Kryzys państwowy czy spektakl?

Pałac Prezydencki pod pręgierzem

Ciężkie oskarżenia, które w końcu października padły pod adresem litewskiego urzędu prezydenta i samego szefa państwa Rolandasa Paksasa narastają jak tocząca się z góry śnieżna kula. Sprawa ta z dnia na dzień zyskuje znamiona skandalu, który określany jest też mianem kryzysu państwowego.

Zaczęło się od tajnego raportu Departamentu Bezpieczeństwa, w którym mówi się o zagrożeniu dla bezpieczeństwa państwa litewskiego płynącym ze strony otoczenia prezydenta. Służby specjalne przedstawiły Sejmowi dokumenty będące rzekomo dowodem, że doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Remigijus Ačas miał powiązania z rosyjskimi strukturami przestępczymi. W raporcie przekazanym parlamentowi mówi się też o dążeniu rosyjskich struktur przestępczych do przejęcia litewskich obiektów strategicznych.

Jako dowód uwikłania prezydenta Paksasa w kompromitujące go i niebezpieczne układy służby specjalne przedstawiły nagranie rozmowy najhojniejszego sponsora kampanii prezydenckiej, biznesmena Jurija Borisowa, z szefem należącej niegdyś do prezydenta spółki budowlanej „Restako” Algisem Drakšisem. Nagrania zawierają żądania, by Paksas wykonywał obietnice złożone ponoć w trakcie kampanii wyborczej swojemu sponsorowi. Mówiło się o jakiejś tajemniczej umowie między prezydentem i Borisowym. Ten ostatni, w razie nie dotrzymania umowy, miał za pośrednictwem Drakšisa, grozić Rolandasowi Paksasowi przekazaniem tego dokumentu obcym służbom specjalnym. Po ujawnieniu wspomnianych nagrań Prokuratura Generalna postawiła Borisowowi zarzut próby szantażu prezydenta. Jednak ani w domu, ani w firmie Borisowa, gdzie dokonano niejednego przeszukania, nie udało się znaleźć tej umowy. Znaleziono natomiast coś innego, ale o tym poniżej.

Oskarżony o powiązania z przedstawicielami świata przestępczego prezydent Paksas odcina się od stawianych mu zarzutów. Niejednokrotnie stanowczo zaprzeczył istnieniu umowy między nim i Borisowym, zarówno w wersji pisemnej, jak też ustnej. Prezydent twierdzi, że skandal jest konsekwencją uknutego przeciwko niemu spisku. W dniu wybuchu skandalu szef państwa w telewizji publicznej wygłosił oświadczenie do narodu, w którym m. in. powiedział: „Próbowano was przekonać, że prezydent, którego wybraliście, ma niejasne powiązania z ugrupowaniami przestępczymi. Jestem osłupiały i zaszokowany, że dążąc do ochrony pewnych grup interesu i w obawie przed zmianami, na stół rozgrywek politycznych zostały rzucone autorytet państwa, bezpieczeństwo i przyszłość ogółu obywateli. Kategorycznie neguję i odrzucam te intrygi”.

Skandal wokół urzędu prezydenta rozgorzał w chwili, gdy ze stanowiska dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Państwa Litewskiego próbowano odwołać Mečysa Laurinkusa i mianować na jego miejsce zgłoszonego przez prezydenta kandydata Gintarasa Bagdonasa.

Przewodniczący Sejmu Arturas Paulauskas uważa, że obciążające urząd prezydenta zarzuty „są bardzo poważne i wymagają dokładnego zbadania oraz dogłębnego dochodzenia”.

Sejm na początku tego miesiąca powołał specjalną 9-osobową komisję śledczą pod kierownictwem Aloyzasa Sakalasa, która do 1 grudnia br. ma ustalić, jaki wpływ na działania prezydenta miało jego otoczenie, czy ludzie pracujący w urzędzie prezydenta mieli powiązania z osobami podejrzanymi, a także, czy była jakaś pisemna umowa między prezydentem a Jurijem Borisowym. Niezależnie od komisji parlamentarnej sprawę bada Prokuratura Generalna. Zarówno komisja jak i prokuratura przesłuchują uwikłane w skandal osoby z otoczenia prezydenta. Stosowne zeznania obiecał złożyć również prezydent Paksas.

Tymczasem niektórzy politycy domagają się dymisji prezydenta jeszcze przed zakończeniem pracy sejmowej komisji. Niedawno również grupa litewskich intelektualistów zwróciła się do Rolandasa Paksasa z apelem, by ustąpił ze stanowiska i w ten sposób „zachował autorytet instytucji prezydenta” oraz obronił honor własny i całej Litwy. Prezydent o dymisji nie chce nawet słyszeć.

„Nie ustąpię, gdyż nie naruszyłem ani Konstytucji, ani przysięgi, ani ustawodawstwa” – powiedział w telewizyjnym oświadczeniu po powrocie z wizyty w Brukseli. Okazało się, że wbrew ciążącym na nim zarzutom szef państwa może liczyć na społeczne poparcie swojego stanowiska. Wg badającej opinię publiczną spółki RAIT, w okresie, gdy skandal rozgorzał na dobre, 56 procent ankietowanych opowiadało się przeciwko ustąpieniu szefa państwa, za jego dymisją było zaledwie 41 procent respondentów.

