojowych partyzantki akowskiej w latach 1943-1944, wydany konspiracyjnie w 1944 r. zbiorek „Echa leśne”, którego tytułu nie sposób nie skojarzyć z Żeromskim. Dramatyzm charakterystycznej dla pokolenia wojennego biografii dodatkowo pogłębia tu tragedia rodzinna. W 1944 r. Tadeusz traci zaangażowanego w pracę konspiracyjną brata Janusza, który był rozstrzelany przez gestapo. Fakt ten był jakiś czas skrywany przed matką dla zaoszczędzenia jej cierpień.

Po zakończeniu wojny Tadeusz Różewicz w przyśpieszonym tempie zdaje maturę na kursach dla pracujących w Częstochowie. W latach 1945-1949 studiuje historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mieszka wówczas w Domu Literatów przy ulicy Krupniczej w Krakowie. Na pierwsze lata po wojnie przypada właściwy debiut poety. Był nim zbiorek „Niepokój”(1947), który od razu został odnotowany przez krytyków jako przełomowe zjawisko w dotychczasowym rozwoju poezji polskiej, jako swego rodzaju rewolucja artystyczna.

Nie mógł zaskoczyć odbiorców sam temat, którym były przeżycia, związane z minioną niedawno wojną. Wszystkie publikowane wówczas tomiki poetyckie, z oczywistych względów, zawierały reminiscencje wojenne (L.Staff, J.Przyboś, Cz.Miłosz i in.). „Niepokój” moralny i artystyczny Różewicza był jednak o tyle większy, że tym razem zabierał głos bezpośredni, aktywny uczestnik wydarzeń, który, jak „ocalony”, mógł powiedzieć o sobie „widziałem”, więcej, który, jak bohater „Lamentu”, czynił niejako spowiedź publiczną:

mam lat dwadzieścia

jestem mordercą

Podmiot wierszy Różewicza wyrażał uczucia i doznania człowieka, który miał świadomość tego, że jest „ocalony” połowicznie, że wyniósł z wojny jedynie ciało. Dany temat na długie lata stanie się motywem-obsesją twórczości pisarza. Potwierdzi to drugi zbiorek poetycki „Czerwona rękawiczka” (1948), potwierdza to wiele wierszy, które weszły do wydawanych w latach 50-60 książek autora. W jednym ze swoich utworów poeta sformułuje dobitnie:

Wyniosłem moje ciało

z głodu ognia i wojny(…)

Zaparłem się siebie

zachowałem ciało(…)

Załamał się cały dotychczasowy system wartości. Człowiek „porażony wojną”, jak dziecko, od zera uczy się słów, od nowa próbuje napełnić je poznanymi w dzieciństwie treściami:

(…) to jest stół mówiłem

to jest stół

na stole leży chleb nóż

nóż służy do krajania chleba

chlebem karmią się ludzie

człowieka trzeba kochać

uczyłem się w nocy w dzień

co trzeba kochać

odpowiadałem człowieka(…)

Z trudem przychodzi ta nauka. Przecież wojna utrwaliła wręcz przeciwstawną tezę, którą świetnie zapamiętał „ocalony”: „Człowieka tak się zabija jak zwierzę”.

