Na Powazkach, w listopadzie

Zbieraliśmy na zabytki Rossy

„...coraz jaśniej zdawałem sobie sprawę, że trzeba ocalić świadectwa przeszłości dlatego, bo jakakolwiek była, stanowiła część historii narodu, naród zaś pozbawiony historii przemienia się w bezbronne stado. Takimi drogami obserwacji i rozmyślań doszedłem do pierwszych prób ratowania zabytków cmentarza starych Powązek w Warszawie, a teraz - po latach obserwacji - rezultaty trudnego przedsięwzięcia widzę z pełnym ukojenia spokojem, że kiedy odejdę z życia, z którym mnie coraz mniej łączy, sam też odnajdę utracony świat i spotkam cienie wszystkich bliskich „za bramą wielkiej ciszy” narodowego cmentarza. Jerzy Waldorff”.

Przyszedł na świat na początku minionego wieku, odszedł u jego schyłku. W swojej ostatniej książce nakreślił smutną wizję przyszłości naszej cywilizacji. Jakby przeczuwał to, co nastąpiło 11 września 2001 roku w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Gdyby żył, pewnie Jego serce tego by nie wytrzymało. Czas oszczędził obserwacji kolejnej wielkiej tragedii...

Rok 1975. Pierwsza zbiórka na ratowanie Powązek. Rok 1990. Dwusetlecie istnienia tej narodowej nekropolii w Warszawie. Zorganizowano uroczystości, w których bierzemy udział także my, wilnianie. Po raz pierwszy w Warszawie zbieramy na ratowanie Rossy. Rok 2001. Jedenasty raz stoimy przy Bramie Świętej Honoraty. Przy kościele św. Karola Boromeusza - jeszcze jedna pojemna drewniana skrzynia z napisem: Na wileńską Rossę. Trzecia - przy Bramie IV. Przy nich kwestują warszawiacy, o których mówimy: „nasi miłośnicy”, bo zrzeszeni są w towarzystwach przyjaciół miast dawnych Kresów RP. Z nami, już tradycyjnie - polscy konserwatorzy - Jolanta Gasparska i Piotr Zambrzycki, którzy każdego roku wraz z innymi przyjeżdżają do Wilna, aby za zebrane w Warszawie pieniądze ratować najcenniejsze pomniki na Rossie. Najnowsze ich dzieło - odnowiona kwatera grobów rodzinnych Pietraszkiewiczów.

Nieprzerwany deszcz, od czasu do czasu zmieszany z gradem, szalejący wiatr, a w alejach Powązek - kwestarze z puszkami i nawoływania: „Zbieramy na zabytki Powązek, zbieramy na zabytki Powązek...”. Tu się gromadzi w pierwszych dniach listopadowych cała elita talentów, osoby popularne ze scen i ekranów, z pierwszych stron gazet. Na widok ich twarzy ludzie odwiedzający Powązki sięgają po pieniądze. Potem, już w biurze, dowiadujemy się o „rekordzistach”. Zawartość puszki - to jakby wykładnik popularności. Oczywiście, przoduje Zygmunt Kęstowicz. Dalej plasuje się Dorota Stalińska z synem Pawłem (pamiętamy go jako małego chłopca, dziś to już, jak się u nas mówi - kawaler), Alina Janowska, Anna Majcher, Ewa Kuklińska, Izabella Grzegorzewska, Maja Komorowska, Witold Pyrkosz.

Nie ma jednak sobie równych Jerzy Waldorff. Za bramą wielkiej ciszy jest wciąż obecny. Ludzie ciągną do Jego grobu. Harcerze pełnią wartę. Ustawiona obok „Puszka Mistrza” po podliczeniu zawartości świadczy, że Waldorffowi, podobnie jak za życia, nie można odmówić. Jest absolutnym rekordzistą wśród tegorocznych kwestarzy. Telewizja i radio tymczasem dopadają kwestującego w pobliżu następcę Waldorffa, nowego prezesa Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami w Warszawie im. Jerzego Waldorffa, Marcina Święcickiego. Również umawiamy się na wywiad dla „M.W”.

