Podglądy

Bez łaski

Minister oświaty Algirdas Monkevičius odwiedził w Warszawie panią minister edukacji narodowej i sportu RP Krystynę Łybacką. Nie po prostu odwiedził. Zadziwił, wręcz olśnił. Czym? Ano listą podręczników dla polskich szkół. A to dopiero początek.

Zaraz po powrocie do Wilna minister zwołał konferencję prasową i oznajmił, że chociaż rozmawiano (a jakżeby inaczej) o problemach związanych z nauczaniem mniejszości polskiej na Litwie i litewskiej w Polsce, było bardzo sympatycznie. Kwestie sporne postanowiono rozwiązywać w systemie „symetrycznym” (nowe słowo, które zastąpiło „wypłowiały” parytet), czyli w duchu: coś za coś. Ministrowie podpisali komunikat, w którym strona polska podjęła się szeregu zobowiązań wobec litewskich szkół w Polsce, nasze ministerstwo też machnęło trzy obietnice. A co będzie nam żałowało? Zobowiązania strony litewskiej wyglądają - na pierwszy rzut oka - imponująco, obiecująco, wręcz pięknie! Minister Monkevičius m. in. obiecał, że w polskich szkołach zostanie ustalony okres przejściowy dla wprowadzenia jednolitego państwowego egzaminu z języka litewskiego. Mówiąc popularnie, abiturienci z polskich szkół jeszcze nie w tym roku będą zdawali maturę z litewskiego według takich samych wymagań jak ich koledzy w szkole litewskiej, a dopiero za kilka lat. Minister Monkevičius optuje za czterema, polska strona ponoć chce wytargować pięć lat okresu przejściowego, ale to już szczegół, który nie ma wielkiego znaczenia. To miło, że polskiej młodzieży nie każą już w tym roku czy za rok składać egzaminu z języka państwowego wg kryteriów stosowanych w szkołach litewskich. Ale nie widzę powodu do chwalenia się tym okresem przejściowym, do przedstawiania go przez ministra jako wielkiego ustępstwa wobec strony polskiej czy dobrodziejstwa wobec maturzystów szkół polskich. Na mój rozum, żeby wymagać od polskich uczniów znajomości języka litewskiego na poziomie szkoły litewskiej, trzeba ich najpierw przez szereg lat uczyć tego języka wg innego niż dotychczas programu. Okres przejściowy w tym wypadku jest więc koniecznością, z której Ministerstwo Oświaty i Nauki dokładnie zdaje sobie sprawę. Zresztą sam minister na konferencji prasowej przyznał: „Gdybyśmy nagle zmienili i ujednolicili (wymagania na egzaminie z języka państwowego - przyp. L. D.), byłyby problemy i o tym wiemy. Tak naprawdę uczniowie nie byliby w stanie dobrze złożyć takiego egzaminu, jaki składają abiturienci szkół litewskich”.

A więc, bez łaski, panie ministrze. Konieczność sprzedał pan jako ładne ustępstwo wobec strony polskiej. Zresztą i dwa pozostałe ustępstwa czy, jak kto woli, podjęte w Warszawie zobowiązania, są funta kłaków warte. Zaraz to udowodnię.

Drugie zobowiązanie dotyczy matury z polskiego. Minister Monkevičius w Warszawie zgodził się ustalić okres przejściowy, w którym obowiązkowy egzamin maturalny z języka ojczystego w szkołach polskich zostanie zastąpiony zaliczeniem z oceną (sic!). Brzmi obiecująco, jeżeli nie brać pod uwagę faktu, że wg ministra Monkevičiusa, okres ten wystarczy ograniczyć do jednego roku. Czyli - w tym roku jeszcze matura, a w przyszłym już tylko zaliczenie. Też mi wielka łaska. Tym bardziej, że obietnicę zachowania w tym roku obowiązkowego egzaminu z polskiego strona litewska złożyła już (kilka miesięcy wcześniej) goszczącemu w Wilnie wicemarszałkowi polskiego Sejmu Tomaszowi Nałęczowi. I mimo to ministrowi udało się ją jeszcze raz w Warszawie dobrze sprzedać. Biznesmeni, uczyć się u pana Monkevičiusa zasad marketingu! Egzamin nam tak czy tak skreślają, ale w takiej otoczce, że „polska strona zaliczenie zaakceptowała, prosi tylko o zachowanie egzaminu w tym, a być może też jeszcze w przyszłym roku”.

