„Oto widzisz, znowu idzie jesień...”

Jesienne lasy poczerwienione

goreją w cudnym słońca zachodzie.

Witam was, brzozy, graby złocone

i fantastyczne ruiny w wodzie.

Czemu się śmieją te jarzębiny?

Czemu dumają jodły zielone?

Czemu się krwawią klony – osiny?

płyną fiolety mgieł przez doliny

i jak motyle w barwnym ogrodzie

latają liście złoto-czerwone.

Tak barwnie, w impresjonistycznym migotaniu światłocieni, ujrzał niegdyś jesień Tadeusz Miciński (1873–1918) w swoich Akwarelach.

Wydawać by się mogło, zresztą, niebezpodstawnie, że to wiosna jest najlepszym sprzymierzeńcem poezji. Gdyby się jednak zastanowić, ileż to pięknych strof i przed, i po Micińskim poświęcili poeci jesieni, poprzednie przypuszczenie stanie się mniej oczywiste. Na poparcie więc innego, o przewadze jesieni w poezji, przypomnijmy fakt, że w historii literatury polskiej mamy nawet całą epokę, która szczególnie umiłowała sobie jesień. Jest nią przypadająca na przełom XIX–XX w. Młoda Polska, w której powstał właśnie cytowany wiersz Micińskiego. Szerzące się wówczas nastroje smutku, często też pesymizm i rozpacz chętnie były przekazywane za pomocą różnorodnych elementów pejzażu jesiennego.

Ale jesień to także intensywna kolorystyka, to pełnia i dojrzałość, to przepych i bogactwo, co unaocznia utwór Micińskiego. Jesień to także łagodny, subtelny eufemizm na określenie późnej fazy życia ludzkiego, żeby nie mówić bezpośrednio o niezbyt przyjemnej starości.

Jesień w poezji polskiej to problem co najmniej na obszerną monografię, na jakąś szerszą rozprawę naukową. Zakładając więc z góry niewyczerpalność tematu – rzeki ułóżmy przynajmniej fragmentaryczną, ze strof, które mamy pod ręką, jesienną wiązankę dla naszych czytelników.

To nie jest przypadek, że jesienny bukiet poetycki jako jeden z pierwszych ozdobi Leopold Staff (1878–1957). Z samych tylko jego wierszy można ułożyć wspaniałą, bujną, skrzącą się wszystkimi barwami jesieni wiązankę. Regina autumni (królowa jesieni) prezentuje tu wszystkie swoje najmożliwsze szaty, komnaty, zmieniające odcienie w zależności od pory dnia, od fazy, w jakiej obecnie przebywa (wczesna, dojrzała, późna jesień). Możemy zatem odwiedzić słowem malowane Las jesienny i Staw w parku jesienią, wstąpić na Kartoflisko i obserwować Ciąg żurawi, napawać się Pogodą późnej już jesieni oraz moknąć W deszczu i wichrze albo z perspektywy domowego zacisza wsłuchiwać się w przecudowną muzykę, zawartą w najbardziej znanej Staffowskiej perełce O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Jesień kojarzy się czasem Staffowi także z pełnią i dojrzałością życia, z urodzajem i dostatkiem, i w sensie dosłownym (jako pora zbierania plonu), i przenośnym (jako pełnia bądź jesień życia):

Przeszłość jak ogród zaczarowany,

Przyszłość jak pełna owoców misa.

Liści opadłych złote dywany,

Winograd ognia strzępami zwisa.(...)

 

Sok purpurowe rozpiera grono

Na dni jesiennych wino wyborne.

Wszystko dziś piękne było.

Niech płoną

Rudoczerwone lasy wieczorne.

Jako poeta niezwykle wrażliwy na uroki natury i jednocześnie czciciel gwiazd i mądrości, wielki znawca kultury, także jesień ogląda Staff czasem przez pryzmat sztuki, na przykład, malarstwa, jak w wierszu Pod jesień:

(...) Cicho, pogodnie,

W złota żywiole,

Duma zachodnie,

Chełmońskie pole.

