Jaszuny

Pierwsza wzmianka historyczna o Ja-szunach pochodzi z krzyżackich źródeł datowanych przełomem XIV i XV wieków. Obecnie, oficjalnie przyjętą datą założenia Jaszun jest 1402 rok, chociaż niewątpliwie pierwsza osada - protoplasta Jaszun ma o wiele starszą metrykę.

W bieżącym miesiącu Jaszuny uroczyście obchodzą swe 600-lecie. W XV i XVI wiekach Jaszuny były królewskim dworem, a w dokumentach historycznych nazywane są najczęściej Mereczem - Jaszunami. Leżące na skraju Puszczy Rudnickiej osiedle było punktem wypadowym królewskich i magnackich polowań. Okolice Jaszun zamieszkiwane były przez żyjących tu od wieków bojarów i osoby, które tutaj otrzymały królewskie nadziały, zaś głównym zajęciem tubylczej ludności była organizacja królewskich łowów.

Na początku XVI wieku w Jaszunach wybudowano pierwszy kościół lub kaplicę fundacji Katarzyny Skilendziny. Wiadomości dotyczące tego kościoła są bardzo skąpe: świątynia pw. Matki Bożej i św. św. Jerzego i Katarzyny istniała do I połowy XVII wieku. W okresie ruchu reformacyjnego na Litwie w Jaszunach zbudowano zbór kalwiński, zaś kościół, pozostawiony bez należytej troski, wkrótce rozpadł się ze starości lub spłonął w pożarze. Ówcześni właściciele Jaszun byli zaciekłymi kalwinistami, a stojący na terenie ich majątku kościół był dla nich przysłowiową solą w oku. Na schyłku XVI i XVII wieków dwór Jaszuny stał się własnością rodu Radziwiłłów, którzy już kilkadziesiąt lat wcześniej rozpoczęli stopniowe nabywanie okolicznych drobniejszych szlacheckich majątków i z czasem w swych rękach skupili ogromne terytorium, które stało się podstawą majątku Jaszuny. Właśnie za czasów Radziwiłłów w Jaszunach zbudowano zbór kalwiński. Gospodarzami Jaszun były takie słynne postacie historyczne jak Krzysztof Radziwiłł „Piorun” i Janusz Radziwiłł - obaj w swoim czasie byli wojewodami wileńskimi, Bogusław Radziwiłł, znany głównie z sienkiewiczowskiego „Potopu”, Michał Kazimierz Radziwiłł „Rybeńko” i Karol Stanisław Radziwiłł „Panie Kochanku”, którzy także zajmowali wysokie stanowiska w ówczesnym państwie polsko-litewskim. W XVIII wieku, po „nawróceniu” Radziwiłłów na wiarę katolicką, jaszuński zbór rozebrano, zaś na jego miejscu zbudowano niedużą drewnianą kaplicę (należała do parafii rudnickiej), która istniała jeszcze na początku XIX wieku. Ostatnim przedstawicielem tej magnackiej rodziny, który władał Jaszunami, był Dominik Radziwiłł.

W 1811 roku posiadłość Jaszuny nabył Ignacy Baliński (1756-1819), cześnik inflancki, wiceminister departamentu doraźnego Trybunału Litewskiego. Po jego śmierci w 1819 roku jaszuński majątek odziedziczył młodszy jego syn Michał. W latach dwudziestych i trzydziestych XIX wieku Jaszuny stały się ważnym ośrodkiem kultury polskiej na Wileńszczyźnie. Michał Baliński, wychowanek Uniwersytetu Wileńskiego, członek Towarzystwa Szubrawców i Towarzystwa Topograficznego, jeden z redaktorów „Tygodnika Wileńskiego”, słynny badacz przeszłości Polski i Litwy, był postacią dość znaną w Wilnie, toteż podwileńskie Jaszuny z czasem stają się chętnie odwiedzanym miejscem przez przedstawicieli ówczesnej inteligencji wileńskiej. Rola Jaszun jeszcze bardziej wzrosła po zbliżeniu się Balińskich ze Śniadeckimi. W 1820 roku Michał Baliński zawarł związek małżeński z Zofią Śniadecką, córką profesora Jędrzeja Śniadeckiego i bratanicą profesora, emerytowanego rektora Uniwersytetu Wileńskiego Jana Śniadeckiego. W 1824 roku ustępujący ze służby Jan Śniadecki postanowił zamieszkać w Jaszunach, w tym też roku rozpoczęto tu budowę nowego murowanego pałacu według projektu prof. Karola Podczaszyńskiego. Budynek w stylu późnego klasycyzmu ukończono w 1828 roku, prócz pałacu w sąsiedztwie powstały utrzymane w podobnym stylu zabudowania gospodarcze i park krajobrazowy. Trudno jest wymienić wszystkich gości, których niejednokrotnie witały Jaszuny. Bardziej znani to: Tomasz Zan, Juliusz Słowacki, Antoni Edward Odyniec, Józef Mianowski, ks. Jundziłł, biskup B. Kłągiewicz, Wawrzyniec Puttkamer z Bolcienik, ks. Paweł Brzostowski z Turgiel. Dla gości Balińscy organizowali słynne polowania, wieczory poetyckie i inne rozrywki. Balińscy dbali także o rozwój przemysłowy swego majątku, zatem już w I połowie XIX wieku uruchomiono tu przetwórstwo drewna - działały tartaki, fabryka terpentyny i gontów. Z czasem zbudowano też mechaniczną kuźnię - hamernię i odlewnię wyrobów miedzianych. Po śmierci Michała Balińskiego (w 1864 roku) Jaszuny odziedziczył jego syn Konstanty, natomiast ostatnimi właścicielami majątku przed 1939 rokiem byli Aleksander i Anna z Balińskich Pereświet - Sołtanowie.

Przez parę wieków Jaszuny należały do parafii rudnickiej. Kaplica zbudowana na początku XVIII wieku istniała ponad sto lat. W I połowie XIX wieku, z przyczyny braku w osiedlu świątyni, Balińscy otworzyli prowizoryczną kapliczkę w jednej z komnat swego pałacu, która prawdopodobnie służyła okolicznym wiernym do okresu międzywojennego XX wieku. W latach dwudziestych, z inicjatywy Marii Balińskiej i miejscowej ludności, podjęto decyzję budowy nowego kościoła w Jaszunach. Koszta budowy w znacznej części opłacono z konta Pereświet - Sołtanów. Drewniany kościół św. Anny w stylu staropolskim ukończono jesienią 1928 roku.W tymże okresie powstała samodzielna parafia jaszuńska.

Mirosław Gajewski

 

Jaszuny obchodzą jubileusz 600-lecia

Taka gmina

Jaszuny - ciche, przycupnięte na skraju Puszczy Rudnickiej, malowniczo przecięte Mereczanką miasteczko - czynią przygotowania do wielkiej gali - do jubileuszu 600-lecia.

Fakt, że w źródłach historycznych nazwa Jaszuny pierwszy raz została odnotowana (na mapach krzyżackich) w 1402 roku, czyli dokładnie 600 lat temu, odkryły dwie osoby - starosta gminy pani Danuta Wasilewska i dyrektor szkoły im. Michała Balińskiego Kazimierz Karpicz.

Pani Danuta, choć nie jest rodowitą jaszunianką (urodziła się na Antokolu w Wilnie), jest zapaloną kronikarką gminy. Pokazuje nam opasłe tomiska, w których gromadzi materiał na temat historii Jaszun - wycinki z prasy, herby Balińskich i Śniadeckich, odbitki na temat dziejów miasteczka wydobyte z archiwów różnych bibliotek, z którymi pani Wasilewska prowadzi niezwykle obszerną korespondencję i, oczywiście, zdjęcia, większość z nich autorstwa samej starościny. Na honorowym miejscu świeżo (przed rokiem) zatwierdzony przez prezydenta Valdasa Adamkusa herb Jaszun - biała kolumna na czerwonym tle, po bokach dwie siedmioramienne gwiazdy.

Historycznego herbu Jaszuny nigdy nie posiadały. Jednak pani Danuta uznała, że miasteczko o 600-letniej tradycji, związane z nazwiskami takich uczonych jak Balińscy, Śniadeccy, Jundziłł, odwiedzane przez Mickiewicza, Słowackiego, Zana, zasługuje na własną symbolikę. Władzom rejonu pomysł się spodobał, powołano 15-osobowy komitet, który zadecydował, co na tym herbie zostanie zaprezentowane. Później starościna sześć razy jeździła do Urzędu Prezydenta, aż z plastykiem Arvydasem Každailisem sporządzili ostateczną wersję herbu.