Doznania wyniesione „z głodu ognia i wojny” okazały się tak niecodzienne, tak były do niczego niepodobne, że poeta nie był w stanie przekazać ich za pomocą tradycyjnych środków wyrazu. Liryczny, sentymentalny język, oprawiony w metafory, symbole, epitety oraz inne ozdobniki stylu poetyckiego wydawał się zupełnie nieprzydatny, nie przystawał do wyartykułowania doświadczeń, o których mówiło się zazwyczaj „ze ściśniętym gardłem”. Dlatego też Różewicz po opublikowaniu pierwszego zbiorku od razu stał się prawodawcą nowego stylu poetyckiego. Cechuje go oszczędność słowa, maksymalne odarcie wypowiedzi z upiększeń stylistyczno-literackich, co nie oznacza zupełnego ich braku, realistyczne mówienie wprost. Podział na wersy uzależniony jest od rytmu języka potocznego. Pauza (koniec wersu) powstaje tam, gdzie, pod wpływem nadzwyczajnych emocji, załamuje się głos relacjonującego. Poezja Różewicza jest więc w maksymalnym stopniu zbliżona do prozy, mamy tutaj do czynienia z procesem tzw. prozaizacji poezji. Takie postępowanie wynika z autentycznej potrzeby wewnętrznej. Stało się ono udziałem tego, kto doszedł do wniosku, że „taniec poezji zakończył swój żywot w okresie drugiej wojny światowej w obozach koncentracyjnych, stworzonych przez systemy totalitarne”, a jednocześnie postawił przed sobą

„zadanie

Stworzyć poezję po Oświęcimiu”.

Sięgając wstecz, do okresu tużpowojennego, zwierzał się poeta ze swoich ówczesnych odczuć i zapatrywań na sztukę: „Czułem, że coś skończyło się na zawsze dla mnie i dla ludzkości. Coś, czego nie uchroniła ani religia, ani nauka, ani sztuka… Dla mnie, młodego poety, który czcił wielkich poetów zmarłych i żywych jak bogów, za wcześnie stały się zrozumiałe słowa Mickiewicza o tym, że „trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę”, za wcześnie zrozumiałem zdanie Tołstoja, że ułożenie elementarza ma dla niego większe znaczenie niż wszystkie genialne powieści.(…)

Próbowałem więc odbudowywać to, co mi się wydawało dla życia i dla życia poezji najważniejsze. Etykę”.

Odbudowywanie etyki okazało się zadaniem bardzo niełatwym, tym bardziej, że zaistniały po wojnie porządek nie napawał optymizmem. Człowiekowi odebrano tożsamość, zunifikowano słowa i gesty, zaczęto zmuszać, jeżeli nie do całkowitego przekształcenia się w budowniczego nowego ustroju, to przynajmniej do potulnego odgrywania wyznaczonych odgórnie ról. Te problemy także znalazły odbicie w poezji Różewicza, stały się jednym z głównych tematów dramatu „Kartoteka” (1960). Dane dzieło odebrano jako rewelacyjne wydarzenie w dziejach powojennego dramatu i teatru polskiego. Zrywało ono z konwencją dramatu realistycznego i klasycznego, przeciwstawiło się metodzie wartkiej akcji, tzw. „dziania się”. Odwrotnie, bohater szokował swoim „nicnierobieniem”, miał wiele wspólnego z postaciami S.Becketta czy E.Ionesco - przedstawicieli światowego teatru absurdu. Za absurdalnymi na pozór słowami czy gestami kryła się jednakże głęboka prawda o rzeczywistości, zniechęcającej człowieka do działania, skoro zaprzecza ono przejawianiu się autentyczności, szczerości uczuć albo prowadzi do wręcz przeciwstawnych skutków.

Od momentu wydania „Kartoteki” również następne dramaty Różewicza, jak też tworzone równolegle wiersze i opowiadania, przybliżają mentalność człowieka „naszej małej stabilizacji”, zgodnie z podtytułem dramatu „Świadkowie” (1962), czyli stabilizacji złudnej, pozornej, opartej na kurczowym trzymaniu się z trudem wywalczonego fotela i kulcie rzeczy, odartej z wyższych aspiracji, marzeń. W wyobraźni bohaterów nazwanego dramatu, właśnie „świadków”, nie uczestników wydarzeń, nawet chmura przekształca się w lodówkę. Ta na pozór niewinna postawa prowadzi jednak w wyniku do całkowitego zobojętnienia, utraty wrażliwości na otaczającą rzeczywistość, na losy innych i może nawet wyrządzić komuś szkodę.

