Podglądy

Ciszej nad tą kupą!

„Co tam narozrabiał ten wasz Prezydent?” – molestują mnie znajomi z Polski i dalszej zagranicy. „Ano... narażony na wpływy” – odpowiadam z pewnym zażenowaniem. Reakcja z tamtej strony jest zawsze identyczna: „A kto nie?” – pytają rezolutnie moi rozmówcy.

Do tematu skandalu prezydenckiego powracam z wielką niechęcią. Ale skoro cały kraj został wciągnięty w to zajmujące widowisko a’la „Proces” Franza Kafki, a i zagranica obserwuje nas z coraz większym zdumieniem i niesmakiem, nie wypada zachowywać się w myśl hasła: „ciszej nad tą trumną!”.

W moim, podkreślam, prywatnym odczuciu, sejmowa komisja śledcza, która przez trzy tygodnie karmiła obywateli widowiskiem ocierającym się o horror, urodziła mysz. Podstawowy zarzut wobec prezydenta sformułowała w sposób możliwie jak najbardziej idiotyczny. Brzmi on: „pažeidžiamas”. Gdy to ogłoszono, popadłam w osłupienie. A cóż to za nowy rodzaj zbrodni przeciwko ludzkości? Takiego słowa nie ma w ogóle w litewsko-polskim słowniku. Jednakże jako osoba dość dobrze znająca język państwowy, wiem, że słowo „pažeidžiamas” najczęściej używane jest w kontekście „wrażliwy”. Od słowa „žeisti” – ranić. Potem się okazało, że w wypadku prezydenta należy je tłumaczyć jako „narażony na wpływy”. I tu muszę zgodzić się z moimi zagranicznymi przyjaciółmi i spytać: „A któż nie jest?”.

Pisząc ten felieton ryzykuję zaliczenie mojej skromnej osoby do grona „mętów społecznych, nieudaczników, osób w starszym wieku, a nawet ekstremistów”, którzy, według stołecznych elit, jako nieliczni popierają prezydenta. A niech tam, chociaż tak naprawdę chodzi mi zupełnie o coś innego. Mam wrażenie, że Rolandas Paksas, za czasów dwukrotnego kierowania rządem tak skory do dymisji, w tym zaś wypadku głuchy na wszystkie apele o ustąpienie, broni już nie tylko swojej osoby, broni, może nieświadomie, honoru urzędu prezydenta i swoich wyborców. Proces impeachmentu szefa państwa może i będzie hańbą dla kraju, ale nie mniejszą hańbą byłoby skonstatowanie bez dowodów, że Litwini wybrali sobie na prezydenta ruską marionetkę, która w dodatku jest umoczona w spisek przeciwko rządzącym elitom (przypomnijmy sławetną Ważkę). Mam wrażenie, że Paksas aż tak się zaparł, bo chce odpowiadać tylko za swoje grzechy czy błędy, a nie za to, co mu imputują polityczni przeciwnicy. I ma rację. Prezydent „narażony na niedobre wpływy”, prezydent, który dobrał sobie niewłaściwych doradców i wziął pieniądze na kampanię od niewłaściwej osoby, byłby dla kraju mniejszą hańbą niż prezydent „sprzedawczyk i spiskowiec”. Tymczasem na obecnym etapie rozwoju skandalu nikt tak naprawdę nie wie, co to za monstrum wpuściliśmy do prezydenckiego pałacu. I jeżeli nie będzie procesu impeachmentu, nigdy się tego do końca nie dowiemy.

Zastrzegam, że nie jestem zwolenniczką zamiatania śmieci pod dywan, czyli zlekceważenia rewelacji ludzi Laurinkusa i udawania, że nic się nie stało. Skoro prezydent czy jego otoczenie naśmiecili, trzeba to wymieść. Ale nasze polityczne „elyty”, wspomagane przez wyjątkowo aroganckie media, zastosowały zupełnie inną metodę. Najpierw przy ogólnym aplauzie i ku wielkiej uciesze oponentów Paksasa wysypano te śmieci na środek dywanu, potem dziennikarze wiodących gazet i telewizji, inspirowani przez zgrabnie podsuwane przecieki, udekorowali je (niech mi Szanowni Czytelnicy wybaczą to fizjologiczne porównanie) ogromną śmierdzącą kupą. I to nie jedną. Na kupę składają się przetrawione wymysły, pseudorewelacje, domniemania i plotki. Zaliczyłabym do nich m. in. sławetny „plan przewrotu państwowego „Ważka” jak też znaleziony w domu Borisowa kwit, z którego ponoć wynikało, że wszystko, co po wybuchu skandalu robi prezydent, zostało mu zalecone w specjalnym scenariuszu wrażego „Almax’u”. O „Ważce” dziś wszyscy wstydliwie milczą, choć chyba wiele osób byłoby ciekawych pochodzenia i dalszych losów tego owada. Natomiast rzekomy scenariusz „Almaxu”, który stał się ponoć powodem prezydenckich wojaży na prowincję, w ogóle nie zainteresował sejmowej komisji śledczej. Jak to, szef państwa zachowuje się jak zombie zaprogramowany przez rosyjską, powiązaną ze służbami specjalnymi spółkę (tak u nas przedstawia się „Almax”), a komisja, która bada jego wykroczenia, wcale się tym nie interesuje? Wniosek – to kompromitujące Paksasa odkrycie jest funta kłaków warte. Nikt jednak publicznie nie odwołał tych rewelacji, wręcz odwrotnie, np. telewizja LNK powielała je nawet po tym, gdy komisja uznała, że są nic niewarte. Nikt też nie powiedział głośno, że żadne owady nie grożą stabilności naszego państwa.

