„Do uslug Pana Dobrodzieja”

Moda na chamstwo?

Trafiło mi do rąk coś w rodzaju gazetki pod tytułem „Chaos”. Podtytuł jej głosi, że jest to Pismo Młodej Polskiej Inteligencji Wileńskiej. Opatrzone jest mottem: „Oto nadchodzi, nadchodzi, nadpełza Twój osobisty KONIEC ŚWIATA...” Autorzy gazetki dziękują „za wsparcie moralne i finansowe prof. dr hab. Mieczysławowi Jackiewiczowi, Konsulowi Generalnemu RP w Wilnie” i zapewniają, że są „do usług Pana Dobrodzieja”.

Czy to nowy polski tytuł prasowy ukazał się na rynku wileńskim? Co to w ogóle jest? Przewertowałam, co prawda, tylko jeden numer (Maj 2001 Nr 3 (6). Próbowałam czytać i z głupią nadzieją usiłowałam znaleźć tam coś „z życia, myśli czy czynu” „młodej polskiej inteligencji wileńskiej”. Nadaremnie. Toż to „bred siedoj kobyły!”. W dodatku autorzy tego pisma - to nie tylko młodzież, lecz też „podtatusiali” poeci i dziennikarze z upadłej „Gazety Wileńskiej” oraz tacy, co to już wnuków wkrótce żenić mają.

Wydawcy, niczym tytułem wstępu, piszą: „Waszmościowie nie wiedzą nawet ile pieniędzy, ile kosztowności i dobra wszelkiego trzeba było, byście dziś mogli Państwo czytać to wspaniałe pismo”. Wierzę, że na pewno to coś kosztowało i dziwię się niezmiernie, że nawet dzisiejszy Konsul RP w Wilnie chce trwonić pieniądze polskiego podatnika na takie „dzieło”. Ta nasza wileńska młodzież rzeczywiście jest chyba mniej, niż np. w Europie, obeznana z nowoczesną techniką, chociażby seksu, wciąż mniej chyba zażywa narkotyków i nadal posługuje się „zacofanym” słownictwem. Wygląda na to, że grupka miejscowych inicjatorów, przy aktywnym wsparciu Konsulatu RP, postanowiła tę naszą młodzież nieco „dokształcić”.

Chciałam i ja z tego skorzystać, ale jakoś mi nie wyszło. Może nie jestem już taka młoda (chwileczkę, muszę zaglądnąć do metryki urodzenia), a może za mało inteligentna, by pojąć, o co tu chodzi.

Zaczęłam od poezji, bo ponoć najlepiej dokształca. Niestety, jakoś żaden z wierszy do mnie głębiej nie przemówił. Natomiast gdy doszłam do wiersza „młodzieńca” Aleksandra Sokołowskiego o miodzie i pszczołach, zamiast słodko, gorzko mi się zrobiło... Lżej poszło z „filozofią” Stanisława Tarasiewicza, który boi się światła. Mówi: Nie mogę otworzyć oczu by rozejrzeć się dookoła, by spojrzeć im w oczy... kiedy wreszcie nastąpi noc... Odebrałam to dość jednoznacznie, bo w dzieciństwie, gdy coś „przeskrobałam”, również ukrywałam głowę pod kołdrą. I do dziś szkoda mi ludzi, którzy z własnej woli, już jako dorośli, muszą żyć wstydząc się spojrzeć ludziom w oczy.

„Dziennik z Beskidów”... Lubię Beskidy - takie urocze miejsce, przyroda... Myślałam, że choć to przeczytam, ale... kudy tam! Przecież w grudniu w Beskidach pada śnieg, a to autora strasznie irytuje: ...zeszłej nocy napadało jeszcze więcej tych białych gówien... Jak kiedyś wpadnie mi w ręce ten skurwysyn od pługu śnieżnego... przysięgam - zabiję! ...kiedy wracam, pod samochód wpadł mi cholerny jeleń i całkiem go rozwalił. Powinni powystrzelać te pieprzone zwierzaki. A oto sposób składania sobie życzeń świątecznych przez „młodą polską inteligencję wileńską”: Wesołych Świąt! Jeszcze więcej gównianego śniegu. Oryginalne, prawda?