Nieprzypadkowo Różewicz-moralista, autor wspaniałego „Listu do ludożerców”, subtelnie apelował w tonie perswazji:

Kochani ludożercy

nie zjadajmy się Dobrze

bo nie zmartwychwstaniemy

Naprawdę

Z każdym rokiem więcej lat oddzielało przedstawiciela Kolumbów od wojny, a świat wciąż zostawiał wiele do życzenia. Coraz głębszego znaczenia zaczęła nabierać stosowana przez Różewicza metafora śmietnika. W dramacie „Stara kobieta wysiaduje” (1968) cała akcja rozgrywa się na śmietniku, który wciąż się rozszerza, śmieci wciąż przybywa. Śmietnik symbolizuje tutaj nie tylko powojenną rzeczywistość polską, lecz też całą naszą cywilizację. Rzucane przez bohaterów repliki nie tylko nie blakną, a wręcz odwrotnie, dzisiaj jeszcze bardziej nabierają aktualności: „Sytuacja znów bardzo napięta”, „znów ludzkość na krawędzi”, „Jesteśmy dzisiaj świadkami wstępnego stadium trzeciej wojny światowej” itp.

Pokaźny nurt twórczości pisarza trafia pod miano tzw. autotematyzmu, czyli jest oparty na zgłębianiu problemu sztuki i artysty, literatury i kondycji pisarza we współczesnym świecie. Przewija się on przez wszystkie niemal tomiki poetyckie, jest tematem wielu sztuk Różewicza: „Grupa Laokoona”, „Na czworakach”, „Białe małżeństwo”, „Odejście Głodomora”, „Pułapka”. Inspiracją do powstania dwóch ostatnich była fascynacja pisarza życiem i twórczością F. Kafki. W ogóle w dorobku Różewicza, z wykształcenia przecież historyka sztuki, znajdziemy sporo reminiscencji, wynikających ze znajomości i obcowania z dziełem innych.

Nie był obojętny wobec osoby i twórczości tak odmiennego od niego L. Staffa, odwoływał się do Szekspira, Mickiewicza,Tetmajera, Tołstoja, Rimbauda, Conrada, Witkacego itp. Inspirowało go niejednokrotnie malarstwo H. Boscha („Syn marnotrawny”). Rubensa, Van Gogha, F. Halsa, T. Makowskiego i in., podróże, dające możliwość czerpania natchnienia ze skarbnicy kultury światowej („Grób Dantego w Rawennie”, „Za przewodnikiem”, „***Asyż gniazdo” i in.) Nieobce są też artyście motywy biblijne („Hiob 1957”, „Nieznany list”, „Walka z aniołem”, „Biel” i in.)

Problem sztuki i artysty naświetlany jest przez pryzmat kryzysu kultury we współczesnym świecie. Sztuka już dawno utraciła swoją wyższość, poeta dawno przestał być wieszczem, nie od dzisiaj przeżywamy totalny kryzys wartości:

byle jaki Gustaw

przemienia się

w byle jakiego Konrada

byle jaki felietonista

w byle jakiego moralistę

słyszę

jak byle kto mówi byle co

do byle kogo

byle jakość ogarnia masy i elity

ale to dopiero początek

Motyw „bylejakości”, nie omijającej także sztuki, kondycji poety jest mocno obecny w tomiku „Płaskorzeźba” (1991). W końcu wieku XX Różewicz ma jeszcze więcej podstaw do tego, żeby potwierdzić proroctwa Witkacego:

(…) marnieje religia filozofia sztuka

maleją naturalne zasoby

języka (…)

wymierają pewne gatunki

motyli ptaków

poetów

o imionach dziwnych i pięknych

Miriam Staff Leśmian

Tuwim Lechoń Jastrun

Norwid

nasze sieci są puste

wiersze wydobyte z dna

milczą

rozsypują się (…)

Człowiek współczesny potrafi, niestety, obchodzić się często bez wyższych wartości, bez metafizyki, bez ducha, bez sacrum. Nazwany tomik otwiera wiersz „bez”, oparty na biblijnym motywie syna marnotrawnego, tekst ze znamiennym refrenem: „życie bez boga jest możliwe życie bez boga jest niemożliwe”, niezwykle trafnie charakteryzującym nasze czasy, nasz dzisiejszy relatywizm, sygnalizujący o braku nici przewodniej.

