W 50. rocznicę śmierci Juliana Tuwima

Cztery ściany wiersza w ojczyźnie - polszczyźnie

Tamten wietrzny, deszczowy, wyjątkowo ponury grudzień sprzed pół wieku ugodził polską literaturę w samo serce. Jeszcze nie zdążyły wyschnąć kwiaty na grobie Gałczyńskiego na warszawskich Powązkach, kiedy ostry wiatr halny, który tak źle znoszą sercowcy, przywiał z Zakopanego tę bolesną wiadomość: Tuwim nie żyje. Ten, który najsilniej od czasów Norwida i Słowackiego wstrząsnął mową polską. I na którego wierszach miliony polskich dzieci poznawały piękno mowy ojczystej.

Był podziwiany, kochany i nienawidzony. Jego groteskowe spojrzenie na rzeczywistość, obraz świata widziany w krzywym zwierciadle, należący do jego wizji poetyckiej i będący jej częścią składową, przysparzały mu nie tylko przyjaciół, ale i wrogów. Zresztą tak się chyba zawsze dzieje, gdy się jest osobowością wielką, utalentowaną, magnetyczną, o wyostrzonym zmyśle satyrycznym. Zakochany w pięknej, ale łagodnej i spokojnej niczym wysokie drzewa w dzień bezwietrzny poezji Leopolda Staffa, i przez całe życie przechowujący w sercu najgłębsze przywiązanie do jej autora a swego mistrza (do końca życia przy spotkaniu ze Staffem starał się – mimo jego protestów – pocałować go w rękę) jakże był inny we własnej twórczości. Namiętny, żarliwy, błyskotliwy, cięty i prowokujący, gwałtowny i ostry jak burza, ale i jak poranek majowy cichy, rzewny, wzruszający i dobry. Pisał gniewne, pełne pasji pamflety polityczne i z miłością pochylał się nad małą gałązką, uradowaną, że ją rozhuśtał ptak. Z jeszcze większą miłością pochylał się nad każdym słowem, wsłuchiwał się w każdy dźwięk swojej pięknej ojczyzny-polszczyzny. Czy bez tej zaprawy drwiny, humoru, ironii wiersze Tuwima byłyby sobą i czy mogłyby udźwignąć ten ładunek wzruszenia, a nawet patosu, jaki zawierają? Chyba nie. Zachwycamy się jego błyskotliwym, takim lekkim na pozór Erratum: 

Do mego życia wkradł się błąd

ponury:

Stąd ciemne miejsca i tekstu

zawiłość.

Proszę poprawić:

W 40 roku od góry,

A w którymś tam od ziemskiego dołu,

Zamiast: rozpacz

Powinno być: miłość. 

Niby jest mowa o rozpaczy, ale skoro można ten błąd z tekstu usunąć, to chyba nic poważnego. A przecież za tym „błędem drukarskim” kryje się wielki dramat jego życia.

Kim był Tuwim? Wielkim, a może nawet genialnym poetą. Ale nie tylko. Parafrazując pierwszy wers pięknej fantazji słowotwórczej Zieleń (o zieleni można nieskończenie) powiemy, że i o Tuwimie można nieskończenie. Bo talent ten, jak określił go Staff, „miał sto barw, sto strun, był zawsze niespodzianką. Dla Tuwima nie było rzeczy wielkich i małych, w najdrobniejszych ukazywał się On cały, niepodzielny”. Liryk, satyryk, humorysta, parodysta, pamflecista, bibliofil, autor cudownych wierszy, kongenialny tłumacz, niestrudzony zbieracz wszelkiego literackiego grochu z kapustą, autor skeczów, wodewili kabaretowych, pięknych tekstów piosenek (i dziś wzruszają słuchaczy śpiewane niegdyś przez Ordonkę i Mirę Zimińską piosenki Miłość ci wszystko wybaczy, Co nam zostało z tych lat, Pokoik na Hożej).

