Grzywnę anulowano

Litewska Inspekcja Języka Państwowego anulowała grzywnę, którą nałożyła na Czesławę Stupienko, starostę podwileńskiej gminy Suderwa, za umieszczenie na tablicach z nazwami ulic obok wersji litewskiej również polskiej.

- Starosta Suderwy działała zgodnie z litewską ustawą o mniejszościach narodowych, która nie zabrania w miejscowościach zamieszkałych w większości przez mniejszość narodową, umieszczać napisy administracyjne w języku tej mniejszości obok języka państwowego, czyli litewskiego. W Suderwie Polacy stanowią 84 proc. mieszkańców - powiedział przewodniczący sejmowego komitetu obrony praw człowieka i mniejszości narodowych, poseł Gediminas Dalinkevičius.

- Przykład Suderwy ujawnił natomiast, że na Litwie jedna ustawa przeczy innej. Zgodnie z ustawą o języku państwowym, Inspekcja miała prawo ukarać Czesławę Stupienko. Gdyby ta sprawa znalazła się w sądzie, zaszkodziłoby to wizerunkowi Litwy w Europie - powiedział Dalinkevičius.

Za umieszczenie w Suderwie tablic z nazwami ulic w dwóch językach Czesława Stupienko w styczniu została ukarana grzywną 450 litów. Pani Stupienko oznajmiła, że grzywny nie zapłaci i zaskarży decyzję Inspekcji w sądzie administracyjnym.

Suderwa nie jest jedyną miejscowością na Wileńszczyźnie, gdzie tablice z nazwami ulic są w dwóch językach. W rejonie solecznickim, którego ludność w 80 procentach stanowią Polacy, nazwy ulic, instytucji są używane w języku litewskim i polskim.

- Nieraz w naszym rejonie gościliśmy najwyższych urzędników państwa, poczynając od prezydenta i nikogo ta dwujęzyczność w oczy nie kłuła - powiedział mer rejonu solecznickiego Józef Rybak.

Aleksandra Akińczo

* * *

Słoń a sprawa suderwska

Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził – dedykuję to oklepane, lecz jakże prawdziwe powiedzonko wszystkim moim kolegom dziennikarzom, którzy w ten czy inny sposób kwestionują sukces Suderwy.

Nie zamierzałam już wracać do tego tematu, bo wielokrotnie powielany przez rodzime, polskie, a nawet ponoć niemieckie media, zaczyna być nudny jak flaki z olejem, ale ostatnio pojawiają się publikacje, które „suderwskiej potrawce” dodają pikanterii. Czytam mianowicie, że nie ma się z czego cieszyć, bo... i tu następuje cała litania powodów, dla których sukces starościny Stupienko powinien u lokalnej społeczności i u Akcji Wyborczej Polaków na Litwie wywoływać raczej rumieniec wstydu niż satysfakcji.

Czytelnikom, którzy czytają tylko nasze pismo, należy się kilka zdań tytułem nawiązania do tematu, który poruszam. Zaczęło się od tego, że litewska Inspekcja Języka Państwowego nałożyła na Czesławę Stupienko, starostę gminy Suderwa, 450-litową grzywnę za umieszczenie na tablicach z nazwami ulic, obok wersji litewskiej, również polskiej. Ponieważ żadna ustawa tego nie zabrania, starościna zapłacenia grzywny odmówiła. Zapowiedziała, że swojego stanowiska i swoich racji będzie broniła w sądzie. Ta zdecydowana postawa kierowniczki gminy oraz wrzawa, jaką wokół tej sprawy podniosły lokalne i zagraniczne media, sprawiły, że Inspekcja Języka Państwowego grzywnę anulowała, a przewodniczący sejmowego komitetu obrony praw człowieka i mniejszości narodowych, poseł Gediminas Dalinkevičius publicznie oświadczył, że działała ona zbyt impulsywnie. Przyznał, że starosta Suderwy działała zgodnie z litewską ustawą o mniejszościach narodowych.