Oryginalnym i godnym uwagi dziełem Tadeusza Różewicza ostatniej dekady jest tomik „Matka odchodzi” (Wrocław 1999). Można go odbierać jako hołd złożony przez poetę matce, Stefanii Różewicz, która odeszła na zawsze w 1957 r., odeszła z tego świata, ale nie z synowskiej pamięci:

„Teraz, kiedy piszę te słowa, oczy matki spoczywają na mnie. Te oczy, uważne i czułe pytają milcząc „co cię martwi synku…?” Odpowiadam z uśmiechem „nic…wszystko w porządku, naprawdę, Mamo”, „no, powiedz - mówi Matka - co cię trapi?” Odwracam głowę, patrzę przez okno…

Oczy matki wszystko widzące patrzą na urodziny patrzą przez całe życie i patrzą po śmierci z „tamtego świata”. Nawet jeśli syn zamieniony został w maszynę do zabijania albo zwierzę mordercę oczy matki patrzą na niego z miłością … patrzą.

Kiedy matka odwróci oczy od swojego dziecka dziecko zaczyna błądzić i ginie w świecie pozbawionym miłości i ciepła”.

Chociaż to jest swego rodzaju „spowiedź”, myśli i refleksje wielkiego poety, skierowane do jego matki, są one często zbieżne z wieloma marzeniami wielu ludzi, nie wylanymi po prostu na papier. Któż z nas nie nosi się z zamiarem przynajmniej częściowego odwdzięczenia się matce za jej trudy i znoje, któż z nas nie składa w duszy obietnic, podobnych „Obietnicom poety”:

Przez wiele lat obiecywałem Mamie trzy rzeczy, że zaproszę ją do Krakowa, że pokażę Zakopane i góry, że pojadę z Mamą nad morze. Mama nie zobaczyła nigdy w życiu Krakowa. Nie widziała ani Krakowa ani gór (z Morskim Okiem w środku) ani morza. Nie dotrzymałem obietnic… Minęło od śmierci Mamy prawie pół wieku…(zresztą, przestaję się interesować kalendarzem i zegarem). Czemu Jej nie zawiozłem do Krakowa i nie pokazałem Sukiennic, kościoła Mariackiego, Wawelu… Wisły”.

Modyfikując popularny wers z twórczości ks. Jana Twardowskiego można powiedzieć, że najważniejszym przesłaniem tej książki jest myśl „śpieszmy się kochać matki, tak szybko odchodzą”.

Książka jest też ciekawa jako dzieło wielogłosowe. Zawiera eseistyczne wynurzenia pisarza, „Dziennik gliwicki” (poeta mieszkał w Gliwicach w latach 1951-1968, po czym przeniósł się do Wrocławia) z okresu choroby i śmierci matki (maj-lipiec 1957), wiersze z różnych lat, zgrupowane tematycznie według słów-kluczy „matka”, „ojciec”, „dom rodzinny” itp. Zebrane w jednym tomiku uświadamiają dziś bardziej wyraźnie, że jednym z ważnych motywów twórczości Różewicza jest też motyw domu i rodziny. Z tej niedużej, ale ważkiej książeczki znika całkowicie nihilizm, o który dość często i najczęściej niesłusznie posądzano poetę. Okazuje się, że na tak trafnie scharakteryzowanym przez pisarza świecie-śmietniku jest coś, do czego się tęskni, coś minionego, ale pięknego, coś, czego się nie da odrzeć z wartości. Oto początek i konkluzja wiersza „Kasztan”:

„Najsmutniej jest wyjechać

z domu jesiennym rankiem

gdy nic nie wróży rychłego powrotu(…)

Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze

na złotej monecie która dźwięczy

czysto.”

