Samotny żeglarz czyli: nasz Stefan Wierzbicki

Praczłowiek, uzbrojony tylko w maczugę, niewiele mógł. Dlatego łatwo dawał się kusić wygodom i nowinkom prapostępu. To dzięki nim, coraz bardziej syty i bezpieczny, zaczął zdobić ornamentami prawie bezużyteczną już maczugę, której gruby groźny koniec stawał się coraz bardziej smukły i subtelny. Z biegiem czasu maczuga stała się tak lekka i wiotka, że sama unosiła się w powietrze i wykonywała płynne ruchy pod śpiew ptaków i muzykę natury. Tak narodziła się batuta – najpierwszy minister królowej sztuk wszystkich – muzyki.

Świat zaczął podążać ku szczęściu, zapominając o tym, że licho zawsze czuwa. Wynalazki, które człowiek poczynił dla swojego dobra, zdradziły go i osamotniły. Powstał obcy świat, w którym wystraszeni ludzie czują się coraz gorzej, zaś różne tzw. „inteligentne maszyny”, obsługiwane często przez genialnych analfabetów, czują się coraz lepiej. Korzystając z okazji drugi koniec batuty powoli grubieje. Tylko patrzeć, jak znowu zostanie ona maczugą.

Wierzę, że muzyka swoją magią sprawi, że maczuga już na zawsze będzie służyć człowiekowi jako batuta.

Cytowany obok tekst przemówienia oko-licznościowego, wygłoszonego 21 września 2002 r. w Litewskiej Filharmonii Narodowej, jego autor, Stefan Wierzbicki, uprzejmie udostępnił łamom „Magazynu Wileńskiego”, których to łamów był bohaterem (naonczas – 1999 r. – z okazji jego indywidualnej wystawy rzeźby w Wilnie).

Dzień 21 września 2002 wpisał do biografii twórczej Artysty jeszcze jedną piękną kartę. W dniu tym w Litewskiej Filharmonii Narodowej, przed koncertem inaugurującym nowy sezon 2002/2003, Stefan Wierzbicki przekazał w darze tej placówce swoje dwie wspaniałe rzeźby – Andante (marmur) i Interludium II (brąz), poświęcone M. K. Czurlanisowi. W uroczystej ceremonii z osobistości oficjalnych udział wzięli: ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Litewskiej Jerzy Bahr, ambasador Republiki Litewskiej w Rzeczypospolitej Polskiej Darius Degutis, radcy ds. kultury dwu ambasad, Małgorzata Kasner i Evaldas Stankevičius, wiceminister kultury RL, kompozytor Juozas Širvinskas oraz dyrektor generalny Litewskiej Filharmonii Narodowej Egidijus Mikšys.

…Przemówienia, podziękowania, kwiaty… Uściski, serdeczności od najbliższych mu osób…

Wilnianin z krwi i kości

Stefan Wierzbicki urodził się w 1938 r. w Wilnie, w polskiej rodzinie. Po ukończeniu Średniej Szkoły Sztuk Pięknych w Kownie i pierwszego roku rzeźby w Wileńskim Instytucie Sztuk Pięknych (obecnie ASP), rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w pracowni rzeźby u znakomitego pedagoga, profesora Franciszka Strynkiewicza.

Studia ukończył w 1964 r. Od tamtego czasu bierze udział we wszystkich ogólnopolskich wystawach i festiwalach sztuki, uczestniczy w wystawach za granicą (indywidualnych i zbiorowych). Rzeźby Stefana Wierzbickiego znajdują się we Włoszech, Francji, Anglii, Rosji, Niemczech… Od września br. – również w jego ojczyźnie – Litwie. W Polsce można je oglądać w Filharmonii Narodowej w Warszawie, Teatrze Studio im. S. I. Witkiewicza w Warszawie, Muzeum Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, Muzeum Teatru w Teatrze Wielkim w Warszawie, w Towarzystwie im. F. Chopina w Warszawie, Filharmonii im. W. Lutosławskiego we Wrocławiu, w licznych placówkach kultury, parkach…

„W hołdzie dla muzyki stałem się orkiestrą, która solo wykonuje utwór rozpisany na wiele rzeźb” – mówi o sobie. „Człowiek-orkiestra” – mówią ludzie sztuki o nim.

Głównym inspiratorem twórczości Stefana Wierzbickiego jest świat muzyki, ale również - pejzaż ojczysty, obrazy, doznania, wrażenia wyniesione z dzieciństwa, przede wszystkim z malowniczych brzegów Wilii. Stąd te, wyczarowane w drewnie, kamieniu, metalu Wierzbickiego Ptaki (dziesiątki wariantów), Kwiaty, Zwierzaki, Motyle, Gniazda… A obok – wizerunki wybitnych ludzi ze świata muzyki: Chopina, Lutosławskiego, Caruso, Pavarottiego, Szymanowskiego, Kulki, Korda, Pendereckiego…

Z dzieciństwa – tak nazwał jedną ze swych rzeźb (marmur – stal), wykonaną w 2000 r. Od długich już dziesiątków lat Stefan Wierzbicki mieszka i pracuje w Warszawie.

