Czy tylko „barbarzyńcy przyszli”?

(O kondycji literatury polskiej po roku 1989)

W ostatniej dekadzie XX wieku w literaturze polskiej zaznaczyła swoją obecność tzw. „generacja 1960”. Jej start zbiegł się w niektórych wypadkach z przełomem społecznym, jaki nastąpił w Polsce u schyłku lat osiemdziesiątych. Rok 1989, w którym odbyły się pierwsze po wojnie wolne wybory, w wielkiej mierze zadecydował o tym, że PRL przestała istnieć, wrócono do dawnej nazwy - Rzeczpospolita Polska. Rok, który zapoczątkował tak istotne przemiany, stanowi swego rodzaju cezurę także dla przemian w kulturze i literaturze. Dopiero teraz ostatecznie została zniesiona cenzura. Istotne dotychczas podziały - literatura krajowa i literatura emigracyjna - przestały istnieć.

Zniesienie presji ideologicznej nie oznacza jednak bezgranicznej swobody twórczej. Literatura i sztuka, żeby przetrwać, żeby po prostu „wyżyć”, podlegają teraz prawom komercji. Rynek wydawniczy zalewa literatura popularna, masowa. Rozwój techniki komputerowej przyśpiesza wydanie książki. Mnożą się w wyniku dzieła i „dziełka”, wśród których coraz trudniej wydobywać na światło dzienne te najbardziej zasługujące na uwagę, cenne artystycznie i myślowo.

W latach dziewięćdziesiątych tworzyli nadal znani i uznani, a więc Cz. Miłosz, Z. Herbert, W. Szymborska, T. Różewicz, S. Barańczak i jego rówieśnicy - byli „nowofalowcy”, jak też ich bezpośredni następcy, poeci i prozaicy, urodzeni w latach pięćdziesiątych. W twórczości tych przedstawicieli różnych generacji, zwłaszcza w dorobku takich nestorów, jak Cz. Miłosz czy pokolenie Różewicza, wielkich niespodzianek nie mamy. Możemy raczej mówić o doskonaleniu warsztatu twórczego, o stałym nabieraniu na sile dojrzałości filozoficznej i artystycznej. W latach dziewięćdziesiątych ukazało się sporo ciekawych i ambitnych ich książek.

W ostatnim dziesięcioleciu minionego wieku, jak już zaznaczyliśmy, następuje kolejna „zmiana warty”. Mniej i bardziej znaczące nazwiska młodej literatury odnotowuje „Parnas bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku”. Rejestruje on nazwiska poetów i prozaików, którzy urodzili się w latach sześćdziesiątych minionego wieku, debiutowali najczęściej na przełomie lat osiemdziesiątych-dziewięćdziesiątych. Reprezentują bardzo różne ośrodki, w wielu wypadkach peryferyjne. Nie zdradzają zapału do zrzeszania się w grupy.

Co ich łączy? Przede wszystkim to, że nie tęsknią do rzeczywistości byłego PRL-u, ale, w odróżnieniu od swoich bezpośrednich poprzedników (generacji 1950, a więc pokolenia Bronisława Maja, Tomasza Jastruna, Jana Polkowskiego i in.), nie sympatyzują także solidarnościowej opozycji. Mówiąc inaczej, odrzucili model literatury zaangażowanej, literatury, roztrząsającej istotne zagadnienia społeczno-narodowe. Rezygnują też często z ambitniejszych dociekań moralno-filozoficznych. Nie wierzą w mity. Uważają, że literatura powinna wyrażać przede wszystkim ich samych, rejestrować zwykłą, szarą egzystencję. Może stanowić też zabawę, różnego rodzaju igraszki słowne, może nie bać się banału, prowokacji, skandalu.

Już wcześniej, zresztą, literaturę przestał niejako wyróżniać wyszukany, wysoce artystyczny styl. Już w latach osiemdziesiątych, a zwłaszcza dziewięćdziesiątych, zaczęto ubarwiać utwory nawet wulgaryzmami, pozwalać na wydawanie tekstów jakby niedopracowanych, nieukończonych albo też mało oryginalnych, świadomie nawiązujących do znanych i utartych konwencji i gatunków.

