Muzeum w lasku Grutas

Leninworld jak Disneyland

Jeszcze żadna idea nie wzbudziła tyle emocji i kontrowersji, nie wywołała tyle rozbawienia i oburzenia, nie sprowokowała tylu anegdotycznych sytuacji, co stworzony przez biznesmena Viliumasa Malinauskasa park-muzeum sowieckiej spuścizny składający się głównie z pomników wodzów rewolucji.

Gdy przed ponad dziesięciu laty na Litwie zaczęto masowo obalać socrealistyczne pomniki i rzeźby, powstało pytanie, co z nimi począć? Doliczono się około 50 takich pomników i pomnikowych zespołów. Zamiast oddać je na złom, rząd Gediminasa Vagnoriusa w 1998 roku ogłosił konkurs na pomysł zagospodarowania tej do niedawna zdobiącej główne place i ulice miast kolekcji wodzów i bohaterów. Wygrał go dawny mistrz zapasów, obecnie biznesmen i milioner, właściciel firmy „Hesona”, Viliumas Malinauskas, który dorobił się majątku na przetwórstwie i eksporcie na Zachód leśnego runa. Jako miejsce ekspozycji zaproponował prywatny lasek Grútas, oddalony o ponad sto kilometrów od Wilna i parę od Druskienik. Rządzący wówczas konserwatyści liczyli na to, że stworzy on coś w rodzaju muzem cierpień narodu litewskiego doznanych ze strony sowieckiego totalitaryzmu. Za powierzeniem pomników byłemu zapaśnikowi przemawiało i to, że Malinauskas zaproponował wyeksponowanie ich na własny koszt, podczas gdy państwo musiałoby w takie muzeum zainwestować potężne środki finansowe. I rzeczywiście, biznesmen zainwestował w to przedsięwzięcie ponad 4 miliony litów. Nie ukrywał, że całą sprawę traktuje jako biznes, który przyniesie mu zysk i pozwoli stworzyć nowe miejsca pracy w znękanym bezrobociem regionie. Dziś wejście na teren parku kosztuje 5 litów, a muzeum daje zatrudnienie 40 osobom.

Każdy, kto odwiedził lasek Grútas, zgodzi się, że spacer po jego terenie jest wielką przyjemnością, zaś wtopieni w zieleń, odarci z powagi wodzowie rewolucji pełnią tu niejako funkcję dekoracyjnych figur... czegoś w stylu elfów, atlantów, neptunów czy rusałek, które często zdobią inne, normalne parki. Podobno kiedyś rozpościerały się tu niezbyt sprzyjające spacerom mokradła. Malinauskas lasek wyczyścił, zmeliorował, obecnie turyści przechadzają się po nim wąskimi, wyłożonymi drewnianymi deskami alejkami. Alejki te mają w założeniu przypominać łagrowe ścieżki, ale w samej rzeczy prezentują się jako schludne trotuary. Twórca soclandu, tak niektórzy określają Grútas, usiłuje w ten sposób nawiązać do sowieckich łagrów. Zresztą wrażenie łagru ma potęgować i ogrodzenie z kolczastego drutu, i górujące nad całością, charakterystyczne, pomalowane na zielono „wieżyczki obserwacyjne”. Tym niemniej piękno lasku to wrażenie łagodzi.

