Podglądy

Nowy sojusznik NATO?

Gdy po terrorystycznych atakach islamskich zamachowców na Nowy Jork i Waszyngton niektórzy politolodzy przekonywali nas, że świat już nigdy nie będzie taki jak dotąd, wielu uśmiechało się sceptycznie. Oczywiście tragedia, oczywiście całym światem wstrząsnęła śmierć tysięcy niewinnych ofiar, oczywiście szok, że ktoś śmiał zaatakować najważniejsze, strategiczne budynki światowego imperium, ale żeby aż świat miał się zmienić?!

A jednak świat się zmienił z dnia na dzień. I nie chodzi tu o podjęcie amerykańsko-brytyjskiej akcji militarnej w Afganistanie, która może mieć decydujący wpływ na losy tego świata. Uważam, że jeszcze za wcześnie mówić o tym, co nam przyniesie ta „światowo-terrorystyczna wojna”. Ale już dziś warto się przyjrzeć globalnym zmianom, jakie nastąpiły w trakcie przygotowań do tej wojny. A nastąpiło, między innymi, postępujące zbliżenie między NATO, Unią Europejską i Moskwą. I zbliżenie to będzie miało decydujący wpływ na geopolityczny kształt przyszłej Europy i świata.

Jeżeli w ogóle wypada mówić o korzyściach odniesionych z terrorystycznego ataku na USA, to trzeba przyznać, że jest jedno państwo, które na tych tragicznych wydarzeniach zyskało. Rosja. Z odsuniętego przez polityków NATO i UE na boczny tor kolosa na glinianych nogach, z upokarzanego ostatnio przez USA postimperium, z państwa besztanego przez społeczność międzynarodową za operacje wojskowe prowadzone w Czeczenii, Rosja w ciągu trzech tygodni przekształciła się w poważane i wpływowe państwo, które nie zawiodło oczekiwań tejże międzynarodowej społeczności. Natomiast prezydent Władimir Putin występuje w roli autorytetu, którego obtańcowywują tacy politycy jak brytyjski premier Tony Blair, kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder czy (już bardziej powściągliwie) sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego George Robertson.

Co tu dużo mówić. Rosji należy pogratulować politycznej intuicji i postawy, jaką zajęła w obliczu tragedii, która dotknęła USA. Wszak ostentacyjnie lekceważona przez NATO Rosja ostatnio już oscylowała ku stworzeniu podobnego euroazjatyckiego sojuszu z państwami środkowoazjatyckimi. Jednak po wydarzeniach 11 września Moskwa z dnia na dzień przekształciła się w jednego z najpoważniejszych sojuszników USA.

Wszak wszyscy wiedzą, że Rosjanie w swoim czasie walczyli w Afganistanie nie tylko z oddziałami mudżahedinów... Jednak po terrorystycznym ataku na Stany Zjednoczone oficjalna Moskwa nie puściła pary z ust na temat tego, kto się przyczynił do wyhodowania hydry, która po latach tak boleśnie ugodziła USA.

Stało się inaczej. Putin jako jeden z pierwszych polityków poparł plany walki administracji waszyngtońskiej z międzynarodowym terroryzmem, co już ociepliło klimat rosyjsko-amerykański. Jednak prezydent Rosji poszedł dalej: zapewnił Amerykanom pomoc rosyjskich służb specjalnych, otwarcie przestrzeni powietrznej dla samolotów z ładunkami humanitarnymi, brak sprzeciwu wobec zgody państw Azji Środkowej w sprawie udostępnienia lotnisk siłom USA, zwiększenie pomocy dla antytalibańskiej opozycji w Afganistanie. Tych obietnic nie można lekceważyć. Moskwa po raz pierwszy w historii zgodziła się na obecność USA w regionie, który uważa za swoją sferę wpływów.

Mało tego, rosyjski prezydent na początku października zbeształ Arabię Saudyjską za niewyrażenie zgody na korzystanie przez wojska USA z terytorium saudyjskiego w celu przeprowadzenia ataku na siatkę terrorystyczną w Afganistanie. I natychmiast pokazał jak należy z USA współpracować. Moskwa zgodziła się na wykorzystanie przez Amerykanów lotnisk i baz wojskowych na terenie postradzieckich państw Azji Środkowej. Kreml tylko zastrzegł sobie, że chce być informowany o siłach przerzucanych do tego regionu i charakterze działań, które prowadzą Amerykanie.