Taki finał suderwskiej batalii o polskie napisy uważam za sukces zarówno władz tej gminy, które pokazały, jak trzeba bronić należnych nam praw, jak i całej społeczności polskiej, która dzięki temu przykładowi może odważniej tych praw dochodzić. Jednak po przewertowaniu lokalnej polskiej prasy okazało się, że w pojęciu niektórych rodaków nagradzanie „suderwiańskiej victorii gromkimi vivatami” świadczy co najmniej o infantylizmie. Bo z czego tu się cieszyć, skoro polskiej nazwy ani do garnka nie włożysz, ani kanapki nią nie posmarujesz? Okazuje się, że nazwy te Suderwę, owszem, nawet zdobią, ale byłaby ona jeszcze ładniejsza, gdyby „brzegi obu jej jezior pokryły się domkami letniskowymi, pensjonatami, domami wypoczynkowymi, których właścicielami byliby miejscowi rodowici suderwianie”. Apage, Satanas! Z całego serca życzę rodowitym suderwianom posiadania na własność obu tych jezior, wraz z okolicznymi łąkami i lasami, ale nie ma dla mnie (jako zwolenniczki naturalnych uroków tych okolic) bardziej makabrycznej wizji niż ich gęsto zabudowane brzegi. Litości dla (jeszcze) pięknych krajobrazów!

Ale wracajmy do spraw języka, który, jak się dowiaduję, „nawet najbardziej ojczysty, nie na wiele się zda, jeśli nie będzie czego do gęby włożyć”. Okazuje się, że „ulatując w sfery duchowe nie wypada zaniedbywać ziemskich marności”. Morał z tych spostrzeżeń wynika następujący: można by było jakoś znieść w Suderwie brak polskojęzycznych napisów, gdyby była tam, powiedzmy, dająca miejscowym mieszkańcom zatrudnienie masarenka lub jakieś inne „nowoczesne przedsiębiorstwa”. Powiem szczerze, że nie mam nic przeciwko wybudowaniu w Suderwie nawet gustownej hydroelektrowni (byle nie siłowni atomowej), ale jaki to wszystko ma związek ze sprawą napisów? Brak uczepionych brzegów jeziora domków letniskowych, jatek czy innych nowoczesnych przedsiębiorstw wcale nie pomniejsza zasług gminy w obronie jednego z praw, które należą się nam jako mniejszości. Zgadzam się, że polskojęzyczne napisy nikogo nie nakarmią ani nie zatrudnią, ale nie taka też jest chyba ich rola. Wrzucanie do jednego gara tej kwestii i kwestii bezrobocia, ubóstwa, ewentualnie niezaradności mieszkańców Wileńszczyzny kojarzy mi się z próbą dyskusji a la „słoń a sprawa suderwska”. A co się tyczy rozwoju w Suderwie przedsiębiorczości, to starosta może mu sprzyjać, ale przecież masarni ani nie wybuduje, ani nie sfinansuje, bo nie ma z czego.

W innym polskojęzycznym tytule z rozbawieniem przeczytałam, że walka o dwujęzyczne nazwy ulic w Suderwie była elementem przedwyborczej kampanii Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Doprawdy dziwna jest ta AWPL. Tak się zaangażowała w kampanię wyborczą, że nie może przestać walczyć nawet w miesiąc po, wygranych zresztą, wyborach. Bo tak się jakoś śmiesznie złożyło, że sprawa Suderwy wynikła w końcu stycznia, w czasie, gdy zapomnieliśmy już nie tylko o samorządowych, lecz nawet o drugiej turze prezydenckich wyborów. Wiem, że odwracanie kota ogonem, jest sztuką, którą wielu z nas opanowało do perfekcji, ale na szczęście, jako społeczność, posiedliśmy też zdolność odróżniania kociego pyska od kociego zadka.

Lucyna Dowdo

Wstecz