Skutek jest taki, że po upływie prawie dwóch miesięcy od chwili wybuchu największego w historii niepodległej Litwy skandalu trudno jest oddzielić prezydenckie śmieci od dziennikarskiej kupy. I wcale się nie dziwię Paksasowi, któremu zaproponowano, by wyniósł się z pałacu prezydenckiego z zafajdanym dywanem na plecach, że się zaparł jak Żmudzin czy Belg... Na pozór sam się pcha na szubienicę, bo w trakcie procesu oskarżenia, który szykuje mu Sejm, może się okazać, że jego działania podpadają nawet pod odpowiedzialność karną. To jest ryzyko, które Paksas jednakże gotów jest ponieść, co nie najgorzej o nim świadczy. Tymczasem jego oponenci proponują, a raczej wręcz narzucają mu wyjście awaryjne. Teraz poda się do dymisji, a potem może jeszcze raz startować w prezydenckich wyborach. Taki „narażony na wpływy”? Kompletna paranoja. Oznaczałoby to, że obecnie Paksas stanowi dla państwa zagrożenie, zaś po ustąpieniu i ewentualnym wygraniu wyborów, będzie już cacy-prezydentem. Taki relatywizm moralny podważa wiarygodność polityków, którzy to proponują. Tymczasem oni po prostu wiedzą, że jeżeli Paksas zrezygnuje z procesu impeachmentu, to na zawsze przylgną do niego nie tylko jego własne śmieci, ale też obce ekskrementy z prezydenckiego dywanu. Dobrze rokujący niegdyś polityk, pałętający się po litewskiej historii początkowo w roli mera (dwukrotnie), potem premiera (też dwukrotnie), aż wreszcie prezydenta, będzie skończony w oczach wyborców raz a skutecznie. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że gdyby prezydent ustąpił nie czekając, aż mu Sejm jego przewinienia udowodni, zostałoby to potraktowane jako przyznanie się do wszystkiego, co mu imputują media i jego przeciwnicy. Zresztą nie chodzi już o Paksasa, on i tak został napiętnowany po wsze czasy, niezależnie od tego czy był tylko narażony, czy też kogoś narażał. Jak w tym kawale o skradzionym zegarku. „Czy to on ukradł zegarek?”. „Nie, to jemu ukradli”. „Et, co to za różnica? Złodziej!”.

Tak więc Paksasa jako polityka można już pogrzebać i „postawić krzyż dębowy” ku przestrodze innych, by unikali niebezpiecznych związków. Teraz chodzi już tylko o unurzane w brzydkim skandalu państwo. Trzeba się jakoś odmywać i tu, niestety, nie obejdzie się bez prezydenta. Pozwólmy mu na do widzenia zagrać rolę wielkiego oskarżonego. Wielu polityków, w tym były prezydent Valdas Adamkus, nawołując prezydenta do ustąpienia, mówi, że Litwa może się oczyścić tylko poprzez dymisję Paksasa. Dziękuję za takie oczyszczenie. Można je byłoby porównać do próby leczenia pudrem choroby wenerycznej. Tylko idiota może sądzić, że w obliczu tego, co mamy dziś na prezydenckim dywanie i co już zaprezentowaliśmy całemu światu, odejście jednego człowieka, niech nawet szefa państwa, wyciszy skandal, nobilituje nas w oczach światowej opinii, że wybierzemy sobie nowego prezydenta i odtąd będziemy żyli długo i szczęśliwie. Przez dwa miesiące wmawialiśmy światu, że ruska mafia i służby specjalne panoszyły się w naszym kraju jak we własnym folwarku, a teraz próbujemy zamknąć temat jednym posunięciem – odrywając Paksasa od stołka. Jeżeli rzeczywiście Ruscy omotali nasz pałac prezydencki, musimy zjeść tę żabę do końca. Musimy wiedzieć na ten temat wszystko, chociażby po to, by uniknąć precedensu. Osobiście chcę wiedzieć, kim jest człowiek, na którego głosowało ponad pięćdziesiąt procent elektoratu. Nie zgadzając się na dymisję Paksas nam to umożliwia. Grupa parlamentarna, która szykuje proces impeachmentu, postawiła mu wcale niebagatelne zarzuty. Dokument, który zostanie przedstawiony Sejmowi jako powód postawienia prezydenta w stan oskarżenia głosi nie tylko, że jest on narażony na obce wpływy, które stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Paksasowi zarzuca się również, że: nie zapobiegł ujawnieniu ważnych tajemnic państwowych, wywierał naciski na działalność prywatnych obiektów gospodarczych, nie potrafił pogodzić interesów prywatnych i publicznych, poprzez swoje działania zakłócił funkcjonowanie władz państwowych, stworzył przesłanki do nadużyć popełnianych przez jego zaufanych doradców i nie próbował tym nadużyciom zapobiegać. Biada mu, jeżeli przynajmniej jeden z tych zarzutów okaże się uzasadniony. Gratulacje, jeżeli uważa, że jest czysty i gotów przejść przez to obronną ręką.

