Józef To³kanowicz

W promieniu Szko³y Rolniczej w £uczaju

Przyjêcie mnie do Szko³y Rolniczej w £uczaju mia³o charakter bardzo romantyczny. Zapalony organizator ruchu m³odzie¿owego na wsi, kierownik szko³y powszechnej pan Antoni Sinicki organizowa³ przedstawienia w œwietlicy szkolnej w ¯arach, wed³ug scenariusza Serafina Osienienki „Wieœ wileñska przebojem do kultury”. Jak na tamte czasy, brzmia³o to piêknie i zachêcaj¹co. Bohaterem tej sztuki scenicznej by³ ch³opiec wiejski, niejaki Józio, akurat mój imiennik, który, wbrew wszelkim przeciwnoœciom, dosta³ siê do Szko³y Rolniczej w £uczaju. Z zapa³em odegra³em rolê Józia i... nabra³em chêci do nauki w szkole rolniczej. Pan Antoni Sinicki wystara³ siê dla mnie o stypendium w Wileñskiej Izbie Rolniczej. Jak¿e boleœnie odczu³em póŸniej stratê tego wysoce szlachetnego cz³owieka, gdy w straszliwych warunkach surowej zimy zmar³ on w transporcie repatriacyjnym 10 stycznia 1945 roku w drodze do £ukowa, sk¹d by³ rodem...

Rodzice powitali moj¹ decyzjê uczenia siê w szkole rolniczej z wielk¹ radoœci¹. Moja wieœ rodzinna Miakczy³y le¿a³a w 12 km od granicy rosyjskiej, na terenie gminy Do³hinów w powiecie wilejskim. Gospodarstwo rolne mieliœmy ma³e i aby utrzymaæ rodzinê sk³adaj¹c¹ siê z 5 osób, ojciec pe³ni³ obowi¹zki gajowego w pobliskim folwarku - Sosnowszczyzna. Stamt¹d stale przynosi³ mi ksi¹¿ki i czasopisma, starannie dobierane przez panie Helenê Doboszyñsk¹, Annê Niewiarowicz i Mariê Buszow¹. W ten oto sposób czerpa³em wiedzê nie tylko ze szko³y, ale i z tego dodatkowego Ÿród³a.

Pañstwowa Mêska Szko³a Rolnicza w £uczaju, do której zosta³em przyjêty w 1938 roku, po³o¿ona by³a w powiecie postawskim, odleg³a od mego miejsca zamieszkania o blisko 70 km - na pó³noc od Do³hinowa przy drodze wiod¹cej z Duni³owicz do Postaw. Trzeba wiêc by³o jechaæ poci¹giem z Buds³awia przez Królewszczyznê, G³êbokie, do stacji Woropajewo. Posiad³oœæ szko³y w dziwny sposób wciœniêta by³a miêdzy dwoma jeziorami: ³uczajskie od pó³nocnego zachodu i lisickie od po³udniowego wschodu. Gmach szko³y okaza³y na zewn¹trz, po³o¿ony na wysokim wzniesieniu, z balkonem tworzy³ piêkn¹ harmonijn¹ bry³ê architektoniczn¹. Od strony frontowej nad drzwiami paradnymi widnia³ z daleka czytelny napis: „Pañstwowa Mêska Szko³a Rolnicza w £uczaju”.(...)

Szko³a nie mia³a wodoci¹gu i kanalizacji. Wodê przywozi³o siê beczkowozem z jeziora, któr¹ podawano na potê¿n¹ filtrowniê umieszczon¹ na obszernym ganku. Nape³nianie tej filtrowni wod¹ stanowi³o dodatkowe zajêcie dla uczniów. Tak jak ca³a okolica - szko³a nie by³a równie¿ zelektryzowana. Nauka odbywa³a siê wieczorami przy lampach naftowych z okr¹g³ymi knotami.

Wnêtrze gmachu by³o bardzo obszerne. Na parterze by³ du¿y hol, gdzie odbywa³y siê apele. Po stronie prawej prowadzi³y drzwi do kancelarii, a w za³amaniu holu drugie drzwi - do mieszkañ nauczycieli. Po lewej stronie by³y: szatnia, umywalnia, pokój sto³owy i kuchnia. Na piêtro prowadzi³y dêbowe, bardzo szerokie schody z rzeŸbionymi porêczami. By³a tu du¿a sala wyk³adowa i obok - sypialnia. Po stronie prawej by³y gabinety: fizyki, chemii, mechaniki oraz du¿a biblioteka. Z sypialni mo¿na by³o wyjœæ na obszerny balkon. W sali wyk³adowej mog³o pomieœciæ siê oko³o 50-60 osób i tyle samo w sypialni ogólnej.(...)