- Kolumna w naszym godle symbolizuje pałac Śniadeckich, siedmioramienne gwiazdy - wiedzę, przenikanie światła duchowego przez ciemność. Czerwony kolor tarczy w heraldyce oznacza odwagę i miłość. Herb jest może prosty, ale odzwierciedla to, co dla nas jest najważniejsze - tłumaczy pani Danuta - powiązanie Jaszun z dwiema rodzinami krzewicieli wiedzy, profesorów Uniwersytetu Wileńskiego oraz zabytek, z którego jesteśmy dumni.

Dzień dzisiejszy

Historia, nawet najpiękniejsza, jest, niestety, już tylko przeszłością. A jak wygląda dzień dzisiejszy Jaszun, miasteczka położonego 20 kilometrów na południe od stolicy, do którego nawet jadąc szosą Wilno-Lida, co tu kryć, rzadko zawijamy?

Gmina jaszuńska liczy obecnie prawie 5 tysięcy mieszkańców, z czego blisko połowa mieszka w miasteczku. Składa się na nią 40 miejscowości, w dwu z których już, niestety, nikt nie mieszka. Praca - czyli wytwórczość, bo trudno to nazwać przemysłem - i trzy największe szkoły skoncentrowane są w miasteczku.

Część mieszkańców pracuje tu - w Jaszunach, niektórzy dojeżdżają do Solecznik, inni - do Wilna. Pani Danuta twierdzi, że o pracę trudno, tym niemniej dla chcącego... W najgorszej sytuacji są ci, którzy nie mają ani wykształcenia, ani zawodu jak też ludzie w wieku przed- lub emerytalnym. Co prawda i tu jest, jak zresztą wszędzie, kategoria ludzi, którzy po prostu nie chcą pracować. Najwięcej kłopotów sprawiają ci, którzy przenieśli się tu z Wilna wyłącznie w poszukiwaniu tańszego mieszkania czy utrzymania. Jest tu kilka takich, niestety, najczęściej aspołecznych, rodzin.

- Czasy mamy trudne - wzdycha starościna - nie wszyscy potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie każdy znalazł sobie miejsce pracy. Najgorzej jednak powodzi się rolnikom. Ziemia dookoła jest uboga, właściwie piaski, poza tym gmina otoczona jest puszczą.

Zatrudnienie

Pani Danuta pokazuje nam mapę gminy. Dominuje na niej kolor zielony, a to są lasy - z 26 tysięcy hektarów aż 17 tysięcy to Puszcza Rudnicka, użytki rolne zajmują zaledwie około 4 tysięcy hektarów, reszta to osady. Kiedyś lasy dochodziły aż tutaj, mówią, że puszcza szumiała nawet w samych Jaszunach, ale ludzie stopniowo wydzierali jej ziemię orną, na której zawsze przychodziło im ciężko pracować. Utrzymywali się bardziej z obróbki drewna, pszczelarstwa, wyrabiania smoły. Zresztą tartaki istnieją tu do dziś.

Tym niemniej ziemi uprawnej nie brakuje. Starościna wyznaje, że byłaby nieszczera, gdyby twierdziła, że jest problem z jej zwrotem. Ziemi wystarcza, leży czasem odłogiem, nie ma kto i czym jej uprawiać. Gospodarstwa zespołowe zostały zrujnowane. Ludzie, którzy jeszcze się garną do uprawy roli, z reguły są już niemłodzi. Sprzętu w pojedynkę kupić nie są w stanie.

- Pierwszym, którzy postawili na rolnictwo, takim jak na przykład Władysław Szostak, jeszcze trochę Polska pomogła, chociaż i jemu nie jest lekko - mówi z westchnieniem pani Wasilewska. - Na piaseczku trudno coś wyhodować, poza tym rząd wyznacza limity skupu, co z tego, że rolnik wyhoduje dziesięć ton zboża, gdy skup przyjmie tylko dwie. Z pozostałymi ośmioma rób, człowieku, co chcesz.

Tym niemniej gmina stara się jakoś radzić. Mają tu nawet swoje cieplarnie „Jašiunu šiltnamiai”. Prowadzi je pani Teresa Adamowicz z rodziną. Nie tylko zaopatruje okoliczne sklepy w ogórki, pomidory, ale też, szczególnie w sezonie, daje mieszkańcom gminy trochę pracy.

W ubiegłym roku założono w miasteczku ryneczek, z którego wszyscy są bardzo zadowoleni i dumni. Rolnicy mogą tu coś sprzedać, a reszta - nie opuszczając Jaszun - kupić wszystko, co rodzi tutejsza ziemia.

W sezonie jest praca w jaszuńskim, dajnowskim, rudnickim leśnictwach, które zatrudniają ludzi do sadzenia, wycinania, pielęgnacji lasu. Trochę pracy jest i w dwu stadninach: „Pasaga” i „Mustangas”, którymi gmina się chlubi, bo odbywają się tu nawet republikańskie imprezy hippiczne, a także doroczne zawody jeździeckie o puchar mera rejonu.

Co tu kryć, dla wszystkich chętnych pracy nie wystarcza, tym niemniej - w porównaniu z innymi gminami tego rejonu - Jaszuny nie są w najgorszej sytuacji. Średnio na giełdzie o pracę zabiega około 400 osób, latem - mniej. To jest poniżej 10 procent mieszkańców gminy, mniej niż średnia krajowa, która wynosi ponad 13 procent.

Jakoś się te Jaszuny „wschodzącemu kapitalizmowi” nie dają. Udało się zachować Zakład Ceramiki, który działa tu jeszcze od XIX wieku (m. in. z cegieł wyrabianych w tym zakładzie został zbudowany pałac Śniadeckich). Jest tu kilka tartaków, które nie ograniczają się do produkcji tarcicy, specjalizują się również w wyrobach stolarskich. Sosy, przyprawy i ocet jaszuńskiej spółki akcyjnej „Actas”, która zatrudnia około 50 osób, są dobrze znane również wileńskiemu konsumentowi. Do stolicy trafia również produkcja zajmującej się hodowlą trzody chlewnej agrofirmy „Naujasodis”. Ta zatrudnia około 80 osób. Trochę pracy mieszkańcom Jaszun i okolic daje też zajmująca się przeróbką plastikowych odpadów zamknięta spółka akcyjna „Polivektris”.

Jednak z najcieplejszą nutką w głosie pani Danuta opowiada o polsko-litewskiej spółce „Olkusjana”, którą kieruje Jerzy Borkowski:

- Jest to masarnia produkująca około 25 gatunków wędlin. Zatrudnia 62 osoby. Poza tym pan Borkowski prowadzi szeroko zakrojoną działalność dobroczynną: wspomaga szkoły, w miarę możliwości wspiera kościół. Gdy jakiś lokalny zespół potrzebuje busa, by, na przykład, udać się na występy do Polski, też „uderza” do „Olkusjany”, która nie odmawia. Również remont domu kultury w połowie zawdzięczamy panu Jerzemu, przeznaczył na ten cel 15 tysięcy litów - wylicza starościna. - Jest też założycielem i fundatorem działającego przy szkole Michała Balińskiego klubu sportowego - wyremontował salę sportową, kupił sprzęt treningowy. O ile się orientuję, wspomaga też solecznickie Towarzystwo Inwalidów. Na święta zaś robi paczki i wydziela trochę pieniążków dla najuboższych.

Jaszuny są gminą młodą, gdyż za czasów radzieckich działały tu spółki i nieduże zakłady, które ściągały do pracy młodych ludzi nawet ze stolicy czy z niedalekiej Białorusi, oferując im w zamian za siłę roboczą mieszkania, a nawet domki. Gdzie te czasy? W każdym bądź razie chyba w wyniku ówczesnej polityki zatrudnienia 20 procent mieszkańców gminy stanowi młodzież w wieku szkolnym. Działają tu aż trzy szkoły średnie - polska im. Michała Balińskiego, ponad stuletnia, bo powołana jeszcze w 1900 roku, rosyjska „Jedynka” oraz litewska „Aušros”. W sumie do szkół w Jaszunach uczęszcza około 900 uczniów. Jest i litewsko-polskie przedszkole. Tak się jednak dziwnie składa, że chociaż Litwini w gminie stanowią zaledwie 4,8 procent mieszkańców, litewskie grupy w przedszkolu są trzy, polska - jedna. Z reguły do litewskich grup uczęszczają dzieci z rodzin mieszanych - litewsko-rosyjskich czy litewsko-białoruskich. Również w szkole „Aušros” może zaledwie dziesięciu uczniów pochodzi z rodzin czysto litewskich. Ale każdy, kto widział imponujący budynek tego przybytku wiedzy, chyba nie wątpi dlaczego rodzice wolą posyłać swoje pociechy akurat do „Aušros”…

Snarscy

Teresa i Jan Snarscy należą do tych mieszkańców Jaszun, którzy odnaleźli się w tzw. nowej rzeczywistości, chociaż o swoje w niej miejsce muszą codziennie dość ciężko walczyć. Tak naprawdę to Snarscy są niezupełnie „tutejsi”. Oboje pochodzą z Tietiańc, ale: „w Jaszunach już od tylu lat, nie liczyliśmy, będzie około trzydziestu, więc już i zapomnieliśmy, że my nie stąd...”