Jako niespełna 24-letni młodzieniec wtargnął do poezji polskiej burzliwym wichrem, od razu, z talentem i zuchwalstwem „czyhając na Boga”, (1918 r.) wymiatając wszystkie smętnice, tęsknice i osmętnice młodopolskie. Pierwszym od czasów Mickiewiczowskich Ballad i romansów rewolucyjnym czynem literackim określił te wiersze Aleksander Brückner. Pisał po latach Jarosław Iwaszkiewicz: Z niczym nie da się już dzisiaj porównać wrażenia, jakie wiersze Tuwima zrobiły na nas. Niewątpliwie odczuliśmy to wszyscy jako początek nowej ery poetyckiej.

Julian Tuwim urodził się 13 września 1894 r. w Łodzi, mieście, którego urodę złą rozjaśni blaskiem swej miłości i poezji, w średnio zamożnej mieszczańskiej rodzinie pochodzenia żydowskiego, głęboko wrośniętej w kulturę polską. Matka, Adela z Krukowskich, córka znanego drukarza łódzkiego, wielka miłośniczka polskiej poezji, wywarła znaczny wpływ na kształtowanie się osobowości przyszłego poety. Muzyczne i lingwistyczne zamiłowania ojca Izydora, urzędnika bankowego, również odegrały swoją rolę. Uczył się w rosyjskim gimnazjum, w początkowych klasach bardzo źle, powtarzał nawet klasę szóstą. Jednak z Tuwimem nigdy nic nie wiadomo: w klasach starszych otrzymuje nagrody za dobrą naukę, choć z „kapryśną damą, która nie odwzajemniała jego miłości”, czyli matematyką, zawsze miał kłopoty. Ma wiele zainteresowań – nauki przyrodnicze, magia, lingwistyka, wszelkie zbieractwo, zwłaszcza rzeczy kuriozalnych. Po wielu latach ta ostatnia pasja zaowocuje tomikami Grochu z kapustą. Jako niespełna trzynastoletni chłopiec po raz pierwszy przyjeżdża do Warszawy. Tu doznaje ogromnej przykrości. Głośna i nietaktowna uwaga na temat jego wyglądu, dotycząca dużej „myszki” na policzku, pozostawia głęboki uraz w jego psychice. Odtąd już do końca życia będzie się starał chować tę plamę, czy to zakrywając ją ręką, czy też ustawiając się do rozmówcy bokiem. Właśnie tak z profilu lub półprofilu widzimy go niemal na wszystkich zdjęciach.

W latach 1916 – 1918 studiuje na Uniwersytecie Warszawskim, najpierw prawo, potem polonistykę. Studiów nie ukończył. (W 1949 r. zostaje mianowany doktorem honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego). Rzuca się w wir warszawskiego życia literackiego, wydaje własne wiersze i tłumaczenia, uczestniczy we wszystkich akcjach i wystąpieniach „pikadorczyków” (od nazwy kawiarni „Pod Pikadorem”). Od 1920 r. wchodzi w skład redakcji miesięcznika literackiego „Skamander” (Nazwa pochodzi od nazwy rzeki pod starożytną Troją, w „Iliadzie” Homera), gdzie drukuje dużo swych utworów. Skamandryci zrywali z kanonem poetyki młodopolskiej, wprowadzili do poezji nowego bohatera lirycznego – szarego, prostego człowieka, mowę potoczną.

Czołowy skamandryta, Julian Tuwim zadebiutował bardzo wcześnie (1913 r.) jako... tłumacz wierszy Staffa, Słowackiego, Tetmajera, Rimbauda na język esperanto, który szybko i bardzo dobrze opanował. Tłumaczy też rosyjskich symbolistów: Balmonta, Błoka, Briusowa i in. W roku 1913 poznaje przyszłą żonę Stefanię Marchwównę. Znajomość szybko przeradza się w wielkie uczucie, któremu poeta wierny będzie przez całe życie, a liryka polska wzbogaci się o wzruszające utwory miłosne, takie jak Erotyk, Westchnienie, Podobieństwa, Z kroniki wypadków, Ofiarowując serce, Zawieja, Przypomnienie. Przeczytajmy jeden z nich. Nazywa się Jeżeli 

A jeżeli nic? A jeżeli nie?