Taka praktyka była charakterystyczna zwłaszcza dla czasopisma „bruLion”, założonego w Krakowie w roku 1986. Promując swoich autorów zaczęło ono wydawać ich tomiki poetyckie. W serii „bibLioteki bruLionu” w r.1991 ukazała się nieduża antologia „Przyszli barbarzyńcy”. Wśród jej czternastu autorów znaleźli się, m.in.: Marcin Świetlicki, Marcin Sendecki, Robert Tekieli (redaktor „bruLionu”), Manuela Gretkowska, Marcin Baran i in. Wiersze poetów były podpisane nie nazwiskami, lecz symbolicznymi bądź jakimiś abstrakcyjnymi rysunkami, rozszyfrowanymi dopiero w spisie treści.

Krytyka literacka, mająca coraz więcej kłopotów z „zaszufladkowaniem” tych i innych nowości, lansowanych dość konsekwentnie także w ukazującym się od 1985 r. poznańskim „Czasie Kultury” i wielu innych pismach i „pisemkach”, zaczęła coraz częściej stosować termin „postmodernizm”.

Czym jest postmodernizm? Dany termin funkcjonuje w Europie Zachodniej i Ameryce w przybliżeniu od lat pięćdziesiątych XX wieku. Służy dla charakteryzowania zjawisk we współczesnej filozofii, kulturze i literaturze, które nastąpiły po wyczerpaniu się modernizmu. Trzeba podkreślić, że postmodernizm charakteryzuje też przede wszystkim stan świadomości, kondycję współczesnego człowieka. Dany termin jest bardzo pojemny i niejednoznaczny, tym bardziej, że sam termin „modernizm” rozumiany jest różnorako. Jeżeli dla twórców i odbiorców kultury polskiej termin „modernizm” oznacza jeden z nurtów literatury i sztuki przełomu XIX-XX w. bądź wczesną fazę literatury młodopolskiej, to w krytyce zachodnioeuropejskiej jest on synonimem tego, co nowoczesne, nowatorskie i obejmuje zespół awangardowych, eksperymentatorskich zjawisk w kulturze i literaturze I połowy XX wieku. Uwzględniając tę odmienność w interpretacji terminu „modernizm” za postmodernistyczne staramy się uważać te zjawiska, które są reakcją na nowoczesność, awangardowość. Świadomość postmodernistyczna to także reakcja na charakterystyczne dla XX w. próby ujednolicania, uniformizowania świata, niezwykle intensywne w systemach totalitarnych, narzucających jedyną prawdę o rzeczywistości.

Człowiek II połowy XX w., a zwłaszcza końca XX- początku XXI w., zaczyna tracić wiarę w istnienie jakiejś naczelnej idei, porządkującej życie i świat. Wątpi się dzisiaj w przemożne znaczenie nauki, coraz częściej jest kwestionowana jej obiektywność. Człowiekowi stale towarzyszy niepewność poznawcza. Jeżeli przedtem przytłaczała go, wręcz niwelowała uniformizacja, to obecnie gubi się w różnorodności wyborów, od których niedaleko także czasem do chaosu i absurdu. Utrata wiary w jednolity porządek przekreśla ideę postępu, prowadzi też często do lekceważenia odwiecznych, zdawałoby się, wartości. Zwłaszcza człowiek młody, stojący przed wyborem drogi życiowej, czuje się nieraz zagubiony w tym „migotaniu możliwości”.

Co wybrać? Kultura społeczeństwa konsumpcyjnego, w jakim znaleźliśmy się obecnie, jest kulturą alternatywną, asystemową. Zjawisko na pozór wspaniałe. Dość mamy zniewolenia, precz z modelem „homo politicus” itp. Rodzi się jednak pytanie: co w zamian? Pustkę po odrzuconych doktrynach i ideach, m.in., dzięki upowszechnieniu się techniki audiowizualnej i wszelkich dobrodziejstw „cywilizacji obrazkowej”, które są, mimo wszystko, oznaką postępu, zajmuje coraz częściej kultura masowa. Mass media propagują „mit gwiazdy” filmowej, estradowej itp., mit człowieka sukcesu, który, jak w bajce, jest młody, ładny, obrotny, bogaty, szczęśliwy. Szkoda jednak, że do sławy i bogactwa najczęściej dochodzi nie takimi drogami, do jakich zachęcają bajki. A gdzie jest miejsce dla człowieka chorego, starego, przeżywającego wielki dramat moralny itp.?