Nie ukrywają, że zostali skierowani do Jaszun po ukończeniu przez pana Jana partyjnej szkoły. Chociaż z zawodu Snarski jest nie „aparatczykiem” tylko agronomem, w dodatku dobrym. Był przewodniczącym kołchozu „Czerwona Zorza”, pracował w gospodarstwie „Merkys”. Pani Teresa (po technikum handlowym) przez lata była w Jaszunach dyrektorką ogromnego centrum handlowego. Obecnie, już około 10 lat, wspólnie prowadzą własny sklep spożywczy. Podjęli się tego w chwili, gdy tylko zapłonęło zielone światło dla inicjatywy prywatnej. Najpierw wydzierżawili dawny sklepik odzieżowo-gospodarczy, stopniowo go wykupili, rozszerzyli, zrobili remont, otworzyli mini-barek. W swoim czasie prowadzili też nieduży zakład masarski, ale nie udało się go zachować. Konkurencja. Pani Teresa chętnie by otworzyła jakąś jadłodajnię (z zawodu jest kucharzem, umie i „kocha” gotować), ale kogo dziś w Jaszunach byłoby stać na taki luksus, jak obiad w stołówce?

- Kiedyś była tu stołówka, obiad kosztował 40-50 kopiejek, więc ustawiały się półgodzinne kolejki - wspomina. - Teraz każdy kombinuje, co tu zrobić, by było taniej. Trudno o pracę, któż by tam chodził do stołówki?

Snarscy zbudowali w Jaszunach dom, mają trzy dorosłe córki, które do tego ciepłego domu z utęsknieniem wracają. Czy to z Wilna, gdzie obecnie uczy się najmłodsza - Aneta, czy z Białej Waki, gdzie mieszka i wykłada muzykę w miejscowej szkole średnia - Loreta Grygorowicz. Tak się złożyło, że „przy rodzicach” stale mieszka najstarsza córa Snarskich - Lila Siedlecka. Ona też jest prawą ręką pani Teresy w sklepie. Lila z córeczką Gretą wróciła pod rodzicielski dach z Koleśnik po śmierci męża. Greta jest chlubą całej rodziny. Celująco ukończyła 4 klasę eksperymentalnej polskiej szkoły w Solecznikach. W ogóle to pani Teresa najchętniej zgarnęłaby całe swoje „stadko” pod własne opiekuńcze skrzydełka. Zresztą tak i robi. W sklepie, przy cioci i babci „kręci się” 4-letni synek Lorety - Rafał. Do „kompletu” wnuków brakuje Snarskim tylko jego braciszka, siedmiomiesięcznego Michałka, który, siłą rzeczy, na co dzień potrzebuje opieki mamy.

Czy łatwo w dzisiejszych czasach prowadzić w niedużym miasteczku sklep spożywczy? Nawet nie musimy o to pytać. Ludzie są dziś raczej niezamożni, a konkurencja ogromna. W samych Jaszunach takich sklepów jest kilka, w Solecznikach powstał supermarket... Co tu dużo mówić? Jednak Snarscy postanowili, że się nie dadzą raczkującemu kapitalizmowi, który przetoczył się już walcem po wielu ludziach z inicjatywą.

- Jest bardzo ciężko, ale będę o ten swój sklep walczyła - mówi pani Teresa z energią. - Rozmawiamy z córką na ten temat prawie codziennie. Odczuwamy, że w tym roku średni miesięczny utarg w porównaniu z ubiegłorocznym jest mniejszy, ale gdy sobie przypomnimy, jak trudno było to wykupić, utrzymać... Rozumiemy, że gdybyśmy dziś ten sklep sprzedali, już nigdy nie bylibyśmy w stanie go odzyskać.

Pani Teresa jest i zawsze była osobą wyjątkowo pogodną, energiczną. Prowadzi nie tylko sklep, ale też rozległe gospodarstwo: „mamy krówkę, świnie, kury, kaczki”. I wszystko to jakoś funkcjonuje, może dlatego, że Snarscy są nie tylko pracowici, ale też żyją bardzo zgodnie. Pan Jan jest oparciem dla żony, chociaż poza pracą ma pasję, na którą też trzeba trochę czasu wykroić. Jest solistą w zespole „Solczanka”. Pani Teresa tej pasji chętnie „błogosławi”, nie szemra na mężowskie wyjazdy na próby czy koncerty. I jak tu szemrać?

- Czasem po powrocie mąż opowiada o tych koncertach, szczególnie w Polsce, ze łzami w oczach. Sama się wzruszam, gdy słucham opowieści o spotkaniach zespołu z rodakami, o tym jak ludzie reagują na występy naszej „Solczanki”.

Pan Jan od lat śpiewa też w kościelnym chórze w Turgielach, zresztą cała rodzinka jest bardzo zaprzyjaźniona z księdzem Józefem Aszkiełowiczem. Snarscy, chociaż otarli się o „przewodnią siłę narodu”, nigdy nie wyrzekli się ani polskości, ani wiary.

- Bywało, opłatkiem łamaliśmy się w piwnicy, tam też ustawialiśmy stół świąteczny - wspomina ze śmiechem pani Teresa. - Cóż, mieliśmy różnych znajomych, nie wiedzieliśmy jak zareagują na to, że świętujemy Boże Narodzenie czy Wielkanoc.

Bardzo się cieszy, że doczekali czasów, gdy nikt nie musi ukrywać swoich przekonań religijnych, gdy dzieci mają w szkole religię, a święta kościelne przekształciły się w państwowe, ale... Gdy porównuje tamte i obecne czasy, wpada w zadumę.

- Kiedy było łatwiej? Za tamtych czasów zbudowaliśmy, co prawda, dom, ale posiadanie prywatnego interesu było nie do pomyślenia. A na państwowym jak to na państwowym. Pamiętam, kiedyś w stołówce w Jaszunach jadał pierwszy sekretarz organizacji partyjnej. Trzeba było w czasie tych obiadków stać na baczność, z duszą na ramieniu. Nie daj Bóg komuś nie dogodzić. Tym niemniej wówczas mieliśmy jakąś pewność jutra. Tego, co zarabialiśmy z mężem we dwójkę, wystarczało dla całej rodziny. Teraz nie ma tej pewności, również co do przyszłości dzieci. Może grzeszę, ale powiem szczerze, chyba oddałabym to, co dziś mam, w zamian za swoją poprzednią pracę i pewność jutra. Kiedyś każdy miał pracę. Teraz ludzie przychodzą pożyczyć dwa lity na chleb... To boli.

Pałac

Chluba Jaszun - pałac Śniadeckich - pozostawia na zwiedzających smutne, nawet przygnębiające wrażenie. Na parterze okna zabite deskami, wewnątrz „wołają” o dotyk konserwatora zdradzające pozostałości ślicznych fresków, ale pokryte liszajami sufity i ściany. Żal serce ściska na widok pięknych, częściowo jednak zdewastowanych kaflowych pieców. Tym niemniej w pałacu zastajemy „ślady życia”, krzątają się tu jakieś panie, drewniane podłogi są starannie wyszorowane, nigdzie śladu śmieci czy gruzu. Pałac jest przygotowywany do obchodów 600-lecia Jaszun. To tu zaplanowano podstawową część uroczystości. W samym pałacu - wystawę, w parku - część artystyczną i poczęstunek.

