Podglądy

„Kmicic” i tak zrobi swoje

Szanowna polska społeczności! Ludu Wileńszczyzny! Mam dla nas dwie wiadomości: dobrą i złą. Zacznę od złej. Cierpimy na zbiorowy analfabetyzm wtórny, popularnie mówiąc jesteśmy „ludzie niekumate”, bo przeczytać to jeszcze potrafimy, ale już zrozumieć przeczytane - za cholerę. Dobra wiadomość to ta, że pochyliło się nad nami, nieborakami, grono polskich, a i litewskich polityków, którzy wkrótce zrobią nam dobrze.

Zła wiadomość pochodzi od ministra oświaty i nauki Algirdasa Monkevičiusa. Wniosek o naszym zbiorowym nierozgarnięciu umysłowym wysnuł on na podstawie tego jak zinterpretowaliśmy sławetne „Założenia oświaty mniejszości narodowych”, które m. in. zapowiadają odejście od tłumaczenia z języka litewskiego na polski podręczników dla 11-12 klas szkół polskich oraz praktycznie skreślają z listy obowiązkowych egzamin maturalny z języka polskiego. Minister sugerował, że wynikłe stąd pretensje przedstawicieli społeczności polskiej to są złośliwe insynuacje. A tak naprawdę to wszystko w „Założeniach” jest jak najbardziej OK, a ci Polacy, którzy mają o coś pretensje bądź bazują je na jakimś innym dokumencie (może na brulionie właściwego?), bądź po prostu niewłaściwie rozumieją przeczytane. No analfabetyzm wtórny jak nic!

To, że minister Monkevičius w ogóle raczył podjąć na ten tamat dyskusję, jest zasługą wizyty polskiej delegacji na Prezydium Zgromadzenia Poselskiego Polski i Litwy na czele z wicemarszałkiem Sejmu Tomaszem Nałęczem. Dzień przed spotkaniem z ministrem pan marszałek podczas konferencji prasowej sugerował (co prawda bardzo dyplomatycznie i delikatnie), że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż krzywdząca mniejszość polską Litwa uzyska wsparcie Polski w swoich aspiracjach do NATO i UE. Szef polskiej delegacji przypomniał, że rok bieżący jest dla Litwy kluczowy (ma zapaść decyzja w sprawie rozszerzenia NATO), lata przyszłe są równie ważne (kolejny etap rozszerzenia UE), więc „w interesie przede wszystkim Litwy, ale również Polski, leży usunięcie tych zadrażnień (związanych z polską mniejszością narodową - L. D.)”. Pan marszałek użył nawet bardzo pięknego literackiego porównania, które ostatecznie i jednoznacznie zobrazowało pozycję Polski w tej zasadniczej dla nas kwestii.

- Byłoby nam trudno (...) przekonywać polską opinię publiczną o tym, że mamy jak Kiemlicze stać za plecami litewskiego Kmicica w sytuacji, kiedy polska opinia publiczna byłaby pełna niepokoju o, na przykład, sprawy polskiego szkolnictwa na Litwie. Myślę, że to jest największa gwarancja, że osiągniemy porozumienie - przekonywał pan marszałek dziennikarzy.

Było wzruszająco. Zaświtała dla nas, ludu Wileńszczyzny, nadzieja. I przyznam, że następnego dnia przez chwilę myślałam, że nie była to ta nadzieja z kategorii - „matka głupich”. Szef polskiej delegacji opuszczał gabinet ministra rozpromieniony. A jakże, oznajmił radosną wieść: „W tym roku pan minister złożył taką deklarację, matura będzie organizowana zgodnie z dotychczasowymi zasadami”. A czy ktoś, pozwolę sobie zapytać, wątpił, że w tym roku będzie inaczej? Nikt przecież w połowie roku szkolnego nie zmienia zasad składania matury. To by dopiero był skandal. Ale co dalej? Co będzie z podręcznikami, co będzie z maturą z polskiego w tych najbliższych, „kluczowych dla Litwy latach”? Okazało się, że szef polskiej delegacji niewiele miał w tej kwestii do zakomunikowania. Zapewnił tylko, że rozmowy przebiegały w bardzo przyjaznej atmosferze i że minister Monkevičius, zarówno w kwestii podręczników jak i matury, „wykazał daleko idącą życzliwość”.