Trułem ja się myślą,

Tobą jasną, tobą cudną,

I zatruty śnię:

A jeżeli nie?

No to... trudno.

 

A jeżeli coś? A jeżeli tak?

Rozgołębią mi się zorze,

Ogniem cały świat zagorze

Jak czerwony mak,

Bo jeżeli tak,

No to... – Boże!!

Po roku następuje drugie ważne, bodaj czy nie jedno z najważniejszych wydarzeń w jego życiu: poznaje poetę Leopolda Staffa. Tę przyjaźń dwaj wielcy poeci, jako największy skarb przeniosą przez całe życie.

Już we wczesnej młodości Tuwim zdawał sprawę ze skali swego talentu. Nie miał jeszcze dwudziestu lat, gdy napisał Modlitwę. (Ta druga Modlitwa, znana z Kwiatów polskich, jakże inna, jak boleśnie inna, prosząca o trumnę z polskiej sosny i o chleb z polskiego pola, powstanie znacznie później, „po tamtej stronie Wielkiej Wody”). 

Modlę się, Panie, ale się nie korzę:

Twarde są słowa modlitwą

zrodzone.

Daj mi wytrwania i sił wiele, Boże,

W życiu, co będzie wielkie i

szalone. 

Czy było wielkie? Na pewno tak. I wielkie, i oświetlone miłością do jedynej kobiety jego życia, tej z „pierwszej i siódmej jesieni”, i wybuchami talentu, i radością tworzenia. Ale i bolesne, nie wolne od upokorzeń i prześladowań z racji żydowskiego pochodzenia, od goryczy zdrady bliskich mu ludzi, od „złotej klatki” po powrocie do kraju, niemocy fizycznej (agorafobia) i niemocy twórczej, jakie go dręczyły.

Właściwie literatura polska zna dwóch Tuwimów, jednakowo utalentowanych, żeby nie powiedzieć: genialnych, ale całkowicie różnych. Tego z okresu dwudziestolecia międzywojennego z jego młodzieńczym ekspresywnym biologizmem (jakie to szczęście, że krew jest czerwona !) i tego po drugiej wojnie światowej, która tak okrutnie przeorała i świat, i losy ludzkie.

Każdy przedwojenny zbiorek poezji Tuwima (Czyhanie na Boga, Sokrates tańczący, Siódma jesień, Czwarty tom wierszy, Słowa we krwi, Rzecz Czarnoleska, Biblia cygańska) był wydarzeniem w literaturze polskiej, jednak prawdziwej ogólnopolskiej wrzawy narobiły trzy wiersze: Wiosna, Do generałów, Do prostego człowieka. Stały się też powodem zaostrzenia nagonki antysemickiej na poetę.

W marcowym numerze studenckiego pisma „Pro Arte et Studio” (1918 r.) ukazał się bulwersujący pod względem moralno-obyczajowym wiersz Wiosna, oceniany przez prasę, organizacje studenckie i młodzieżowe oraz znaczną część czytelników jako dytyramb na cześć „rui i poróbstwa”, lubieżności, pornografii i wyuzdania. Niewątpliwie, wiersz ten, pisany pod przemożnym wpływem symbolistów francuskich J. A. Rimbauda i C. Baudelaire’a, jest kontrowersyjny, a nawet szokujący. Pojęcie „piękno brzydoty” dopiero się, przynajmniej w Polsce, rodziło.