Od gmachu szko³y prowadzi³a piêkna aleja lipowa do zabytkowego, wspania³ego koœcio³a parafialnego i do urzêdów gminy i poczty oraz na plac, gdzie mieœci³o siê parê sklepów. U wylotu miasteczka, od pó³nocy, by³ niedu¿y cmentarz, na którym w mojej obecnoœci pochowany zosta³ uroczyœcie wielce zas³u¿ony dla kraju, ojciec dyrektora szko³y, pan Zygmunt Znatowicz - autor przepiêknej monografii o £uczaju, maszynopis której znajdowa³ siê w szkolnej bibliotece i mogliœmy j¹ czytaæ, ale tylko na sali wyk³adowej. Z tego dzie³a dowiedzieliœmy siê, ¿e maj¹tek £uczaj i okolice by³y w³asnoœci¹ ksi¹¿¹t Ogiñskich, a ostatnio ksiêcia Tadeusza Ogiñskiego. Wczeœniej £uczaj nale¿a³ do jego kuzynki - kasztelanki El¿biety Puzyny, która w 1755 roku przekaza³a te dobra Tadeuszowi Ogiñskiemu. Wspomniana kasztelanka by³a osob¹ bardzo wykszta³con¹. Interesowa³a siê astronomi¹ i dla celów obserwacyjnych wybudowa³a murowan¹ basztê nad jeziorem. W 1766 roku ufundowa³a w £uczaju murowany koœció³ w stylu póŸniejszego baroku. Mimo straszliwej dewastacji £uczaja w okresie stalinowskim, koœció³ ocala³!... S³u¿y³ on jako... gara¿ dla traktorów!... Gmach szko³y i pozosta³e budynki zosta³y wysadzone w powietrze.

Grunty szko³y przecina³a droga wiod¹ca z Duni³owicz do Postaw. Ogólny obszar gospodarstwa szkolnego wynosi³ oko³o 60 ha. Czo³owe miejsce zajmowa³ sad owocowy i ogród warzywny ze wszystkich stron otoczony ¿ywop³otem i alejami lipowymi. Do celów dydaktycznych trzymano: 30 krów rasy czerwonej polskiej, 3 pary koni, oko³o 30 œwiñ i tyle samo owiec.

Do szko³y przyjmowano ch³opców po szkole powszechnej 7-klasowej w wieku od 14 do 18 lat, a czasem trochê starszych. Na 13 kursie w 1938 roku by³o nas 45 osób. M³odzie¿ pochodzi³a g³ównie ze wsi, po ukoñczeniu tej szko³y mia³a pracowaæ na w³asnym gospodarstwie. Ale nie zawsze tak by³o. Wielu z nas szuka³o pracy w wiêkszych maj¹tkach, w urzêdach gminnych i powiatowych. Sporo absolwentów zatrudniano w mleczarniach, maj¹tkach prywatnych lub w charakterze instruktorów rolnych.

M³odzie¿ pochodzi³a przewa¿nie z rodzin polskich, chocia¿ trafiali siê czasem Bia³orusini, a nawet starowiercy Rosjanie. £¹czy³a nas wszystkich szczera przyjaŸñ.

Ch³opcy przyje¿d¿ali tu przewa¿nie z powiatów: postawskiego, wilejskiego i dziœnieñskiego. Nauka trwa³a okr¹g³y rok przez dwa semestry - zimowy i letni. Uroczyste zakoñczenie roku szkolnego odbywa³o siê oko³o 1 listopada. Po opuszczeniu szko³y obowi¹zywa³a roczna praktyka w wiêkszym gospodarstwie, dla najzdolniejszych na miejscu - w £uczaju. Dyscyplina w szkole by³a surowa.

