Równi i równiejsi...

Najbardziej udoskonalona demokracja, zapisy Konstytucji, karty praw obywateli gwarantują nam jedynie jednakowe prawa z zasady. W poszczególnych kwestiach będziemy dyskryminowani bądź też uprzywilejowani, w zależności od tego, na jakim kontynencie, w jakiej kulturze, cywilizacji żyjemy. Niewątpliwie, pomimo demokratycznych gwarancji, będą wśród nas równi i równiejsi choćby z tego powodu, że jeden urodzi się w biednej, a inny - w bogatej rodzinie; ten w mieście, a ów na wsi; Piotr okaże się podrzutkiem, a Paweł jedynakiem w zamożnej rodzinie z tradycjami... Zresztą, każdy to wie. I w konkretnych sytuacjach życiowych, wybierając tę czy inną orientację społeczną, sam siebie ogranicza lub staje w szeregi uprzywilejowanych. Świadomy wybór - oto co wyróżnia człowieka wśród istot żywych.

Do czego zmierzam poprzez tę próbę filozofowania? Ano znów do tematu szkolnictwa polskiego na Litwie, czyli - naszych szkół.

Ostatnio, po przyjęciu nowych dokumentów: tzw. „koszyka ucznia” i „Założeń oświaty mniejszości narodowych”, praktycznie cała nasza „pedagogiczna” dyplomacja wzięła w łeb. Pomimo uargumentowanych obliczeń, iż proces nauczania w szkole narodowościowej w klasach początkowych jest „droższy” o 18 proc., a w klasach szkoły podstawowej o 9 proc., „koszyk” dla szkół nielitewskich został zwiększony w mieście o 0,5, na wsi o 1 proc. i to ma być „równość”.

W Założeniach znalazły się zaś, między innymi, zapisy o tym, że decyzja o składaniu lub nie na maturze egzaminu z języka ojczystego, należy wyłącznie do ucznia; w klasach XI-XII proponuje się (rekomenduojama) korzystać z podręczników w języku litewskim. Znalazły się też zapisy głoszące, iż mniejszościom przyznaje się prawo do nauki języka ojczystego lub, według możliwości, w języku ojczystym (9.3); optymizując sieć szkół i zaspokajając zmieniające się potrzeby mniejszości w procesie wychowania, mogą być stosowane różne (mieszane) języki nauczania (10.4). Ciekawe jest też określenie szkoły mniejszości: określona decyzja szkolnej społeczności, zatwierdzona postanowieniem założyciela w statucie szkoły, o nauczaniu języka mniejszości oraz pielęgnowaniu tradycji kulturowych mniejszości narodowej (10.5). A gdzie jest mowa o nauczaniu i wychowaniu w ojczystym języku?

Zirytowany premier po spotkaniu z polskimi politykami krzyczy do dziennikarzy, że problemów z oświatą mniejszości narodowych nie ma. Tak, tradycyjnie na Litwie problemów z oświatą mniejszości narodowych nie było i nie ma, ale niewydarzeni politycy czy politykierzy na siłę chcą je stworzyć. Bardziej prawidłowo by było powiedzieć: chcą wreszcie zlikwidować je, rozcieńczając dość mocno stojące na swych pozycjach szkolnictwo mniejszości polskiej.