Nie ominęli naszej skarbonki

Z entuzjazmem wtórujemy: „Zbieramy na wileńską Rossę, zbieramy na odnowę zabytków Rossy”. Pierwsi w tym roku do naszej skrzyni pieniądze wrzucają Barbara i Jerzy Gromadowscy z Warszawy. Widząc to kwestująca w pobliżu wspaniała aktorka Maja Komorowska woła: „Zaraz do was przyjdę...”. Zawsze ma ze sobą pieniądze „na Rossę”. Podobnie Alina Janowska. Anna Seniuk również. Przypomina przy okazji niedawny pobyt w Wilnie i mówi, że wizytą tą jest zauroczona. My natomiast jeszcze raz mamy okazję podziękować świetnej aktorce i reżyserce za znakomitą „Balladynę”, którą oglądaliśmy w naszej Filharmonii Narodowej. Pani Anna mówi - do zobaczenia! Z kolejnym przedstawieniem ma zjechać do Wilna jeszcze tego roku. Nigdy naszej skrzyni nie ominie Andrzej Blikle (tym razem był z synem) - matematyk-informatyk i właściciel słynnej firmy cukierniczej, która od początku kwest powązkowskich „dokarmia” wszystkich kwestarzy pączkami, makowcami i innymi specjałami, z których ta szacowna firma słynie. Jest Wojciech Podgórski, pół Wilna go zna, bo nawet gdy został dyplomatą we Francji, ten warszawianin zawsze myślami i czynami był w Wilnie. Jest naturalnie córka Marszałka, Jadwiga Piłsudska-Jaraczewska z wnukami. Są przemili, zakochani w Wilnie, jak twierdzą, „do końca dni swoich”, Danuta i Igor Śmiałowscy. Jest prof. ASP, znakomity rzeźbiarz Adam Roman z żoną Łucją. I oto do naszej skarbonki składa datek na Rossę prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Andrzej Stelmachowski.

Ucinamy miłe pogawędki. Zygmunt Kęstowicz wspomina 1941 rok, Wilno i „Lutnię”, na której scenie w ciemności i chłodzie razem z Hanką Ordonówną grał w „Krakowiakach i Góralach”. Młody utalentowany Mateusz Damięcki - niedawno zagrał Cezarego Barykę w „Przedwiośniu” Filipa Bajona - jest pełen podziwu dla talentu i urody wilnianki Agaty Meiluté (ukończyła Mickiewiczówkę), z którą studiuje w PWST. Pani Barbara Reszko - wilnianka-warszawianka wypytuje o Wilno...

Wieczorem, w mglistym, wilgotnym i chłodnym powietrzu zapadającej ciemności płonęły wyspy lampek, zniczy. Płomyki wzdłuż alei. Łączka światełek przy grobie Jerzego Waldorffa, przy krzyżu Poległym na Wschodzie, przy Edwardzie Rydzu Śmigłym - wodzu polskiej klęski Września, przy Grzegorzu Przemyku - bohaterze młodzieży, pobitym i zabitym przez policję... Polska historia. Szukamy też zawsze wileńskich śladów na tym cmentarzu. Takich jest sporo. O nich, jeśli Bóg pozwoli, kiedyś napiszemy.

Pytania do Marcina Święcickiego

- Pierwsza kwesta z pana udziałem, już jako prezesa Społecznego Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami, któremu ostatnio nadano imię Jerzego Waldorffa, i pierwsze odczucia?

- Wrażenia są o tyle dobre, że jednak idea Waldorffa żyje. Dopisali kwestarze, dopisali warszawiacy, ich ofiarność utrzymana jest na dobrym poziomie. Komitet będzie kontynuować swoją działalność. Nie jest to rekordowa kwesta, bo dwa lata temu uzbieraliśmy 180 tys. zł. W tym roku - ponad 130 tys. Jest to jedna z lepszych kwest. Za te pieniądze planujemy wyremontować groby Władysława Reymonta i projektanta Filharmonii Warszawskiej Karola Kozłowskiego.

- Rozmawiałam z wieloma osobami i wszyscy są zgodni, że jest pan właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

- Bardzo przyjemnie to słyszeć.

- Nie jest tajemnicą, że ci, którzy mają pieniądze i mogą wesprzeć odnowę zabytków cmentarza, Waldorffa po prostu się bali. Jaką taktykę będzie pan stosować w pozyskiwaniu środków na ten szlachetny cel?