Pałac należy obecnie do Samorządu Rejonu Solecznickiego. Odkąd wyprowadziła się stąd administracja kołchozowa (wraz ze szkaradną błękitną podobizną wodza, którą wielu z nas pamięta), padały już propozycje kupna czy wynajmu tego obiektu, ale samorząd na nie nie przystał. Jest to przecież zabytek architektoniczno-kulturalny będący pod ochroną państwa. Wolę zachowania pałacu jako obiektu kulturalno-społecznego wyrazili też mieszkańcy Jaszun, którzy w tej sprawie wystosowali do mera nawet coś w rodzaju petycji. Nie chcieliby, by osiedlił się tu jakiś nowobogacki, który przekształci go, razem z pięknym krajobrazowym parkiem, w niedostępną fortecę. Tym niemniej zabytek trzeba ratować. Program renowacji pałacu i oficyny już istnieje, jednak szacuje się, że pochłonie to około 6 milionów litów. Kwota dla samorządu nie do udźwignięcia. Na szczęście pomoc w ratowaniu pałacu zadeklarowało przyjaźniące się od lat z Jaszunami Żnińskie Towarzystwo Kulturalne, do akcji dołączył też inny przyjaciel miasteczka, dyrektor Muzeum Ziemi Pałuckiej Andrzej Rosiak. Projekt renowacji pałacu został wysłany do Warszawy, do Fundacji Kultury Polskiej, która wspiera ochronę związanych z polskością zabytków znajdujących się poza granicami Macierzy. Gmina liczy na wsparcie Fundacji. Tym bardziej, że litewskie Ministerstwo Kultury zapowiedziało, że sypnie na renowację pałacu nieco grosza, ale pod warunkiem, że samorząd znajdzie jeszcze jakiegoś sponsora. Pani Wasilewska ma nadzieję, że najpóźniej do przyszłego roku ta sprawa się wyjaśni.

- Mogłoby tu być centrum kultury z salą konferencyjną, może biblioteka, może kilka miejsc hotelowych w oficynie - marzy. - Jednak dokładny projekt zagospodarowania pałacu, to sprawa przyszłości, obecnie zaś rozchodzi się o pieniądze na wynajęcie stróża oraz wstawienie okien i drzwi na parterze.

Stróż jest niezbędny, pozostawiony własnemu losowi pałac przyciąga „szemrany element”, który go dewastuje, niszczy, okrada. Starościna musiała już nawet organizować zasadzkę na złodziei zabytkowych kafli. Niestety, takie jest życie...

A tak na marginesie. Żnin nie bez powodu zadeklarował pomoc w ratowaniu pałacu, wszak to właśnie tam urodzili się jego właściciele - bracia Śniadeccy. Powstanie obecnego pałacu zawdzięczamy jednemu z nich - rektorowi Uniwersytetu Wileńskiego, profesorowi Janowi Śniadeckiemu, który po odejściu na emeryturę postanowił zamieszkać w Jaszunach. I tu już pozostał na zawsze. Po śmierci w 1830 roku spoczął na odległym o 300 metrów na wschód od pałacu cmentarzu, zwanym dziś cmentarzem Śniadeckich-Balińskich. Tu spoczywa również historyk Michał Baliński, jego syn - lekarz psychiatrii Jan Baliński i inni potomkowie dwu sławnych rodzin. Żnińskie Towarzystwo Kulturalne niedawno odnowiło krzyż na pomniku Jana Śniadeckiego.

Obchody

Do zaplanowanych na 22-23 czerwca obchodów 600-lecia szykują się wszyscy mieszkańcy Jaszun. Pani Danuta z radością zauważyła, że bez specjalnej zachęty ludzie zaczęli upiększać swoje zagrody. Nawet ci, którzy dotychczas tego nie robili. Sadzą drzewka, kwiaty, malują domy i płoty. Zgłaszają się sponsorzy, a liczy się każdy grosz, bo budżet obchodów jest szczuplutki. Jednak jakoś to będzie, ktoś oferuje deski na budowę sceny, ktoś po prostu pracę własnych rąk. „Ruszyły” i szkoły, każda chce w jakiś sposób uczcić jubileusz. Dzieci szykujące okolicznościowe imprezy nieraz przychodzą do pani Danuty po „materiał poglądowy”, takie zainteresowanie historią bardzo ją cieszy. Podobnie jak i to, że młodzież zgłasza się do pomocy przy porządkowaniu pałacu, pomaga oczyścić park, nawet najmłodsi milusińscy wiedzą, jakie święto się zbliża.

Zaś pani starościna, po godzinach urzędowania, zasiada z nożyczkami i klejem nad wystawą - „Przeszłość i teraźniejszość Jaszun”. Wystawa zostanie zaprezentowana w pałacu, złożą się na nią zdjęcia ilustrujące 100-letni okres w dziejach miasteczka. Są to obrazki z życia zwykłych ludzi w małym miasteczku, ale jakież to wszystko prawdziwe i jakież niekiedy wzruszające! Pani Danuta osobiście te zdjęcia po domach zbierała, teraz z dumą pokazuje najstarsze - datujące się 1914 rokiem.

Jednak najbardziej starościna cieszy się z tego, że przy okazji jubileuszu uda się wydać „aż dwunastostronicowy” folder Jaszun.

- Zaprezentujemy w nim naszą młodzież, a ogólnie rzecz biorąc - szkoły, piękną przyrodę i kulturę, czyli najważniejsze dla nas, symbolizujące miasteczko, wartości - mówi z zapałem.

Z takim samym zapałem opowiada o programie obchodów 600-lecia miasteczka. Łapie się za głowę na wspomnienie gości. Niecodziennych. Zaproszeni są m. in. prezydent Valdas Adamkus, prezes Wspólnoty Polskiej Andrzej Stelmachowski, dyplomaci, posłowie, liczni goście z Polski... „Mój Boże, jak tu kogoś nie pominąć!..” Chociaż budżet obchodów nie jest imponujący - najhojniejszym sponsorem jest samorząd, który wydzielił trzy i pół tysiąca litów, z czego dwa pochłonie samo nagłośnienie imprezy - tym niemniej organizatorzy zadbali o bogaty program. W pierwszym dniu Danuta Wasilewska wygłosi referat o starostwie, zaplanowano też dyskusje, złożenie wieńców na cmentarzu Śniadeckich-Balińskich. Następnego dnia w kościele św. Anny odbędzie się poświęcenie herbu i flagi Jaszun, po czym goście ruszą w stronę rogatek miasta, w kierunku miejscowości Papiernia, gdzie jeszcze poprzedni proboszcz Vidas Smagurauskas wzniósł figurkę Przenajświętszej Maryi Panny. Zostanie uroczyście poświęcona. Fundatorami figurki są parafianie. Wzniesiona na potężnym granitowym głazie „Biała Pani” będzie odtąd czuwała nad Jaszunami.

Organizatorzy obchodów zaplanowali imponującą paradę ulicami miasteczka. Wezmą w niej udział i jeźdźcy na koniach, i orkiestra dęta, i zespoły w strojach ludowych... Zaś podstawowe uroczystości - rozpoczęte polonezem - przeniosą się do parku i pałacu. Tu się odbędą: koncert, wystawa, ognisko, kolacja na sto osób w wojskowym namiocie, a dla młodzieży... dyskoteka do białego rana.

- Sztucznych ogni nie dało się zorganizować, bo to bardzo drogo kosztuje - ubolewa starościna. Ale od czego są pomysłowość i kobiecy urok? Pani Danuta odwiedziła jednostkę wojskową w Rudnikach, gdzie wymogła zapewnienie, że fajerwerków wojsko nie obiecuje, ale kilka rac na pewno z okazji święta wystrzeli.

Lucyna Dowdo

 

„Chciałbym być najpierw pasterzem dusz...”

Parafia jaszuńska należy do względnie młodych parafii, powstałych na Wileńszczyźnie w dwudziestoleciu międzywojennym. Zanim w 1927 roku poświęcono w Jaszunach kamień węgielny pod przyszłą świątynię katolicką, wierni okolicznych wsi i miasteczka dojeżdżali na nabożeństwa do oddalonego od niego o 15 km kościoła w Rudnikach. Dopiero w 1928 roku stanął w Jaszunach drewniany, w stylu staropolskim kościółek św. Anny, który służy swym parafianom do dziś. Przypomnieć warto, że jego budowę zawdzięczać należy ostatnim przed 1939 rokiem właścicielom majątku Jaszuny Aleksandrowi i Annie z Balińskich Pereświet-Sołtanom, którzy ofiarowali parcelę i materiały budowlane pod przyszłą świątynię.

