Podglądy

Gonić króliczka!

Nie chodzi o to, by króliczka złapać, ale by go gonić. Najlepiej aż do przyszłorocznych wyborów sejmowych. Takie wrażenie odnoszę obserwując skandal rozpętany wokół urzędu prezydenta. Skandal ohydny, ale jakiś taki... miniaturowego kalibru. Służby specjalne twierdzą bowiem, że jakiś biznesmen dwojakiego, bo rosyjsko-litewskiego obywatelstwa, kupił sobie na własność naszego prezydenta za marny milion z ogonkiem litów. Poraża nie tylko mizeria kwoty, ale też sugerowana nędza umysłowa kupującego, czyli najhojniejszego sponsora prezydenckiej kampanii wyborczej Jurija Borisowa. Skoro już kupił, to niech by miał. Tym bardziej, jeżeli kupił nie dla siebie, a jak twierdzą niektórzy, dla Ruskich (jeszcze nie określiliśmy się: dla mafii czy dla wywiadu). Taki zakup jak prezydent to nie jest brosza z diamentami, z którą można dumnie obnosić się wpiąwszy w dekolt. Taki zakup trzyma się z reguły w tajemnicy, bo tylko zachowując pełną dyskrecję taki Borisow czy jego bossowie mogliby wpływać na decyzje prezydenta. Tymczasem służby specjalne wywęszyły, a raczej podsłuchały, że Borisow, jak jaki idiota, zamiast pozostawać przy prezydencie szarą eminencją, po chamsku pchał się na oficjalnego doradcę Rolandasa Paksasa. Toż gdyby się na tego doradcę wepchał, nasze media (nie mówiąc o służbach specjalnych, które i tak swoje robiły) wskoczyłyby mu na kark, mocno by się owinęły wokół szyi i nie dały kichnąć bez ich wiedzy. Śledziłyby każdy jego krok. Nie pozwoliłyby mu na samotność nawet tam, gdzie król piechotą chadza. Stąd wniosek, że pan ten albo jest mocno skłócony z własnym rozumem, albo też coś tu nie gra.

Coś nie gra również ze znalezionym w domu Borisowa słynnym planem kompromitacji koalicji rządzącej noszącym skądinąd sympatyczny kryptonim „Ważka”. Ta „Ważka” najpierw urosła do wielkości helikoptera, ale jakoś szybko zwiędła. Szef socjalliberałów Arturas Paulauskas po zapoznaniu się z podstępnym „owadem” oznajmił, że dokument nosi znamiona przestępstwa i jest bardzo niebezpieczny. „Po takim ciosie musielibyśmy ponieść porażkę w wyborach” – zahuczał kasandrycznie. „To fachowy plan wprowadzenia na Litwie zmian ustrojowych. Gdyby zaczęto go wykonywać, mógłby zdestabilizować sytuację w państwie” – zawtórował mu poseł Aloyzas Sakalas, szef sejmowej komisji śledczej badającej zarzuty postawione prezydentowi i jego otoczeniu. Powiało grozą. Społeczeństwu włos się zjeżył z szelestem. Tym bardziej, że został ujawniony nawet kosztorys kompromitacji rządzących: duży skandal – około 80 tysięcy dolarów, dwa skandale towarzyszące od 30 do 40 tysięcy. I co? Z dnia na dzień z „Ważki” jakby uszło powietrze. Na temat planu kompromitacji rządzących zapanowała cmentarna cisza. Bo też trudno uwierzyć, że ktoś będący przy zdrowych zmysłach wpisuje sobie takie rzeczy w kajecik, a wypisawszy trzyma go na biurku, a choćby i ukryty w kiblu za klozetem bądź w cholewie lewego buta (prokuratura nie ujawniła, gdzie „Ważkę” znaleziono). Osobiście też nie jestem w stanie wizualnie wyobrazić sobie jakiegoś harmonogramu „wprowadzania na Litwie zmian ustrojowych”. Zażenowanie budzą też niskie ceny oferowanych usług. Zaledwie 80 tysięcy za państwowy skandal dużego kalibru? Wartość lepszego auta za dyskredytację, dajmy na to, przewodniczącego Sejmu? Jedno z dwóch: albo autorzy „Ważki” tak nisko oceniają rządzące nami elity, albo też tak łatwo je skompromitować (dają powody?), że nie wypada żądać więcej. Istnieje jeszcze trzecia wersja. Ta cała „Ważka” jest, jak powiedział premier Algirdas Brazauskas, „kompletną bzdurą”.

Nie zamierzam bronić prezydenta i jego otoczenia. Służby specjalne i media zalały nas taką falą prawdziwych i domniemanych brudów, że w tej kloace zachłysnęły się nawet najtęższe w państwie głowy. Skoro już padło twierdzenie, że otoczenie prezydenta utworzyło siatkę finansowania międzynarodowego terroryzmu, to nikogo nie powinno byłoby zdziwić, na przykład, odkrycie, że Paksas jest ukrywającym się na Litwie bin Ladenem po operacji plastycznej.