Litewski socland przez zagranicznych korespondentów zwany jest też Światem Stalina (Stalinworld), chociaż bardziej pasowałaby do niego nazwa Leninworld, bo Stalin jest tu tylko jeden, natomiast Leninów aż 12. Malinauskas ustawił ich tak, szczególnie popiersia, że wyglądają jak wyrastające z leśnego poszycia pokaźne prawdziwki. Nawet niezbyt wnikliwy obserwator zauważy, że twórca parku-muzeum bynajmniej nie stworzył, jak tego oczekiwali konserwatyści, muzeum męczeństwa narodu, tylko coś w rodzaju wesołego miasteczka. Grútas jest zabawnym połączeniem soclandu z Disneylandem i to nie tylko ze względu na, być może nie zamierzoną, lekkość ekspozycji. Zakładając, że turyści będą przyjeżdżali tu z dziećmi, których oglądanie „spiżowych wujków” może jedynie znudzić, twórca parku dla najmłodszych zbudował coś w rodzaju wesołego miasteczka. Najmłodsi mogą tu sobie do woli szaleć na licznych, kolorowych, ustawionych wśród sosen huśtawkach. Zwiedzający oglądają więc oblicza wodzów przy akompaniamencie dziecięcego śmiechu i szczebiotu. W parku istnieje też niewielki wybieg dla zwierząt, gdzie obejrzeć można stadko dzików, łasiczkę i gromadkę dzikiego oraz egzotycznego ptactwa. W sumie socland Malinauskasa nie przeraża, raczej intryguje, pozwala się wyluzować, trochę bawi... Tak się jakoś stało, że rozmieszczeni w wypielęgnowanym parku komunistyczni idole nie przytłaczają zwiedzających swoim ogromem czy marsowymi obliczami jak w czasach, gdy straszyli na miejskich placach i skwerach. Były zapaśnik, trudno powiedzieć świadomie czy też nie, te pomniki w Grútasie „rozbroił”, złagodził ich wymowę. Wyeksponowane w takim stanie, w jakim je biznesmen otrzymał – bez postumentów i z poutrącanymi częściami ciała – nie wyglądają groźnie. Budzą raczej uśmiech i politowanie niż szacunek czy strach przed tym, co minęło. Na spiżowych wodzach można się śmiało pobujać, wdrapać się im na kolana. Można zrobić sobie zdjęcie w objęciach Lenina, przycupnąć na głowie Kapsukasa, usiąść sobie na barana na szerokich barach Stalina, można właściwie wszystko poza niszczeniem eksponatów.

Dodatkową atrakcję soclandu stanowi drewniany budynek, zwany Centrum Informacji, wzorowany na kołchozowym domu kultury powojennych lat. Wewnątrz wszechobecna purpura, radosne hasła, liczne portrety i popiersia wodzów. Pod jednym z portretów szczere stanowisko Iljicza w sprawie terroryzmu: „Sądy nie powinny likwidować terroru, gdybyśmy to obiecali, okłamalibyśmy siebie i innych, lecz uzasadnić go i uprawomocnić, jednoznacznie, bez ozdób i fałszu”. „Opowiadamy się za zorganizowanym terrorem. CzK (Komitet Nadzwyczajny – przyp. aut.) ma obowiązek obronienia rewolucji i pokonania wroga, nawet jeżeli jego miecz od czasu do czasu będzie spadał na niewinne głowy” – wtóruje wodzowi proletariatu „żelazny” Feliks Dzierżyński. Na innej ścianie galeria Stalinów. W oknach socrealistyczne witraże, a z głośnika ciągle leci radosna propaganda w stylu: „Młodzież radziecka jest najszczęśliwszą młodzieżą świata...”.

W pobliżu Centrum Informacji spotykamy założyciela parku we własnej osobie i nie możemy się powstrzymać przed komplementem: „Gratulujemy, stworzył pan coś jedynego w swoim rodzaju”.

Malinauskas nie ukrywa satysfakcji, zwierza się, że planuje swoje dzieło uzupełnić i doskonalić.

- Zamierzam stworzyć tu ekspozycję gigantycznych socrealistycznych witraży - mówi z zapałem. Nas jednak interesuje co innego, kogo przedstawiają zgrupowane w jednym miejscu nieduże drewniane pomniczki. Były zapaśnik uśmiecha się dwuznacznie.

- Ja tam nie wiem - wzrusza ramionami, a w jego oczach pojawia się złośliwy chochlik, - ale ludzie powiadają, że są to podobizny eksposłów Galdikasa, Patackasa oraz przywódcy stowarzyszenia grup Sąjúdisu „Labora” Kierosieriusa. Osobiście nie jestem tego pewien, może to tylko ludzka złośliwość wywołuje takie skojarzenia...

Tajemnicą poliszynela jest to, że Malinauskas dobrze wie, kogo przedstawiają drewniaczki, zostały wszak wykonane na jego zamówienie. Konserwatysta Juozas Galdikas, chrześcijański demokrata Algirdas Patackas oraz Leonas Kierosierius wsławili się zażartym zwalczaniem idei utworzenia na Litwie muzeum komunizmu pod otwartym niebem. Ludzie Kierosieriusa i poseł Patackas grozili nawet, że wysadzą to „komunistyczno-kagebistowskie dzieło” w powietrze. Twórca soclandu uznał to za świetną reklamę dla swojego muzeum, dlatego postanowił „zwalczaczy” soclandu uwiecznić w drewnie. Trudno byłoby chyba wymyślić bardziej dowcipną, ale i złośliwą zemstę. Gdy któryś z dziennikarzy zadał Kierosieriusowi pytanie, czy zamierza odwiedzić Grútas, gdzie wznosi się jego pomnik, obrażony staruszek odpalił: „Po moim trupie!”.