Nietrudno wyobrazić sobie radość jaszunian, gdy w ich miasteczku stanął - wprawdzie nieduży, ale piękny jak z obrazka - kościółek. Własny, do którego zręczniej było dotrzeć - czy to na piechotę, czy końmi - z pobliskich wioseczek, niż dojeżdżać do Rudnik. Powstanie parafii wierni przyjęli jak szczególny dar Boży, otaczając szacunkiem i troską każdego kolejnego, pełniącego tu swe obowiązki, duszpasterza. Bo i każdy z nich na wdzięczne wspomnienia wiernych zasłużył oddaniem Kościołowi i parafii. Tuż przy świątyni pochowany jest wieloletni proboszcz jaszuński ks. Molis. Żywa wśród parafian jest pamięć o innym proboszczu, ks. Edwardzie Kopytko, pochodzącym z Podola, obecnie pełniącym obowiązki kapłana w Polsce. Po nim pięknie tu gospodarzył ks. proboszcz Vidas Smagurauskas. Właśnie gospodarzył, bo troszczył się nie tylko o dusze wiernych, lecz też o to, by kościół w Jaszunach i jego otoczenie znów stały się - jak na początku swego istnienia - najpiękniejszym miejscem w całej okolicy. Kościółek, nieco już „zaśniedziały” pod wpływem czasu, zasłonięty wieloletnimi wysokimi drzewami, raptem ukazał się oczom wiernych w całej swej subtelnej urodzie, którą uwypukla jeszcze usytuowanie go na wzgórzu. Uwolniony ze splecionych gęsto konarów drzew, zajaśniał ścianami, a dzięki nowym schodom, prowadzącym od podnóża do samego wejścia, jakby jeszcze bardziej wzniósł się nad okolicą...

Na konto zasług ks. Vidasa dla parafii zapisać należy wcale pokaźną grupkę młodzieży w wieku szkolnym, szczególnie chłopców, którzy od pewnego czasu czują wewnętrzną potrzebę przychodzenia do kościoła - nie tylko na nabożeństwa, w charakterze ministrantów, ale też do plebanii, by z księdzem porozmawiać, czegoś się od niego nauczyć, otrzymać radę. To właśnie z myślą o niej - miejscowej młodzieży - ks. Vidas, przy poparciu i udziale parafian, szarpnął się na budowę domu parafialnego. Miał wiele planów właśnie odnośnie młodzieży i na pewno należy mu w znacznym stopniu zawdzięczać to, że ostatnio w gminie nie odnotowuje się przestępstw wśród uczniów. Nie zdążył, niestety, z zakończeniem tej budowy, jak nie zdążył wielu innych rozpoczętych spraw doprowadzić do logicznego końca. O tym wszystkim dowiedzieliśmy się od kapłana, który w parafii jaszuńskiej jest zaledwie od kilku tygodni. Ksiądz Andrzej Andrzejewski - bo o nim tu mowa - mówi o swym poprzedniku i (tak się dziwnie składa) koledze ze studiów ks. Vidasie z prawdziwym uznaniem. Wie, że ks. Vidas pozyskał tu sympatię i zaufanie parafian, że z żalem go żegnali. Ale taka była wola zwierzchnictwa duchownego: ks. Smagurauskas został proboszczem w Wisagini, a ksiądz Andrzej objął parafię jaszuńską - jako trzecie z kolei miejsce w dość krótkim, bo zaledwie pięcioletnim okresie służby duszpasterskiej.

Do seminarium duchownego w Kownie przyjechał ze wsi Kiena w rej. wileńskim. Jako mały chłopiec biegał w niedziele na nabożeństwa do małej miejscowej kapliczki, gdzie służył do Mszy świętej. Powołanie do kapłaństwa - jak mówi - rodziło się w nim powoli: z rozmyślań i odpowiedniej lektury, ale przede wszystkim z wiary, żywej w jego rodzinie, gdzie się wychowywało trzech chłopców. Za swojego opiekuna i przewodnika duchowego - od początku studiów i do święceń kapłańskich - uważa ks. prałata Jana Kasiukiewicza. To on go zawiózł po raz pierwszy do seminarium w Kownie z wileńskiej parafii Ducha Świętego, do której ks. Andrzej się zgłosił po ukończeniu szkoły średniej i podjęciu decyzji zostania kapłanem. Ksiądz prałat dotychczas jest dla niego autorytetem i wsparciem moralnym.

Po otrzymaniu święceń kapłańskich z rąk J. E. kardynała Juozasa Audrysa Bačkisa skierowany został jako wikary do parafii Wisaginia. Parafia duża, obejmująca takie miejscowości jak Turmonty, Tylże, Gajdy, Smołwy. A zarazem - pod względem wiary - „nowa”, bez żywych tradycji i obrzędów religijnych: prawdziwe „niezasiane ugory”. I ludzie - tacy różnorodni, w większości prawosławni, ale ci - jak zauważył ks. Andrzej - nie tak często chodzą do swej cerkwi, jak katolicy - do kościoła. A kościół wisagiński pw. św. Pawła Apostoła był dopiero w trakcie budowy. Siadał więc ks. Andrzej za kierownicą samochodu i objeżdżał parafię, śpiesząc do domów wiernych, gdzie czekano na niego z Panem Bogiem. Przez następne ponad dwa lata pracował w wileńskiej parafii bł. Jerzego Matulewicza, tamten jednak - wisagiński okres jest dla ks. Andrzeja ważniejszy pod względem doświadczeń kapłana, bardziej nasycony w przeżycia.

Aż tu raptem taka niespodzianka - samodzielna parafia w Jaszunach. I jeszcze jedno zaskoczenie: ks. Vidas otrzymał skierowanie do Wisagini.

- Pierwsze wrażenia w Jaszunach? - powtarza moje pytanie ks. Andrzej. - Parafia jest tu żywa: aktywny komitet kościelny, sporo młodzieży skupionej wokół kościoła, co z radością zdążyłem zauważyć podczas nabożeństw majowych. Wierni celebrują tu święta kościelne i obrzędy z nimi związane. I ludzie tu - życzliwi, pogodni, wesołego ducha. Powiedzieli mi na powitanie: księdzu również nie pozwolimy się smucić. Wiem, że oczekują ode mnie zaangażowania do wspólnych spraw parafii. Będę się starał przede wszystkim kontynuować to, czego nie zdążył doprowadzić do końca ks. Vidas. Nie śpieszę z wprowadzaniem jakichkolwiek zmian. Powiedziałem jednak moim parafianom szczerze co myślę: nie jestem budowlanym - jestem księdzem...

Nie chciałby jednak zawieść ich oczekiwań. Po prostu brakuje mu praktyki w tej dziedzinie: przecież w poprzednich parafiach był raczej obserwatorem większych prac. Ale też rozumie: obecna sytuacja wymaga od niego innego zaangażowania i innej pracy. Wnętrze kościoła woła o renowację. Podobno zimą jest tu - w całkiem nieogrzanym kościółku - chłodno, trzeba więc pomyśleć o zainstalowaniu ogrzewania, wymianie okien. Czeka na swą kolej nie dokończone solidne ogrodzenie wokół świątyni. Ale przede wszystkim - trzeba by jeszcze zdążyć przed zimą, by nie zmarnować tego, co już zostało zrobione - należy skończyć naglące prace w nowym domu parafialnym - rozważa ks. Andrzej, pokazując w jednym z jego pomieszczeń przyglądający się przez sufit błękit nieba. - I wiele innych robót wykonać. Ale jestem optymistą i wierzę, że razem z parafią uda się ze wszystkim uporać. Moje jednak myśli najchętniej lecą w jednym kierunku: pracy duszpasterskiej - mówi ks. Andrzej. - Mam własne plany względem młodzieży i dzieci, przede wszystkim chłopców. Chcę ich jak najtłumniej skupić wokół kościoła, sam chcę iść do nich, do szkół. Marzą mi się organizowane wspólne z młodzieżą wycieczki, wypady, rekolekcje...

Jest pełen zapału i ufa, że sobie poradzi. Parafia nie jest duża: liczy około 4 tys. wiernych, jeden kościół, w którym odprawia w niedziele 3 nabożeństwa: dwa po polsku i jedno po litewsku. W ciągu roku parafia ma trzy odpusty: Jana Chrzciciela, świętych Anny i Teresy. A przeszkody są tu podobne jak w innych parafiach, przede wszystkim brak środków na realizację wielu planów. Takie są czasy: dzisiaj nikt nie ma łatwego życia. Chociaż jest optymistą, ale nie marzycielem i raczej nie spodziewa się pomocy bogatych sponsorów. Gdyby jednak ktoś zechciał wesprzeć parafię i odnowę świątyni (może ktoś z byłych jaszunian?), może to uczynić poprzez konto w banku, które, między innymi, przyjmuje również polskie złotówki:

Kredyt Bank S.A.