- Jestem przekonany, że w ostatecznym trybie zostaną zastosowane rozwiązania, które będą satysfakcjonowały Polaków na Litwie - wyraził nadzieję rozpromieniony Tomasz Nałęcz.

W sumie goszczący w Wilnie polscy parlamentarzyści osiągnęli jedynie zapewnienie, że kontrowersyjne „Założenia” będą przedmiotem roboczych dyskusji pomiędzy parlamentarzystami litewskimi i polskimi w ramach komisji Zgromadzenia Poselskiego.

Zaiste, wielka pociecha... A „litewski Kmicic” i tak zrobi swoje. Skąd wiem? Po radosnym Tomaszu Nałęczu dziennikarze mieli okazję poobcować z już mniej radosnym Algirdasem Monkevičiusem. Pan minister, który jeszcze przed chwilą wykazywał „daleko idącą życzliwość”, z dziennikarzami w dyplomację się nie bawił. Oświadczył, że owszem, posłowie mogą sobie nad „Założeniami” dyskutować (jeżeli lubią), ale on osobiście nie widzi w tym dokumencie żadnych wad. A to, że my, społeczność polska, te wady widzimy, może wynikać z... (patrz wyżej).

Zdaniem ministra, nie ma się czego czepiać, bo „Założenia” są dokumentem zgodnym z międzynarodowymi ustaleniami, Konwencją Ramową Ochrony Praw Mniejszości, Konwencją Haską z 1996 roku (ki diabeł, może mi ktoś wytłumaczy?) i z Polsko-Litewskim Traktatem. Jeżeli natomiast chodzi o brak podręczników dla klas 11-12, minister twierdzi, że nauczanie w starszych klasach szkół polskich z podręczników litewskich jest zgodne z międzynarodowymi zobowiązaniami, a nawet z zaleceniami. I koniec, basta!

Zaś matura z polskiego - to temat osobny, wręcz niebezpieczny. W tej kwestii w ogóle należy położyć uszy po sobie, bo dotychczasowe składanie tego egzaminu zahacza o kryminał. No, może nie o kryminał, ale o Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu to już na pewno. Pan minister objaśnił nam, głupim dziennikarzom, że zmuszanie 18-letnich uczniów do składania obowiązkowej matury z polskiego jest łamaniem ich praw obywatelskich. Okazuje się, tak przynajmniej twierdzi pan Monkevičius, że absolwenci polskich szkół walą do niego drzwiami i oknami z pretensjami o ten egzamin. Uważają otóż, że poprzez przymus do matury z polskiego ich prawa obywatelskie są ograniczane i straszą ministra Strasburgiem. A jemu włos się jeży na myśl, że któryś tę pogróżkę zrealizuje.

I tu jest chyba miejsce na zbesztanie bezczelnej polskiej młodzieży. Jakim prawem, podła sforo, stresujesz pana ministra? Wzorować mi się na młodzieży litewskiej. Składa potulnie obowiązkowy egzamin z języka ojczystego i nic - „buzie w ciup, rączki w małdrzyk”, nie dochodzi swoich praw człowieka, nie gniewa się o ten przymus... A swoją drogą to dziwne, że litewskojęzyczni maturzyści ograniczani w prawach identycznie jak polskojęzyczni nie pyskują panu Monkevičiusowi, nie latają z gębą po ministerstwach i Strasburgach. Może tacy potulni i grzeczni? A może lubią przymus..?

Najsmutniejsze jest to, że po spotkaniu pana marszałka z panem ministrem potwierdziła się (nie pamiętam czyja, trochę obsceniczna, ale grunt, że mądra) maksyma, że „prawda jest hm... jak pewna część ciała, każdy siedzi na swojej”. Panowie rozstali się w przekonaniu, że osiągnęli jakiś konsensus, a jednocześnie każdy pozostał przy swojej prawdzie.