Staffowska jesień w lesie, gdzie właśnie najdłużej zachowuje się kolorystyczna szata tej pory roku, przywołuje na myśl nawet postacie biblijne:

I na gałęziach, w których jesień kona,

Pośród agonii kolorów tysięcy

Widzę złociste włosy Absalona,

Jakem oglądał je w biblii dziecięcej.

Absalon (Absalom) pojawia się tutaj nieprzypadkowo. Ten starotestamentowy bohater, jeden z synów Dawida, pokonany przez ojca w walce o władzę, ratując się ucieczką, wplątuje się swoimi włosami w gałęzie dębu i zostaje uśmiercony oszczepem (2Sm 18, 9–15). Przywołanie biblijnego kontekstu dodatkowo uzasadnia użycie w stosunku do jesieni takich mocnych personifikujących określeń jak kona czy agonia. Ta plastycznie ujęta agonia kolorów tysięcy prowadzi, oczywiście, do Spadu liści. Obserwacja zaś tego zjawiska, niejednokrotna przecież w życiu i sztuce, wzbudza w sercu znany dla wielu niepokój:

I zda mi się, gdy liście z drzew lecą w bezsile,

Że to ze mnie me zmarłe opadają lata,

I z tajnym lękiem widzę, że ich tyle...

tyle...

Symbolika spadających liści jest bardzo rozpowszechnionym motywem poetyckim. Najczęściej jest wykorzystywana właśnie dla zasygnalizowania jesieni życia, jak jest w zacytowanych wersach Staffa. Może też być potraktowana bardziej lekko, beztrosko, czego świadectwem byłyby, nie jedyne, zresztą, w dorobku Kazimiery Iłłakowiczówny (1888–1983) Liście:

...cierpliwe jesienne ścielą,

od ścieżek ubitych dzielą...

Między wierzchołkiem a niebem

kształtu letniego strzegą.

Szeleszczą po drutach, po słupach,

wiedzą, gdzie i kiedy upaść:

gąskom białym pod stopki żółte,

pastuszkom — na szlak nie obuty

i do pieśni mnie, wyraźne jak nuty.

Do zakończenia wkrada się wyraźnie motyw autotematyczny: opadające liście stają się symbolem natchnienia poetyckiego i samym tworzywem literackim czyli materią, z której powstaje wiersz. Wielu, zresztą, poetów, nie tylko polskich, przyznaje się do tego, że właśnie jesień jest najlepszą, najbardziej płodną porą roku, jeżeli chodzi o przypływ natchnienia.

Zdaniem Jarosława Iwaszkiewicza (1894–1980), którego także nie chciałoby się pominąć w naszej wiązance, Lepsza od pijanej wiosny zadumana jesień. A więc, jesień jako czas powagi, refleksji, kontemplacji, większych czy mniejszych podsumowań. Jesień, która sprzyja tak częstym u Iwaszkiewicza wspomnieniom Ukrainy, miejsc ukochanych w młodości, pamiętanych także i w ich jesiennej otoczce, uczuć, którymi się kiedyś kogoś obdarzyło:

O dawna, cicha ciszo wrześniowych wieczorów,

Jakom cię widział z okien moich szyb,

Podzwonne zmierzchy złocistych soborów

I w wodzie pierzchy zadumanych ryb (...)

Pisany już z późniejszej perspektywy czasowej Warkocz jesieni przywołuje pejzaż polski. Wprowadzając nazwisko Wincentego Pola, jednego z tzw. romantyków krajowych, poeta podkreśla typowość kreowanego przez siebie pejzażu i uzyskuje efektowną grę słów:

Coraz ciszej, jesień, wrzesień,

pasma ścielą się po polach,

milkną głosy i kolory,

polska jesień – jak u Pola. (...)

Poemat Plejady powstawał w mrocznym dla Polski czasie, dają w nim znać o sobie pogłosy zawieruchy wojennej. Jednakże nawet wtedy uświadomienie faktu, że Plejady to gwiazdozbiór już październikowy, przywołuje na myśl obrazy, które się kojarzą z normalnością, które przypominają o tym, jak być powinno:

Powracam do milczenia i słodyczy nieba,

Które płaszczem jesiennym pełnym gwiazd połyska.

