Wystąpienie posła Jana Mincewicza na posiedzeniu plenarnym

Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Strasburgu 29 września br.

Panie Prezydencie, Panie i Panowie!

Ochrona praw mniejszości narodowych jest jedną z głównych zasad Rady Europy.

Osobiście mam zaszczyt z ramienia grupy POE poprzeć raport pana Cilewicza, zwłaszcza w tych punktach, gdzie on nawołuje kraje do rychlejszego przyłączenia się do Konwencji Ramowej. Z kolei, Europejski Sąd Praw Człowieka powinien mieć prawo wydawania opinii dotyczących interpretacji Konwencji. Zgodnie z paragrafem 13, VII projektu Rezolucji, ważne jest, aby Komitet Doradczy Konwencji Ramowej mógł odwiedzić dowolny kraj będący subskrybentem Konwencji, jeżeli Komitet uważa to za konieczne.

Konieczność pokonywania konfliktów etnicznych istnieje nie tylko w państwach posiadających dawne tradycje demokratyczne, jak na przykład Belgia, lecz również w krajach nowej demokracji, takich jak państwa bałtyckie bądź też państwa w innych regionach jednoczącej się Europy.

W moim państwie, Litwie, poczyniono, owszem, kroki w celu ochrony mniejszości narodowych, które stanowią około 20 procent ludności państwa. Mimo to są jednak w tym względzie braki zarówno w sferze legislacyjnej, jak też praktycznej.

Znowelizowana Ustawa o Obywatelstwie, która obowiązuje od stycznia bieżącego roku, określa, że prawo podwójnego obywatelstwa przysługuje wyłącznie osobom litewskiego pochodzenia i nie przysługuje mniejszościom narodowym. Jest też sporo problemów w kwestii używania języków mniejszości narodowych jak też w kwestiach dotyczących pisowni nazwisk, nazw miejscowości, ulic oraz innej informacji topograficznej. Niedawno w jednej miejscowości zdecydowano umieścić nazwy ulic w języku polskim obok napisów litewskich. Najwyższy Sąd Administracyjny Litwy wydał orzeczenie, że dwujęzyczne nazwy ulic kolidują z Ustawą o Języku Państwowym. Rzecz jasna, że takie orzeczenie sądu jest niezgodne z Konwencją Ramową. Również, według obowiązującego na Litwie prawa, osoby należące do mniejszości narodowych nie mają możliwości pisania swoich imion i nazwisk we własnym języku, lecz muszą je pisać w języku litewskim, według zasad litewskiej gramatyki.

Podobnie w dziedzinie oświaty. Zróżnicowane podporządkowanie szkół i wynikające z tego nierówne finansowanie szkół litewskich i szkół mniejszości narodowych jest dużym problemem w regionie wileńskim, ponieważ szkoły mniejszościowe otrzymują mniej środków w stosunku do swoich potrzeb, niż szkoły litewskie, co z kolei również jest nie do pogodzenia z Konwencją Ramową. Przytoczyłem kilka przykładów, jak Konwencja Ramowa o Ochronie Mniejszości Narodowych nie jest przestrzegana.

Dziękuję za uwagę.

* * *

Poprawka do rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy „O prawach mniejszości narodowych”, zgłoszona przez posła J. G. Mincewicza i zatwierdzona bez zmian na posiedzeniu plenarnym w dniu 29.09.2003:

Państwa subskrybenci zwracają szczególną uwagę na swobodne używanie języka mniejszości narodowych na terenach, gdzie mniejszość narodowa stanowi zwarte skupisko.

Rację mają obecni i konsekwentni

Z posłem na Sejm RL Janem Gabrielem Mincewiczem rozmawiamy o jego wystąpieniu w Strasburgu na temat problemów mniejszości polskiej na Litwie

Panie pośle, Pana wystąpienie na posiedzeniu plenarnym Rady Europy na temat problemów mniejszości polskiej było swego rodzaju precedensem. Dotychczas nikt nie sygnalizował tych problemów wobec tak wysokiego, w dodatku międzynarodowego gremium.

Rzeczywiście, biorąc pod uwagę temat wystąpienia, jest to precedens. Nasze problemy nie brzmiały z takiej trybuny i wobec takiego gremium. Do Rady Europy należą przedstawiciele 45 krajów, to około pięciuset delegatów rzeczywistych i tyle samo zastępców, którzy również biorą udział w posiedzeniu.

Dlaczego postanowił Pan wystąpić z tym w Strasburgu? Wszak większość naszych polityków woli się „produkować” w kraju, tym bardziej, że wówczas jest większa szansa na zdobycie rozgłosu.