Ale to dopiero początek walki o prawa polskiej mniejszości. Nie ostygły jeszcze w Wilnie ślady po delegacji Zgromadzenia Poselskiego, gdy kolejne obrady nad tym, jak nam zrobić dobrze, podjęła Polsko-Litewska Komisja ds. Mniejszości Narodowych. Komisja obradowała dwa dni. Po zakończeniu tych obrad szef polskiej delegacji, dyrektor Departamentu Konsularnego i Polonii MSZ Witold Rybczyński nie ukrywał wobec dziennikarzy, że jeżeli chodzi o zaangażowanie w rozstrzyganie problemów mniejszości, w ciągu minionych dziesięciu lat „Kiemlicze z Kmicicem” osiągnęli tyle co nic.

- Jak można było przez dziesięć lat gwarzyć i do takiego stanu dojść, że zostają nam na załatwienie spraw dwa lata? - nie ukrywał swojego oburzenia dyrektor Rybczyński.

Tak między prawdą a Bogiem, to my, lud polski Wileńszczyzny, jesteśmy od lat nosicielami tej tajemnicy. W ciągu 10 lat obcałowywania się „obojga narodów” prezydentów, premierów, ministrów i wszelakiej maści prominentów, czuliśmy się raczej jako intruzi niż uczestnicy tych słodkich godów. Im bardziej się wierchuszki kochały, tym mniej pamiętano o nas. Wiadomo, w miłości jak to w miłości: „tretij lisznij”.

Ale teraz już będzie dobrze. Tak przynajmniej zapewnił pan dyrektor Rybczyński. Będzie i umowa o pisowni nazwisk, „jak nie w marcu, to w ciągu najbliższego półrocza”, będzie i przyśpieszony zwrot ziemi, a i w kwestiach polskojęzycznej oświaty wszystko będzie OK. Na tę deklarację rozdziawiliśmy gęby z ciekawości i zachwytu: „Odwołają sławetne założenia..?” A gdzież by tam. Okazało się, że podczas obrad wspomnianej komisji litewska strona zobowiązała się wobec polskiej do końca marca br. przygotować ścisły plan realizacji tych założeń. Apage Satanas! Matko Przenajświętsza, zamiast odwołać czy skorygować, oni doszli do wniosku, że należy przyśpieszyć realizację tego wrednego dokumentu. Patrzyliśmy na pana dyrektora z obłędem w oczach, trudno było uwierzyć, że dobrze słyszymy. Okazało się, że ze słuchem mamy wszystko w porządku. Po prostu „litewski Kmicic” jednak przekonał „polskich Kiemliczów”, że społeczność polska na Litwie błędnie „Założenia” odczytała (kłania się analfabetyzm wtórny), więc jak powstanie ścisły plan ich realizacji, to wszystkie obawy tej „niekumatej” społeczności rozwieje. Tym bardziej, że ścisły plan ma powstać w wyniku konsultacji ze społecznością polską w ogóle i ze Stowarzyszeniem Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz Szkolna” w szczególności. Pięknie to brzmi, ale na mój głupi rozum „Założenia” są dokumentem zasadniczym, kluczowym, bazowym etc. etc. Żaden „ścisły plan realizacji” nie zmieni w nim zapisów głoszących, że młodzież polska będzie korzystała z litewskich podręczników ani też, że nie będzie obowiązkowej matury z polskiego.

Znów kłania się maksyma o prawdzie, która jest jak... I po tym spotkaniu wszyscy pozostali usatysfakcjonowani, „tolko trietij lisznij w durakach...”.

W tej sytuacji zostawało nam tylko jak na wybawienie czekać na wizytę marszałka Senatu RP Longina Pastusiaka. Ten dopiero przyjedzie, pogrozi paluszkiem i nikt już nas nie skrzywdzi. Kolejny dowód naszej zbiorowej niedyspozycyjności umysłowej. Pan marszałek jeszcze przed nawiedzeniem Wilna rozwodził się w wywiadzie dla tygodnika „Veidas” na taką oto nutkę: „Fakt, że z powodu tak drobnych spraw podejmowana jest taka wrzawa, jest dowodem, że zasadnicze problemy nie istnieją”. O czym to pan marszałek? Ano „o skargach litewskich Polaków i polskich Litwinów na temat łamania ich praw” - klaruje „Veidas”. Panie Marszałku, moja babcia, osoba mądra życiowo, w takich sytuacjach zwykle mawiała: „Kotce śmiech, a myszce śmierć”. To, co panu marszałkowi jawi się jako drobna sprawa może być początkiem asymilacji polskiej społeczności na Litwie. Bo godzi w polskie szkolnictwo, a tam, gdzie nie ma szkolnictwa, polskość się bardzo szybko atrofuje, umiera.