Właściwie powstanie muzeum zawdzięczamy wyłącznie żelaznej konsekwencji Malinauskasa. Słowa – „nie trzeba, nie wolno, zabraniamy” – w związku ze swoim pomysłem słyszał bardzo często. Twórca parku zasłynął jednak nie tylko z uporu, ale i nietuzinkowego poczucia humoru. Świadczy o tym nie tylko uwiecznienie w drewnie i ustawienie obok komunistycznego betonu największych wrogów utworzenia soclandu. Świadczy o tym również fakt, że w dniu uroczystego otwarcia parku Malinauskas wywiesił na ogrodzeniu wszystkie związane z ekspozycją oficjalne i nieoficjalne pisma, gdzie mu tego czy owego zakazywano. Wyeksponował też wszystkie anonimy i pogróżki, którymi zasypywano go w związku z tworzeniem tej ekspozycji.

Chodzi o to, że niektórzy posłowie na Sejm, a nawet całe partie, uznali, że pomysł Malinauskasa obraża naród litewski. Że jego park stanie się być może miejscem „propagowania komunistycznej ideologii i kultu sowieckich niedobitków”. Doszło do tego, że 30 prawicowych litewskich organizacji wniosło w tej sprawie skargę do Prokuratury Generalnej. Donosili w niej, że utworzenie takiej ekspozycji w pobliżu granicy z Białorusią może sprowokować bliżej nieokreślone siły do „profanacji i rozbijania tych sowieckich bałwanów, nie wykluczając nawet ich umyślnego wysadzania w powietrze z zaplanowanymi z góry ofiarami, by potem całą winę zrzucić na litewskich „nacjonalistów” i w ten sposób „odrzucić Litwę od progów NATO i UE”. Grupka starszych osób reprezentujących takie organizacje jak ruch na rzecz niepodległości Litwy Sąjúdis, Związek Więźniów Politycznych i Zesłańców, Bractwo Obrony Litewskiej Niepodległości 13 Stycznia, Bractwo Dębu i Pioruna i inne mniej lub bardziej egzotyczne stowarzyszenia, podniosła wrzawę, że oto Malinauskas na „ziemi zroszonej krwią litewskich patriotów tworzy miejce kultu komunistycznych bałwanów”. Przedstawiciele prawicowej „Labory” (przeważnie ludzie w zaawansowanym wieku) zorganizowali nawet w pobliżu gmachu Sejmu antyparkowe głodowanie. Mieli głodować do skutku, lecz po kilku dniach ich entuzjazm się wyczerpał. Parkiem przez pewien czas zajmowała się i sejmowa frakcja konserwatystów. Ci najpierw oddali Malinauskasowi pomniki, potem się jednak zreflektowali i chcieli mu je odebrać. Zamierzali nawet tę sprawę powierzyć Sądowi Konstytucyjnemu. Jakoś do tego nie doszło. Najdłużej nie dawał za wygraną poseł Juozas Galdikas. Młody konserwatysta zainicjował nawet w Sejmie uchwałę cofającą firmie „Hesona” zezwolenie na założenie parku. Projekt tej uchwały upadł jako niezgodny z Konstytucją. Galdikas tak się jednak zaangażował w walkę z cieniami przeszłości, że przy okazji oskarżył firmę „Hesona” o uprawianie najstarszego zawodu świata.

Faktem jest, że twór Malinauskasa budzi większy zachwyt obcokrajowców niż niektórych rodzimych polityków. Dowodem na to są entuzjastyczne artykuły ukazujące się w zachodniej prasie, które twórca soclandu również eksponuje na ogrodzeniu parku. Zaś w październiku ubiegłego roku dzieło Malinauskasa doczekało nawet nagrody Nobla, co prawda alternatywnej. Chodzi o wyróżnienie przyznawane co roku przez Harward Uniwersity za pracę, której „nie sposób powtórzyć”.

