Sezon dobrej nadziei

Wyraźnie z nimbem na czołach mogą na znak zakończenia tegorocznego sezonu wieszać buty na kołkach piłkarze wileńskiej „Polonii”. Był bowiem dla nich podwójnie udany: z początku zdobyli w Sopocie tytuły mistrzów X Światowych Igrzysk Polonijnych, a potem przypieczętowali pierwszą lokatą występ w ogólnolitewskiej lidze okręgowej.

Tym to wymowniejsze, że zdublowany sukces nie miał nic z filipa, co to z konopi znienacka wyskakuje. Mająca w emblemacie dynamicznego orła wileńska „Polonia” zdążyła już bowiem zasmakować piłkarskiego „chleba” z niejednego pieca; jako rówieśniczka założonego w roku 1990 klubu sportowego Polaków na Litwie „Polonia” zdeptała podia niejednego turnieju: jak w kraju, tak też poza jej granicami. Ba, w roku 1990 w błyskotliwym stylu wygrała organizowane w Stalowej Woli po raz pierwszy polonijne mistrzostwa świata. Sukcesy te uskrzydlały, dodawały otuchy, kiedy wypadało pokonywać trudności finansowe i nie tylko.

Jak wielkie, wie najlepiej kierownik jedenastki, a w jednej osobie również prezes klubu sportowego „Polonia” Wilno Stefan Kimso. Moment krytyczny nastąpił wówczas, gdy zaistniał Związek Klubów Sportowych Polaków na Litwie „Polonia”, a będąca dotąd w pieczy KSPL „Polonia” drużyna stała się raptem niczyja. Kimso nie mógł spać na myśl, że to, co tak pięknie prosperowało przez lat 6 i co zostało wypracowane żmudnie przelewanym potem na treningach, ma odtąd przypominać wygasłe ognisko. Zawziął się. Zdecydował, że dopóki będzie mógł, zrobi wszystko, by „Polonia” istniała. Był świadom ostrego zaciskania pasa. Z wielkim bólem serca pogodził się z myślą o zaniechaniu działalności prowadzonych przez Wiktora Masłowskiego i Tadeusza Jurgielewicza na bazie Wileńskiej Szkoły Średniej im. Wł. Syrokomli grup piłkarskiego narybku. Narybku, który po kilku latach solidnego treningu potrafił dotkliwie ogrywać nawet rówieśników ze szkoły mistrzostwa sportowego „űalgiris”.

Rzucona na klęczki „Polonia” zaczęła wolno z nich powstawać. Dzięki Stefanowi Kimsie, ale również, jak on skromnie twierdzi, dzięki Wiktorowi Filipowiczowi i Romanowi Kuncewiczowi, mających w swych bogatych karierach występy w litewskiej piłkarskiej ekstraklasie, a godzących się podjąć misji szkoleniowców. Tym cenniejszej, że obaj zgodzili się wraz z prowadzeniem zespołu również bezpośrednio na boisku świecić przykładem dla młodzieży. Na dobre i złe z drużyną zdecydowali również pozostać bracia Andrzej i Witold Rudziańcowie, Aleksiej Barełko, Gediminas Jaraöius, Jan Wąsowicz, Andrzej Szczepakow, Paweł Poliński, Michał Kogan, Konstantin Fiłonow, Witold Palkiewicz, Audrius Zmitrevićius, Evaldas Rutkauskas, Igor Werbowik, Daniel Kimso. Jakby drugi oddech złapał najlepszy bombardier I piłkarskich polonijnych mistrzostw świata Tadeusz Jurgielewicz.

Już trzeci z kolei sezon wileńska „Polonia” wytrwale „obijała progi” okręgowej ligi mistrzostw Litwy. Ze stałym postępem, czego dowodem trzecia lokata przed dwoma laty, druga - w roku ubiegłym i bezapelacyjnie pierwsza w tym roku. „Zostawszy liderem już na starcie, chłopcy ani przez moment nie oddali prowadzenia, notując w ostatecznym rozrachunku na 30 spotkań 26 zwycięstw, 2 remisy i tylko dwukrotnie opuszczając boisko na tarczy - komentuje sezon nie kryjąc zadowolenia Stefan Kimso. - Drugą z drużyn w ostatecznej klasyfikacji dzielił od nas dystans aż 8 pkt, co bardziej niż dobitnie potwierdza, że byliśmy o głowę lepsi od pozostałych”.