W operacji w Afganistanie Rosja, która już sobie w tym kraju powalczyła, może być bardziej przydatna Amerykanom niż NATO. Dlatego Moskwa chce ustalić cenę pomocy w walce z talibami, która niesie dla niej spore ryzyko: akcje odwetowe islamskich fundamentalistów na Północnym Kaukazie, rozprzestrzenienie konfliktu na Tadżykistan i Uzbekistan, umocnienie wpływów USA w byłych republikach radzieckich.

W zamian za pomoc Stanom Zjednoczonym Rosja chce rozmawiać o „nowej architekturze strategicznych stosunków rosyjsko-amerykańskich”. Chodzi o kwestie związane z planowaną przez USA budową systemu obrony rakietowej, redukcję głowic jądrowych oraz rewizję stosunków NATO - Rosja. Moskwa zabiega o uzyskanie wpływu na decyzje Sojuszu. I Rosja ten wpływ uzyska. Ma potężnych sojuszników. Wystarczy przypomnieć sobie wizytę rosyjskiego prezydenta w Berlinie, gdzie był on witany jak gwiazda ekranu. Rzucił Niemców na kolana przemówieniem wygłoszonym w perfekcyjnym niemieckim. Zgromadzeni w Bundestagu niemieccy politycy zgotowali mu owację na stojąco. A mówił Władimir Władimirowicz o rzeczach oczywistych. O tym, że zimna wojna się skończyła, że świat nie jest podzielony na dwa wrogie obozy, że Europa może stać się potężnym i samodzielnym ośrodkiem polityki, jeśli połączy swój potencjał z możliwościami, jakie oferuje Rosja. Wytknął też Zachodowi, że nie daje Rosji możliwości współdecydowania, lecz powiadamia ją o decyzjach już podjętych i dopiero wówczas prosi o pomoc.

I kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder postanowił Rosji dać tę możliwość współdecydowania. Nie ukrywał, że pierwszą oficjalną wizytę rosyjskiego prezydenta chce wykorzystać, aby włączyć Moskwę do odpowiedzialności za politykę światową, że Niemcy pragną odgrywać rolę pomostu w stosunkach Rosji z UE i NATO.

„Trzeba wciągnąć Rosję do wspólnej łodzi, czyli szerokiego międzynarodowego frontu przeciwko terroryzmowi” - mówili Niemcy.

Kanclerz Schroeder dodawał z przekonaniem, że trwałe bezpieczeństwo Europy jest niemożliwe bez udziału Rosji. A tam, gdzie bezpieczeństwo Europy, tam i NATO. Czyżby więc było możliwe przyjęcie Rosji do NATO? Takie pytanie w Berlinie padło. I kanclerz Schroeder odpowiedział, że to „otwarta kwestia” oraz że życzy sobie dalszego zacieśniania współpracy politycznej i wojskowej w ramach Rady NATO - Rosja. Również przewodniczący komisji spraw zagranicznych niemieckiego Bundestagu Hans-Ulrich Klose z SPD stwierdził, że w Berlinie „nie traktuje się tego pomysłu jako absurdu”. Mało tego, rosyjski minister obrony Siergiej Iwanow nie wykluczył w Brukseli możliwości członkostwa Moskwy w Sojuszu.

O zbliżeniu się Rosji i NATO wobec wspólnego wroga - terroryzmu - mówił i sekretarz generalny Sojuszu George Robertson. Odtajał wobec NATO i Putin, który kontynuował swoje gwiezdne tournée już w Brukseli. Oświadczył tam na konferencji prasowej, że Rosja gotowa jest „zmienić w sposób znaczący swoje stosunki z NATO i rodzącymi się strukturami bezpieczeństwa europejskiego”.

Po Schroederze i Robertsonie rola kolejnego „umacniacza” coraz wspanialszych stosunków Zachodu i USA z Rosją przypadła w udziale brytyjskiemu premierowi Tony’emu Blair’owi. Ten niespodziewanie przyleciał na kilka godzin do Moskwy, odbył praktycznie tajną naradę z Putinem, zjadł kolację w jego rezydencji, no i ma się rozumieć, wyraził zadowolenie z „jednomyślnej odpowiedzi” świata na zamachy w USA i z polepszenia stosunków na linii Rosja - Zachód.