Poruszam nasze problemy również w kraju, zarówno podczas posiedzeń komitetu oświaty, jak i z trybuny sejmowej, ale wiadomo, jak to czasem jest z „prorokowaniem” we własnym kraju... Nam, Polakom, nieraz zarzucano, że nasze problemy powinniśmy rozwiązywać na miejscu, a nie wobec międzynarodowych gremiów. Też tak uważam i nieraz o tym mówiłem na posiedzeniach komitetu, ale... Gdyby to było możliwe, chętnie byśmy z takich rozwiązań korzystali. Zastanówmy się jednak, kiedy szukamy dróg na międzynarodowe gremia? Wówczas, gdy w kraju wszystkie możliwości rozwiązywania czy sygnalizowania problemu, na wszystkich płaszczyznach i wszystkich poziomach, zostały wyczerpane. I wówczas pozostają już tylko Strasburg, Haga czy Bruksela.

Pana wystąpieniem zainteresował się komisarz ds. praw człowieka Rady Europy Alvaro Gil-Robles, zapowiedział nawet swoją wizytę na Litwie. Czy ta zapowiedź jest jeszcze aktualna?

Tak, gdzieś w trzeciej dekadzie listopada komisarz Gil-Robles zamierza złożyć na Litwie wizytę. Moje wystąpienie bardzo go zainteresowało. Następnego dnia komisarz wezwał do siebie na rozmowę całą naszą ośmioosobową delegację. I co się okazało? Już w trakcie tego spotkania niektórzy członkowie delegacji próbowali „rozmyć” temat problemów mniejszości polskiej. Chętnie przyznali się do niedociągnięć w kwestii ochrony praw więźniów czy uchodźców politycznych, ale na pytanie komisarza, jak się mają sprawy z ochroną praw mniejszości, jeden z członków delegacji odpowiedział, że wszystko jest w porządku. Ewidentne kłamstwo w mojej obecności. Oczywiście, zaoponowałem, powiedziałem, że się z tym nie zgadzam i jeszcze raz przedstawiłem te problemy. I to jest przykład, jak nasze problemy są przedstawiane przez naszych parlamentarzystów na takich międzynarodowych gremiach jak Zgromadzenie Parlamentarne RE.

Stąd wniosek, że obecność przedstawiciela mniejszości w delegacji wchodzącej w skład Rady Europy jest po prostu niezbędna. Tymczasem Pana kadencja trwała zaledwie rok i niebawem się kończy.

Tak, duże frakcje delegują do Rady Europy swoich przedstawicieli na całą kadencję, mniejsze – na rok – na zasadzie rotacji. Tak było z wydelegowaniem mojej osoby. Niestety, z nadejściem Nowego Roku moja kadencja się kończy i znów nie będziemy mieli dostępu do tego gremium. Bardzo szkoda, gdyż obecność przedstawiciela mniejszości w takim miejscu jest potrzebna chociażby po to, by wiedzieć, co na nasz temat mówią przedstawiciele litewskiego parlamentu, by dać świadectwo rzeczywistemu stanowi rzeczy. Bo same wnioski odwiedzających nas komisarzy ds. praw człowieka nie wystarczą. Przypomnijmy, jak było przed laty ze sławetnym raportem komisarza Frundy, który obiektywnie naświetlił naszą sytuację, na co w odpowiedzi rząd litewski na 25 stronach „wytłumaczył”, że wszystko jest nieprawdą, że wszystko wygląda pięknie i różowo. Czyli zastosowano manewr odbicia piłeczki i na tym się skończyło. Jest to jeszcze jeden dowód, że przedstawiciel z ramienia mniejszości jest w Radzie Europy potrzebny, chociażby po to, by zaświadczyć, kto ma rację. Podobnie jak potrzebny jest nasz przedstawiciel w Parlamencie Europejskim. Nieobecni, jak wiemy, nie mają racji. Co tam nieobecni, skoro nawet w mojej obecności koledzy z delegacji próbowali odżegnać się od zasygnalizowanych przeze mnie problemów.

A jak na pańskie wystąpienie zareagowali koledzy z delegacji? Wszak stawia ono Litwę w niezbyt przychylnym świetle.