Kod banku: 20200

Nr konta: 75 067 132 937

Jašiunu šv. Onos parapija

Helena Ostrowska

 

Kultura nie od święta

Czym się Jaszuny różnią od wielu innych miejscowości podwileńskich, to na pewno dobrą organizacją rozrywki kulturalnej dla swych mieszkańców. Wraz z przebudową i zmianą porządków w każdej dziedzinie, tu nie zamknięto na kłódkę miejscowego Domu Kultury, nie sprzedano budynku pod kolejny sklep czy zakład gastronomiczny - jak się stało z wieloma byłymi radzieckimi przybytkami kultury. Chociaż ten, jaszuński - gwoli sprawiedliwości - wybudowano wcale nie za poprzedniej władzy. Stanął tu jeszcze przed wojną, jako Dom Ludowy. Maria Alencynowicz, miejscowa mieszkanka, kierowniczka jaszuńskiego Domu Kultury, nazwanego obecnie Salą Imprez mówi, że jak daleko wstecz sięgnąć może pamięcią, zawsze w miasteczku stał ten budynek. I zawsze służył ludziom: odbywały się tu różnorodne imprezy, koncerty, zabawy taneczne dla młodzieży. Kiedy przed 6 laty pani Maria została kierowniczką od kultury, ze zgrozą dostrzegła, że budynek byłego DK jest jedną wielką ruiną. A wiadomo, że w kasie samorządu rejonu nigdy nie było takiego „zbytku”, by od podstaw ratować - nie szkołę przecież, nie przedszkole czy inny ważny obiekt - a dom kultury. Nie sądzone mu było jednak runąć w posadach, uratował go w zasadzie... jubileusz Jaszun. Pani Maria szczerze się cieszy: jeszcze przed niespełna dwoma miesiącami wyglądał żałośnie, a dziś, zawdzięczając samorządowi rejonowemu: ściany na zewnątrz pomalowano, położono nowy dach. Wnętrze również do święta zostanie sporządkowane: ściany, sufit, wymienione podłogi i jeden z pieców. Tym razem, oprócz samorządu, udziału finansowego podjął się poważny sponsor, prezes spółki „Olkusjana” Jerzy Borkowski.

Jaszuński Dom Kultury (czy Sala Imprez - jak kto woli) nie jest placówką tylko od święta. Żyje własnym aktywnym życiem. Rodzą się tu pomysły kolejnych, organizowanych w miasteczku imprez i te pomysły urzeczywistnia. Tu młodzież przychodzi na swoje dyskoteki, zabawy, inne rozrywki, bo musi je mieć. Na szczęście (odpukać - mówi pani Maria) z młodzieżą większych problemów tu nie mają, co - uważa - zawdzięczać należy wspólnym wysiłkom rodzin, szkoły oraz kościoła. Nie należało to wcale do jakichś sensacji, gdy raptem na zabawie tanecznej zjawił się były proboszcz ks. Vidas. Popatrzył jak młodzi się bawią, zamienił z kimś słowo i znikł tak samo nieoczekiwanie, jak się pojawił. Wreszcie - w Domu Kultury ma swą „siedzibę” miejscowy zespół „Znad Mereczanki”. Odbywają się tu próby i zebrania zespolaków, szyte są nowe stroje dla nich. Maria Alencynowicz jest nie tylko gospodynią Domu Kultury, lecz też duszą i „motorem” zespołu. Przed 7 laty z kilkoma innymi paniami zabrała się z zapałem do jego założenia, własnymi rękoma uszyła pierwsze stroje dla zespolanek. I - od początku dotychczas śpiewa w tym zespole.

Pani Maria nie jest jedyną etatową pracowniczką od kultury. Podobnie jak ona - na pełnym etacie zatrudniona tu jest Aleksandra Adamowicz, choreograf. To młoda dziewczyna, jaszunianka, która kończy właśnie studia choreograficzne w Białymstoku i jest na trzecim roku tego kierunku w Rzeszowie. Dziewczyna - szczere złoto - chwali pani Maria: zdolna i pracowita, żadna praca jej z rąk nie wypadnie. Obecnie szyją razem nowe stroje dla zespołu na występ jubileuszowy. Pani Maria zna ją od dziecka, kiedy jeszcze tańczyła w zespole dziecięcym „Gromada”.

Oprócz zatrudnionej tu na pół etatu sprzątaczki, dzieli jeden etat małżeństwo Godowszczyków: Aleksander kieruje kapelą, jego żona Natalia - chórem. Ta rosyjska rodzina zapuściła w Jaszunach korzenie na dobre, została przez rdzennych mieszkańców całkowicie zaakceptowana. I dobrze się stało, bo dzięki tej, muzycznie uzdolnionej rodzinie, Jaszuny - jak rzadko która miejscowość wiejska - posiadają własną, na dobrym poziomie dziecięcą szkołę muzyczną. Oboje w tej szkole wykładają, a pan Aleksander pełni w niej obowiązki dyrektora. Ogółem szkoła muzyczna zatrudnia 8 osób, z których tylko 3 osoby dojeżdżają z Wilna. O poziomie nauczania tu muzyki świadczą chociażby takie fakty: jedna z byłych jej wychowanek - Irena Dzieżyc obecnie sama jest nauczycielką w tej szkole, a 3 innych byłych jej uczniów pomyślnie studiuje w Konserwatorium Wileńskim. Jednym z nich jest syn pani Marii, Mariusz, który za dobre wyniki w nauce otrzymuje podwyższone stypendium. Pani Maria mówi, że cała ich rodzina jest umuzykalniona, a już na pewno - rozśpiewana. Mąż pani Marii, pracownik spółki „Olkusjana”, również pięknie śpiewa, ale do zespołu nie należy, bo - jak żartuje - ktoś powinien przecież domu pilnować. Córka Alencynowiczów, Iwona tańczy w zespole. Tylko najstarszy syn Andrzej wybrał matematykę i pomyślnie ją studiuje na Uniwersytecie Wileńskim. Ale zdolności trzeba w czas zauważyć i je rozwinąć - rozważa pani Maria. - Jej synowi Mariuszowi powiodło się, że trafił na takich nauczycieli jak państwo Godowszczykowie.

Sama pani Maria robi wrażenie osoby pogodnej, zadowolonej z życia, spełnionej zawodowo. Przytakuje, że tak jest naprawdę, że wykonuje pracę, którą bardzo lubi. Chociaż nie jest „wyuczonym” pracownikiem od kultury, to - jak jej się wydaje - wie, czego ludzie oczekują dziś od placówek, powołanych do organizacji czasu wolnego mieszkańców wsi. A ta jej przygoda z kulturą zaczęła się właśnie od dziecięcego zespołu „Gromada”, do którego uczęszczały dzieci jej własne i sąsiadów. Jakoś z mety zaangażowała się do opieki nad tym zespołem: pomagała szyć stroje, zawsze zgłaszała się jako pierwsza, kiedy potrzebna była jakaś przysługa ze strony rodziców.

Później włączyła się do zakładania „Znad Mereczanki”. Najpierw powstał chór i w ciągu dłuższego czasu był to tylko zespół śpiewaczy. Gdy uroczyście obchodzono w Jaszunach jego pięciolecie, po raz pierwszy przed widzem wystąpiła mała dziecięca grupa taneczna. Byli to wnukowie i dzieci śpiewających zespolanek. Cieszyli się ogromnie, że taniec uatrakcyjni ich występy, nazwali więc grupę taneczną „Nadzieja”. Życie jednak wniosło w to pewne korekty: i tak wyjeżdżali razem na występy, sami dla dzieci szykowali stroje, wspólnych mieli kierowników i kapelę, więc zdecydowali, że się połączą pod wspólną nazwą „Znad Mereczanki”.

Obecnie zespół liczy 53 osoby o różnej rozpiętości wiekowej: najmłodsza zespolanka ma 9 lat, najstarsza - 65. Mają już 12 par tanecznych oraz tzw. młody narybek (dziesięcioro dzieci 6 -7-letnich pod zawodowym okiem Aleksandry Adamowicz uczy się pierwszych kroków i figur tanecznych). Grupa taneczna, choć liczy zaledwie 2 lata, jest oczkiem w głowie i chlubą zespołu. Pani Maria zaznacza, że nie chciałaby być nieskromna, ale ich tancerze czynią spore postępy, biorą udział w konkursach na towarzyski taniec ludowy, organizowanych w Polsce: w Siemiatyczach, Warszawie, Toruniu. Z Wileńszczyzny - oprócz dzieci z Jaszun - innych uczestników na tych konkursach dotychczas nie było. Tancerze jaszuńscy zostali pochwaleni, a w Toruniu jedna z par trafiła nawet do półfinału.

