Jubileusze twórcze Dominika Kuziniewicza

„Lubię czekoladę, kwiaty i... dobrych ludzi”

- Rozmawiamy u progu twojego roku jubileuszowego: twój Wincuk z Pustaszyszek jest „za pięć minut” dwudziestolatkiem, mijają również trzy dziesięciolecia pracy artystycznej Dominika Kuziniewicza. Co się wydarzyło u obydwu sympatycznych panów od czasu ostatniego jubileuszu, świętowanego uroczyście przed 5 laty na Górze Bouffałowej?

- Córka Basia jest już pannicą - 16 lat. A ja - łysina świeci się, w wąsach pierwsze siwe włosy. Od czasu do czasu coś łupie w krzyżu... A jeżeli poważnie: codziennie (oprócz soboty) jestem na antenie radia „Znad Wilii”, już trzeci rok. Trzy minuty gadania w eterze - to nie pestka, uwzględniając to, że sam piszę teksty. W niedziele gadam 15 minut. A w soboty - jak zawsze - jestem w polskim programie Radia Litewskiego. Tylko że moi słuchacze nie zawsze mnie mogą tam „złapać”, odkąd zmieniły się namiary fal radiowych programu. W ogóle słuchaczy mi ubywa. Ci, co najchętniej mnie słuchają - staruszkowie - odchodzą do lepszego świata. Ale narzekać nie mogę: mam grono własnych odbiorców, których to moje trelenie bawi...

- Czy chcesz, żeby tylko bawiło, czy masz też inne intencje, układając kolejne teksty gawęd?

- Chcę, żeby były związane z naszym tutaj życiem. Żeby dotykały spraw ważnych dla wszystkich. I te przywary i bolączki życia wyśmiewały. A także - żeby człowiek, słuchając tych gawęd, mógł na siebie spojrzeć ze strony i się zastanowić nad własnymi wadami, unikać ich.

- A tymczasem Wincuka również niektórzy krytykują: że mowę naszą zaśmieca...

- Nie chcę - broń Boże - kaleczyć naszego języka ojczystego. Ale nie jest przecież tajemnicą, że nie wszyscy na Wileńszczyźnie używamy poprawnego języka polskiego. Szczególnie dotyczy to niektórych wsi, narażonych na wpływy litewskie, białoruskie. Większość używanych przeze mnie wyrazów i zwrotów językowych zapożyczyłem z wioski rodzinnej mojej mamy w rejonie szyrwinckim. Dobrze rozumieją moje gawędy w Molatach. „Dominiku - mówią - ty tak gadasz, jakbyś się w naszych stronach urodził”.

Jak dawno tu jesteśmy - istnieje również nasza, tutejsza gwara. Gawędziarze też byli od zawsze: Bielikowicz, Wołłejko, Aleksandrowiczowa... A zresztą, ja gwary nie propaguję, ale i wstydzić się jej nie trzeba. Górale są dumni ze swojej... Tym bardziej, że zawsze podkreślam: jestem nie tyle znawcą gwary ani językoznawcą, ile aktorem. Moja pierwsza gawęda z 1983 roku również powstała jako przygoda, jako wyzwanie sceniczne. A mój Wincuk - tak uważam - ciekawy jest artystycznie, nie gwarowo.

- Zbliżyliśmy się do tematu sceny, z którą - jak zaznaczasz - oswojony jesteś od 14. roku życia. Od pewnego czasu nie grasz jednak w teatrze, aczkolwiek deski sceniczne co rusz czujesz pod nogami. Jakie okazje cenisz sobie najbardziej, by stanąć przed widownią?

- W dość długiej liście takich okazji na pierwszym miejscu umieściłbym Kaziuki w Lidzbarku Warmińskim. Jeżdżę tam już 18 lat i rozweselam swoim gawędzeniem naszych rodaków, z których wielu ma wileńskie rodowody. Lubię występować przed tamtejszą publicznością, bo czuję, że mnie lubią i czekają na moje żarty. Jestem nawet Obywatelem Honorowym Lidzbarku Warmińskiego, czym się szczycę.

Następnie - Mrągowo z jej dorocznymi festiwalami Kultury Kresowej. Zacząłem tam jeździć dwa lata przed powołaniem do życia obecnego festiwalu: były to imprezy, w których uczestniczyły wyłącznie zespoły z Polski. Wówczas to osobiście poznałem Laskowskiego. Na pierwszym Festiwalu Kultury Kresowej prowadziłem już konferansjerkę, razem z Agatą Młynarską, Wojtkiem Malajkatem i Dorotą Szpetkowską. I dalej - co roku mnie zapraszają. W Mrągowie również jestem „u siebie”, czuję przychylność widzów.

Rozszerzyła się geografia moich scenicznych przygód wraz z kiermaszem Kaziuka, który „poszedł w Polskę”: Szczecin, Ełk, Słupsk, Gdańsk i in. Jadę tam wraz z naszymi zespołami, palmiarkami, mistrzami rękodzieła ludowego, wiozę w moich gawędach i żartach cząstkę Wilna. To dla naszych rodaków, byłych wilniuków ważne.