Inaczej sprawa miała się z wierszami Do prostego człowieka i Do generałów. Tu chodziło o politykę. W Polsce, która po 123 latach niewoli odzyskała niepodległość, wojsko było jej symbolem i – jak się łudzono – gwarantem tej niepodległości. Godzić w nie, w wojskową gotowość i dyscyplinę – zostało odczytane jako coś wysoce antypatriotycznego (Zofia Starowieyska-Morstinowa). Zresztą w żadnym chyba państwie apel „rżnij karabinem w bruk ulicy” nie byłby mile widziany. Ale... Minęło z górą 70 lat od napisania tego „antypaństwowego wiersza”, a niemal codziennie, kiedy słucham o ginących żołnierzach w Iraku, przychodzi mi na myśl ta strofa: twoja jest krew, a ich jest nafta. W jakim stopniu chodzi tu o zwalczanie terroryzmu, a w jakim o to, że im gdzieś nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami?

Okres okupacji Stefania i Julian Tuwimowie, którym w kraju groziła niechybna śmierć, spędzili najpierw w Brazylii, potem w Ameryce. Tu się znalazła spora część inteligencji polskiej, wielu przyjaciół młodości. Skamandrytów również. (Do tej grupy literackiej należeli Jan Lechoń, Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski). Wydawałoby się więc, że nie musiał tak cierpieć na samotność. Cierpiał jednak. Po prostu bez Polski żyć nie potrafił. (Mnie w udziele dom polski przypadł. To ojczyzna. A inne kraje są hotele.) Z tęsknoty tej jak stół z drzewa i żalu jak dom z cegieł rodzi się na wygnaniu największy i, według poety, najważniejszy jego utwór – poemat „Kwiaty polskie”. Podobnie jak w „Beniowskim”, poemacie jego wielkiego poprzednika Juliusza Słowackiego, tu również największą wartość utworu stanowi nie fabuła (historia rodziny ogrodnika Dziewierskiego), lecz dygresje liryczne. Poemat nie został ukończony. Ciąg dalszy miał powstać już w kraju. Ale nie powstał. Zresztą nic znaczącego po roku 1946, czyli po powrocie do kraju Tuwim nie napisał, mimo że pracował bardzo dużo i pozostawił znaczny dorobek literacki. Zwłaszcza jako tłumacz poezji rosyjskiej (jemu to zawdzięczamy Lutnię Puszkina) oraz autor trzytomowej Księgi poetów polskich XIX wieku. Jeśli chodzi o jego własną poezję, prawdziwie lwi pazur dostrzec można w ostatnim niedokończonym wierszu Hołdy”, napisanym bezpośrednio po pogrzebie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i kto wie, czy nie z myślą o własnej jakże bliskiej śmierci: 

A to co za makabryczna kolejka?

Kto do Cienia z hołdami się tłoczy?

Dobrze, cieniu, że masz martwe oczy,

Jeszcze lepiej, że i usta twoje

Śmierć wieczystym zamknęła

spokojem,

Miłosierna Śmierć Dobrodziejka.

A najlepiej, że już nie masz siły,

(..................................................) 

Te kilkanaście powojennych wierszy, które powstały na tak zwane „zamówienie społeczne”, nie były na miarę jego talentu. Nie śpiewa ptak w klatce, nawet złotej. Mówiąc o złotej klatce mam na myśli doskonałe warunki materialne, jakie w celach propagandowych rząd stworzył poecie w zrujnowanym po wojnie kraju. Wrócił do Polski socjalistycznej, co się równało z akceptacją nowego ustroju. Tylko ten, kto wie, jak wierny był poeta w swoich przyjaźniach, zrozumieć może, jaką wysoką cenę zapłacił poeta za decyzję powrotu, czego konsekwencją było zerwanie więzi z przyjaciółmi młodości, którzy pozostali na emigracji i nie wybaczyli mu „zdrady”.