Każdy z 14 głosów w zespole jest po prostu na wagę złota. Nie zawodzą - zawsze można liczyć na panie zespolanki, chociaż każda przecież ma rodzinę, gospodarkę, prawie wszystkie pracują zawodowo. Mieszkają przeważnie w Jaszunach, ale są też z Czetyrków, Nowosiółek, Śliżun. Wyjazdowe występy przeważnie są w dni wolne od pracy, więc jakoś godzą ze sobą różne obowiązki. Oprócz tancerzy i chórzystek jest jeszcze 5-osobowa kapela: rodzina Godowszyczyków - rodzice i dwaj synowie oraz syn pani Marii. Dwa akordeony, skrzypce, dwa klarnety. Teraz, gdy chłopcy z kapeli już są dorośli, wygląda to normalnie, ale na samym początku, gdy starszym paniom przygrywały 9-11-letnie dzieciaki, wyglądało to nieco dziwnie, a już na pewno zabawnie - mówi pani Maria.

Owszem, jeżdżą na występy do Polski, biorą udział we wszystkich możliwych masowych imprezach twórczości ludowej na Litwie i Wileńszczyźnie, nie są jednak zespołem „na eksport” - mówi jego kierowniczka. Nie pamięta, by kiedykolwiek odmówili występu w gminie. To raczej „Znad Mereczanki” jest „duszą” życia kulturalnego gminy, nadaje jemu ton. Zespół sam wprowadza nowe tradycje oraz je kultywuje i pod tym względem jest chyba wyjątkowym zespołem na Wileńszczyźnie. Na przykład, Sobótka, organizowana z roku na rok, już po raz ósmy, w Noc Świętojańską. Albo Wieczory Andrzejkowe, czy też bożonarodzeniowe kolędowanie i „żakowanie” wielkanocne dzieci. Nie ma chyba takiej miejscowości w rejonie, by nie byli tam ze swym kolędniczym programem. Ciągle coś zmieniają w swym repertuarze. Obecnie wprowadzają do niego kilka piosenek śpiewanych a cappella - usiłują uchronić od zapomnienia śpiewki ludowe swych matek i babć. Ma pani Maria swoje - odnośnie zespołu - marzenia: więcej przyciągnąć doń młodzieży. Dałoby się to zrobić, by oprócz folkloru wprowadzić trochę utworów estradowych. I jeszcze. Przydałyby się instrumenty muzyczne, bo nawet klarnety, na których grają młodzi Godowszczykowie, są wypożyczone. Inne - szczęśliwsze - zespoły z Wileńszczyzny otrzymały instrumenty na festiwalu w Mrągowie. A oni nawet do tego Mrągowa nie mogą dojechać: w ubiegłym roku, niemal w ostatniej chwili, im odmówiono: ponoć ich zespół jest zbyt liczny...

Obecnie pani Maria wraz ze swym zespołem i kierowaną placówką żyją przygotowaniami do jubileuszu 600-lecia Jaszun. Na pani Marii - jako organizatorce od kultury spoczywa duża odpowiedzialność. Należy przemyśleć każdy szczegół, wszystko dopiąć na ostatni guzik. Skończyć szycie nowych strojów. Dla chórzystek materiał został kupiony za pieniądze, zarobione przez zespół w Polsce. Dla dorosłych i dzieci mają być jednakowe - nowe bluzki i koszule. Dla tancerzy - wiadomo - na każdy taniec potrzeba innego stroju. Wspólnych pieniędzy nie wystarczyło, więc zebrano na ten cel od rodziców zespolaków. Tak czy inaczej, na święcie jubileuszu wystąpią w pełnej gali. Przecież i okazja nietuzinkowa: pełno będzie gości z Polski, ze stolicy i z rejonu, więc nic dziwnego, że chcą wypaść jak najlepiej.

Helena Ostrowska

 

Szkoła ponad podziałami

Szkoła, jako instytucja, w Jaszunach wspominana jest od początku XX wieku. Pierwsza nauczycielka miejscowych dzieci pani Katarzyna Rodziewicz spoczywa na jaszuńskim starym cmentarzu. Wiadomo też, że kolejna „uczitielnica” - bo wszak chodzi o lata panowania na tych terenach carskiej Rosji - to była Jelena Władimirskaja, która za swój szlachetny trud została odznaczona „miedalju za usierdije”. Więc jak pamięć ludzka sięga - okoliczni ludzie, niech nawet „sezonowo” - od końca do początku okresu pasania bydła - dzieci swoje kształcili. Czas biegł, zmieniały się władze, ustroje, przesuwały się granice, a szkoła w Jaszunach trwała, od roku 1954 już jako średnia. Nie ominęła jej modna „priedsiedatielskaja” rusyfikacja, w takim stopniu, że klasy polskie stanowiły nawet mniejszość... A szkoła była trójjęzyczna (polsko-rosyjsko-litewska), jak większość średnich na tych terenach. Wyratowało odrodzenie... Modę na separację zapoczątkowała szkoła litewska, która w roku 1991 przeniosła się do innego budynku i od razu ostro stawiała sprawę, że dzieci w państwowym języku uczą się w fatalnych warunkach... „Litościwe” władze sypnęły groszem i... wybudowały prawdziwy kolos na skromne potrzeby miasteczka, w którym rodzin litewskich doliczyć się można naprawdę niewiele. Obecny dyrektor szkoły polskiej - średniej im. M. Balińskiego - Kazimierz Karpicz z przekąsem wspomina, jak to przed kilku laty odwiedzili go byli koledzy ze studiów - dziś dyrektorzy szkół z okolic Kłajpedy, którzy ostro narzekali na braki w zaopatrzeniu szkół, środków na remonty i za nic nie chcieli uwierzyć, że dla kilkudziesięciu uczniów w rejonie solecznickim buduje się kolosy w postaci szkół „Aušros” w Jaszunach czy też Tysiąclecia w Solecznikach. A gdy się naocznie przekonali, że tak jest w rzeczywistości, nie skąpili bardzo „miłych” epitetów pod adresem ówczesnego ministra Zinkevičiusa. Polityka kosztowała i nadal drogo kosztuje.

Podział polskiej i rosyjskiej szkoły w roku 1994 odbywał się dramatycznie. Nauczyciele klas polskich czuli się wreszcie na sile, by się przeciwstawić agresywnej rusyfikacji, przeciwko której występowanie za czasów sowieckich zawsze było traktowane jako „antysowietczyna” i groziło poważnymi konsekwencjami. Nie obeszło się więc bez otwartej wojny, przysłowiowego dzielenia ławek na pół... Tak powstały dwie biblioteki, dwa muzea szkolne, w jednym z których akcentuje się staroobrzędowskie zwyczaje wsi Gaje, zaś w drugim - dawną świetność zamieszkałych tu rodzin Śniadeckich, Balińskich...

Dziś generalnie sytuacja już jest inna. Szkoły mają wspólne pracownie przedmiotowe, uczą się pod wspólnym dachem (dosłownie), który - ładny i błyszczący - ufundowała Jaszuńskiej Szkole Średniej im. M. Balińskiego „Wspólnota Polska”. Dach, prawda, powstaje z trudem, bo spółka „Nalsa”, która konkursy raczej w rejonie wygrywa bezkonkurencyjnie, zatrudnia przede wszystkim miejscowych bezrobotnych, którzy pracują... różnie. I tylko na stanowcze protesty twardych pań ze „Wspólnoty” fuszerkę naprawiają. Tak było np. z cieknącym sufitem czy kafelkami w korytarzach.

Obecny dyrektor szkoły Kazimierz Karpicz stanowczo zaznacza, że nie przyjechał tu „walczyć”, tylko pracować, czyli uczyć dzieci i to jest najważniejsze. Jest to drugie miejsce pracy dyrektora, który po ukończeniu studiów matematycznych na Uniwersytecie Wileńskim w roku 1989, do roku 1997 nauczał matematyki w Wileńskiej Szkole Średniej im. Sz. Konarskiego. Aż przyjął propozycję objęcia stanowiska dyrektora w Jaszunach, gdzie w ferworze walki ustępowali kolejni dyrektorzy.

Dziś w szkole im. M. Balińskiego uczy się 343 uczniów, jest 20 kompletów klas plus zerówka. Zerówka cieszy się popularnością, bo tu, w odróżnieniu od przedszkola, płacić za zajęcia z dziećmi nie trzeba. Dla okolicznych mieszkańców jest to wielka zaleta, jak poważna - niech świadczy fakt, że w szkole nieodpłatne wyżywienie otrzymuje 200 uczniów... Ponad 50 proc. dzieci dojeżdża do szkoły spoza Jaszun, na szczęście dojazd mają dobry, bowiem Jaszuny, znajdujące się przy szosie lidzkiej, nie znają problemów z transportem.