Na ranny apel dy¿urny wyrywa³ nas ze snu o godzinie wpó³ do szóstej, a grupê hodowlan¹ - o godzinê wczeœniej. Trzeba wiêc by³o b³yskawicznie siê ubraæ, zbiec na parter do umywalni i szybko siê umyæ w zimnej wodzie, p³yn¹cej rur¹ z filtrowni. O godzinie 7 spo¿ywaliœmy œniadanie i po przerwie odbywa³y siê wyk³ady do godziny 12. Oko³o godziny 13 by³ obiad. Po krótkiej przerwie szliœmy do zajêæ praktycznych w dzia³ach: rolnym, ogrodniczym, hodowlanym oraz w grupach - warsztatowej i gospodarczej, której zadaniem by³o dostarczanie wody i opa³u do gmachu. Praca w dzia³ach i grupach trwa³a przez dwa tygodnie, po czym nastêpowa³o kolejne przegrupowanie. Dozór nad poszczególnymi grupami sprawowali absolwenci - praktykanci tej szko³y. Praca fizyczna trwa³a do godziny 17. Wyj¹tek stanowi³y dni œwi¹teczne, kiedy pracowa³y tylko dwie grupy: hodowlana i gospodarcza (obrz¹dek inwentarza ¿ywego, dostarczanie opa³u i wody do gmachu). Po zakoñczeniu pracy spo¿ywano kolacjê, po której ponownie trwa³y wyk³ady do godziny 20. Nastêpnie by³y zajêcia ciche (odrabianie lekcji, przyswajanie materia³u). O godzinie 22 dy¿urny og³asza³ apel wieczorny z odœpiewaniem „Wszystkie nasze dzienne sprawy” i gaszenie œwiate³.(...)

W ka¿d¹ sobotê chodziliœmy do ³aŸni rzymskiej, wybudowanej nad jeziorem obok baszty. W okresie letnim k¹paliœmy siê dosyæ czêsto w jeziorze, w którym woda by³a tak czysta, ¿e po zanurzeniu siê w niej po szyjê, mo¿na by³o ogl¹daæ swe stopy. Jezioro by³o bardzo g³êbokie i zdarza³y siê wypadki utoniêæ. Dla bezpieczeñstwa, gdy korzystaliœmy z kajaków, jednoczeœnie wyp³ywa³y na jezioro dwie ³odzie ze sprzêtem ratowniczym. Na moim kursie zdarzy³ siê przypadek, ¿e mój dobry kolega (siedzieliœmy przy jednym stole) Arnold Raginia, samowolnie wyp³yn¹³ kajakiem na jezioro, gdy jeszcze by³o sporo lodu i uderzony kawa³kiem kry w bok kajaku - run¹³ do wody! D³u¿szy czas utrzymywa³ siê na kawa³kach lodu w potwornie zimnej wodzie, a¿ zacz¹³ ton¹æ. Gdy puœciliœmy ³ódŸ na wodê i wy³owiliœmy go - by³ u kresu si³.

W ka¿d¹ niedzielê maszerowaliœmy parami do koœcio³a, a w œwiêta narodowe (3 Maja, 11 Listopada) - ze szkolnym sztandarem. Jako obowi¹zkowy przedmiot mieliœmy wychowanie wojskowe, tzw. PW, które prowadzi³ starszy sier¿ant z pobliskiej jednostki wojskowej KOP. W pobli¿u gmachu, nad jeziorem znajdowa³a siê du¿a strzelnica. M³odzie¿ z zapa³em bra³a udzia³ we wszelkich imprezach sportowych: p³ywackich, pi³karskich itp. Wychowywano nas w duchu wysoce patriotycznym. Mury Szko³y Rolniczej w £uczaju zorganizowanej w 1924 roku opuœci³o oko³o 500 osób. Gospodarstwo szkolne prowadzone by³o przez doskona³ych fachowców, profesorów, którzy cieszyli siê powszechnym szacunkiem i autorytetem. Otrzymywano bardzo wysokie plony. Tutaj odbywali praktyki studenci z Wileñskiego Uniwersytetu Stefana Batorego, okoliczni rolnicy nabywali najlepsze odmiany roœlin i materia³ hodowlany.

Zespó³ profesorski sk³ada³ siê z szeœciu osób:

- in¿. Stanis³aw Znatowicz - dyrektor szko³y i wyk³adowca mechanizacji rolnictwa,

- in¿. Boles³aw Byszewski - rolnik, ³¹karz,

- in¿. Kazimierz Muraszko - kierownik dzia³u hodowlanego, wyk³adowca hodowli zwierz¹t i przemys³u rolnego,

- in¿. Kazimierz Czechowski - ogrodnik i pszczelarz,

- pan Antoni Felicki - botanik i chemik,

- pani Anna Znatowicz - polonistka, historyk i matematyk.

Wojna w 1939 roku przerwa³a dzia³alnoœæ szko³y oraz mój start ¿yciowy. Z bólem w sercu przygl¹da³em siê jak dewastowano dobytek szkolny. Rok szkolny zakoñczono jednak normalnie, 3 listopada. Œwiadectwa rozdano nie na oryginalnych drukach i dlatego pominiêto niektóre przedmioty.