Tuwim był poetą. Przede wszystkim poetą. Wyłącznie poetą. Akceptował więc nie ten realny, istniejący, lecz wymarzony przez siebie ustrój sprawiedliwości społecznej i rasowej, gdzie „prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość – sprawiedliwość” łącząc z nim wielkie nadzieje. W życiu jednak, jak to najczęściej bywa, jest inaczej niż w marzeniach. Nagrody, zaszczyty, mieszkanie w Warszawie, willa w Aninie, przyjęcia u Bieruta... Ale czy poeta był z tym wszystkim szczęśliwy, jeśli pod jego piórem już nie powstawały piękne „tuwimowskie” wiersze? Jakim przejmującym smutkiem rozbrzmiewa ta znaleziona w rękopisach skarga: 

Zawsze mi się w życiu szczęściło

i szczęści,

Los mi nie pożałował ni darów,

ni pieszczot...

...Tylko śnieg pod stopami nigdy mi

nie chrzęści,

Ani jesienne liście nie szeleszczą. 

Wbrew marzeniom poety, że jego wyrosłe na obcym gruncie „Kwiaty” w ojczyźnie zakwitną najpiękniej, nie zakwitły. Zostały wręcz zmrożone. Nawet nie chłodnym prysznicem krytyki. Wystarczyło jednak oziębłego milczenia, by poeta poczuł się głęboko dotknięty w swej najgłębszej, najbardziej osobistej treści. Bo to była najbardziej intymna pieśń o nim samym. Tu się spowiadał ze swego szczęścia, swoich „nienasyceń, nienapatrzeń i umiłowań”, grzechów, rozterek i rozpaczy. Z win popełnionych i niepopełnionych. Z jednej – nieobecności w kraju, kiedy inni tam ginęli – nie wyzwoli się nigdy. ...Tyle we mnie kompleksów – „nieuczestniczenia, „nieobecności”, „bezpieczeństwa”, „sytości” – jeden wielki kompleks „ocalenia” – pisał do Jarosława Iwaszkiewicza, a zwracając się do Warszawy w „Kwiatach polskich”: 

...A gdy będziemy, Nekropolu,

Przybliżać się do twych

przedmieści,

Klękniemy kwarantanną w polu,

Nadziei pełni i boleści:

Nadziei – że nam przyjaciele

Naprzeciw wyjdą z Miasta

Krzyżów,

Niosący w oczach przebaczenie

I łzy radości, a nie wyrzut.

Boleści – że nam nie pomogą

Te łzy ni łaska, ni witanie...

MILCZĄCE między nami wstanie

Zjawą złowrogą. 

Była jeszcze inna krwawiąca rana: tragedia narodu żydowskiego. Tuwim był Polakiem. Był też Żydem.

W czterdziestym czwartym napisał odezwę zatytułowaną My, Żydzi polscy. Oto kilka fragmentów:

...I od razu słyszę pytanie: „Skąd to My?” Pytanie w pewnym stopniu uzasadnione. Zadają mi je Żydzi, którym zawsze tłumaczyłem, że jestem Polakiem, a teraz zadadzą mi je Polacy, dla których, w znakomitej ich większości, jestem i będę Żydem. Oto odpowiedź dla jednych i drugich.

(...)„Polak, bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem, bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy, bo z wygnania chcę koniecznie wrócić do Polski, choćby mnie gdzie indziej rajskie rozkosze zapewniano (...) Polak, bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości (...) Polak dlatego także, że brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cyprysy, a Mickiewicz i Szopen drożsi niż Szekspir i Beethoven. Drożsi dla powodów, których żadną racją nie potrafię uzasadnić.

Ale kiedy krew Żydów popłynęła „najszerszymi i najgłębszymi strumieniami”, jako syn Spalonego Narodu, przyjmuje „krwawe, gorące męczennicze braterstwo z Żydami”. On również poniósł bolesną stratę: hitlerowcy zamordowali jego chorą matkę. Z jakąż czułością wspominał o niej w Kwiatach polskich

Wierszu, rodzona moja mowo,

Polsko, matczyne moje słowo,

Matko, dla której żadnych nigdy

Słów nie znalazłem prócz modlitwy,

Matko, co swemu niemowlęciu

Śliczności wśpiewywałaś tkliwe,

Do dziś szumiące w głowie siwej,

A chłopcu mazurkowe zwrotki,

Gdzie dźwięk z oddźwiękiem się

sprzymierzał,

Wprawiając serce w podziw słodki,

I nauczyłaś go pacierza,

A potem „ty jesteś jak zdrowie” (...) 