Zajrzałam jeszcze raz do metryki urodzenia. Nie, wapniakiem jeszcze nie jestem, ale do „inteligencji” autorów i wydawców tego... hm... (przepraszam Redakcję i Czytelników „M.W.”) gówna, „dorastać” nie chcę. Bo nie potrafię swoich myśli wypowiadać głównie kilkoma słowami na litery: „p”, „s”, „g”. I takich, mam nadzieję, jest wielu. Czeka więc was panowie-autorzy długa i żmudna praca, bo w końcu jednak będziecie musieli zrozumieć, że zanim przystąpić do nauczania kogokolwiek, trzeba najpierw samym czegoś się nauczyć. Przynajmniej podstaw gramatyki, a potem - należałoby słownictwo swe nieco wzbogacić. Bo wydawać gazetę mając w zapasie tylko kilka rzeczowników, 5 - 6 przymiotników i tyleż mniej więcej czasowników, to całkiem niełatwa sprawa. Moim zdaniem, jak na razie, pomysł wasz może chwycić jedynie w klasach początkowych. Dzieciaki będą zadowolone, że tej „cholernej” gramatyki wcale nie trzeba się uczyć. Bo po co mają wiedzieć, kiedy się pisze „rz”, a kiedy „ż”? W tym wieku mogą jeszcze chcieć zaliczyć siebie do takiej, jak wy, polskiej „inteligencji” wileńskiej.

Powodzenia więc, panowie-nowatorzy. Szkoda, że nie potrafiliście mnie jednak dokształcić na swój ład. Obawiam się, że więcej już takiej okazji mieć nie będziecie, bo będę się brzydziła po raz drugi wziąć do rąk to wasze „dzieło”. A tak by się chciało na zakończenie odesłać was razem z waszymi „dobrodziejami” gdzieś jak najdalej, używając kilka „ładnych” słów z waszego słownictwa.

Beata S., Wilno

* * *

OD REDAKCJI: Zapoznaliśmy się z tą gazetką, nawet nieco nas rozbawiła. Przede wszystkim tym nieudanym wysiłkiem na satyrę czy coś w tym rodzaju. Ale te głupkawe i, oczywiście, „zapożyczone” (czyt. - plagiat) niby-dowcipy i rysuneczki antyklerykalne, to niewybredne słownictwo z błędami gramatycznymi, te zastawki z Windows’u (chyba nawet nie wiedzą, że są chronione przez prawo autorskie), czy też bez żadnego sensu, co i raz, jak Filip z konopi, wyskakujący Żyd (czasem: Rzyd), jakby sama narodowość była tematem do „satyrycznych” kpin... Wszystko to rzeczywiście pozostawia głęboki niesmak. Ale kierując się powiedzonkiem „nieważne, z czego się dziecię cieszy, byle nie płakało”, nawet nie ujrzeliśmy początkowo w tym prymitywizmie tematu do publikacji w „M.W.”.

W swoim czasie pisaliśmy o inicjatywach wydawniczych niektórych dużych szkół w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Czasem gazetki te ukazywały się naprawdę na dobrym poziomie i bardzo szkoda, że żadna nigdy nie otrzymała minimalnego wsparcia, by mogła przedłużyć swój żywot.

A tu? Ot, zabawiają się sobie dorośli ludzie, każdy po swojemu - ktoś wódkę pije, a ktoś gazetkę robi - sobie a muzom... A że nieudanie, niesmacznie? Trudno! Nie traktowaliśmy tego poważnie. No, bo gdyby napisali przynajmniej, że jako „niedouczki” chcą mieć swoje piśmo, byłoby to może bliżej jakiejś satyry, przynajmniej na siebie. Ale nie, przemawiają w imieniu „młodej twórczej polskiej inteligencji wileńskiej”. Nazywają siebie „najlepszymi przedstawicielami prawie 7 proc. ludności Litwy”. I wydaje im się, że ich piśmo jest najwspanialsze. Niech więc tak będzie. Tym bardziej, że to samo, mniej więcej, rozpisywali już, ci sami zresztą, chłoptaśkowie, bez żadnego nawet cienia na ironię, rozpoczynając wydawać „Gazetę Wileńską”, która miała być taką, jakiej jeszcze nie tylko Litwa, ale i świat nie widział. Teraz się powtarzają. I cóż tu możesz, człowiecze, poradzić! Nie na każdą głupotę, niestety, jest lekarstwo. Może im to jeszcze minie? A jeżeli nie, jeżeli ta żenująco-prymitywna grafomania okaże się być chorobą nieuleczalną... Też nic szczególnego się nie stanie. Mamy przecież już niejednego tzw. polskiego „poetę, pisarza, dziennikarza”, którzy w swych oryginałach piszą żeczułka skrenca w mą dószę i nic się nie dzieje. Chodzimy nawet czasem na tzw. prezentacje i zgodnie z zasadą, „głupi nie zrozumie, a mądry nic nie powie” odnotowujemy pojawienie się nowych książeczek...