Entuzjazm z mego rozmówcy pryska jednak niczym bańka mydlana, kiedy zagaduję: co dalej. Zgodnie z regulaminem ligi okręgowej zwycięzca miałby awansować do II ligi ogólnolitewskiej. Oni są tego świadomi, choć kulą u nogi finanse. Kopanie piłki w lidze okręgowej jest bowiem znacznie mniej kosztowne niż w II lidze, gdzie jedynie wpisowe wynosi 2500 litów. Ponadto doszłyby wydatki na znacznie rozleglejsze geograficznie rozjazdy, gdy wypadłoby grać na boiskach rywali, pokrywane dotąd w całości z kieszeni zawodników. „Łata” Stefan Kimso jak może dziury w wydatkach, ale - jako realista - zdaje sprawę, że, gdy tych przybędzie, nie podoła w pojedynkę, choćby nie wie jak się wypinał. Gdyby tak ktoś zechciał jeszcze dołączyć do sponsorowania. Próbował Kimso naszych rodzimych biznesmenów na to wyczulić, ale, jak na razie, bez skutku. Jak nic z tego dalej, wypadnie raz jeszcze powtarzać ligę okręgową, bo chłopcy są bez reszty rozkochani w futbolu.

Dobrze, że o takowy posłuch choć znacznie łatwiej u rodaków. Szczególnie we „Wspólnocie Polskiej” z siedzibą przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, skąd nieraz dostawali „zastrzyki finansowe”. I nie tylko. Gdy tego roku jechali na Igrzyska Polonijne do Sopotu, dzięki kierownikowi jej działu programowego Adamowi Bekiszowi otrzymali komplet strojów piłkarskich wprost spod igły. Nieco wcześniej zaskoczył ich mile inny wspaniały dar - 18 par butów piłkarskich - zza „wielkiej wody”, od Związku Polonijnych Klubów Piłkarskich w Stanach Zjednoczonych, któremu prezesuje Jan Rutkowski. „Poznałem go w Stalowej Woli podczas mistrzostw świata. Gdy dowiedział się o problemach, jakie na co dzień wraz z piłką kopiemy, obiecał pomóc. I - jak widać - słów na wiatr nie rzucił” - wyjaśnia ożywiony Stefan Kimso, przy sposobności raz jeszcze serdecznie dziękując za gesty pomocy, jakich spoza Litwy doświadczyli. I najpewniej jeszcze doświadczą.

O ile, jeśli chodzi o „własne podwórze”, przyszły sezon z powodu kłopotów finansowych dla wileńskiej „Polonii” majaczy wyraźnie we mgle, o tyle rok 2002 w skali międzynarodowej jest w pełni czytelny. Jego „gwoździem” będą już szóste z kolei polonijne mistrzostwa świata w Stalowej Woli. Gracze „Polonii” pamiętliwi nie są, choć swoje „porachunki” z rywalami mają. Szczególnie z tymi, którzy spowodowali, iż w poprzedniej analogicznej imprezie zajęli dopiero szóstą lokatę. W roku przyszłym chcieliby się zmieścić w pierwszej trójce, do czego zobowiązuje tytuł tegorocznych zwycięzców Igrzysk Polonijnych w gronie 13 jedenastek z Niemiec, Austrii, Białorusi, Ukrainy, Czech, Węgier, Anglii i Kanady.

Do turnieju w Sopocie długo będą wracali wspomnieniami. Szczególnie od jego fazy półfinałowej, w której wypadło im grać z „Sojką” Wiedeń. Po 90 minutach pełnej dramatyzmu gry zanotowano remis - 3:3, a na zdobywców przepustki finałowej miały wskazać rzuty karne. Z tej „wojny nerwów” obronną ręką (czy raczej nogą) wyszła drużyna wileńska. Wygrana - 4:3 sprawiła, że droga do finału stanęła otworem, a przeciwnikiem w decydującym spotkaniu miała być kolejna z drużyn austriackich - „Olida” Wiedeń.

Podobnie jak w grze półfinałowej w spotkaniu decydującym o „złocie” wypadło odrabiać straty, gdyż rywal jako pierwszy otworzył konto bramkowe po wyraźnym nieporozumieniu obrony i bramkarza, a niekorzystny dla wilnian wynik utrzymywał się przez ponad 70 minut. Nie załamało to ich jednak. Igor Werbowik początkowo strzelił wyrównującą bramkę, a przed samym końcowym gwizdkiem sędziego tenże piłkarz kapitalnym strzałem zmusił raz jeszcze bramkarza rywali do kapitulacji i można było wyrzucić do góry ręce w triumfalnym geście, odbierając gratulacje za końcowe zwycięstwo - 2:1, premiowane okazałym pucharem i złotymi medalami. Ten zawisł na szyi również Igora Werbowika, najbardziej bramkostrzelnego zawodnika turnieju, zdobywcy 19 goli, w tym aż 10 w jednym spotkaniu z węgierskimi polonusami.

„Blask triumfu nieco przygasa, gdy się uświadomi, że w turnieju zabrakło ubiegłorocznych triumfatorów piłkarskich polonijnych mistrzostw świata - rodaków ze Stanów Zjednoczonych. Jak wygramy z nimi w roku przyszłym w Stalowej Woli, będziemy mogli mówić o pełni szczęścia” - uśmiecha się Kimso i mruży niedwuznacznie oko. A że nie jest to marzenie ściętej głowy, dobitnie dowodzi tegoroczny sezon spod znaku dobrej nadziei...

Henryk Mażul

Wstecz