„To, że udzieliliśmy jednolitej odpowiedzi na okropne wydarzenia z 11 września, potwierdza, że świat staje się bardziej zjednoczony i że stosunki między Rosją a Europą, Rosją a USA oraz Rosją a Wielką Brytanią coraz bardziej się umacniają” - powiedział brytyjski premier.

Faktem jest, że zarówno Zachód jak i USA przez kilka tygodni wyhodowali sobie sojusznika bez zarzutu, sojusznika bardziej gorliwego niż wszystkie kraje NATO i UE razem wzięte.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że w kwestii akceptacji ataków na siatkę terrorystyczną w Afganistanie Rosja biegnie przed lokomotywą, czyli niemalże przed administracją USA. Moskwa zaakceptowała przygotowania do tych ataków nie czekając nawet na amerykańskie dowody winy saudyjskiego terrorysty Osame bin Ladena. Zapewniła, że jej służby specjalne mają własne dowody, które wystarczą, by dołączyć do walki z międzynarodowym terroryzmem.

A gdy już Amerykanie i Brytyjczycy wreszcie podjęli akcję militarną w Afganistanie, Rosja bezwarunkowo poparła ją jako jedno z pierwszych państw.

„Nadszedł czas na zdecydowaną akcję przeciwko złu. Terroryści, gdziekolwiek są - w Afganistanie, Czeczenii, Bliskim Wschodzie czy Bałkanach, powinni wiedzieć, że zostaną postawieni przed wymiarem sprawiedliwości” - napisano w oświadczeniu rosyjskiego MSZ wydanym w parę godzin po rozpoczęciu amerykańsko-brytyjskiego ataku odwetowego na Afganistan.

W swej gorliwości Moskwa wyprzedziła wiele państw NATO i Brukselę, czyli Sojusz w całości, który nie zdążył w tę pamiętną niedzielę ogłosić swojego w tej sprawie stanowiska.

A stanowisko Rosji wobec tej wojny już obfituje w profity, a będzie ich więcej. Z Rosją zaczęto się liczyć, na Rosję ogląda się cały świat, Rosja ma wiele do zaoferowania. Ale też do uzyskania. Nie bez powodu podczas niedawnych rozmów Schroedera i prezydenta Putina na dalszy plan zeszły tradycyjnie poruszane tematy. Niewiele uwagi poświęcono rosyjskiemu zadłużeniu, zwrotowi dóbr kultury czy drugiej turze rozszerzenia NATO. W centrum zainteresowania nie znalazły się także prawa człowieka w Czeczenii. Niemcy tłumaczyli, że należy się koncentrować na sprawach najważniejszych, a do tych należy walka z terroryzmem. Kanclerz oświadczył, że Zachód powinien „w sposób bardziej zróżnicowany ocenić wypadki w Czeczenii”. Czeczenia nie wydaje się też już dzielić Kremla z szefami Unii Europejskiej i NATO. Podczas wizyty Putina w Brukseli powstrzymali się oni od publicznej krytyki pogwałceń praw człowieka w tym kraju. Natomiast Putin nie omieszkał postawić bojowników czeczeńskich na równi ze sprawcami ataków na USA.

Poza tym wszystko wskazuje na to, że Moskwa, jeżeli jeszcze nie uzyskała, to niebawem uzyska wpływ na rozszerzenie NATO, na które dalej nie daje przyzwolenia.

W Brukseli, na konferencji prasowej z najwyższymi rangą przedstawicielami UE, prezydent Rosji zachęcał Europejczyków do przekształcania NATO w organizację „bardziej polityczną niż wojskową” i obiecywał w zamian złagodzenie sprzeciwu Rosji wobec poszerzenia NATO, jeśli sama Moskwa nie będzie się przy tym czuła zostawiona na boku. Ale to złagodzenie wcale nie znaczy akceptacji dla rozszerzenia. Putin obstawał przy swoim „niet” wobec przyjmowania do NATO nowych członków. Robertson zaś trwał na stanowisku, że w przyszłym roku Sojusz, zgodnie z zapowiedzią, podejmie decyzję o dalszym poszerzeniu się.