Jeszcze zupełnie niedawno, kiedy nie zadowalały nas mass media, wysokich wzorców szukaliśmy w literaturze. Dzisiaj problem polega na tym, że coraz częściej rozlegają się głosy o kryzysie sztuki i literatury i są ku temu podstawy. Sami twórcy, zwłaszcza najmłodszych generacji, lansują tezę o bezsilności sztuki i literatury we współczesnym świecie. Już dawno, podobno, przestała nauczać, wychowywać, a nawet wzbudzać uczucia estetyczne.

Czym więc jest dzisiaj? Zwłaszcza ta, która rości pretensje do miana „literatura postmodernistyczna”? Wśród wyznaczników postmodernistycznego utworu literackiego najczęściej nazywane są takie cechy, jak, m.in.: niechęć do poruszania problemów globalnych, banalność tematyki (banalizm), skłonność do przywoływania wiedzy tajemnej, różnego rodzaju mistyfikacji, pogoń za sensacjami, odwaga w przywoływaniu faktów autobiograficznych czy niby-biograficznych, lekceważenie zasady oryginalności, świadome nawiązywanie do znanych konwencji i gatunków. Przyzwyczailiśmy się do tego, że powieść coraz częściej rezygnuje z tradycyjnej fabuły bądź tworzy fikcję, która jest tylko pretekstem do rozważania np. o osobliwościach gatunku, literatury, odsłaniania werbalnego (słownego) charakteru dzieła.

Jako klasyczne dzieła postmodernizmu wymieniane są najczęściej takie wcześniejsze powieści, jak „Sto lat samotności” (1967) Gabriela Marguesa oraz „Imię róży” (1980) Umberto Eco. Jeżeli chodzi o literaturę polską, takie potraktowanie zjawiska, jak uważają niektórzy, daje podstawę już „Góry nad czarnym morzem” (1961) Wilhelma Macha interpretować jako dzieło postmodernistyczne, doszukiwać się elementów postmodernizmu w twórczości T. Różewicza czy M.Białoszewskiego, a nawet T. Konwickiego i wielu innych autorów starszych generacji. Wśród głośniejszych autorów młodszego pokolenia miano postmodernistki najbardziej bodaj „do twarzy” Manueli Gretkowskiej. Nie wszyscy jednak pisarze tzw. „generacji 1960” i nie zawsze są postmodernistami.

Niezależnie od tego, jak „zaszufladkujemy” takiego czy innego z autorów, rozpowszechnia się powoli opinia, że ciekawym zjawiskiem na horyzoncie literackim jest najnowsza proza. Wśród jej twórców dość popularni są dzisiaj tacy autorzy, jak Olga Tokarczuk (1962), Andrzej Stasiuk (1960), Izabela Filipiak (1961), Natasza Goerke (1960), Karol Maliszewski (1960), Roman Praszyński (1965), Krzysztof Bielecki (1961), Paweł Przywara (1968), Piotr Szewc (1961), Waldemar Borzestowski (1964) i in. Wśród tzw. „obiecujących” autorów krytyka literacka coraz częściej wymienia nazwiska Andrzeja Stasiuka i Olgi Tokarczuk.

Andrzej Stasiuk oficjalnie wszedł do literatury jako autor opowiadań więziennych Mury Hebronu (1992). Zrodziły się one z autopsji, gdyż ich autor za ucieczkę z wojska półtora roku spędził w więzieniu, co dało mu okazję dobrze poznać rzeczywistość za kratami. Jest ona brutalna i w taki sposób została przedstawiona. Nie zanosi się też na to, że po odbyciu kary były więzień wróci do normalnego, praworządnego trybu życia. Wręcz odwrotnie, przestępca „lżejszego kalibru” przechodzi tutaj szkolenie, zaprawiające do bardziej wymyślnych i brutalnych działań.

