Kolory polskiej wiosny filmowej w Wilnie

To była naprawdę imponująca prezentacja filmu polskiego w Wilnie. Zawdzięczamy ją głównie Instytutowi Polskiemu w Wilnie, kinu „Lietuva”, Polskim Liniom Lotniczym LOT. W pierwszym dniu pokazano superprodukcję „Quo vadis” Jerzego Kawalerowicza, na zakończenie „Przedwiośnie” Filipa Bajona. Ekranizacja powieści Stefana Żeromskiego jest nowoczesna, znakomicie zrobiona, ogromnie refleksyjna. Pomiędzy nimi - to, co było głośne w polskiej kinematografii w ciągu ostatnich trzech lat i przed ponad trzema dziesięcioleciami. Jeśli chodzi o „powtórki”, więc one reprezentowały najwyższą klasę: niezapomniany „Faraon” Jerzego Kawalerowicza (nominacja do Oscara w kategorii filmów zagranicznych w 1967 r.) i „Rejs” Marka Piwowskiego, nakręcony w 1970 r., do dziś wywołujący uśmiech, ponieważ humor sytuacyjny tego filmu jest ponadczasowy.

Pomiędzy tymi filmami znalazły się dzieła mistrzów znanych na Litwie (w ostatnim czasie dzięki właśnie Instytutowi Polskiemu). To „Daleko od okna” Jana Jakuba Kolskiego, którego retrospektywa miała miejsce w Wilnie, a oglądaliśmy wtedy m.in. „Jancio Wodnika” i „Historię kina w Popielawach”. To głośna produkcja telewizyjna „Dybuk” Agnieszki Holland, która bawiła nie tak dawno w Wilnie ze swoim „Placem Waszyngtona”. Ponadto - „Pieniądze to nie wszystko” Juliusza Machulskiego, znakomitego mistrza, którego „Vabank”, „Seksmisja”, „Deja vu”, „Kiler” niezmiennie przyciągały rzesze widzów litewskich. Z niecierpliwością miłośnicy gatunku fantasy oczekiwali „Wiedźmina” Marka Brodzkiego, z uwagi także na wykonawcę głównej roli, znanego u nas z „Pana Tadeusza”, Michała Żebrowskiego. Ciekawi byliśmy „Angelusa” Lecha J. Majewskiego, który w tym sezonie „zafundował” litewskiej narodowej scenie operowej unowocześnioną „Carmen” Bizeta. Uczta dla kinomanów - to „Śniadanie mistrzów” - zestaw studenckich etiud filmowych Andrzeja Wajdy, Romana Polańskiego, Krzysztofa Zanussiego. Twórczość tej znakomitej trójki jest doskonale znana na Litwie. Jakie były jej początki? - o tym opowiadały wyświetlone filmy, a w drugiej części pokazano filmy dzisiejszych młodych reżyserów i tu znów ukłon w stronę Instytutu Polskiego, który uprzednio niejednokrotnie promował w Wilnie twórczość wschodzących, miejmy nadzieję, gwiazd polskiej kinematografii. Były jeszcze inne tytuły, były też filmy dla dzieci, zaprezentowana została polska sztuka animacji, w tym realizowana przez najlepszych z najlepszych. Słowem, trzeba było tylko mieć czas, żeby obejrzeć wszystko, co tym razem zaproponowano.

Ponad cztery tysiące widzów obejrzało w Wilnie (projekcje odbywały się również w Kownie) filmy Tygodnia Polskiego. Nie jest to mało, uwzględniając, że tradycyjnie już w Wilnie na trzecią dekadę kwietnia i początek maja przypada istna ulewa imprez o charakterze tzw. polskim.

Niewątpliwą atrakcją i świętem stały się spotkania w Wilnie z Jerzym Kawalerowiczem, Krzysztofem Szmagierem i Michałem Żebrowskim.

Gdy Jerzy Kawalerowicz w towarzystwie Krzysztofa Szmagiera, reżysera i autora scenariuszy, m.in. historycznych filmów dokumentalnych, wkraczał do sali Fundacji Otwartej Litwy, czuło się, że to gwiazda. Obfotografowywany był z wielkim zapałem - najwyraźniej to lubi. Skończył 80 lat, wygląda co najmniej na 15 lat młodziej. Jest pełen werwy, humoru, bardzo bezpośredni. Pokazano film o nim. Dokument zrobiony na jubileusz znakomitego reżysera i scenarzysty przypomniał o jego kresowych korzeniach na Ukrainie, nauce w Stanisławowie, najsłynniejszych filmach, a wśród nich jest: „Matka Joanna od Aniołów” (z drugą żoną reżysera Lucyną Winnicką w roli głównej), „Faraon”, „Austeria” i in. Przypomniano o jego doktoracie honoris causa Sorbony i Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Z ekranu jawi się człowiek zwykły i równocześnie wielki artysta. Potem pytany o receptę na długie szczęśliwe życie, odpowiedział, że nie wie i dodał, że stara się nie przejmować wszystkim. Jeśli chodzi o filmy, powiedział, że stara się nikogo nie naśladować, również siebie, „bo to jest najsmutniejsze”. Oczywiście, najbardziej wszystkich interesował „Quo vadis” - najdroższa (18 mln USD) i najbardziej imponująca produkcja w dziejach polskiej kinematografii. Dodajmy, że dwie projekcje tego filmu w „Lietuvie” miały niemal komplet na widowni.

Halina Jotkiałło

Wstecz