Moi koledzy w ogóle nie wierzyli, że uda mi się zabrać głos. Wiedzieli, że mam taki zamiar, ale zdawali sobie sprawę, iż w razie zwyczajnego zapisania się do wystąpienia, do mnie po prostu nie dojdzie kolejka. I rzeczywiście, zaledwie 8 osób, z 26 zapisanych, zdążyło wystąpić. W tej ósemce zabrałem głos jako drugi, a to dzięki pewnemu wybiegowi. Widząc, że nie mam szans na wystąpienie indywidualne, poprosiłem o głos w imieniu naszej grupy, a reprezentanci grup i komitetów mają pierwszeństwo. W każdym bądź razie fakt, że doszedłem do głosu, był dla kolegów zaskoczeniem. Zareagowali na pozór spokojnie, po dżentelmeńsku, nie było pod moim adresem żadnych ataków. Zresztą trudno by mi było coś zarzucić, w moim wystąpieniu nie było słowa nieprawdy.

A jak zareagowali na to wystąpienie inni delegaci na Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy?

Przychylnie, w żadnym późniejszym wystąpieniu nie było jakiejś krytycznej oceny tego, co powiedziałem, natomiast kilku mówców powoływało się na to, co powiedziałem. Ilustrowali w ten sposób twierdzenie, że nie wystarcza samo przyjęcie, podpisanie czy ratyfikowanie jakichś konwencji czy innych dokumentów, że potrzebna jest też kontrola, na ile subskrybenci tych dokumentów do nich się stosują.

Do rezolucji ZP Rady Europy „O mniejszościach narodowych” wniesiono Pana poprawkę o swobodnym używaniu języka mniejszości narodowych na terenach, gdzie takie mniejszości stanowią skupisko. Co nam ta poprawka daje?

Prawo do używania języka ojczystego jest jednym z kluczowych naszych problemów, weźmy chociażby sprawę nazw ulic w Suderwie, słynną kołomyję z ulicą Piłsudskiego w Pikieliszkach, nieprzestrzegane prawo do używania języka mniejszości w urzędach (w innych krajach to prawo jest respektowane), w nazewnictwie, prawo do używania w dokumentach nazwisk w wersji oryginalnej, którego nie możemy wyegzekwować. W projekcie rezolucji te prawa nie były zaakcentowane, stąd wniesiona przeze mnie poprawka.

Czy jest szansa, że ta rezolucja w naszym kraju będzie respektowana? Co z tego, że istnieje Ramowa Konwencja o Ochronie Mniejszości Narodowych, skoro nasze władze w tej kwestii uprawiają wolną amerykankę. Twierdzą przeważnie, że zapisy Konwencji są zaledwie rekomendacją i obowiązują nas na tyle, na ile uważamy za stosowne. Przykładem tego chociażby wspomniana historia polskiego nazewnictwa ulic w Suderwie, o której Pan również mówił w Strasburgu.

Niestety, z tą dowolną interpretacją dokumentów RE ma pani rację. Ale nie zmienia to faktu, że rezolucje RE są dokumentami obligatoryjnymi, obowiązującymi dla wszystkich państw-członków tego gremium. I możemy się na taką rezolucję w obronie swoich praw powoływać.

Czy przedstawiciele społeczności polskiej będą mieli możliwość spotkania się z komisarzem ds. praw człowieka Rady Europy Alvaro Gil-Roblesem?

Nie znam planu jego wizyty, to będzie od niego zależało, z kim zechce się spotkać, ale na pewno dojdzie do spotkania w parlamencie, mam też nadzieję, że dojdzie do spotkania z polskimi organizacjami – Akcją Wyborczą, Związkiem Polaków.

Czy powinniśmy w jakiś sposób przygotować się do tego spotkania, czy też wystarczy zwykła „litania” naszych problemów, którą potrafilibyśmy „wyklepać” nawet obudzeni z głębokiego snu?

Przygotowywać się należy do każdego przedsięwzięcia. Na pewno powinniśmy przedstawić komisarzowi nasze problemy w sposób skondensowany na pismie, ale należy się też spodziewać, również on będzie miał jakieś pytania, że będzie oczekiwał pewnych wyjaśnień, do udzielenia których musimy być gotowi.

Do tego chyba zawsze jesteśmy gotowi. Wszak swoje problemy nieraz akcentowaliśmy na najwyższych szczeblach, zarówno w Polsce jak i na Litwie. Pan zresztą też z uporem mówi o nich z trybuny sejmowej i podczas konferencji prasowych, tym niemniej wiele z tych problemów nadal są aktualne. Władze bądź stwarzają pozory ich rozstrzygania, bądź stosują rozwiązania połowiczne. Jak możemy temu przeciwdziałać?