Ze ³zami w oczach ¿egnaliœmy kochanych profesorów oraz mury tej piêknej, owianej historyczn¹ legend¹ szko³y.

Naszych profesorów spotka³ smutny los. Pan in¿. Kazimierz Muraszko przez jakiœ czas by³ tolerowany przez w³adze sowieckie i nawet pracowa³ trochê w wydziale rolnym w Wilejce jako agronom, ale wkrótce zosta³ aresztowany i wszelki œlad po nim zagin¹³. Pana in¿. Kazimierza Czechowskiego wraz z ¿on¹ i maleñkim dzieckiem wywieziono w g³¹b Rosji. Podobny los spotka³ in¿. Boles³awa Byszewskiego oraz ¿onê dyrektora szko³y pani¹ Annê Znatowicz. Pan Antoni Felicki zd¹¿y³ przed wojn¹ wyjechaæ do Pelplina. Ciekawy zbieg okolicznoœci sprawi³, ¿e mog³em siê dowiedzieæ o losie dyrektora szko³y pana in¿. Stanis³awa Znatowicza. Dobrze nie pamiêtam daty, ale w telewizji ujrza³em jakoœ twarz tego zacnego cz³owieka. W dalekiej Libii gospodaruje przy pasiece pszczelej, oczywiœcie - jako emeryt. W 1939 roku jako porucznik rezerwy zosta³ powo³any do wojska.

* * *

Wróci³em do domu na piechotê, gdy¿ poci¹gi by³y zapchane wojskiem sowieckim, pokonuj¹c w ci¹gu jednego dnia odleg³oœæ blisko 70 kilometrów. W domu zasta³em tylko samotn¹ mamê i schorowanego ojca. Oboje z rozpacz¹ œledzili tocz¹ce siê wypadki. Oczekiwali powrotu z wojny syna a mego jedynego brata – Antosia. Jako rezerwista, starszy kanonier 18 pu³ku artylerii lekkiej, na pocz¹tku sierpnia powo³any zosta³ do swej jednostki w Ostrowi Mazowieckiej. W polu zasta³em nie wykopane ziemniaki - nie by³o komu. Mimo okaleczonych nóg po podró¿y (odpad³a skóra od stóp) zabra³em siê do wykopków. Na szczêœcie wróci³a wkrótce do domu jedyna moja siostra El¿unia, która by³a zatrudniona w charakterze kucharki w Landwarowie u hrabiego Tyszkiewicza pod Wilnem. We dwoje wykopaliœmy ziemniaki dosyæ sprawnie.

I pewnego razu zjawi³ siê jak cieñ z obanda¿owan¹ g³ow¹, nie golony od paru miesiêcy, z kosturem w rêku - brat Antoœ!.. Ile¿ by³o radoœci, która zamieni³a siê wnet w smutek. Rana by³a groŸna - zerwana têtnica. Na froncie za³o¿ono klamry i tymczasowy opatrunek, pod którym mog³a siê wytworzyæ ropa. Druga sprawa: brat siê ukrywa³, gdy¿ w³adze sowieckie zatrzymywa³y wojskowych i Bóg wie, gdzie ich podziewali. Nieszczêœcie nast¹pi³o po paru dniach. Któregoœ dnia ostro¿nie zdj¹³ banda¿ z g³owy, stwierdzi³ niedu¿y strup, wiêc ogoli³ siê, a potem nachyli³ siê nad miednic¹: zacz¹³ myæ zêby i wtedy...zerwa³a siê klamra i krew buchnê³a na piec i na œcianê!... Uczono nas w szkole jak nale¿y zak³adaæ opatrunek na g³owê. Chwyci³em wiêc kawa³ek drewna za piecem, rozdar³em rêcznik wzd³u¿ na paski, nastêpnie jednym paskiem owin¹³em drewno i silnie przydusi³em têtnicê, a pozosta³ymi paskami zamocowa³em ten opatrunek zawi¹zuj¹c pod brod¹.

