Zwykli-niezwykli wśród nas

Dwoje wspaniałych ludzi

Teraz Ich już nie ma. W ostatnich dniach majowych na cmentarzu prawosławnym na Lipówce, w miejscu, gdzie zostali pochowani, stanie pomnik z napisem w języku polskim. W odniesieniu do Nich boję się banalnych określeń, ale naprawdę to byli ludzie w każdym calu niezwykli.

Zofia i Arseniusz Gulewiczowie. On wilnianin, Ona - z domu Wernicka, warszawianka, utalentowana śliczna solistka baletu Teatru Wielkiego w Warszawie, stała się wilnianką. Spotkanie z Arseniuszem miało miejsce w polskich górach. Wyprawa narciarska, poznany w pewnym momencie przystojny, szarmancki, młody inżynier, który tu, w Tatrach pracował budując kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Był po studiach na Politechnice Warszawskiej.

A potem, po perypetiach związanych z wybuchem wojny, znaleźli się w domu rodzinnym Gulewiczów w Kolonii Wileńskiej. Pamiętam dom i tę niezwykłą parę. Tadeusz Konwicki, sąsiad Gulewiczów, jak twierdzi „chory na Kolonię Wileńską”, napisał tak: „Widzę przed swoimi oczami ten słoneczny stok leśny między Dolną i Górną Kolonią i tę willę drewnianą”. To jakby o domu Gulewiczów. Do tej siedziby prowadził kilkumetrowy mostek, chyba zwodzony. Łączył dom ze stokiem leśnym. Któregoś dnia syn Gulewiczów, Włodzimierz zaprowadził mnie na ten stok. Pokazał ledwo widoczne, porośnięte darniną pagórki. To były groby akowskie. Leżeli tu chłopcy, którzy w pobliżu polegli podczas operacji „Ostra Brama”, dla których najwyższą wartością była Ojczyzna. Był to czas, kiedy o takich sprawach w Wilnie mówiło się szeptem i wyłącznie dla osób zaufanych.

Dom Gulewiczów powstał w Kolonii Wileńskiej na początku XX wieku. Dziadek, Dymitr Gulewicz, był jednym z założycieli tej osady kolejarskiej, skarbnikiem zarządu spółki. Budowano siedziby ludzkie wśród parowów, lasów, serpentym dróżek, z mknącą pośród tego cudu natury Wilenką. Tu właśnie przyszedł na świat syn Dymitra, Arseniusz, a w latach wojny - syn Arseniusza, Włodzimierz, znany dziś na Litwie fotografik i reporter. W rok później urodziła się Ludmiła, późniejszy inżynier, utalentowana gimnastyczka, trenerka reprezentacyjnej ekipy Litwy w gimnastyce artystycznej.

Pamiętam atmosferę tego domu. Wszystko tu, każdy szczegół, zdradzał, że najważniejszą wartością jest „być”. Pamiętam babcię Włodka, damę, jakby żywcem wyjętą z nowel Turgieniewa. Będąc w tym domu, należało złożyć wizytę starszej pani. Mieszkała na parterze, wśród pięknych książek i rodzinnych pamiątek.

- Jacy byli Twoi rodzice? - pytam Włodka. Zastanawia się przez chwilę i mówi: „Po pierwsze, uczciwi, oddani pracy, którą wykonywali. Zapamiętałem, że zawsze analizowali swoje dokonania. To, co dobre i to, co się nie udało. Nie bali się do tego przyznać. Liczyli się bardzo ze zdaniem innych i nigdy siebie nie eksponowali. Mamę po koncertach „Wilii” trudno było na scenę wyciągnąć. Wszystko, czego dokonał Tata, służy do dnia dzisiejszego. Kolejka linowa na Kasprowy Wierch dotychczas sprawia przyjemność ludziom w jednym państwie, elektrownie, które projektował i budował: w Kownie (pierwsza największa na Litwie hydroelektrownia) i w Koszedarach (hydroakumulacyjna), dotychczas przynoszą korzyść drugiemu państwu. Po drugie, nasz dom był otwarty dla wszystkich. Pamiętam początki „Wilii”, gdy Mama została jej choreografem. Nasz dom często przekształcał się w drugą siedzibę zespołu. Szyto, farbowano, haftowano stroje i nie było tajemnicą, o czym zresztą nigdy się nie mówiło, że Mama zarobione przez siebie pieniądze przeznaczała na ubranie zespołu. Ja i Lalka rozmawialiśmy z Mamą po polsku, rodzice między sobą - też. Zastanawiałem się przez moment: w jakim języku ma być napis na Ich grobie. I doszedłem do wniosku, że po polsku. Bo poza językiem, w którym porozumiewaliśmy się, w naszym domu najżywsze były tradycje polskie. A w dodatku z Polską związany jest najpiękniejszy okres Ich życia i ważne osiągnięcia zawodowe. Szczycę się tym, że mój Ojciec po skończeniu szkoły w Wilnie udał się do Warszawy na studia, że te studia zaowocowały budową kolejki, która do dziś uważana jest za jedną z najbardziej udanych inwestycji okresu międzywojennego. Mam oto pamiątkę: książkę pt. „Podtatrze”, wydaną w 1986 roku z okazji 50-lecia Kolei Linowych w Polsce, z dedykacją dla mojego Ojca. Oto fragment: „Skład kierownictwa na dobre ustabilizował się pod koniec września (rok 1935)... Roboty podzielono na trzy zasadnicze odcinki...na trzecim, na Kasprowym kierował inż. A. Gulewicz...”

Arseniusz Gulewicz długie dziesięciolecia był inżynierem na różnych obiektach budowlanych Litwy. Pani Zofia ponad 40 lat kierowała grupą taneczną „Wilii”. Robiła to z rzadko spotykaną pracowitością, fachowością i subtelnością.

Halina Jotkiałło

Wstecz