Żelazny argument atakowanego ministra oświaty o słuszności zmiany zapisu o składaniu matury z języka ojczystego jest „niepodważalny”: podobno jest zgodny z duchem Haskiej konferencji z 1996 r., zakładającej stworzenie równych możliwości dla młodzieży w pobieraniu nauki i starcie na studia, życiu społecznym i politycznym. Panie ministrze, w tej kwestii mamy do czynienia z wymienionym w „filozoficznym” wstępie przykładem pozytywnej dyskryminacji. Rodzice-Polacy, w przeważającej większości ci, którzy ukończyli szkołę w języku polskim, oddając swe dziecko do szkoły z nauczaniem w języku ojczystym, są świadomi tego, że ich dziecko będzie miało większe obciążenie (przypomnijmy, że przed laty nauka w szkołach polskich trwała o rok dłużej i to odstraszało tylko niektórych rodziców, którzy, ułatwiając swym dzieciom życie, wybierali rosyjskie dziesięciolatki). Czynią tak, bowiem chcą, by ich dziecko wychowywało się i kształciło w języku ojczystym i kulturze, do której oni należą. Ponadto często oddają dzieci właśnie do tej szkoły, którą sami ukończyli. Chcą, by ich dzieci uczyli właśnie ci nauczyciele, których znają. To jeszcze raz potwierdza świadomość wyboru i zaufanie, jakim darzą szkołę, zwaną szkołą mniejszości narodowych. Uważają bowiem, że w swojskiej, ojczystej atmosferze dziecko narażone jest na mniej niebezpieczeństw i zagrożeń, takich jak sekty, narkotyki, zwane nieformalnymi organizacje i orientacje seksualne. Były uczeń danej szkoły wie, że tu nie pracuje nauczyciel-sektanta lub o ile takowy się trafi, bardzo szybko zostanie „rozszyfrowany”: rodzice i nauczyciele się znają, łączy ich wspólna szkoła, kultura, religia... Co ciekawe, w większości szkół litewskich powszechnie są zamiast lekcji religii - lekcje etyki. Zdziwiłam się niezmiernie, kiedy będąc w miasteczku Merkine nie opodal Druskienik, dowiedziałam się od miejscowego księdza, że do szkoły wstępu nie ma, bo lekcje religii zostały powszechnie zamienione na lekcje etyki - takiego wyboru dokonali uczniowie... Polacy na Litwie zaś tradycyjnie są mocno związani z religią katolicką. W polskiej szkole widzą więc dla swych dzieci bardziej bezpieczne otoczenie. Oddając dziecko do szkoły polskiej wiedzą, że będzie miało o jeden przedmiot więcej i chcą, by poznało literaturę ojczystą, by dorastało na tych samych wartościach, które są ważne i drogie dla nich. Nie czarujmy się, doskonale wiemy, jak jest czytana literatura obowiązkowa (to po latach doceniamy jej szlachetny wpływ na naszą świadomość) przez nastolatków. Owszem, są uczniowie, którzy lubią czytać i przeczytają ojczystą klasykę niezależnie od tego, czy egzamin będzie, czy nie. Jednak doskonale zdajemy sobie sprawę, że wizja możliwości nie zdawania egzaminu z literatury ojczystej mniej zapalonych czytelników odstręczy od czytania. I żadna wolność wyboru tu nie jest na miejscu. Nie pytamy nastolatków, czy chcą się uczyć fizyki, matematyki, jezyka litewskiego. Szkoła narodowościowa zakładać powinna egzamin z języka ojczystego jako obowiązkowy. Bo taki model kształcenia dla swego dziecka wybrali rodzice. A że szkołę kończy ich dziecko jako obywatel pełnoletni (zresztą nie każdy maturzysta ma ukończonych 18 lat), wcale nie musi znaczyć, że przerywa więź z rodzicami.

Ostro protestowaliśmy przed paru laty przeciwko likwidacji tego egzaminu. 25 tysięcy podpisów rodziców zebranych przez „Macierz Szkolną” nie odniosły skutku. Pod ich presją zrobiono łaskę, zezwalając podejmować decyzje radom szkoły. Musieliśmy przewidzieć, że takie decyzje będą budziły emocje. Niestety, są rodzice, którzy nadal lubią swym dzieciom „ułatwiać” życie. Ministerstwo twierdzi, że obawia się skarg rodziców, ba, nawet sądów w tej sprawie. Wątpliwe to argumenty, ale naocznie nam ukazują, jak jedno ustępstwo rodzi kolejne. Minęło parę lat i już decyzja jest przekładana na osobę ucznia. Rzeczywiście, tylko fanatyk języka ojczystego będzie się upominał o egzamin. I wcale nie chodzi tu o nielojalny stosunek wobec języka ojczystego. Uczeń zaoszczędzi swój czas, nerwy. W efekcie lekcje literatury staną się miłymi pogadankami o oglądanych ekranizacjach ojczystej klasyki. A gdzie „kształcenie” dusz, przeżycia estetyczne i uczucia?.. Mamy w ojczystej literaturze czworo noblistów. Nie ubliżając nikomu chciałabym jednak zapytać: co damy w zamian. Jedyny obowiązkowy egzamin z literatury litewskiej, niestety, takiej rangi utworów nie zawiera, trudno. Wniosek - okrada się nasze dzieci z autentycznych wartości. Każdy z rodziców musi to sobie uświadomić. W takiej sytuacji wszystkie środki: wiece, apele do prezydenta, parlamentu, zbieranie podpisów czy inne formy protestu są konieczne. Egzamin z języka ojczystego na maturze ma być obowiązkowy. Jest on bowiem cechą szczególną szkoły narodowościowej. Zasady pisowni, znajomość terminów literackich - to wszystko znajdziemy w podręcznikach, encyklopediach, ale nigdzie nie znajdziemy encyklopedii uczuć i doznań, która nam wytłumaczy, co czuje człowiek tęskniący do Ojczyzny, tak, jak to nas zmusza odczuwać „Latarnik”... Żadne doktryny Kościoła katolickiego nie ukażą nam tak dobitnie zasad wiary chrześcijańskiej, jak to czyni „Quo vadis”...