Ponadto Andrzej Stasiuk ma dzisiaj na swoim koncie powieść Biały kruk (1994), na której fabułę składa się przygoda grupy kumplów, którzy uciekają z miasta w poszukiwaniu wolności, ale przyzwyczajonym do określonych działań życie nadal układa się według tego samego schematu, według starego modelu, co doprowadzi niektórych do tragicznego finału.

W roku 1995 ukazały się Opowieści galicyjskie, tom opowiadań, w którym bohaterami są przedstawiciele „zabitej deskami” prowincji, biernie poddający się twardej konieczności życiowej, znużeni nie przynoszącą satysfakcji pracą, urozmaicający szarą rzeczywistość, m.in., częstym zaglądaniem do kieliszka. Każdy z bohaterów ma jednak swój odrębny świat, wychodzący czasem poza granice realizmu, jak w przypadku Kościejnego, który zjawia się jako duch, czymś pokrewny niektórym widmowym bohaterom T. Konwickiego.

Tomik opowiadań Przez rzekę (1996) wyraźnie rozpada się na dwie części. Odrębną całość stanowią tu trzy dość tradycyjne opowiadania „Chodzenie do kościoła”, „Chodzenie do biblioteki”, „Chodzenie na religię”, ukazujące świat oczyma dziecka. Jest to świat jeszcze uporządkowany, jeszcze w miarę stabilny, utrzymywany w pewnych granicach dzięki czujnemu oku dorosłych. Ten porządek narzucają nawet jednolite składniowo tytuły opowiadań. Już w tym świecie rodzą się pierwsze niepokoje, kuszą różnorodne tajemnice, chęć wyjścia poza ustalone nakazy etyczne.

W kolejnych opowiadaniach występuje już bohater dorosły, częściowo znany z prozy Marka Hłaski. Wypełnia on szarą egzystencję włóczeniem się bądź jeżdżeniem bez celu, ma czasem podobnych do siebie kumplów, uprawia przygodne miłostki. Nieodłącznymi rekwizytami jego egzystencji są też mocniejsze trunki, papierosy, nawet marihuana. Niepowabnie wygląda ta jego niby wolność, ta niby chęć przeciwstawienia się dążącemu do mieszczańskiego wygodnictwa światu tzw. „ludzi porządnych”.

Wśród dotychczas wydanych książek Stasiuka na największą uwagę zasługuje powieść czy raczej dłuższe opowiadanie pt. Dukla (1997). Jest to utwór prawie afabularny, w przeważającej mierze opisowy, w którym przedmiotem relacji są nie tyle jakieś wydarzenia w życiu bohatera, ile sama rzeczywistość, sama materia, w której on się obraca. Miejsce akcji stanowi prowincjonalne miasteczko w Beskidzie Niskim, które dość często odwiedza bohater, sam nie bardzo rozumiejąc, co go tutaj przywodzi. Z jaskrawszych wydarzeń sprzed ponad dwudziestu laty przypomina sobie zauroczenie młodą dziewczyną w białej sukience, nigdy bliżej nie poznaną. Większym wrażeniem aktualnego pobytu staje się wizyta papieża, która jednak jest kontemplowana nie od strony jej znaczenia sakralno-liturgicznego, ale także niejako od strony materii. Jest to próba wyobrażenia Jana Pawła II jako zwykłego człowieka, dla którego nieuniknione są pewne elementarne ludzkie działania i zachowania. Głównym zaś tematem kontemplacji staje się sama aura, „duch” tej dziwnej, niby niczym się nie wyróżniającej i jednocześnie jak magnes przykuwającej do siebie miejscowości. Intensywne doznawanie rzeczywistości zgęszcza też odpowiednio język narracji. Realia opisywanego miasteczka, panoszenie się na każdym kroku materii wywołują czasem w pewnych fragmentach odległe skojarzenia z prozą Brunona Schulza: (…)obiecałem sobie, że już nigdy nie pojadę do Dukli w niedzielę, gdy ludzie popołudnie spędzają w domach, a na Rynek i ulice wypełza bezwład i materia jawi się w najpierwotniejszej, gnuśnej postaci, wypełnia wszystkie dziury i szczeliny, wypierając z nich światło, powietrze, ludzkie ślady, wypierając nawet czas na te kilka przedwieczornych godzin zanim zaludnią się knajpy, bo w domach popołudnie podeszło mężczyznom do gardła.