Można powiedzieć, że również premier Litwy Algirdas Brazauskas jest poniekąd po stronie prezydenta, a raczej nie ulega emocjom i rozpętanej przez media atmosferze grozy. W każdym bądź razie tak było w chwili oddawania tego numeru do druku. Premier ciągle nawołuje polityków i społeczeństwo do spokojnej oceny sytuacji i ostrzega przed wyciąganiem pochopnych wniosków. „Nie widzę żadnego powodu do państwowej paniki” – mówił premier po spotkaniu z Rolandasem Paksasem i po zapoznaniu się ze sławetnym raportem. Brazauskas uważa, że prezydent po prostu niezbyt fortunnie dobrał sobie doradców, więc powinien zreformować pracujący z nim zespół. Paksas zapowiedział, że to uczyni i zabrał się do tego natychmiast. Pełnomocnictwa doradcy Remigijusa Ačasa zawiesił natychmiast po wybuchu skandalu. Niebawem też podania o dymisję na ręce prezydenta złożyli prawie wszyscy jego doradcy. Chcą w ten sposób ułatwić Paksasowi dokonanie reform w otaczającym go zespole.

Nie wiadomo jednak czy te reformy pomogą oczyścić dobre imię Rolandasa Paksasa i całego urzędu prezydenckiego. W międzyczasie proprezydencka Partia Liberalno-Demokratyczna została oskarżona o przygotowywanie spisku przeciwko rządzącym obecnie na Litwie partiom – socjaldemokratów i socjalliberałów. I w tym kontekście również wypłynęło nazwisko Borisow.

„Ważka” – taki tytuł nosi ponoć plan dyskredytacji i kompromitacji rządzącej na Litwie koalicji. Założeniem tego dokumentu jest rzekomo wywołanie na Litwie politycznego zamieszania, zdyskredytowanie przywódców partii rządzących, zdestabilizowanie sytuacji w państwie. Wszystko to miałoby służyć ułatwieniu utworzonej przez prezydenta Rolandasa Paksasa Partii Liberalno-Demokratycznej zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.

„W planie są wymienione nawet taryfy: duży skandal – około 80 tysięcy dolarów, dwa skandale towarzyszące od 30 do 40 tysięcy” – doniosły media. Sugerują one, że autorem planu jest rosyjska spółka „Almax” świadcząca usługi z dziedziny public relation, która prowadziła kampanię wyborczą prezydenta Paksasa. Szef socjalliberałów Arturas Paulauskas twierdzi, że dokument nosi znamiona przestępstwa i jest bardzo niebezpieczny. „Po takim ciosie musielibyśmy ponieść porażkę w wyborach” – powiedział Paulauskas.

Plan „Ważka” został ponoć znaleziony podczas przeszukania w domu u Jurija Borisowa. Dokument został przekazany sejmowej komisji śledczej.

„To fachowy plan wprowadzenia na Litwie zmian ustrojowych. Gdyby zaczęto go wykonywać, mógłby zdestabilizować sytuację w państwie” – twierdzi szef tej komisji Aloyzas Sakalas.

Natomiast premier Algirdas Brazauskas, przywódca litewskich socjaldemokratów, którzy rzekomo mieli paść ofiarą skandalicznego planu, całą sprawę określił mianem bzdury, która kojarzy mu się z próbą prowokacji. Na sugestię dziennikarzy, że gdyby plan zadziałał, Brazauskas już nie byłby premierem, ten odpowiedział: „Ale jak widzicie – jestem premierem. Skoro dotychczas nie zadziałało, to są to prawdopodobnie tylko fantazje”.

„Takie absurdalne plany można oceniać tak samo, jak zamiar zawojowania Marsa” – tak podsumował sensacyjną „Ważkę” prezydent Rolandas Paksas. Również przewodniczący Partii Liberalno-Demokratycznej Valentinas Mazuronis stanowczo zaprzecza istnieniu jakiegoś spisku przeciwko partiom rządzącym.

Niedawno służby specjalne przekazały sejmowej komisji śledczej nagrania rozmów telefonicznych prezydenta, z których rzekomo wynika, że wiedział, co się dzieje w jego otoczeniu. Prokurator generalny Antanas Klimavičius zakazał ujawniania tych nagrań, apelował też o ich zniszczenie, gdyż inwigilowanie prezydenta jest naruszeniem Konstytucji. Zniszczeniu nagrań sprzeciwiła się sejmowa komisja twierdząc, że nagrania powstały zgodnie z prawem: podsłuchiwany był nie prezydent, lecz jego rozmówca Drakšis. Mówi się nawet o konflikcie między prokuraturą, która ponoć usiłuje bronić Rolandasa Paksasa i sejmową komisją śledczą, która zarzuca pałacowi prezydenckiemu próbę wywierania nacisku na organa praworządności.

Metodami sejmowej komisji wydaje się być natomiast zdegustowany premier Algirdas Brazauskas.

„Pragnę, by ten spektakl jak najszybciej się skończył – powiedział niedawno szef rządu. – Podnieśli zbyt duży raban. Można było prowadzić śledztwo bardziej taktownie”.

Chyba rzeczywiście można mówić o kryzysie na skalę państwa, które rozpadło się na dwa obozy – stronników prezydenta, przekonanych, że padł on ofiarą prowokacji i jego przeciwników, którzy nie czekając na wyniki śledztwa wydali wyrok – „winien”.

Lucyna Dowdo

Wstecz