Wydaje mi się, że problemy szkolnictwa polskiego - których „nie ma” - naprawdę znikną, gdy sprawa treści i metodyki nauczania, finansowania oświaty mniejszości narodowych będzie rozpatrywana z punktu widzenia pedagogicznego, wychowawczego, a nie politycznego. Minister oświaty na swej konferencji prasowej oskarżył działaczy organizacji polskich, w szczególności posła na Sejm RL Jana Mincewicza o politykierstwo, rozpalanie niezgody. Niestety, politykierstwo jest po drugiej stronie: urzędników, zapominających, że nie są politykami, a pedagogami. Po niezbyt udanej dyskusji w stylu „jeden o Pawle, drugi o Gawle”, minister ogłosił, że zmiany (jakich żąda mniejszość polska) w zapisach Założeń nastąpią, o ile zostanie podjęta polityczna decyzja, czyli wystąpi w tej sprawie komitet sejmowy. Dlaczego polityczna? Nie chcemy polityki łączyć z oświatą. Chcemy swe dzieci kształcić w swojej kulturze. Nie chcemy by byli osobnikami bez rodu, nie wiadomo z jakiego plemienia. To nie jest polityka, to jest świadomy wybór modelu wychowania własnych dzieci. Nie po to płacimy podatki, by za nasze pieniądze realizowana była czyjaś wizja „państwowojęzycznej” Litwy. Wybaczą mi językoznawcy ten dziwoląg, ale nie mogę tych zabiegów władz oświatowych inaczej nazwać. Otóż, jak zresztą nieraz prognozowałam, połapali się patrioci litewskojęzycznych szkół dla mniejszości narodowych, że uczynić 100-procentowego Litwina z dziecka podwileńskiego się nie da i już we wspomnianych Założeniach proponują stworzyć możliwość uczenia się w szkole litewskiej języka litewskiego według programu języka nieojczystego. Niewątpliwie jest to wynik ubiegłorocznego egzaminu z języka litewskiego w szkołach litewskich, który „popsuli” w pewnym stopniu maturzyści - nie-Litwini. Postanowiono więc pozwolić szkołom litewskim na „posegregowanie” uczniów. Trudno to założenie pogodzić z równouprawnieniem oraz zapowiedziami wprowadzenia egzaminu jednakowego dla wszystkich szkół. Nie jest to jednak pierwszy i zapewne nie ostatni przykład braku logicznego ciągu w kwestiach oświatowych.

Wracając do kwestii „równych i równiejszych” chciałabym zaakcentować jeszcze jedną sprawę: parytetu pomiędzy mniejszościami litewską w Polsce i polską na Litwie. Każdy kraj ma swe tradycje oświatowe, problemy. Świętym jest prawo Litwinów w Polsce do oświaty w języku ojczystym i powinni je wyegzekwować na takim poziomie, jaki uznają za konieczny. My natomiast mamy już od lat ponad 50 ukształtowaną tradycję polskiej szkoły na Litwie, która się sprawdziła również w niepodległym państwie. Model ten - zakładający naukę w języku ojczystym z podręczników w języku ojczystym (kwestię tłumaczenia podręczników dla klas XI-XII pominęłam z tej racji, że przy obecnych zasadach finansowania, tylko pieniądze będą w zasadzie decydowały o zamawianiu tych czy innych podręczników, a nie urzędnicze przyzwolenie)- zdaje egzamin też w trakcie reformy oświaty: uczniowie dostatecznie dobrze sobie radzą z egzaminami państwowymi. Próby zmian tego modelu nie mogą nie budzić sprzeciwu, bowiem jednoznacznie nie są skierowane na poprawę jakości oświaty, lecz likwidację zasad funkcjonowania szkoły polskiej na Litwie. Cieszyć się z tego, że Założenia uprawomacniają szkółki niedzielne nie mamy powodu. Jest nas tu około 300 tysięcy, w szkołach polskich uczy się w granicach 23 tysięcy uczniów; w zwartych skupiskach mieszka w poszczególnych regionach od 20 do 85 proc. ludności polskiej i to ma być najważniejszy argument za zachowaniem status quo. A decyzje o możliwych zmianach modelu szkoły muszą wypływać ze środowiska polskiego, a nie być narzucane z góry, o ile mamy być równi.

Zamykając temat chciałabym zwrócić się do rodzimych „działaczy”, parafrazując niewybredne słowa eks-posłanki na Sejm skierowane do dziennikarzy: panowie, wcale nie szanowni, nażryjcie, upijcie się, wypróżnijcie, dajcie sobie nawzajem po gębach - na ile kto komu winien - i wreszcie pozwólcie nam mówić, krzyczeć, wiecować niezależnie od waszych interesów. Przysłowie głosi: zły to ptak, co własne gniazdo kala. Niezależnie od motywów, zły to ptak... Mądrość ludowa nie kłamie...

Janina Lisiewicz

Wstecz