W Warszawie założył rodzinę, ma tam liczny krąg bliskich przyjaciół (w szczególności – muzyków), a mimo to… „Wierzbicki wyjechał z Wilna, ale duch „miłego miasta” nigdy z niego nie wyjechał” – mówią o nim jego najbliżsi. Wilno, Kowno, gdzie się kształcił i przebywał pod serdeczną opieką rodziny Mikołaja Konstantego Czurlanisa – to miasta jego sercu najbliższe.

Twórczość Mikołaja Konstantego Czurlanisa, jako kompozytora i malarza w jednej osobie, urzekła Stefana Wierzbickiego już od wczesnej młodości. Jedną ze swych najukochańszych rzeźb – Andante, ofiarowaną obecnie Wilnu, wyrzeźbioną w 1995 r. Stefan Wierzbicki poświęcił właśnie słynnemu litewskiemu twórcy fantastycznych światów, inspirowanych przez dźwięki i barwy ojczystego pejzażu. Czurlanis – stał się niejako jego sobowtórem duchowym.

Artysta niepokorny i zniewolony

Stefan Wierzbicki, artysta niepokorny, nie po raz pierwszy zadziwia swą inwencją twórczą. Zawsze jednak pozostaje w niemal bogobojnym zauroczeniu niepowtarzalną urodą natury, w zachwycie przesyconym duchem puszcz litewskich. Świadczy o tym każde jego dzieło, czule ogarniające najdrobniejszy nawet ślad piękna. Niekiedy wydaje się nawet, że ręką rzeźbiarza kieruje ów szczególny instynkt, który pozwala tylko nielicznym dostrzec najbardziej skryte znaki przyrody. (Z wypowiedzi dr Krzysztofa Jakubowskiego, dyrektora Muzeum Ziemi PAN).

…Artysta niepokorny, ujarzmiony przez piękno Natury. Wolny zawód znalazł sobie właściwego niewolnika – mówi o sobie Stefan Wierzbicki i za tę „niewolę” jest wdzięczny Opatrzności.

Żyje Stefan Wierzbicki oczywiście we współczesności i musi się nią także inspirować, na swój sposób dotrzymywać jej kroku. Ale wewnętrznie zwraca swą twarz ku ojczystej ziemi, która jest jego prawdziwą inspiratorką i tkwi w niej tak głęboko, że spływają po nim wody hałaśliwych prądów i haseł: pozostaje sobą, jakim go ukształtowała przeszłość własna i kraju, w którym wyrósł. Myślę, że daje to, co w ocenie sztuki z pewnego dystansu, poza bieżącą jej aktualnością – jest najważniejsze: autentyczność. (Z wypowiedzi prof. dr Ksawerego Piwockiego, historyka sztuki).

Martyna – Madonna, Anioł Stróż, Królowa Łabędzi…

Martyna – to najważniejszy rozdział w jego życiu i twórczości. Żona – kochająca i kochana, czuła i troskliwa, jego najwierniejszy Przyjaciel, wypróbowany w dobrem i złem. Z zawodu – lekarka. Wyrzeźbił dziesiątki Jej wizerunków: w drewnie, w brązie, w marmurze. Ta sama Martyna i za każdym razem – inna. W uczuciach, myślach każdą z tych rzeźb nazwał po swojemu. Tej intymności (nazwy) nigdy jednak nie wystawił na publiczny pokaz. Eksponował ją na wszystkich swoich wystawach, umieszczał we wszystkich katalogach; zawsze i wszędzie jako Martyna pod którymś numerem (liczba rzymska).

Martynę I (drewno) wyrzeźbił w 1967 roku. Z biegiem lat wizerunki Martyny urastają już do liczby 50 (według Artysty – XXXXX). Prawem odbiorcy jest nazwać Ją (wyczuć, „odczytać”) po swojemu. Np. Martyna I – Madonna, Martyna V – Opiekunka Lasów i Pól, Martyna VIII – Anioł Stróż, Martyna XIV – Frasobliwa, Martyna XXIII – Przeczysta, Martyna XXV – Królowa Łabędzi, Martyna XXX – Bolesna…

Samotnik…

Gdyby nim nie był, nie byłby wielkim Artystą. Nie stawiałby sobie najprostszych i najbardziej skomplikowanych pytań i nie szukałby na nie odpowiedzi. A czyni tak dlatego, że nikt, nawet z kręgu najbliższych osób, oczekiwanych pytań mu nie zadaje. Stąd – te jego słynne „Wywiady ze sobą” – bez tytułów, bez nazw, nie ujęte w żadną „formę”. Wywiad 1, Wywiad 2 i tak dalej… Albo: z okazji jubileuszu pracy twórczej:

- Dlaczego muzyka ma tak wielkie znaczenie w twojej rzeźbie?

- Dźwięk to jest to, co nauczyło człowieka pokory. Zrobił on pierwszą rzeźbę, żeby przebłagać grzmoty czy pioruny. Człowiek w pieluchach praczasów wpisywał się w przyrodę pod dyktando dźwięku. Moje życie jest jakby skromną historią ludzkości w relacji dźwięk-człowiek. Po to, żeby przebłagać niedobre dźwięki przetaczam kamienie, wdycham kurz, padam ze zmęczenia w pocie… Później wkładam garnitur i krawat i idę do Filharmonii napawać się dobrymi dźwiękami.