Pełne stodoły złota, stoły pełne chleba

I skrzypi na zawiasach gwiaździsta kołyska. (...)

A jak wygląda jesień w twórczości poetów, których chciałoby się przywołać okolicznościowo? W grudniu br. minie pięćdziesiąt lat od śmierci Juliana Tuwima i Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Jeżeli chodzi o Juliana Tuwima (1894–1953), bardzo lirycznie, subtelnie pobrzmiewają jesienne tony w takich znanych wierszach poety, jak Wspomnienie czy Rozmowa przy stole. Wielu zna je bardziej jako poezję śpiewaną. Pierwszy został niegdyś spopularyzowany przez Czesława Niemena, drugi — przez Ewę Demarczyk. Oba teksty łączy motyw związanego z jesienią wspomnienia. W pierwszym wypadku chodzi o jakieś młodzieńcze zauroczenie, możliwe o jakąś delikatną inicjację miłosną:

Mimozami jesień się zaczyna,

Złotawa, krucha i miła,

To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,

Która do mnie na ulicę wychodziła.

(...)

 

Mimozami zwiędłość przypomina

Nieśmiertelnik żółty – październik.

To ty, to ty, moja jedyna,

Przychodziłaś wieczorem do cukierni. (...)

Drugi z nazwanych wierszy jest poetycką reminiscencją jakiegoś dojrzalszego, ale raczej rozdźwięku w uczuciach dwojga, któremu towarzyszyły, m. in., zielone winogrona, pieśń Szuberta i cisza wrześniowa. Dla przekazania ogólnej aury tego pięknego tekstu przytoczmy przynajmniej zakończenie:

A przecież wszystko – tam zostało!

Nawet ta cisza trwa wrześniowa...

Więc może byśmy tak, najmilsza,

Wpadli na dzień do Tomaszowa?...

Jesień natomiast wczesnego Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (1905–1953) jest na pozór dostatnia i radosna:

Jabłka świecą na drzewach jak

węgle w popiele,

wiatrak pęka ze śmiechu

i powietrze miele. (...)

Obserwacja jej kolejnych poczynań zmusza poetę do sformułowania „recepty” na przyjemniejsze przetrwanie kapryśnej pory roku:

Już kasztan się osypał i ochłodły ranki;

o, młody przyjacielu, poszukaj kochanki

z małym domkiem, ogródkiem, sennym fortepianem,

która by włosy twoje czesała nad ranem,

 

z którą byś po śniadaniu czytał Mickiewicza –

niech będzie silna w ręku, a piękna z oblicza,

 

jak jesień zamyślona, jak jesień śmiertelna

i jako jabłka owe cierpka i weselna. 

Marzenia poety spełniły się niemal dosłownie, kiedy to w 1930 roku „na dobre i na złe” połączył swój los z Natalią Awałow, bohaterką prawie wszystkich jego wierszy miłosnych, adresatką wielu poetyckich wynurzeń, w tym też jesiennych:

Oto widzisz, znowu idzie jesień,

człowiek tylko leżałby i spał...

Załóżże swój szmaragdowy pierścień:

blask zielony będzie miło grał.

 

Lato się tak jak skazaniec kładzie

pod jesienny topór krwawy bardzo –

a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,

na pierścieniu, na twym jednym palcu.

Gałczyński, notabene, jest także autorem napisanego jeszcze przed wojną poematu Rok polski, w którym zostały scharakteryzowane także jesienne miesiące, lekko, dowcipnie, z humorystyczno–krytycznymi aluzjami do wydarzeń społeczno–politycznych i kulturalno–literackich.

Czesław Miłosz natomiast nie widzi potrzeby charakterystycznego dla „epok politycznych” kojarzenia nazw miesięcy z wydarzeniami historycznymi i po staroświecku, czego nie ukrywa, pisze Odę na cześć miesiąca, który właśnie przeżywamy:

O październiku.

Jesteś moją prawdziwą rozkoszą.

Miesiącu żurawiny i czerwonych klonów,

Gęsi lecących w czystym powietrzu

od zatoki Hudsona,

Schnących powojów i przywiędłych traw. (...)