Nic w tym dziwnego, że Henryk Grynberg, recenzując utwór w „Tygodniku Powszechnym”, doszedł do wniosku, iż: „Głównym bohaterem jest u Stasiuka materia, ożywiona i nieożywiona, ważniejsza od człowieka, z której „otrząsa się jak pies”. Narrator Stasiuka nie jest podmiotem, lecz przedmiotem (…) „Przeżycia” narratora w „Dukli” są przeważnie banalne, trywialne i znikome, bo tak widzi autor egzystencję przeciętnego śmiertelnego mieszkańca Ziemi. Nagrodą są jednak estetyczne doznania, którymi obdarza nas artysta, a pod tym względem „Dukla” należy do szczodrych darów (…)”

Idąc widocznie za modnym dziś trendem wydał Stasiuk coś w rodzaju książki eseistyczno-wspomnieniowej Jak zostałem pisarzem (1998), ponadto jest dziś autorem kolejnych utworów, utrwalających jego pozycję na horyzoncie literatury najnowszej.

Wśród pisarek „pokolenia 1960” palmę pierwszeństwa zdobywa na razie Olga Tokarczuk. W ostatniej dekadzie XX wieku wydała kilka na pozór niezbyt rewelacyjnych powieści, które jednak dobrze zostały przyjęte przez krytykę i czytelników.

Podróż Ludzi Księgi (1993), której akcja rozgrywa się we Francji i Hiszpanii XVII wieku, niezależnie od owej konkretyzacji miejsca i czasu, jest przede wszystkim powieścią o tematyce uniwersalnej. Jest to swego rodzaju parabola, przypowieść. Tytułowa podróż grupki entuzjastów w poszukiwaniu tajemniczej Księgi, która przyniosłaby odpowiedź na nurtujące człowieka pytania, jest metaforą wędrówki życiowej w ogóle. Jak w każdej tego rodzaju „podróży”, tak i tutaj, zdarzają się po drodze przygody mniej i bardziej miłe, przeżycia piękne (miłość) i dramatyczne (choroby, śmierć). Jak często bywa w życiu, tak i tutaj, nie zawsze osiąga się zamierzony cel. Paradoksalne, ale znowuż często powtarzane jest to, że zdobywcą, szczęściarzem staje się ten, kto nie jest w stanie należycie wykorzystać zesłanego mu daru.

Powieść E.E. (1995), druga w dorobku pisarki, przyniosła bardziej rewelacyjną problematykę. W centrum uwagi jest tu los nastolatki Erny Eltzner, która zaczęła zdradzać zdolności mediumiczne. Rzecz dzieje się we Wrocławiu przed pierwszą wojną światową. Tajemniczy talent dziewczyny jest wykorzystywany w różnych celach przez najbliższe otoczenie. Jednakże po pewnym czasie Erna traci kontakt z zaświatem, staje się zwykłą, przeciętną dziewczyną, panną sklepową i nie chce już nawet wspominać o nadzwyczajnym okresie swojego życia. Jest to w zasadzie powieść psychologiczna, powieść o dojrzewaniu, wywołująca także głębsze refleksje filozoficzne na temat przemijalności pięknych, nadzwyczajnych stanów i doznań w życiu człowieka.