Nie zamierzam bronić prezydenta z czystego egoizmu i z obawy, że będę musiała to odszczekać. Nie wiem, co Paksas tak naprawdę narozrabiał czy jeszcze zamierza narozrabiać i kto za to będzie pociągnięty do współodpowiedzialności. Skoro w toku narastania skandalu jakaś anonimowa dentystka Smailyté urosła do rangi matki chrzestnej rosyjskiej mafii, to kto wie... Niczego więc nie neguję. Być może Borisow rzeczywiście za milion litów kupił sobie naszego prezydenta; być może ktoś na serio, choć niezdarnie, knuł spisek przeciwko naszemu jak najbardziej demokratycznemu ustrojowi i partiom rządzącym; być może ruska mafia naprawdę ostrzyła sobie kły na udział w prywatyzacji naszych obiektów strategicznych (jeżeli cokolwiek z takowych zostało nam jeszcze do sprywatyzowania, w co wątpię). Być może w pałacu prezydenckim ogony w rzeczy samej usiłowały merdać psem, czyli doradcy kręcili Paksasem jak chcieli. To wszystko na razie pozostaje w sferze domniemywań. A co wiemy na pewno? Wiemy, że okołoprezydencki skandal rozwija się wyjątkowo obrzydliwie, bo zarówno oskarżeni jak i oskarżający nie popisują się godnym zachowaniem. Prezydent Rolandas Paksas nie udziela pełnych odpowiedzi na stawiane mu pytania i zarzuty, premier Algirdas Brazauskas zachowuje się tak, jakby wierzył w teorię spisku, ale spisku przeciwko prezydentowi, jednak nie chce tego jednoznacznie sformułować, a badająca skandal sejmowa komisja śledcza nie ukrywa swojej stronniczości i niechęci wobec Rolandasa Paksasa. Bo jakże inaczej wytłumaczyć zachowanie szefa komisji Aloyzasa Sakalasa, który jeszcze przed zakończeniem pracy komisji i sformułowaniem ostatecznych wniosków, staje codziennie przed kamerami i mikrofonami i zacierając ręce z rozkoszy smaga szefa państwa swoimi wnioskami w stylu: „nie powinien był...”, „nie miał prawa...”, „nie uwikłany, ale utytłany...”, „nie kontrolował...”, „ponosi odpowiedzialność...”, „spoliczkował Sejm...” i dalej w ten deseń. A społeczeństwo od tego wszystkiego dostaje kręćka i... swoim zwyczajem, opowiada się po stronie gonionego króliczka. Dymisji prezydenta nie chce aż 56 procent przepytanych na tę okoliczność obywateli.

Słowem, najwyższe władze państwa zachowują się jak nie do końca zdecydowani samobójcy, którzy na oczach światowej opinii próbują się udusić własnymi rękami. Jest to samobójstwo niewykonalne, ale zemdlenie państwu gwarantuje. Ku zdumieniu świata i uciesze własnych mediów. A media w tym skandalu zachowują się obrzydliwie do sześcianu. Wyłażą ze skóry, by skandal przypadkiem nie przygasł, podsycają go nie przebierając w środkach. Podsuwają fałszywki, handlują oryginałami, zamieszczają najbardziej fantastyczne spekulacje jako fakty, ferują wyroki. To przeraża, podobnie jak fakt, że gabinety naszych prokuratorów, służb specjalnych, polityków są jak stare zardzewiałe durszlaki, z których wszystko wycieka do mediów. Nawet w sytuacjach wagi państwowej, które wymagają pewnej dozy poufności. Wystarczy, by ktoś napomknął o jakimś kompromitującym kwicie czy nagraniu, a za chwilę możemy go sobie obejrzeć czy wysłuchać w telewizji, następnego dnia przeczytać w prasie. Mam wrażenie, że jest odwrotnie niż myślimy. Informacja, nieważne autentyczna czy fałszywa, nie z urzędów przecieka do mediów, tylko odwrotnie. To czwarta władza w tym wypadku jest pierwszą, to ona dyktuje, co, gdzie, kiedy i w jakim świetle ujawnić. To media decydują o tym, jaki bieg nadać aferze. Potem zaś politolodzy i komentatorzy ślinią się, że oto osiągnęliśmy „mount-everesty” demokracji, bo jeszcze nigdy w historii Litwy głowa państwa nie była tak publicznie obnażana i biczowana. Ekstra! Zapomnieliśmy tylko, że pod pręgierzem stoi, bądź co bądź, wybraniec narodu, więc jego biczowanie przekształca się w akt społecznego masochizmu. Byłoby więc przyjemniej i rozsądniej, gdybyśmy biczowali się z większą klasą, nie ośmieszając się przy tym. Zgadzam się z premierem Brazauskasem, że dochodzenie w tej sprawie wypadałoby prowadzić bardziej taktownie. Podzielam jego zdanie, że „niektórzy tak się wczuli w role sędziów, iż zapomnieli o interesach państwa”, że „wyciągając na powierzchnię każdy śmieć, nie myślimy jak wyglądamy ze strony”.

Ale jest już za późno. Będzie się goniło króliczka tak długo jak się da, wcale nie starając się go dogonić, bo taki rozciągnięty w czasie pościg jest dla wielu korzystny. Mediom daje pożywkę i poczucie władzy, podobnie jak niewydarzonym, sfrustrowanym brakiem społecznego poparcia lub uwikłanym w niejasne sprawki politykom, którzy nagle ubrali się w szatki moralnych autorytetów i „ogonami na mszę dzwonią”. Gonitwa ta wykańcza też proprezydencką partię, co dla pozostałych, przed wyborami, jest jak znalazł. Rzecz jednak w tym, że przez tę nagonkę i fałszywe tropy rozmywana jest rzeczywista wina, jeżeli takowa istnieje, prezydenta. Skoro winien, to niech go, do licha, ale z klasą i powagą, „ustrzelą” i pokażą ludziom jego prawdziwe „wilkołacze” oblicze. Zamiast tego serwuje się społeczeństwu potrawkę z fałszywego zająca nafaszerowanego nie licującymi z powagą sytuacji dyrdymałami. Niesmaczne!

Lucyna Dowdo

Wstecz