Jak szalony pogna³em do przyrodniego brata, który da³ mi konia i wóz. Wpakowa³em brata na bryczkê i galopem pogna³em do naszego miasteczka - by³o ju¿ zupe³nie ciemno na dworze. Zacz¹³em dobijaæ siê do jedynego w tym mieœcie lekarza wyznania moj¿eszowego, niezmiernie uczciwego. Mieliœmy jeszcze i drugiego lekarza, ale zabrano go na front. Nacisn¹³em na dzwonek przy drzwiach. Otworzy³ i w lot zorientowa³ siê o co chodzi. Kaza³ mi siedzieæ cicho i nie przeszkadzaæ. Umy³ dok³adnie rêce, na³o¿y³ sterylizowane rêkawiczki i zabra³ siê do dzie³a. Wszystko robi³ szybko, ale bardzo dok³adnie, za³o¿y³ nowe klamry, ale przed tym zahamowa³ uciekaj¹c¹ krew. Kaza³ po tygodniu pokazaæ siê, da³ czyst¹ bieliznê, a gdy zapyta³em, ile za to trzeba zap³aciæ - machn¹³ rêk¹ i rzek³: „Bóg zap³aci”. Porosi³em go o zachowanie tajemnicy. Mocno siê obruszy³: „Co to, uwa¿a pan mnie za ma³e dziecko?”. Brat wróci³ do zdrowia. Przez ca³y czas czuwa³ nad nim ten wspania³y, szlachetny lekarz. By³ to pan doktor Leonid Kotle. Brat Antoni przez pewien czas jeszcze siê ukrywa³, potem siê o¿eni³ i wyprowadzi³ do innej miejscowoœci.

W³aœciciele folwarku Sosnowszczyzna wyjechali w nieznane, a ich dobytek zosta³ natychmiast rozgrabiony. Wkrótce zaniemóg³ mój ojciec i z braku opieki medycznej, mimo naszych starañ - nie uda³o siê go utrzymaæ przy ¿yciu. Zosta³em z matk¹ i siostr¹, ich jedynym ¿ywicielem. Jako wykwalifikowany rolnik próbowa³em podj¹æ pracê w sowieckim gospodarstwie, ale trwa³o to bardzo krótko. Doje¿d¿a³em do pracy rowerem i pewnego dnia sprzêt ten odmówi³ mi pos³uszeñstwa, w rezultacie spóŸni³em siê na apel... o 5 minut! Dyscypliny pilnowa³ prokurator. Odby³ siê s¹d. Przys¹dzono potr¹caæ mi z poborów w ci¹gu jednego roku - 25 procent. Przenios³em siê do innej miejscowoœci, ale w œlad za mn¹ przys³ano moj¹ opiniê!... Zosta³em bez pracy. Po pewnym czasie wezwano mnie do biura NKWD na przes³uchanie. Zadano mi pytanie, dlaczego w okresie „pañskiej w³adzy” nale¿a³em do organizacji pod nazw¹ „Zwi¹zek Strzelecki”. W sposób bardzo spokojny wyjaœni³em, ¿e moje postêpowanie podyktowane by³o koniecznoœci¹ skrócenia s³u¿by wojskowej o jeden rok, gdy¿ mia³em na utrzymaniu starych i schorowanych rodziców. Kazano mi stawiæ siê do biura NKWD nastêpnego dnia. W tym przypadku, proszê os¹dziæ, mia³em szczêœcie czy nie? O œwicie nastêpnego dnia rozpoczê³o siê gwa³towne bombardowanie Miñska...By³ czerwiec 1941 roku. Wojna!..

* * *

Przyjœcie Niemców oceniliœmy jako drug¹ okupacjê Wileñszczyzny. W marcu 1942 roku Niemcy (czy Bóg wie kto, jednak wszyscy byli w mundurach niemieckich) w okrutny sposób wymordowali ludnoœæ wyznania moj¿eszowego w naszym miasteczku. Spalono ich ¿ywcem w 3 olbrzymich stodo³ach za miastem, a niektórych zastrzelono na ulicy!..

W miasteczku od wieków zamieszkiwa³o oko³o 80 procent obywateli wyznania moj¿eszowego. ¯yliœmy z nimi we wzorowej zgodzie i przyjaŸni. Uczêszczaliœmy do tej samej szko³y, przyjaŸniliœmy siê.

Jak na nieszczêœcie, w tym dniu by³em w m³ynie, gdzie mia³em zemleæ na m¹kê 50 kg zbo¿a przyznanego na przydzia³. Bandyci wpadli do m³yna, gdy zasypywa³em zbo¿e do kosza. Jeden z nich uderzy³ mnie kolb¹ i wrzasn¹³, abym wynosi³ siê st¹d. Zbieg³em po schodach na dó³ i ustawi³em siê w szeregu wraz z innymi ludŸmi - sprawdzano dokumenty. Piêæ osób za³ogi m³yna, w tym m³ynarz - sama przyzna³a siê, ¿e s¹ ¯ydami. Na naszych oczach zostali wszyscy rozstrzelani!... Pozosta³ym kazano zak³adaæ koni do wozów i zbieraæ z ulicy zabitych. Odwo¿ono ich poza miasto i - jak siê póŸniej okaza³o - wrzucono do glinianki, w której o tej porze roku by³o pe³no wody. Nasza furmanka by³a u wylotu bocznej ulicy, gdy z domku pana Krzywickiego, w³aœciciela sklepiku ze œledziami, wybieg³a jego córeczka panna Ryfka - widocznie chcia³a siê ukryæ w ogródku. Ale kula bandyty by³a szybsza - przeszy³a j¹ na wskroœ!.. Przera¿enie sparali¿owa³o mnie, nie mog³em ruszyæ siê z miejsca. Bandyta wrzasn¹³ po niemiecku: „zabraæ!” i pogna³ do nastêpnego domu, który równie¿ by³ oznakowany gwiazd¹ Dawida.