A tak na marginesie. Jak to się stało, że przegapiliśmy moment wymiany egzaminu na zaliczenie? Zauważmy, że postawiono nas przed faktem dokonanym. Jeszcze parę miesięcy temu polscy politycy najwyższego szczebla przygadywali do nas niczym psychiatra do niebezpiecznego frustrata: „Tak, macie świętą rację, nie wyobrażamy sobie, żeby w polskich szkołach nie było egzaminu maturalnego z polskiego. Będziemy o ten egzamin zabiegali, walczyli, prowadzili negocjacje...” I co? Gdzie ten egzamin? Podczas konferencji prasowej minister Monkevičius klarował dziennikarzom, że zaliczenie z polskiego to praktycznie ten sam egzamin, tylko inaczej zwany: „Dlatego spełnia ono funkcję, do której dążą polskie szkoły. Każdy uczeń wie, że będzie musiał składać obowiązkowe zaliczenie, a jego wynik zostanie wpisany do świadectwa maturalnego. Z innej strony nie będzie on pozbawiony możliwości, jak i inni abiturienci Litwy, orientowania się na warunki egzaminów wstępnych i wybierania (przedmiotów, z których chce zdawać egzaminy - przyp. L. D.)”.

Skoro tak, to po co odwracać kota ogonem? Jeżeli zaliczenie będzie obowiązkowe i oceniane jak egzamin, jeżeli abiturient będzie musiał włożyć w przygotowanie do niego tyle samo wysiłku, co w przypadku egzaminu, to dlaczego ministerstwo chce go koniecznie odrzeć z wyższej rangi? Niechże i nosi miano egzaminu. Albo też inaczej - niech nam egzamin z języka państwowego zastąpią zaliczeniem. W ramach zachowania symetrii. Wszak, wg ministra, to jest to samo. Akurat! Już słyszę histeryczną wrzawę, jaką by w takiej sytuacji podniosła Vilnija, która w trakcie redagowania sławetnych założeń oświaty mniejszości narodowych wystąpiła ponoć w roli kompetentnego doradcy. Obstaję więc przy teorii, że zaliczenie to nie to samo co egzamin. Polska strona widocznie sądzi inaczej, bo nie protestuje, postuluje tylko nieśmiało, by zamiana nastąpiła jeszcze nie w tym roku.

Trzecie zobowiązanie naszego ministerstwa dotyczy podręczników. Zamierza ono dla mniejszości polskiej na Litwie „stworzyć warunki do korzystania z podręczników w języku ojczystym”. Czy to znaczy, że odtąd w polskich szkołach średnich nie będzie już brakowało podręczników? A gdzież by tam.

„Polska strona proponowała nam takie sformułowanie, że będą drukowane wszystkie niezbędne podręczniki. Niestety, przenieśliśmy (do komunikatu) takie sformułowanie, jakie jest wpisane w naszych założeniach oświaty mniejszości narodowych - przyznał szczerze minister. - Czyli, że stwarzamy możliwość (korzystania z polskich podręczników - przyp. L. D.), ale nawet w szkołach litewskich nie jesteśmy w stanie wydać podręczników dla wszystkich wykładanych kierunków i przedmiotów. Dlatego byłoby to bardzo ryzykowne oświadczenie i polska minister to wspaniale zrozumiała. Pozostawiliśmy więc taki zapis, jaki jest w założeniach, co oznacza tylko stworzenie możliwości korzystania z polskich podręczników, bez zobowiązania do wydania ich dla wszystkich kierunków i zaopatrzenia w nie wszystkich gimnazjów”.

Ale sukces! „Stworzą” nam możliwości, które i tak mieliśmy. Bo w gruncie rzeczy nasze ministerstwo tylko złagodziło swoje poprzednie stanowisko. O ile w sławetnych założeniach w ogóle nie przewidywano tłumaczenia podręczników z litewskiego dla dwóch najstarszych klas szkół polskich, o tyle w podpisanym polsko-litewskim komunikacie już się nam nie narzuca tylko zaleca korzystanie z litewskich podręczników.