Redaktor satyryczno-naukowego pisma „Annals of Improbable Research” Marc Abrahams, który organizował ceremonię wręczania Malinauskasowi Nobla, wywnioskował: „On ma poczucie humoru”. A ma. Jest to jednak poczucie humoru dla niektórych litewskich polityków niezrozumiałe. Co prawda sam Malinauskas twierdzi, że tworząc park chciał wyłącznie wyeksponować całą grozę sowieckiego totalitaryzmu oraz uzmysłowić młodym pokoleniom, czym był komunizm. Ale uczynił to w formie na tyle żartobliwej, iż oponenci czują się tą ekspozycją wręcz obrażeni.

Szczególnie obraziła adwersarzy Malinauskasa idea stworzenia w Grútasie dodatkowej „atrakcji”. Na terenie parku zamierzał on przełożyć wąskotorówkę, po której by kursowała ozdobiona czerwoną gwiazdą lokomotywa z kilkoma bydlęcymi wagonami, takimi w jakich zesłańców wywożono na Syberię. Turyści wsiadaliby do tych wagonów pod eskortą „rozbestwionych żołnierzy” ubranych w mundury wojsk NKWD. Pociąg miał się zatrzymywać na replikach stacji noszących miano miejscowości, które były miejscem zesłań. Rząd, chyba słusznie, Malinauskasowi zabronił wcielenia w życie tego pomysłu, uznając, że nie licuje on z grozą i powagą tamtych wydarzeń, że jest za bardzo w stylu pseudodisneylandu. O tym, rzeczywiście niezbyt fortunnym, pomyśle przypomina stojący tuż przy wejściu do parku autentyczny bydlęcy wagon, dokładnie taki, jakimi zesłańcy byli wywożeni na Syberię. Turyści mogą sobie ten wagon obejrzeć, zajrzeć do środka i to chyba wystarczy. Jazda nim byłaby, moim zdaniem, profanacją pamięci męczeństwa zesłańców.

Generalnie zaś litewskie muzeum sowieckiej spuścizny wydaje mi się pomysłem trafionym. Malinauskas nie stworzył muzeum martyrologii, ale z całą pewnością nie stworzył też miejsca kultu „komunistycznej ideologii i sowieckich niedobitków”. Nikt u stóp zgromadzonych przez Malinauskasa pomników nie składa kwiatów, nie organizuje wieców, podobnie jak nikt nie usiłuje urządzać tu antylitewskich i antynatowskich prowokacji. Nawet gdyby znaleźli się jacyś opóźnieni amatorzy czczenia komunistycznych wodzów, wątpię, by chcieli to czynić akurat w Grútas. Byłoby to nazbyt groteskowe, bo twórca soclandu owych „idoli” i całą ich ideologię, propagandę, po prostu wykpiwa, ośmiesza. Może zapomniał o tragicznej stronie niedawno minionych czasów, ale już na pewno ich nie idealizuje.

Zresztą dorośli mają na ten temat wyrobione zdanie, którego w soclandzie nie zmienią. Natomiast do dzisiejszej młodzieży łatwiej jest chyba dotrzeć poprzez śmiech niż łzy, a czasem też przez żołądek... W parku działa restauracjo-kawiarnia, gdzie obok, pysznych zresztą, dań z grzybów można zamówić menu z tamtych czasów – rosyjski barszcz, składające się w 80 procentach z chleba kotlety „Proszcziaj mołodost’ ” („Żegnaj młodości”) czy kilkę z głowami i wnętrznościami. Niewielu jest śmiałków, którzy się decydują na te „rarytasy”, a młodzież krzywi się już na sam ich opis w menu. „I wy to jedliście?..” - pytają dzieci swoich rodziców z nieukrywanym obrzydzeniem. Ci, popijając piwem pyszną golonkę czy prawdziwki w śmietanie, w odpowiedzi z reguły wzruszają tylko ramionami. Wygląda na to, że sami sobie nie wierzą, że jedli... Od owych czasów minęło zaledwie jakieś 12 lat, a wiele rzeczy już odchodzi w zapomnienie. Grútas, co prawda, tylko ośmiesza straszną historię ZSRR, ale nie pozwala o niej zapomnieć.

Lucyna Dowdo

Wstecz