Dziś trudno określić, w jakim stopniu nieprzychylne głosy krytyki, a w jakim pozycja „pierwszego poety PRL”, jaką mu przydzielono, a która hamowała jego twórczość, wpłynęły na to, że dalsze części poematu nie zostały napisane. Być może oceny całości byłyby mniej surowe, niż na przykład ta Miłosza, który dopatrzył się w utworze jedynie „zamglonej i histerycznej uczuciowości”. Smuci ten nieprzychylny sąd, jednak to nie Miłosz decydował o niskim nakładzie poematu, o jego niewznawianiu, a ci, którzy według określenia Tuwima, „okrakiem siedli na polskiej literaturze”.

Podobnie rzecz się miała z napisanym w 1936 r. poematem „Bal w Operze” – satyrycznym, drapieżnym, nasyconym wielką ilością podtekstów i jeszcze większą – otwartych tekstów politycznych i społecznych. „Jest to w ujęciu poety jak gdyby syntetyczna wizja Polski lat trzydziestych, poddana groteskowej deformacji i ekspresjonistycznemu wyjaskrawieniu” – pisze Ryszard Matuszewski w szkicu Poeta rzeczy ostatecznych i pierwszych. Przyznam, że mnie podobne apokaliptyczne wizje i podobna poezja nieco przerażają. No, ale ostatecznie nie muszę przecież wszystkiego akceptować i rozumieć, nawet jeśli chodzi o twórczość bardzo bliskiego mi poety, czyj portret od dobrych kilku dziesięcioleci wisi na ścianie w moim mieszkaniu.

Wbrew stereotypowi: zadziorny, butny, zbyt pewny siebie, ostry, a nawet drapieżny, wielu jego współczesnych pamięta Tuwima jako człowieka łagodnego, a przede wszystkim bardzo dobrego, który czy to serdecznym słowem czy wsparciem finansowym, a nieraz interwencją u władz zawsze był skory do niesienia pomocy. Wspominają o tym z wdzięcznością Kazimiera Iłłakowiczówna, Jerzy Ficowski (poeta opiekował się chorą Cyganką Bronią, cygańską poetką Papuszą). Dziesiątki przykładów takiej pomocy przytacza sekretarka Juliana Tuwima Halina Kosskowa. Odznaczał się też rzadką u twórców cechą, właściwą tylko jednostkom naprawdę wybitnym: umiał się cieszyć, nie skrywając swego gorącego podziwu, wierszami innych poetów. Szczególnie wzruszający był jego stosunek do młodych. Potrafił – jak to on – palić się płomieniem zachwytu nad każdą dostrzeżoną iskierką talentu. Sam jednak nieraz doświadczył nienawiści, oszczerstw. Cierpiał przede wszystkim z tego powodu, że dotykało to również jego bliskich – żony i dziecka. (Po powrocie do kraju Tuwimowie adoptowali w 1946 r. pięcioletnią sierotę Ewę. Ewa po ukończeniu architektury wyjechała do Szwecji). Nawet po śmierci nie dawano poecie spokoju. Oto leży przede mną książka drugorzędnego (a może trzeciorzędnego) literata Tadeusza Wittlina (nie mylić z bardziej znanym Józefem Wittlinem), pt. „Pieśniarka Warszawy”, poświęcona Hance Ordonównie. (Wyd. Polonia, 1990 r.). Jak wiadomo, Tuwim współpracował z teatrem Qui pro Quo, pisząc teksty, skecze, wodewile. Bardzo wówczas młody Tadeusz Wittlin bez powodzenia próbował swoich sił na polu satyry. Po latach jednak wszystko mu się „przypomniało” inaczej, a Tuwima przedstawił w bardzo ujemnym, niemal karykaturalnym świetle. A przecież, jak się dowiaduję z różnych wzmianek, wspomnień i przypisów, Tuwim mu niejednokrotnie pomagał.