„Jest to tylko rekomendacja głosząca, że obok polskich podręczników będą w szkołach polskich wykorzystywane również litewskie. Z powodu tej rekomendacji strona polska nie mogła protestować - wytłumaczył minister. - A to z tego względu, że pomoże to młodzieży lepiej się integrować i przygotować do wstąpienia na wyższe uczelnie”.

Albo czegoś nie rozumiem, albo i w tym wypadku nasze ministerstwo tak naprawdę nie podjęło żadnych zobowiązań. Tymczasem strona polska z jednej strony jest „pozytywnie zaskoczona” postawą naszego ministerstwa, zaś z drugiej trochę zniesmaczona naszymi „grymasami”. Okazało się bowiem (znów cytuję ministra), że „minister Łybacka nawet się zdziwiła, że strona polska na Litwie protestuje przeciwko zaleceniom korzystania dodatkowo i z podręczników litewskich, bo w Polsce nawet mowy nie ma o korzystaniu w starszych klasach z podręczników litewskich”. A mówiłam, że pan Monkevičius panią Łybacką zadziwił? Pani minister miała do niego powiedzieć nawet w ten sposób: „Dysponuję informacją, że na Litwie nawet nie ma mowy o tym, by cokolwiek było robione w sprawie wydawania polskich podręczników, w sprawie polskich materiałów poglądowych”. Ona, wg ministra Monkevičiusa, była przekonana, że takie podręczniki nie są wydawane, że ich na Litwie po prostu nie ma. W tej sytuacji nietrudno było panią minister olśnić i litewskiej delegacji to się udało: „My jej przedstawiliśmy listę wydanych podręczników. Była bardzo zdziwiona. Sytuację oceniła jako dobrą”. A my zapowiadamy, że pani minister będzie jeszcze bardziej zdziwiona, gdy, prawdopodobnie jesienią, przyjedzie do Wilna.

„Podczas wizyty na Litwie minister Łybackiej, jako żywy przykład, wyłożymy na stole ten cały stos materiałów poglądowych wydanych w języku polskim - odgrażał się minister Monkevičius. - Do Warszawy zawieźliśmy tylko kilka egzemplarzy”.

Wbrew temu, że od 1996 roku na Litwie nie wydano ani jednego polskiego podręcznika dla 11-12 klas, minister twierdzi, że takowych nie brakuje, bo „polskie szkoły mogą wybierać wśród 47 tytułów”. Tak więc w Wilnie pani Łybacka będzie mogła sobie przewertować już nie kilka, ale całe cztery tuziny egzemplarzy. Nie wątpimy, że ten stos zrobi na niej oczekiwane przez litewską stronę wrażenie.

A swoją drogą, ciekawa jestem, kto i w jakim celu podsunął pani minister Łybackiej jawną dezinformację? Nigdy nie słyszałam, by ktoś po tej czy tamtej stronie granicy twierdził, że na Litwie „po prostu nie ma polskich podręczników”. O ile mnie pamięć nie zawodzi, odkąd istnieją tu polskie szkoły, istniały i podręczniki. Problem polega na tym, że niektóre z nich zestarzały się moralnie, inne - fizycznie, jeszcze innych od kilku lat w ogóle się nie wydaje (i nie zamierza), są też takie, które celowo planowano zastąpić litewskimi. Od tego ostatniego zamiaru strona litewska (jestem pewna, że tymczasowo) odstąpiła i to jest jedyny utrwalony w komunikacie sukces strony polskiej. Co zresztą minister Monkevičius potwierdził dziennikarzom z rozbrajającą szczerością. Podsumowując swoją wizytę w Warszawie powiedział: „Na Litwie przewidzieliśmy nie pogarszać sytuacji (polskich szkół - L. D.), zachować ją taką, jaka jest obecnie”. I to jest jedyne konkretne zobowiązanie litewskiej strony, a jednocześnie nieopatrzne przyznanie się do wcześniejszego zamiaru dobrania się tym szkołom „do skóry”. Gdy wcześniej próbowaliśmy to udowodnić, oskarżano nas o czepianie się i jakieś nieuzasadnione fobie.

Lucyna Dowdo

Wstecz