Panna Ryfka by³a bardzo utalentowan¹ dziewczyn¹ - cudownie gra³a na skrzypcach i mandolinie. Zna³em dobrze tê rodzinê. Mój ojciec, bêd¹c gajowym, nieraz wyprawia³ mnie z fur¹ drzewa opa³owego dla tych biednych ludzi. Robi³ to bezp³atnie, bo drzewa podczas wyrêbu lasu nie brakowa³o. Pan Krzywicki, gdy zjawili siê Niemcy, jakby przeczuwaj¹c, ¿e coœ z³ego siê stanie, zmusi³ mnie przyj¹æ od niego prezent - stary, ale w dobrym stanie, oryginalny gramofon z du¿¹ tr¹b¹. Nie chcia³em przyj¹æ, ale on ze ³zami w oczach prosi³: „Bierz, szczerze wam mówiê, ten sprzêt jest dla nas absolutnie niepotrzebny”.

Stoj¹c wci¹¿ przy furmance powoli odzyskiwa³em przytomnoœæ. Obejrza³em siê poza siebie, czy nie widaæ bandyty i powoli zbli¿y³em siê do le¿¹cej na wznak dziewczynki. Mia³a otwarte oczy, które jakby mówi³y: „ratuj mnie!” (by³a bardzo piêkna), na ziemi czerwieni³a siê ka³u¿a krwi. Nabieg³y mi ³zy do oczu. Ludzie przy furmance równie¿ zaczêli przytomnieæ - bali siê, ¿e mo¿e wróciæ bandyta. Dr¿¹cymi rêkami podnieœli dziewczynkê i delikatnie po³o¿yli na garœci s³omy na wozie. Furmanka odjecha³a, a ja wci¹¿ sta³em na miejscu wpatrzony w ka³u¿ê krwi... Ocuci³ mnie z odrêtwienia nag³y grzmot karabinów maszynowych. Unios³em g³owê i zobaczy³em rozlewaj¹cy siê potê¿ny p³omieñ ognia i k³êby dymu, które zaczê³y ogarniaæ ca³e miasto - p³onê³y trzy stodo³y za miastem!.. Miêdzy salwami karabinowymi s³ychaæ by³o wyraŸnie krew mro¿¹cy w ¿y³ach wrzask gin¹cych ludzi. Zrozumia³em, ¿e trzeba uciekaæ st¹d i to jak najszybciej. Wypad³em na trakt wilejski, a potem w pola i las...

* * *

Jedynie garstka obywateli ¿ydowskiego pochodzenia ocala³a z tego piek³a, schroni³a siê w lesie, gdzie do³¹czy³a do partyzantki rosyjskiej. Ktoœ powie - dlaczego to zrobili? Wyt³umaczenie proste. Partyzantki polskiej w tym czasie nie by³o, a chodzi³o przecie¿ o biologiczne przetrwanie narodu.