Pan marszałek zamiast wystąpić jako rzecznik praw mniejszości, przywiózł do Wilna radosny pomysł. Uznał, że polskie lobby w USA (ściślej mówiąc Kongres Polonii Amerykańskiej) powinno optować na rzecz przystąpienia Litwy do NATO.

- Tę propozycję opieram na doświadczeniach polskich - powiedział marszałek tuż po spotkaniu z przewodniczącym Sejmu Artúrasem Paulauskasem. - Ponieważ akcje Kongresu Polonii Amerykańskiej na rzecz przyjęcia Polski do NATO, pisanie listów, spotkania w Kongresie, w Białym Domu, w Pentagonie w Departamencie Stanu okazały się bardzo skuteczne. I myślę, że Litwa mogłaby skorzystać z tego doświadczenia, a tym bardziej, że dwie społeczności tu by się połączyły - i litewska, i polska w Stanach Zjednoczonych.

Pomysł piękny, ale czy nie dałoby się przy okazji dla naszej skromnej mniejszości wytargować przynajmniej zachowania stanu obecnego polskiego szkolnictwa? A gdzie tam. Zapytany, czy nie należałoby polskie poparcie dla natowskich aspiracji Litwy uzależniać od pomyślnego rozstrzygania naszych problemów, pan marszałek plątał się w zeznaniach. Cytuję dokładnie, co na ten temat powiedział: „Myślę, że nie powinno to być uwarunkowane, natomiast faktem jest, że kraj, który by nie respektował jakichś zewnętrznych postanowień zgodnych z kryteriami Unii Europejskiej czy Sojuszu Północnoatlantyckiego oczywiście będzie miał utrudnioną drogę wejścia do NATO czy Unii Europejskiej”.

Panie Marszałku, tak czy nie? Raczej nie, bo cytuję słowa pana Marszałka podsumowujące jego wizytę w Wilnie: „Ja z optymizmem patrzę na przyszłość i mam nadzieję, że władze litewskie wyjdą naprzeciw postulatom społeczności polskiej. Myślę tutaj zarówno o pisowni nazwisk, o sprawach oświatowych, a także o zwrocie ziemi. To są sprawy, które powinny być szybko rozwiązane i sądzę, że zarysowują się możliwości kompromisu w tych sprawach”.

Jak można mówić, że zarysowują się jakieś możliwości kompromisu, skoro jednego dnia pan Paulauskas, po spotkaniu z panem Pastusiakiem, obiecuje, że nie będzie oszczędzał własnego autorytetu, byleby te problemy rozwiązać. Kilka godzin później pan premier Algirdas Brazauskas (po takim samym spotkaniu) ogłasza publicznie, że mniejszość polska na Litwie nie ma żadnych problemów. Zaś następnego dnia pan marszałek Senatu obwieszcza dziennikarzom, że ten sam premier zobowiązał się rozstrzygnąć te problemy przed swoją wizytą w Warszawie, która nastąpi 28 marca...

Wiecie co, Panowie Politycy...Też lubię literackie porównania. Więc i ja sobie pozwolę. Polska wobec Litwy zachowuje się nie jak Kiemlicze bynajmniej, toż to byli debile, jeno jak Oleńka Billewiczówna, panna powabna, niegłupia, niebiedna. Słowem, partia co się zowie. Ta wiedziała, że Kmicic to hulaka, rozrabiaka i banita, ale też kawaler okrutnej fantazji. Więc kochała namiętnie i ślepo. On rozrabiał, ona cierpiała, ale też modliła się o nawrócenie narzeczonego i zawsze była gotowa osłonić butnego kawalera, nawet gdy przyszło zełgać i zgrzeszyć. Nawet jak wyciął Butrymów, świeć Panie nad ich duszą. Taka jest rola Polski wobec Litwy - zakochana Billewiczówna. A my? My w tej opowiastce pełnimy właśnie rolę Butrymów. Co z tego, że kawaler się nawrócił? Butrymów przedtem wyciął w pień.

Lucyna Dowdo

Wstecz