Chociaż wiersz jest napisany z odległej perspektywy amerykańskiej, rozpoznajemy raczej rodzimy krajobraz w nim występujący. Wiemy o tym, że ojczysty, litewsko–wileński pejzaż, w tym też jesienny, jest jednym z najważniejszych wyznaczników poezji Miłosza.

I właśnie, niejako na marginesie rodzimości–obcości czy uniwersalności pejzaży jesiennych w poezji, chciałoby się zaznaczyć, że jesień jest też często pożywką dla naszych współczesnych poetów wileńskich. Jako dowód wysoko artystycznego ujęcia danego tematu niech posłuży tym razem wiersz Henryka Mażula Żurawie, w którym doszło do nadzwyczaj subtelnej syntezy motywów biblijnych, pejzażowych i miłosnych:

leżą

krzyżem na niebie

biczowane jesienią

o przebaczenie klangorem błagają

 

ich życie

to kłamliwa pielgrzymka

do obiecanej ziemi

 

więc płyną

w chmur krwiobiegu zaklęte

a ja pacierz z deszczu układam

by ktoś od nich nie ukradł

zaślepienia Południem

 

Twoich oczu

Już chyba przyzwyczailiśmy się do tego, że układając wiązankę z najprzedniejszych zjawisk poezji polskiej nie sposób ominąć twórczości ks. Jana Twardowskiego. Bądź wola moja, to właśnie takie wiersze przedstawiałabym w pierwszej kolejności do Nagrody Nobla. Nie tutaj miejsce na podawanie wyczerpującej argumentacji.

W jesiennych strofach Twardowskiego, jak zawsze, zgodnie z wypracowaną przez lata poetyką, znajdujemy ukojenie w konkretnie zarysowanym, wielobarwnym i wielokształtnym świecie natury, który wiadomo, komu zawdzięczamy.

Kolejny raz możemy się przekonać, jak wiele jednak zależy od tego, co nosimy w swoim wnętrzu. Okazuje się, że nawet na opadanie liści, owoców, wywołujące często tony elegijne, kojarzące się poetom z nostalgią, utratą, przemijaniem itp. można spojrzeć od zupełnie nieoczekiwanej strony: to nie tracenie, to nie trwonienie, ale ... rozdawanie, więc raczej powód do radości, nie do smutku:

W październiku spadają owoce

grabów, jesionów, klonów

ostatnie kasztany

barwne liście gruszy

buczynowe orzeszki

przeloty wron na południe

młode zęby wilczków

świat rozdawany

I, oczywiście, godna odnotowania jest ta postawa nieustającej wdzięczności Za wszystko, skierowana pod oczywistym w tym wypadku adresem, tak, iż ksiądz–poeta nie musi już wzywać „imienia Pana Boga nadaremno”:

Za wszystko dziękuję

za spokój i trwogę

za to, że nie rozumiem

i odejść nie mogę

za to, że nas łączą nie poznane  ręce

za jedną jeszcze jesień by pokochać więcej (...)

Na jeszcze wyższy ton nastraja swoją poetycką harfę Papież Jan Paweł II, który jakby rozwijając i uzupełniając Magnificat (Wielbi dusza moja Pana...) składa żarliwe dziękczynienie pod adresem Stwórcy, m. in., też za jesień:

Uwielbiaj Pana, duszo, za ciche przeczucie,

za wiosnę rozśpiewaną gotycką tęsknotą,

za młodość gorejącą – puchar winnych uciech,

za jesień smutnym ścierniom podobną i wrzosom.

 

Za poezję Go uwielb – za radość i boleść!

– Radość władania ziemią, błękitem i złotem,

że się we słowa wciela rozkosz, żar pokoleń,

że zbierasz tę dojrzałość leżącą pokotem. (...)

Za poezję Go uwielb, a więc także za te strofy, które wplataliśmy dzisiaj do naszej jesiennej wiązanki.

Mam świadomość tego, że ten bukiet jakby się trochę rozpada, że jest nie najlepiej ułożony, zbyt luźno może związany, taki, zresztą, jak sama jesień, stale trwoniąca (rozdzielająca?) liście, ale to także gest wymowny.

Halina Turkiewicz

Wstecz