Na podstawie tego, co dotychczas opublikowała autorka powyższych powieści, można dojść do wniosku, że jej proza z prawie każdym kolejnym utworem nabiera większego blasku. Jako potwierdzenie danej tezy może służyć powieść Prawiek i inne czasy (1996). Tym razem rzecz dzieje się na Kielecczyźnie. Zwykła wieś, nabierająca godności już przez samą jej nazwę Prawiek, staje się zarazem Osią Wszechświata. Dość oryginalnie skomponowana powieść, przybliżająca „czasy” poszczególnych bohaterów, staje się w pewnym sensie panoramą najistotniejszych doświadczeń, jakie przypadły na wiek XX. Mało tego, jest metaforą, niejako symbolem samej esencji życia, niezależnie od tego, gdzie ono przebiega, na jaki „czas” i jaką przestrzeń przypada. Uniwersalny wymiar powieści pogłębia fakt, że „czasy” ludzi (np. czas Genowefy, czas Michała itp.) przeplatają się z „czasami” zwierząt (czas Lalki), roślin (czas sadu, czas lip), rzeczy (czas młynka Misi), abstraktów (czas rzeczy poczwórnych), istot wyższych (czas Boga, czas anioła Misi, czas Matki Boskiej Jeszkotlowskiej). Zresztą, nie ma także wyraźnej granicy między światem ludzkim, światem przyrody a światem metafizycznym. Wszystkie te światy, a więc „czasy”, zazębiają się o siebie. Człowiek jest właśnie najlepszym okazem łączenia w sobie natury i metafizyki. Nieprzypadkowe wydają się już niektóre imiona, nazwiska, sygnalizujące bardziej ścisły związek bohatera z tym czy innym wymiarem, na przykład, Kłoska, Ruta, Papugowa czy Michał Niebieski, Paweł Boski.

Na kanwie losów tych wszystkich istot, pochodzących z różnych a zarazem z jakiegoś wspólnego wymiaru, można snuć odwieczne refleksje o życiu i śmierci, trwałości i przemijaniu, miłości i nienawiści. Można także analizować osobliwości prozy Olgi Tokarczuk, która, jak się wydaje, potrafi bardzo zręcznie oscylować na pograniczu realizmu i pewnej dozy fantastyczności, dyscypliny językowej i poetyckości, konkretu i abstrakcji, stylizacji i oryginalności. Może właśnie dlatego w „Parnas bis. Słowniku literatury polskiej urodzonej po 1960 roku” (Warszawa 1998) w nieco żartobliwy sposób została określona jako pisarka, która pisze normalne powieści dla ludzi, ale krytycy też są nią zachwyceni.

Wiele obiecująca autorka ma ponadto w swoim dorobku nieduży tomik opowiadań Szafa (1997), dość pokaźną książkę o mniej wyrazistych wyznacznikach gatunkowych Dom dzienny, dom nocny (1998), który to może być odbierany jako zestaw małych form narracyjnych, nie zawsze łączących się w cykl, chociaż w wielu wypadkach wracają ci sami bohaterowie. Słowem, utwór niezwykle wygodny dla współczesnego odbiorcy, gdyż nie musi być czytany „jednym tchem”. Można zaczynać w dowolnym miejscu, dokonując odpowiedniej selekcji. Ogólna koncepcja dość podobna, jak i w przypadku „Prawieku…” Każda, najbardziej szara, prowincjonalna egzystencja zawiera w sobie jakieś „inne dno”, jakąś tajemnicę, zagadkę. Najwięcej zależy od wewnętrznych predyspozycji człowieka, od jego nastawienia do rzeczywistości.

Najnowszy zbiór opowiadań Gra na wielu bębenkach (2001), zdaniem Dariusza Nowackiego, w pełni potwierdza to, co (…) było tylko domysłem: nastąpił wyraźny zwrot w pisarstwie Olgi Tokarczuk - doszło do otwarcia na współczesność, pojawiły się wątki autobiograficzne i autotematyczne, dał o sobie znać konkret socjologiczny. Z punktu widzenia poetyki jest to rzeczywiście „gra na wielu bębenkach”, gdyż pisarka zręcznie wykorzystuje różnorodne konwencje literackie.

Już z tego selektywnego i pobieżnego przeglądu dokonań przedstawicieli „generacji 1960” wynika niejednoznacznie, iż w całym morzu nowości literackich nadal mamy utwory, podejmujące próbę szukania sensu w bezsensie, ładu w chaosie, wartości na śmietniku, boskości w tym, co ludzkie itp. Jeżeli to wzbudza jeszcze zainteresowanie, niektóre z nich możemy kiedyś zaprezentować szczegółowiej, uściślając jednocześnie odpowiedź na pytanie, postawione w tytule niniejszego szkicu.

doc. dr Halina Turkiewicz

kierownik Katedry Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie

Wstecz