- Co uważasz za swój największy sukces?

- Moim największym sukcesem są przyjaciele, którzy wierzą, że to, co się dzieje w jaskini jednogłowego smoka, zwanego Stefanem Wierzbickim jest żywe, szczere i prawdziwe.

- Czy wykorzystujesz przyjaciół?

- Tak, ale moja ofiara jest jeszcze wyższa. Jestem samotnikiem i potwornym egoistą. Mimo to na cudownych spotkaniach w pracowni i gdzie indziej daję nie tylko kawę, ale i siebie.

- Samotnik?

…Wilno, wrzesień 2002… Złocista jesień. Wieczór w Filharmonii Narodowej. Stefan Wierzbicki udziela wywiadów dla prasy, radia, telewizji… Uśmiecha się, gestykuluje z ożywieniem, opowiada i odpowiada. Jest obecny i… jakby „nieobecny” zarazem. Przepraszam – powie później z zażenowaniem – ja jestem obecny tylko w drewnie, kamieniu i metalu. Dlatego przepraszam za… może moje drewniano–kamienno–metalowe zachowanie się, ale poprawy obiecać nie mogę.

W jednym z dzienników litewskich z dużym zdziwieniem przeczyta: „Lenkijoje gyvenantis lietuvis”. (No proszę – już jak o Adasia Mickiewicza walczą o niego narody!).

Muszelki, szyszki, patyczki

Z Wierzbickiego „Wywiadu ze sobą (2)”:

- Co w twoim życiu jest najważniejsze?

- Kiedy byłem dzieckiem w czasie wojny u obcych, pewnego dnia zapalił się ich drewniany dom. Pod materacem, w środku tego domu przechowywałem swój skarb. Bez wahania wskoczyłem więc przez okno i zabrałem bezcenne dla mnie muszelki, szyszki i patyczki, wybrane z wielu innych i ukryłem je w bezpiecznym miejscu na podwórzu. Następnie pomagałem nosić wodę i pożar został ugaszony. Od tej pory zastanawiam się, co w życiu jest najważniejsze…

- Twoje ideały?

- Podziwiam tych, co odkryli bieguny, spacerowali po Księżycu, wynaleźli szczepionkę przeciw wściekliźnie czy penicelinę. Niezależnie od tego, w chwili próby, zawsze wskakuję przez okno do płonącego domu i wynoszę stamtąd patyczki, szyszki i muszelki…

- Co cię niepokoi?

- Jestem z pokolenia zdecydowanej przewagi duszy nad ciałem. Dziś ciało, po krótkim okresie równowagi, ma zdecydowaną przewagę nad duszą. Stąd i ideały są bardziej namacalne, żeby nie powiedzieć – jadalne. Ogromne tempo zmian mówi, że niedługo znowu trzeba będzie wynaleźć koło. Na szczęście, człowiek pamięta, że kiedyś to już zrobił, będzie musiał tylko przypomnieć sobie jak…

- Co polecasz w międzyczasie?

- Muszelki, szyszki i patyczki…

Znad Wilii – do kolebki rzeźby europejskiej

Rzeźby Stefana Wierzbickiego są przede wszystkim harmonijne, piękne. Wszystko inne – treść, temat, nastrój, faktura, po prostu forma - jest temu dążeniu podporządkowane. Jestem tym urzeczony: oto nowoczesny i szlachetny kształt tradycji wieków. Nieprzeciętnie utalentowany, intelektualnie bogato rozwinięty, wrażliwy na łagodne piękno kształtu i dźwięku, Stefan Wierzbicki pierwszą swą wystawę indywidualną urządził tam, gdzie się rzeźba europejska narodziła: we Włoszech (Bolonia, 1975). Od razu wszedł na główny trakt sztuki i na nim już pozostał. (Z wypowiedzi prof. Andrzeja Ryszkiewicza, historyka sztuki).

„Chciałbym wytrwać w tym biegu”

Odwieczny dylemat: Artysta wobec świata współczesnego, okrutnej rzeczywistości.

Z „Wywiadu ze sobą (5)”:

On:

Dziś można kupić nerkę, oko, kawałek wątroby czy inny organ, który jest przymocowany do człowieka znacznie mocniej niż jego poglądy. Te ostatnie zostały wyprzedane, a nawet opakowania po nich. Czy mocno obstajesz przy swoich organach i poglądach?

Ja:

W sztuce Ionesco „Nosorożec” biegnie człowiek i krzyczy: „A mnie nie będziecie mieli!”. Chciałbym wytrwać w tym biegu. Twórczość Stefana Wierzbickiego jest wymownym dowodem na to, że Artysta „w tym biegu” wytrwa do końca swego ziemskiego życia.

…Po Ziemi skacze Wierzbickiego „Kózka” (z brązu), w Niebie szybują jego marmurowe „Ptaki”…

Alwida A. Bajor

Wstecz