Pewnego dnia mój przysz³y dowódca oddzia³u AK porucznik „Korsarz” (w tym czasie mia³ pseudonim „Konar”) zapyta³: Józek, jesteœ ju¿ doros³ym i œwiat³ym obywatelem, jak ci siê wydaje, czy nie warto zorganizowaæ swój oddzia³ partyzancki jak to robi¹ Rosjanie i t³uc tych bandytów? Po namyœle odpar³em: ale jak to zrobiæ, przecie¿ oni maj¹ broñ, a my tylko wid³y i grabie? Serdecznie siê rozeœmia³ i powiedzia³: „To ju¿ nie twoja g³owa, grunt, ¿e aprobujesz mój plan”. Wkrótce z³o¿y³em przysiêgê. Sta³em siê ³¹cznikiem jego oddzia³u. Pierwszy oddzia³ pod nazw¹ Zwi¹zek Walki Zbrojnej, który zawi¹za³ siê w okolicy Naroczy, zosta³ wkrótce zdradziecko napadniêty przez partyzantkê rosyjsk¹ i wymordowany. Powsta³ inny oddzia³ jako Armia Krajowa, ale ju¿ w oparciu o zasoby materialne p³yn¹ce z Wilna. By³ znacznie ostro¿niejszy od poprzedniego. Przez ca³y czas okupacji niemieckiej wspó³pracowa³em z AK. Opiszê jeden z wielu epizodów z tej wspó³pracy. W 1943 roku, póŸn¹ jesieni¹ wyjecha³em w wa¿nej misji do Wilna. Papiery mia³em oryginalne, wypisane przez wojskowy oœrodek zdrowia, podpisane przez niemieckiego lekarza pracuj¹cego przy lotnisku wojskowym w Buds³awiu. O dokumenty dla mnie wystara³a siê pielêgniarka tego oœrodka, ¿ona wachmistrza szwadronu kawalerii polskiej. Mia³em byæ pacjentem skierowanym na przeœwietlenie rentgenowskie w klinice w Wilnie.

Dla upozorowania prawdziwoœci mojej choroby musia³em pójœæ w Wilnie do kliniki. I tutaj lekarz zauwa¿y³, ¿e coœ ten „chory” dziwnie siê zachowuje, zbli¿y³ siê do mnie i szepn¹³: „Panie, niech siê pan mnie nie obawia - chce pan byæ zdrowym czy chorym?”. Zmieszany, cicho odrzek³em, ¿e chcê byæ chorym. Oddaj¹c mi papiery lekarz uœmiechn¹³ siê ¿yczliwie i rzek³: „Jest pan chory, mo¿e spokojnie jechaæ do domu”. Podziêkowa³em mu uprzejmie. Komórkê kontaktow¹ mia³em przy ulicy Œniegowej, za wiaduktem. Mieszka³a tam rodzina dobrze mi znana, gdy¿ ¿ona gospodarza pochodzi³a z naszej miejscowoœci. Jednak traf chcia³, ¿e w tym dniu, pod wieczór, rozpoczê³a siê masowa ³apanka niemiecka, po³¹czona z dok³adn¹ rewizj¹ mieszkañ. Prawdopodobnie szukano sprawcy zabicia konfidenta litewskiego pochodzenia. By³ to ju¿ okres przymrozków i musia³em ca³¹ noc przesiedzieæ w ubikacji na zewn¹trz mieszkania.

Jeszcze wiêksz¹ sztuk¹ by³o wydostanie siê z Wilna maj¹c ze sob¹ zapiekane w chlebie zakodowane meldunki i ulotki konspiracyjne. Pomog³a mi w tym siostra gospodarza, studentka uniwersytetu litewskiego znaj¹ca doskonale jêzyk litewski i niemiecki. Poci¹g zmierzaj¹cy w kierunku Mo³odeczna ruszy³ póŸno w nocy. Po drodze za³adowano do wagonu towarowego, w którym siedzia³em, kilkanaœcie du¿ych kanek z mlekiem dostarczonym z Landwarowa. Wagon by³ za³adowany jeszcze innym sprzêtem, siedzieliœmy wiêc na tych pojemnikach z mlekiem.

Gdzieœ tam w po³owie drogi, miêdzy Smorgoniami a Mo³odecznem, nast¹pi³ potê¿ny wybuch. Siedz¹cych na kankach ludzi potworna si³a unios³a do góry i naraz rzuci³a na pod³ogê. Byliœmy doszczêtnie oblani kwaœnym mlekiem. Poci¹g pochyli³ siê na bok i zatrzyma³. Bli¿ej breku, w koñcu wagonu utworzy³a siê ogromna dziura, z której wyziera³y kawa³ki drewna i ¿elaza.

Jak spod ziemi wyskoczyli Niemcy z pistoletami wycelowanymi do nas. Kazali nam wychodziæ z wagonów w noc ciemn¹, zimn¹ i straszn¹. Wyskoczy³em trzymaj¹c kurczowo worek z chlebem, który, nie wiem dlaczego, rozwi¹za³ siê i ca³y ³adunek wysypa³ Niemcowi pod nogi. Struchla³em, nogi ugiê³y siê pode mn¹. Niemiec poœwieci³ latark¹, pogrozi³ palcem, kaza³ pozbieraæ chleb i na dodatek kopn¹³ mnie butem. By³em mu bardzo wdziêczny i nie obra¿ony, szybko spe³ni³em jego rozkaz. Poci¹g unieruchomiony zosta³ do godziny czwartej po po³udniu. Dzie³a tego dokona³a partyzantka polska.