Albo fragment wiersza „Drzwi”:

przez otwarte drzwi

widzę krajobraz dzieciństwa

kuchnię z niebieskim czajnikiem

serce Jezusa w cierniowej koronie

przeźroczysty cień matki(…)

Są też wiersze -„wyrzuty sumienia”, szczere i autentyczne, uniwersalne, jeżeli chodzi o relację rodzice-dzieci, typu „krzyknąłem na nią” czy „Zły syn”, pod którymi mógłby się podpisać niejeden z nas. Sformułowane w lapidarnym skrócie, bez wylewnych emocji, jak zawsze u Różewicza, drążą jednak sumienia, nie pozwalają prześliznąć się po nich obojętnie, odbijamy się przecież w nich jak w zwierciadle:

Patrzę przez okno

w różowych kwiatkach

na dworze koty mokną

i moja stara matka

czerpie żółtą wodę

rękami świętej

w oknie stoi jej młode

źle uśmiechnięte

To zaś fragment poetyckiej sylwetki ojca, w której znowu niejeden rozpozna bez trudu swojego rodzica:

Idzie przez moje serce

stary ojciec

Nie oszczędzał w życiu

nie składał

ziarnka do ziarnka

nie kupił sobie domku

ani złotego zegarka

jakoś nie zebrała się miarka(…)

Wspomnianą „wielogłosowość” tomiku zapewniają nie tylko różnogatunkowe teksty Różewicza, wzmacniają ją zwłaszcza „głosy” rodziny pisarza, na które złożyła się proza wspomnieniowa matki Stefanii („Wieś mojego dzieciństwa”, „Rok 1921, 9 października”) oraz braci poety - Janusza i Stanisława. Głosy braci harmonizują z głosem poety. „To, co w naszym domu było najdroższe i najpiękniejsze, to Mama”- konkluduje swoje wspomnienia najmłodszy z rodzeństwa Stanisław.

Z najnowszego dorobku Jubilata wymieńmy dwujęzyczny, polsko-niemiecki (tłumaczenia K.Dedeciusa) tomik „Niepokój - Formen der Unruhe” (Wrocław 2000), w którym nie tylko tytuł potwierdza wierność poety wobec wypracowywanej w ciągu lat poetyki. Na marginesie danego zbiorku napisał L.Szaruga: „Ta poezja, zawsze ściśle związana z rytmem przemian współczesności, była i jest swego rodzaju, jak chce Miłosz, „barometrem” określającym ciśnienie atmosfery życia społecznego. Bohater Różewicza, ów „szary człowiek z wyobraźnią / małą kamienną i nieubłaganą” raz jeszcze próbuje rozpoznać kontury zmieniającego się wokół niego świata.(…) Jego „niepokój” wypełnia przestrzeń ludzkiej egzystencji, jest wyrazem zagubienia i lęku w chaosie współczesności: powtórzenie debiutanckiego tytułu to wyrazista diagnoza tego czasu, tyle, że rozciągnięta na cały okres powojenny. A zarazem jest to przecież poezja uparcie poszukująca, jak w wierszu „czego byłoby żal” zamykającym ten wybór:

„bo to co boskie

między ludzkimi istotami

ciągle poszukuje

swojego wyrazu”

Zamykając z konieczności niniejszy artykuł (bo przecież nie z powodu wyczerpania tematu) życzmy Dostojnemu Jubilatowi dalszych owocnych poszukiwań „boskiego wyrazu”, tym bardziej, że jego sukces na tej drodze jest częściowym i nas, odbiorców, przybliżaniem ku boskości.

doc. dr. Halina Turkiewicz

kierownik Katedry Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie

Wstecz