Sygnalizowanie tych problemów przyjeżdżającym z oficjalnymi wizytami polskim politykom nic nie daje. Musimy rozstrzygać je sami, tak jak to było w wypadku walki o polskie szkolnictwo. Projekt ustawy o oświacie w pierwotnej formie miał w założeniu zlikwidować polskie szkolnictwo. Pamiętamy tę perspektywę – historia i geografia w języku państwowym, podobnie jak dwa inne dowolne przedmioty i pozostałe „radosne” innowacje. Udało się temu zapobiec, m. in. dzięki stałemu mówieniu o tym, zbieraniu podpisów, wiecom i politycznym negocjacjom. I zwyciężyliśmy. Mamy ustawę zgodną z naszymi oczekiwaniami, czyli de jure szkolnictwu polskiemu nie grozi zagłada, de facto – wszystko zależy od finansów, ot, chociażby, jak sprawa podręczników, ale to już osobny temat. Polskie szkoły są dziś konkurencyjne, prestiżowe, reprezentują wysoki poziom, dzięki pomocy Polski są dobrze wyposażone, remontowane, rozbudowywane. To jest sukces, dowód, że kropla kamień drąży i wszystkie problemy są rozstrzygalne.

Ostatnio musimy nie tylko bronić swoich praw, lecz też odpierać ataki. Mam tu pańskie oświadczenie, ogłoszone 6 listopada z trybuny sejmowej, w sprawie finansowania szkół polskich i litewskich w rejonie wileńskim. W tym wystąpieniu obalił Pan zarzut Ministerstwa Oświaty, jakoby w tym roku Samorząd Rejonu Wileńskiego odebrał szkołom litewskim 43 procent środków koszyka szkolnego i przekazał te środki szkołom polskim. W swoim wystąpieniu udowodnił Pan, że szkoły litewskie nie tylko nie zostały pokrzywdzone, lecz nawet otrzymały w sumie więcej niż inne. Skąd się biorą tak absurdalne zarzuty?

Sam byłem zdziwiony. Najbardziej faktem, że takie bzdury rozpowszechnia nie, dajmy na to, Vilnija, tylko ministerstwo. Dech mi zaparło, gdy usłyszałem o tym na posiedzeniu komitetu z ust wiceministra oświaty. Zdawałem sobie sprawę, że to nieprawda, dlatego zebrałem fakty, by to udowodnić. I dowiodłem, że jest odwrotnie.

A jak się ma sprawa z podwójnym obywatelstwem, dostępnym tylko dla etnicznych Litwinów?

Ta ustawa, która pozwala Litwinom mieć podwójne obywatelstwo, a Polakom nie, musi być zmieniona bez dwu zdań. To jest tak rażące łamanie praw człowieka, że aż budzi zażenowanie. Podobnie jak podwójne podporządkowanie, a co za tym idzie, finansowanie szkół na Wileńszczyźnie – litewskich przez bogate powiaty, pozostałe – przez biedniejsze samorządy. Ludzie nie zorientowani w naszych litewskich realiach, gdy o tym słyszą, po prostu nie chcą dać wiary, że u nas część szkół jest z innego źródła, w dodatku lepiej, finansowana. Myślą, że chodzi o szkoły prywatne, co byłoby w jakiś sposób uzasadnione. Gdy tłumaczę, że w obu wypadkach chodzi o szkoły publiczne, rozmówcy są tą informacją zaszokowani.

Pana wystąpienie w Strasburgu nie znalazło oddźwięku w prasie litewskiej. Jak Pan sądzi, dlaczego?

To nie jest przypadkowe. Tym bardziej, że w Radzie Europy są akredytowani litewscy korespondenci, którzy czuwają nad przebiegiem posiedzeń. Do mnie, zaraz po wystąpieniu, podszedł litewski korespondent, rozmawiał, wziął tekst wystąpienia. Biorąc pod uwagę dzisiejszą operatywność mediów, w ciągu godziny mogło ono dotrzeć na Litwę, do agencji i wszystkich wiadomości. Ale skwitowano je milczeniem. Zadbano o to, by w żadnych mediach nie było wzmianki o tym wystąpieniu.

Czyżby dążenie do zatuszowania sprawy było silniejsze od chęci polemizowania z Panem, oskarżania o szkalowanie dobrego imienia Litwy...

Tam każde słowo jest tak wyważone, że nie ma się z czym polemizować. Mówiłem o oczywistych faktach, a z faktami się nie dyskutuje. Więc zostaje tylko wersja o zmowie milczenia. Ale ostatecznie chodziło mi nie o nagłośnienie sprawy w kraju, gdzie wszyscy nasze problemy znają, a o podniesienie tematu na międzynarodowym gremium, o wywołanie reakcji. I to się udało.

Rozmawiała Lucyna Dowdo

Wstecz