W odróżnieniu od naszych intelektualnych i politycznych elit nie widzę powodu, by się na niego o to wściekać. Niewykluczone, że poprzez swój upór wyświadczy przysługę następcom. Zbyt płochliwy prezydent mógłby stworzyć precedens. Jeżeli pozwoliłby się pogonić „na szczaw” bez udowodnienia winy, to nie ma gwarancji, że w przyszłości ktoś, za pośrednictwem służb specjalnych (mniejsza o to, swoich czy obcych) nie powtórzyłby tego numeru z prezydentem kryształowej czystości. I niech mi nikt nie wmawia, że kryształów brud się nie ima. Parafrazując znane powiedzonko można to ująć następująco: „niech tylko będzie człowiek, a hak na niego zawsze się znajdzie”.

Jako państwo jesteśmy dziś w sytuacji, gdy wypadałoby się zastanowić, co zrobić, by wyjść z tego skandalu już nie obronną ręką, ale przynajmniej z godnością. Stąd apel: „ciszej nad tą kupą”. Niechże Rolandas Paksas odpowie za to, co narozrabiał, a nie za to, co się komuś wydaje. Przekształcając skandal w wielkie show media nie tylko odarły go z powagi, lecz też zdezorientowały zagranicę, a potem drą szaty, że Litwa zaczyna być politycznie izolowana. Ano, zaczyna. Zgadzam się jednak z posłanką Kazimierą Prunskiené, która w jakiejś audycji powiedziała, że Litwie szkodzą nie tyle grzechy prezydenta, ile sam przebieg skandalu, a raczej chwyty stosowane, by przypadkiem nie przygasł. Za zupełnie kretyńskie i niemoralne uważam, na przykład, latanie z tyłu za Paksasem do kościoła i publiczne roztrząsanie: zamówił Mszę za odzyskanie spokoju czy też próbował, „bydlak jeden”, przemycić tę prośbę do Boga korzystając z protekcji zaprzyjaźnionego proboszcza? Gdy nawet z tego robi się kryminał, podważa to wiarygodność prawdziwego występku, o ile taki miał miejsce. Żenujące jest zamieszczanie w prasie tylko takich zdjęć prezydenta, na których wygląda niekorzystnie. Za idiotyczną uważam też publikację w jednym z ostatnich numerów „Lietuvos rytas” w całości poświęconą jednemu zwrotowi, którego użył Paksas: „Jestem spokojny jak Belg”. Dziennik fatygował liczną gromadkę lingwistów, a nawet historyka Alfredasa Bumblauskasa, by potem poświęcić całą szpaltę na rozważania nad etymologią tej wypowiedzi. Lingwiści nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć, a dziennikowi i tak wyszło, że prezydent mówiąc o swym „belgijskim spokoju” dlaczegoś porównał się do króla Leopolda, który, wg anegdoty, za czasów wojny z Niemcami ze strachu miał się sfajdać w spodnie. Przy tym „opiniotwórczy” organ nie tylko zapomniał zaznaczyć, o którego króla Leopolda chodziło, lecz pomylił też I wojnę światową z II (śmiem zauważyć, że Leopold III, jedyny król belgijski znany z kompromisowej postawy wobec Niemców po zajęciu przez nich Belgii, panował w latach 1934-1951). Rozumiem, że miało być dowcipnie. Było żałośnie.

Dzięki takim i innym dowcipom od dwóch miesięcy państwo żyje w stanie politycznej schizofrenii. Nie możemy się jakoś określić czy mamy prezydenta-błazna (a tacy są niegroźni), czy prezydenta-przestępcę (ci są niebezpieczni). Proponowałabym wariant drugi. Jest... bo ja wiem, jakiś godniejszy. Ale wymaga też godniejszego potraktowania skandalu, a pismakom się nie chce. Przecież tak fajnie jest robić z Paksasa idiotę, a z jego stronników – niedorozwiniętych tłumoków, no nie?

Onegdaj media rozdarły się rozpaczliwie: „Ratunku! Szefowie obcych państw zaczynają nas omijać!”. A zaczynają. Ot, ostatnio prezydent Włoch Carlo Ciampi odłożył planowaną wizytę na Litwę!.. Widocznie nie chciał przyjechać popodziwiać kupy, bo co pod nią, już trudno zgadnąć.

Lucyna Dowdo

Wstecz