Jednak żaden z nich nie wspomniał w tym kontekście o państwach bałtyckich, które - jak obawiają się niektórzy brukselscy dyplomaci - mogą paść ofiarą przyspieszonego zbliżenia między Rosją a USA i NATO w obliczu wspólnego zagrożenia islamskim ekstremizmem i terroryzmem.

„Nasze stanowisko wobec poszerzenia NATO jest znane i nie zmieniło się” - mówił Putin. - „Czyje bezpieczeństwo dzięki temu się poprawi? Który kraj Europy czy świata, mieszkańcy którego kraju poczują się bezpieczniej? Jeśli pojedziecie do Paryża, Berlina czy do jakiejś innej europejskiej stolicy i spytacie ludzi na ulicy, czy czują się bezpieczniej po takim poszerzeniu NATO w obliczu zagrożenia terroryzmem, odpowiedź najprawdopodobniej będzie „nie”. Powinniśmy uwolnić się od logiki, kiedy problem poszerzenia pociąga za sobą destrukcyjną dyskusję między Rosją a NATO” - nawoływał.

Według prezydenta Rosji, zarówno zapowiedź regularnych konsultacji UE - Rosja w sprawie rozwiązywania kryzysów, jak i powołanie kolejnej „grupy roboczej” w celu pogłębienia stosunków Rosja - NATO świadczy o „praktycznej zmianie jakościowej” relacji między Moskwą a obiema zachodnimi organizacjami.

W tej sytuacji niedawne sofijskie zapewnienia Busha, że USA są gotowe podjąć ze swymi sojusznikami na następnym szczycie w Pradze w 2002 roku „decyzje historyczne” dotyczące rozszerzenia NATO, ładnie brzmią, lecz niewiele obiecują. Co prawda prezydent USA zapewnił, że popiera kandydaturę „wszystkich nowych demokracji europejskich, od Bałtyku do Morza Czarnego, które podzielają nasze wartości i są gotowe działać na rzecz bezpieczeństwa i stabilizacji w regionie euroatlantyckim”. Ładne to, ale w języku dyplomacji znaczy niewiele. Dziś krajem gotowym najgorliwiej działać z USA „na rzecz bezpieczeństwa i stabilizacji w regionie euroatlantyckim” jest jeszcze niedawno lekceważona przez Amerykanów Rosja.

„USA będą gotowe podjąć wraz z sojusznikami na szczycie w Pradze konkretne decyzje historyczne, aby nadać kształt w takim stopniu, w jakim jest to możliwe, wizji Europy w całości wolnej i pokojowej” - podkreślił amerykański prezydent w Sofii.

Bush, bez wątpienia, mówi prawdę. Ale trzeba też wierzyć szefowi NATO George Robertsonowi, który powiedział podczas wizyty Putina w Brukseli: „W przyszłym roku dojdzie do poszerzenia NATO, ale nie było jeszcze decyzji, ile krajów przystąpi do sojuszu”.

Z tej opowiastki wniosek jest następujący: wobec ostatnich wydarzeń w świecie, bez akceptacji Rosji, nikt Litwy do NATO nie zaprosi. Najwyżej razem z Moskwą. Ale wobec tego, co się dzieje w świecie, to już nie ma znaczenia.

„Mówię im, że te wydarzenia podzieliły świat na dwa obozy: obóz wiernych i obóz niewiernych. Niech Bóg strzeże nas i was przed niewiernymi!” - zgadnijcie, czyje to słowa? Ano Osamy bin Ladena. Jest to fragment jego wystąpienia wyemitowanego na antenie katarskiej telewizji Al-Dżazira w dniu pierwszych ataków USA na Afganistan.

„Każdy muzułmanin musi powstać, aby bronić swojej religii. Wieje wiatr wiary i wiatr zmian, aby zmieść zło z Półwyspu Mahometa, niech pokój będzie z nim” - tak nawołuje bin Laden swoich stronników. Jeżeli ta odezwa znajdzie posłuch, kreślone dotychczas przez Brukselę mapy bezpieczeństwa świata trzeba będzie przerysować. Zgadnijcie, po której stronie w takiej sytuacji znajdzie się Rosja i my razem z nią?

Lucyna Dowdo

Wstecz