A ci „młodzi ludzie” nawet nie książki wydają, jedynie jakąś niby-gazetkę, niby-ulotkę - bez rejestracji, bez przestrzegania praw autorskich - i, jak myśleliśmy, bez większych ambicji, takie sobie hobby. Poniekąd sprytnym wydało nam się ich stwierdzenie, że wszystkie błędy w gazetce są „popełnione umyślnie, ażeby podkreślić wileńskość pisma” (jakoby wileńska inteligencja nie umiała poprawnie pisać!). Mogłoby się wydawać, że ci „młodzi ludzie” mają jednak świadomość pewnych luk w swym wykształceniu i tego się wstydzą (a to już też niemało), znaleźli więc wyjście z sytuacji, przyznajmy, dość oryginalne. Niech więc eksperymentują, niech się uczą, gdzie i z czego diabeł nie zażartuje czasem - może z biegiem lat i do jakichś wartości dorosną.

Tak myśleliśmy i... pomyliliśmy się. Bo ten „Chaos” ma szansę już wkrótce zostać „wielkim dziełem” i uszczęśliwiać nas swoją „twórczością”. „Pan Dobrodziej” chaosu, Konsul Generalny RP w Wilnie, a jednocześnie profesor i doktor habilitowany „w pełni popiera ciekawą inicjatywę młodej polskiej literackiej inteligencji na Litwie”. Całkiem poważnie. Listy z taką właśnie treścią, w swoim imieniu, rozesłał w Polskę z prośbą o pieniądze. Trudno w to uwierzyć, więc fotokopię jednego z tych listów zamieszczamy obok. Ile jest w nim prawdy? Bez komentarza.

A dla wiarygodności „Kurier Wileński” (czyżby też był „do usług Pana Dobrodzieja”?) zamieścił ostatnio duży - też na poważnie - wywiad z redaktorem naczelnym „Chaosu”. Ale w wywiadzie tym Jan Tuczkowski, tj. Car Naczelny - Iwan V Tuczkowskij-Łagodnyj nie jest do końca szczerym, a, mówiąc bez ogródek, po prostu kłamie stwierdzając: „Pismo ukazuje się własnym sumptem redaktorów, co w znacznej mierze hamuje jego rozwój, zarówno pod względem treści, jak i objętościowo”. I „zapomina” podziękować swemu Panu Dobrodziejowi... Ależ niewdzięczność! Ale gdy mówi: „Po prostu lubię się bawić i śmiać z byle powodu, z wszystkich i z siebie też”, to w tym miejscu wierzymy mu i... gratulujemy! Jacy by tam ci profesorowie, dziennikarze, czy uchodzące za poważne gazety naprawdę byli, to jednak zabawiać się nimi, okręcając wokół jednego palca, nie każdy potrafi... Czego jest warte samo stwierdzenie w gazecie, że „pismo ukazuje się, jakby było drukowane przez wydawnictwo drugiego obiegu, gdzieś pod ziemią.” Jeżeli już mamy mówić poważnie, to powiedzmy też, że chyba w każdym państwie, najbardziej nawet demokratycznym, jakakolwiek produkcja „pod ziemią”, bez rejestracji prawnej, jest traktowana jako unikanie podatków i kwalifikuje się do przestępstw kryminalnych. Wydawanie gazety - niezależnie nawet od jej treści - nie stanowi tu żadnego wyjątku. No, może oprócz bezpłatnych gazetek „do wewnętrznego użytku”, robionych z własnej twórczości, na przykład, w więzieniu. Bez pieniędzy, oczywiście. Inaczej - jest to zwykłe piractwo, działalność nielegalna, w świetle prawa - przestępcza...

Ale jak chaos, to chaos. A jego Car Naczelny - to człowiek młody nie tylko na duchu, ma w sumie to, co lubi - niezłą zabawę. A jeżeli zabawa okaże się w dodatku doskonałym sposobem na zdobycie kasy, tym lepiej. To, oczywiście, nie „Gazeta Wileńska”, aż tak hojnie nie będzie, ale zawsze coś.

I czyż nie jest godna podziwu ta nasza „polska, młoda(?!), twórcza(?!), literacka(?!) inteligencja(?) wileńska?!” Nawet jeżeli jest tylko do usług swego Pana Dobrodzieja.

Wstecz