Zespół nauczycielski stanowi 39 osób, z których prawie połowa nie tylko w tej szkole pracuje. Wiek większości oscyluje w granicach 40., a prym wiodą panie nauczycielki - jest tu zaledwie pięciu nauczycieli. Chroniczny brak, jak i w większości szkół na Litwie, nauczycieli angielskiego i informatyki. A szkoła ma naprawdę idealne warunki ku temu, by młodzież tu ucząca się była z tak dziś modnymi informacyjnymi technologiami za pan brat. Otóż szkoła ma dwie pracownie komputerowe. W jednej jest 16 zestawów najnowszej generacji, które szkoła dostała w wyniku wygrania ogólnokrajowego projektu pod hasłem „Nauka dla przyszłości Litwy” oraz ponad 20 zestawów z darów Polonii amerykańskiej oraz „Macierzy Szkolnej”. Co jest niezwykle sympatyczne, m. in. komputer stojący w sekretariacie szkoły ma nalepkę „Dar Polonii amerykańskiej”. Mały skrawek papieru, a tak wymowny przykład solidarności Rodaków rozsianych po świecie... Komputery mają w swej pieczy dyrektor oraz nauczyciel fizyki Robert Pawłowski. Prawda, pan Karpicz planuje, że jedna z nauczycielek-polonistek będzie musiała „zaprzyjaźnić się” z komputerami (tak dyrektor szykuje się do niżu demograficznego, który w szkole już się odczuwa) i prowadzić m. in. coś w rodzju kursu sekretarzy komputerowych. Dziś dzieci zapoznają się z komputerami już w piątej klasie.

Chroniczny brak środków na oświatę, nie bardzo klarowny wprowadzony od tego roku „koszyk ucznia” pozbawia szkołę środków na pracę kółek, zajęcia pozalekcyjne. Owszem, nauczyciele robią wiele rzeczy nieodpłatnie, jednak gdyby ktoś z nich powiedział od dziś, że nie będzie, dyrektor nie miałby prawa zmusić, a nawet agitować człowieka do pracy za darmo. Zresztą nie tylko do pracy pozalekcyjnej. Np., według taryfikacji, na sprawdzenie zeszytów 20 uczniów nauczyciel ma opłacone 0,8 godziny, czyli 48 minut, czyli każdy zeszyt ma ocenić w ciągu 2 minut... Niestety, takich absurdalnych „taryfikacji”, przepisów, rozkazów jest całe mnóstwo. Może dlatego w głosie dyrektora tak mało optymizmu w ocenie dzisiejszej rzeczywistości szkolnej i społecznej. A przecież na początku lat 90. pan Karpicz wielce aktywnie włączył się do procesu odrodzenia, m. in. do pracy „Macierzy Szkolnej”, której członkiem zarządu jest do dziś.

Prawda, dyrektor może się szczycić, że w szkole niezwykle prężnie działa oryginalny zespół dziecięcy „Gromada”, szkoła muzyczna, klub sportowy. Klub ten skutecznie może działać dzięki doskonale wyposażonej siłowni, za którą (jak też szatnię szkolną) jest administracja szkoły niezmiernie wdzięczna panu Jerzemu Borkowskiemu - byłemu uczniowi tej szkoły, dziś rodzicowi. Pan Borkowski - właściciel masarni, nie skąpi grosza na potrzeby miejscowe. Gdyby tak więcej ludzi mogło i chciało wesprzeć miejscowe inicjatywy, to życie małomiasteczkowe naprawdę nabrałoby więcej optymistycznych akcentów. Ciekawym przykładem zaangażowania poszczególnych ludzi do spraw upiększania szkoły jest twórczość byłego nauczyciela prac szkoły jaszuńskiej, z zamiłowania malarza Wasilija Bogdanowa - upiększenie szkolnych korytarzy motywami z bajek, elementami fantastyki... Te prace pięknie dopełniają zawodowe panneau obrazujące życie wielkich romantyków - A. Mickiewicza i J. Słowackiego oraz innych wybitnych uczonych związanych z Jaszunami.

Tegoroczna klasa maturalna liczy 17 osób (14 dziewcząt i trzech chłopców), jako pierwsza w szkole im. M. Balińskiego została podzielona na dwa profile: humanistyczny i realny. Dwunastu tegorocznych maturzystów składa egzaminy państwowe, jedna z nich - Jolanta Bujko wybrała dla siebie aż 4 egzaminy państwowe. Wychowawczynią klasy dwunastej jest młoda lituanistka (pracuje czwarty rok) Łucja Mickiewicz. Pani Łucja jest absolwentką szkoły im. M. Balińskiego oraz Wileńskiego Uniwersytetu, filologii litewskiej. Uczyła się, oczywiście, w klasie polskiej, a na studia dostała się bez najmniejszych trudności, przyznaje też, że radziła sobie nie gorzej niż jej koledzy-Litwini. Ponadto w szkole tej pracują jeszcze dwie lituanistki: Walentyna Rympo (staż pracy 9 lat) oraz Irena Możejko (8 lat), które są absolwentkami solecznickiej i jaszuńskiej szkół i tak samo jak Łucja studiowały na Uniwersytecie Wileńskim. Przykład tych trzech młodych pań gruntownie obala teorię miejscowych agitatorów na rzecz szkoły litewskiej, że języka państwowego - tak potrzebnego młodzieży w pełnowartościowym życiu - można się nauczyć jedynie w szkołach litewskich. Fakty, m.in. z gruntu jaszuńskiego, świadczą o czym innym. Otóż w ubiegłym roku szkolnym maturzyści litewskiej szkoły praktycznie obleli egzamin państwowy z języka litewskiego (ojczystego) - jedynie piąta część (z 15) złożyła go pomyślnie. Takie fakty musiałyby zaniepokoić władze oświatowe powiatu, ministerstwa (do ich gestii w zasadzie należą kolosy - szkoły litewskie) co do jakości nauczania czy też stosowanej metodyki w tychże szkołach. Ale jakoś wcale tego niepokoju się nie odczuwa. Może dlatego, że najmniejsze nagłośnienie tych faktów otworzyłoby oczy tym rodzicom, którzy, namówieni przez agitatorów, oddają swe dzieci do pięknych szkół, w których, mają nadzieję, zrobią z nich prymusów. Jak na razie, to szkoła litewska słynie jedynie z obchodów dziwnych jubileuszy: w roku 2000 obchodziła swe 60-lecie, zaś po roku 10-lecie. Cóż, bywa i tak, gdy na gwałt szuka się korzeni, przekabaca historię...

Polacy na tej ziemi nie muszą szukać sztucznych korzeni, mają głębokie... W muzeum szkolnym możemy się zapoznać z historią Jaszun, byłych ich właścicieli. Rodziny Śniadeckich i Balińskich - ludzi oświeconych i ziemię tę sławiących, zostały tu na zawsze, spoczywają na jaszuńskim cmentarzu. Ziomkowie Jana Śniadeckiego, urodzonego w Żninie (Polska) przed kilku laty zawitali do Jaszun i od tego czasu trwa współpraca szkoły ze Żnińskim Towarzystwem Kulturalnym oraz starostwem żnińskim. Kontakty utrzymywane są też z Liceum Ekonomicznym oraz Szkołą Podstawową nr 1 im. Powstańców Wilekopolskich. Wielkimi sympatykami szkoły w Jaszunach są dyrektor Muzeum Ziemi Pałuckiej Andrzej Rosiak, sekretarz towarzystwa kulturalnego Andrzej Bogdański, panowie Franciszek Szafrański oraz Jacek Pietraszko. To dzięki tej współpracy szkoła otrzyma piękny dar - 25 plansz opowiadających o słynnych byłych właścicielach Jaszun. Uczniowie nie tylko zapoznają się z historią, ale też dbają o zachowanie materialnych jej śladów - opiekują się m.in. cmentarzem. Wielki wpływ na stan duchowy dzieci jaszuńskich bez wątpienia ma miła nauczycielka religii, katechetka Edyta Kuleszo. Pracuje tu od 7 lat, ma ukończoną Wyższą Szkołę Katechetyczną, obecnie zaś studiuje w studium teologicznym w Wilnie, które jest filią takiej placówki w Białymstoku. To, że uczniowie od 1 do 12 klasy włącznie chętnie uczęszczają na lekcje religii do pani Edyty, jest najlepszym świadectwem pracy katechetki.

Cały zespół nauczycielski, w którym zgodnie pracują dziś ludzie rożnych pokoleń (w tym dwie byłe dyrektorki szkoły), bez podziałów i sztucznych ambicji, kieruje swój wysiłek twórczy na to, by szkoła polska w Jaszunach nadal była godną imienia swego patrona i dawała miejscowej młodzieży należyty start w dorosłe życie.

Janina Lisiewicz

Wstecz