- Właśnie jeden z tych sposobów - to tablica, której przedtem nie było przy głównej bramie, najczęściej uczęszczanej - Bramie Świętej Honoraty. Dotychczas darczyńcom dziękowaliśmy poprzez media, za pomocą specjalnych pism. Teraz nazwy firm, nazwiska hojnych dobrodziejów wykute zostaną na tablicy. Stale towarzyszy naszym poczynaniom patronat prasowy, zainteresowanie opinii publicznej. Mam nadzieję, że ofiarność nadal będzie ze strony instytucjonalnej: banków, fundacji, również ze strony władz samorządowych miasta, które co roku wnosiły znaczny wkład w odnowę zabytków Powązek.

- Jako były prezydent Warszawy , a obecnie jej radny, zna pan drogi dotarcia do dobrodziejów. Tak ich nazywał Waldorff...

- Tak, znam te drogi. Dawałem na Powązki jako prezydent Warszawy, również moi następcy, szczególnie Gmina Centrum. Złożyliśmy już odpowiednie wnioski na rok 2002 i czekamy na ich rozpatrzenie, czekamy na uchwalenie budżetu.

- Panie prezesie, często pana widujemy w Wilnie.

- Ma to wiele przyczyn. Pierwsza - Wilno - to piękne miasto. Naprawdę wielka przyjemność tam przyjechać i pospacerować po starówce. Po drugie - więzy rodzinne. Więc, okres międzywojenny: ojciec skończył Uniwersytet Stefana Batorego, rodzice brali ślub w kościele św. Piotra i Pawła. Po trzecie - ostatnio byłem tam doradcą prezydenta Valdasa Adamkusa, miałem swoje minibiuro w Pałacu Prezydenckim, przygotowałem trochę materiałów dla prezydenta na temat oceny sytuacji i polityki gospodarczej. Bardzo sobie tę współpracę ceniłem.

- W zeszłym roku w Wilnie spotkała się rodzina Święcickich rozproszona po całym świecie.

- Rzeczywiście odbył się taki zjazd. Żyje mój ojciec, żyje mój stryj. Była to niezwykła przyjemność pojechać z dwoma starszymi panami do Wilna, pospacerować nie tylko z przewodnikiem w ręku, ale również z dwoma takimi znakomitymi przewodnikami, którzy opowiadali o gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta, o kościołach, uniwersytecie, gdzie studiował ojciec. Był tam przez jakiś czas prezesem koła prawników, działał w Bratniaku, grał w drużynie siatkówki, która miała nawet wicemistrzostwo Polski. Oczywiście, odwiedzaliśmy mieszkania moich dziadków. Najdłużej mieszkali na Sierakowskiego. Jest ten dom. Ojciec pokazywał nam okna pokoju, w którym się ukrywał przed aresztowaniem. W końcu go aresztowali. Pierwszy raz, gdy Litwini miasto przejęli, a potem, kiedy weszli Rosjanie. Został wywieziony na Syberię. Szczęśliwie objęła go amnestia po zakończeniu wojny. Nie wrócił natomiast z zesłania mój stryj, Józef Święcicki, który był redaktorem „Kuriera Wileńskiego”. Został wywieziony jednym z ostatnich transportów i umarł z wycieńczenia w obozie koło Komi. Odwiedziliśmy też cmentarz na Rossie i zupełnie niespodziewanie, bo przedtem z rodziny ktoś kilkakrotnie poszukiwał, znaleźliśmy groby pradziadków, stryjecznych dziadków. Również odwiedziliśmy cmentarz w Duksztach, gdzie pochowana jest moja babcia, Halina z Wańkowiczów Wierusz-Kowalska oraz grób kolegów ojca z partyzantki.

- Rossa jest piękna...

- Tak, to jeden z najpiękniejszych cmentarzy jakie znam.

- Czy to możemy uznać za zapowiedź, że nadal będziemy kwestować na Powązkach na rzecz wileńskiej nekropolii?

- Jerzy Waldorff zainicjował te zbiórki. Wszystkie jego poczynania będziemy kontynuować. Zapraszamy więc na przyszły rok.

Halina Jotkiałło

Wstecz