Nie mógłbym również pominąć występów na „rodzimych” deskach scenicznych - na Wileńszczyźnie. A okazji mam co niemiara: koncerty, jubileusze, festiwale, święta. Z większych imprez wymieniłbym doroczny festiwal „Pieśń znad Wilii”, organizowany przez panią Apolonię Skakowską. Współpracuję z naszymi zespołami, najściślej zaś - ze „Zgodą” i „Kapelą Kaziuka Wileńskiego”, z którą byłem nawet w Ameryce. A ileż to zespołów - w czasie, kiedy powstawały jak grzyby po deszczu - nowych, jeszcze nikomu nie znanych „wyprowadziłem za rączkę” na scenę. Cieszyłem się, że mają do mnie zaufanie, proszą o poprowadzenie konferansjerki, odpowiednie zaprezentowanie.

- Gawędziarz, felietonista, aktor. Jeśli się nie mylę, jesteś również autorem dwóch zbiorków gawęd i masz nagrane kasety.

- O, to było już dawno! Pierwszy zbiorek ukazał się jeszcze w 1989 roku w Warszawie, w Wydawnictwie Pelikan i nosi tytuł „Kochanińkie, popatrzajcie sami”. Drugi - „Wszystkiego po troszeczku”- cztery lata później w Wilnie. Kasety zostały nagrane dwie, chociaż materiału mam na 10. Nie ma pieniędzy, nie ma sponsorów. Z tej również przyczyny nie będzie w styczniu mojego koncertu jubileuszowego. Przeniosę go na później, może na wiosnę, albo jesienią zbiorę swoich fanów w jakiejś sali... Zresztą, będą jeszcze inne jubileusze: za cztery lata stuknie w łeb pięćdziesiątka. A przedtem, rok wcześniej - srebrne z Marysią wesele!..

- Czas leci - wszystko się zmienia... Czy zmieniają się twoje gusta? Stosunek do ludzi, do świata?

- Nie, pozostają takie same. Kocham moją rodzinę. Lubię czekoladę, kwiaty i... dobrych ludzi. A takich spotkałem w swoim życiu niemało. Chociażby Biedulscy Czesław i Teresa, wydawcy „Interlibro”, którzy, oprócz wydania mojej książki i kasety, podarowali mi możliwość występu w parku szczęśliwickim w Warszawie. Albo Janusz Horodniczy, kierownik kabaretu „Szczypta”. Władysław Strutyński, dyrektor Domu Kultury w Lidzbarku Warmińskim. Wiele też zawdzięczam naszym wilniukom: Romkowi Mieczkowskiemu, Wojtkowi Piotrowiczowi, Bronisławie Siwickiej i innym.

Nie lubię fałszu. Nie znoszę oficjalnych przyjęć. Ale czasami, mimo chronicznego braku czasu, mogę sobie pozwolić na luksus obcowania z tymi, kogo lubię. Utrzymuję stosunki z sześcioma osobami z mojej klasy: spotykamy się całymi rodzinami.

- Marzenia?

- Związane z Baśką. Na razie uczy się w Wileńskim Gimnazjum im. A. Mickiewicza i Szkole Muzycznej im. B. Dvarionasa. Jest zdolna i, co mnie cieszy szczególnie, ma dryg sceniczny. W ubiegłym roku wystąpiła w Polsce, w Szczecinie - sama prowadziła koncert, mówiąc w gwarze. Poza tym deklamowała wiersze naszych - wileńskich poetów, grała na skrzypcach w kapeli „Zgody”, do której należy, śpiewała solo piosenki ludowe. Na dziś dzień nie chce „gawędzić” - trudno, w takim jest wieku, ale to jej przejdzie (miała przecież już udane debiuty „gawędziarskie” - w Wilnie i w Polsce)... Musi to jej przejść i kiedyś, kiedy mnie zabraknie, powinna będzie mnie zastąpić...

- Życzymy ci spełnienia wszystkich twoich marzeń. I - dalszych sukcesów twórczych!

A czego, jako Wincuk, życzyłbyś naszym Czytelnikom u progu Świąt i Nowego 2003 Roku?

- Według chińskiego kalendarza będzie to Rok Kozy. A więc, w koźlinym roku niechaj nam życia będzi tłusta i smaczna, jak tej kozy mlika zdrowotna. A jak trzeba, jak nam bardzo dosolą, to i rogiem bodnąć należy się natręta. Wiek XXI - wiek ruchliwy. Więc gdziekolwiek wyparćsia, co ładnego zejrzeć deklarowałbym. Bo tylko zęby wyszczyrzać - też nie zawżdy na zdrowie wychodzi. Ale umiarkowanego śmiechu - nigdy nie za dużo. Bo u kogo gembulka uśmichnięta - temu w życiu lżej kołdybać się. Nie zapominajcie o Wincuku!

Rozmawiała Helena Ostrowska

Wstecz