Z wielkim trudem ze swym ³adunkiem dotar³em do domu. Napada³o ju¿ sporo œniegu. Od stacji w Buds³awiu wióz³ mnie gospodarz saniami. Po drodze zatrzyma³a nas partyzantka rosyjska, sprawdzili moje dokumenty - wszystko by³o w porz¹dku. Ale chcieli zabraæ mi chleb. Z trudem przekona³em ich, ¿e chleb wiozê dla ludzi chorych. Da³em im jeden bochenek, w którym nie by³o ¿adnych papierów. Nieznana mi by³a treœæ przewo¿onego materia³u.

Wojna zbli¿a³a siê ku koñcowi. W lipcu 1944 roku uczestniczy³em w marszu na Wilno, w ramach operacji „Ostra Brama”. Nasz oddzia³ by³ dobrze zaopatrzony w broñ i amunicjê. Po morderczym starciu ze spadochroniarzami niemieckimi ko³o G³êbokiego, zostaliœmy od ty³u zaatakowani przez partyzantkê rosyjsk¹ i NKWD. Sytuacja nasza by³a beznadziejna. Nie podda³em siê jednak internowaniu. Szuka³em innych mo¿liwoœci wydostania siê z kot³a... Mój brat stryjeczny Zenon Wasilonek dosta³ siê w rêce NKWD. Przesiedzia³ tydzieñ w areszcie w Krzywiczach i wyszed³ na wolnoœæ tylko dlatego, ¿e jego rodzony brat Bronis³aw zosta³ zamordowany przez gestapo w czasie akcji na poci¹g wioz¹cy czo³gi na front rosyjski. Musia³ jednak wyraziæ zgodê na s³u¿bê w armii koœciuszkowskiej. Bra³ udzia³ w walkach pod Berlinem. Obaj nale¿eli do oddzia³u porucznika „Korsarza”,„Konara”.

Mój bezpoœredni dowódca 1 kompanii „Korsarz” (por. Jan Janusz Lisowski) zosta³ ciê¿ko ranny - kula przebi³a mu tchawicê. Wraz z rannymi ¿o³nierzami zosta³ przewieziony do szpitala w Wilnie. Prze¿y³ wojnê, pracowa³ w S³upsku i tam umar³.

Nie bêdê przed³u¿a³ opisywania swych prze¿yæ w czasie „przebijania siê z Polski do Polski”, gdy¿ s¹ one podobne do prze¿yæ ogromnej liczby ludzi uchodz¹cych ze swych stron rodzinnych. Mo¿na tylko krótko rzec - to by³o prawdziwe piek³o!.. Zima w tamtym roku by³a potwornie mroŸna i œnie¿na. Zamieæ zwala³a cz³owieka z nóg. A poza tym - g³ód!.. Straszliwy g³ód!. O niczym innym nie myœla³o siê, tylko... o ³y¿ce ciep³ej strawy. Szed³em piechot¹, jecha³em saniami, a nawet poci¹giem towarowym podziurawionym kulami jak sito... Z niewys³owion¹ radoœci¹ dotar³em po 18 dniach wêdrówki do granic ¿yciodajnej Lubelszczyzny. By³em straszliwie okaleczony, mia³em odmro¿one stopy, uszy, a nawet rêce. Tutaj znalaz³em opiekê i wspó³czucie wœród tej niezmiernie goœcinnej i patriotycznej ludnoœci.

Wiadomoœci zdobyte w Szkole Rolniczej w £uczaju zachêci³y mnie do dalszej nauki. W Lublinie ukoñczy³em Liceum Gospodarstwa Wiejskiego, a w Warszawie, w Szkole G³ównej Gospodarstwa Wiejskiego uzyska³em stopieñ in¿yniera-rolnika. Wkrótce zatrudniony zosta³em w charakterze nauczyciela w Œredniej Szkole Rolniczej imienia s³awnego genera³a Micha³a Paca w Dowspudzie, znanej z tego, ¿e tutaj genera³ M. Pac mia³ swój cudowny pa³ac, z którego pozosta³y dziœ tylko resztki w postaci tzw. „bocianiej wie¿y” i bramy podjazdowej.

¯ycie moje potoczy³o siê tu normalnie. Za³o¿y³em rodzinê i wraz z ¿on¹ odchowaliœmy i wykszta³ciliœmy dwoje dzieci. Obecnie jestem na emeryturze. Najlepsze lata mojej m³odoœci poch³onê³a jednak okrutna wojna.

Józef To³kanowicz

Olecko

Wstecz