Przytoczę teraz jeden z mało znanych faktów z życiorysu Tuwima: uratowanie człowieka od śmierci. Człowiekiem tym był młody poeta, wnuk Norwidówny, Jerzy Kozarzewski (pseudonim „Konrad”), który za przynależność do NSZ (Narodowych Sił Zbrojnych) otrzymał dwa wyroki śmierci.

„Chłopiec z lasu” Jerzy Kozarzewski (1913 – 1996) po kampanii wrześniowej uciekł z niewoli sowieckiej w listopadzie 1939 r. Poszukiwany przez gestapo, ukrywał się od 1941 r. Po Powstaniu Warszawskim trafił do Mauthausen. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów wraca do kraju. Zostaje aresztowany. Po wielomiesięcznym śledztwie prowadzonym przez sadystycznego pułkownika Jacka Różańskiego zostaje skazany wraz z pięcioma byłymi więźniami obozów koncentracyjnych na karę śmierci. „Zbrodnia” tych ludzi – jak pisze syn „Konrada”, Marcin Kozarzewski – polegała na zamiarze utworzenia drogi łączności między krajem a środowiskami emigracyjnymi.

Tuwim zaangażował się w ocalenie Kozarzewskiego. Napisał list do Bieruta z prośbą o ułaskawienie Kozarzewskiego podając na jego obronę fakt, że ten potomek Norwidowskiego rodu jest wybitnym poetą, który zrozumiał swoją winę (zacytował w liście wstrząsający, niemal proroczy wiersz Kozarzewskiego pt. Egzekucja). Rodzina pani Magdaleny Kozarzewskiej, żony skazanego i matki maleńkiego dziecka – pisał Tuwim – niosła w czasie okupacji pomoc mojej nieszczęsnej Matce, zamordowanej później przez hitlerowców. Rodzina pani Magdaleny nie znała osobiście ani mnie, ani mojej Matki. Pomagali Jej dlatego, że moja Matka Żydówka wydała na świat polskiego poetę. Z nieznanego grobu mojej Matki Męczennicy dołącza się głos do głosu syna: prosimy Was obydwoje o łaskę dla Jerzego Kozarzewskiego”.

Z tą pomocą to nie była prawda. Było to święte kłamstwo Tuwima. Jego matka, Adela z Krukowskich, cierpiąca na manię prześladowczą i kompleks niepopełnionych win (niewątpliwie, jak podają przyjaciele i bliscy, rozwój choroby przyśpieszyła antysemicka nagonka na jej ukochanego syna) od kilku już lat znajdowała się w zamkniętym zakładzie dla nerwowo chorych w Otwocku. Z nikim, nawet z dziećmi, nie miała kontaktu. Została zabita 19 VIII 1943 r.

Na skutek interwencji poety wyrok śmierci został Kozarzewskiemu zamieniony na 10 lat więzienia. Treści listu Tuwima ani skazany, ani jego rodzina nie znali aż do września 1989 r. Dokumenty związane z historią interwencji poety u Bieruta znajdują się obecnie w Muzeum Literatury. Przed kilku laty Instytut Śląski w Opolu wydał zbiór wierszy Jerzego Kozarzewskiego „Późne żniwo”.

Nie był to jedyny – choć najbardziej wstrząsający – przykład pomocy, jakiej autor „Kwiatów polskich” udzielał innym. Pod maską niezwykle witalnego, pewnego siebie, „czyhającego na Boga” poety kryło się serce wrażliwe, szlachetne, umiejące przebaczać i mimo pozorów – bardzo nieśmiałe. Wzorem Dobroci nazywa go syn ocalonego człowieka, Marcin Kozarzewski. I takim był w istocie ten wielki czarodziej mowy ojczystej, któremu domem były, jak pisał w „Zieleni”, „cztery ściany wiersza w mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie”.

Łucja Brzozowska 

Wstecz