Komentarz gospodarczy

Widmo wojny jak miecz Damoklesa

Statystyka ogólnoświatowa notuje 180 mln bezrobotnych. Jest to niepokojące i nie trzeba być wielkim znawcą ekonomiki, by zrozumieć, że wskaźnik ten świadczy o dość trudnej globalnej sytuacji gospodarczej i nadal pogłębiającym się kryzysie. Niczym miecz Damoklesa wisi nad nami wojna z Irakiem. Mówię „nad nami”, bo świat się kurczy. Jeśli jeszcze 30 lat temu był ściśle podzielony na oddzielne państwa (szczególnie Europa Zachodnia i Wschodnia), to dziś wiele granic jest już tylko formalnością, a wszystkie kraje są coraz bardziej ze sobą powiązane, a więc i coraz bardziej od siebie zależne. Przykładem tego jest odczuwalny w Europie spadek ekonomiki i dolara w Ameryce.

Najmniejsze w historii zapasy. Specjaliści twierdzą, że w najbliższym czasie rynki światowe dotknie poważny deficyt ropy naftowej. Aktualnie zapasy ropy w Stanach Zjednoczonych są najmniejsze w historii, a wszystko to głównie z powodu strajku w Wenezueli oraz groźby wojny z Irakiem. Cena ropy za baryłkę trzyma się w granicach 30 USD. Do góry skoczyła także cena złota.

Szef agencji badań rynków surowcowych Steve Stroning uważa, że tak silnego szoku paliwowego, jak ten, spowodowany wstrzymywaniem dostaw przez Wenezuelczyków, Stany Zjednoczone jeszcze nie doświadczyły. Wielu z nas z pewnością pamięta kryzys na rynku naftowym podczas wojny Iranu z Irakiem oraz konfliktu arabsko-izraelskiego w roku 1973, ale był on pestką w porównaniu z tym, co nas czeka w razie wojny z Irakiem. Z dnia na dzień staje się coraz bardziej realne wstrzymanie dostaw ropy z Iraku, a jest to przecież 2,3 mln baryłek dziennie. Pesymiści kreślą dość czarny scenariusz i mówią, że cena za baryłkę może sięgnąć 60 dolarów.

Drugim surowcem, który w czasie wojny może zdrożeć, jest złoto. Analitycy z rynku metali twierdzą, że jego cena może osiągnąć nawet wysokość 370 USD za uncję. Bez wątpienia podskoczą także ceny srebra. Wszak wiadomo nie od dziś, że w obliczu zagrożenia wojennego ludzie nigdy nie inwestowali nawet w najlepiej notowane akcje, a właśnie w metale szlachetne.

Jak taka sytuacja może się odbić na życiu szeregowych obywateli, nie trzeba nikomu tłumaczyć, bo wiadomo, że droższa ropa, to wzrost cen na wszystkie towary, przede wszystkim zaś na artykuły spożywcze.

Banki są silne. Pomimo trudnej sytuacji gospodarczej na świecie, litewskie banki trzymają się dość dobrze. Jak poinformował prezes zarządu „Lietuvos bankas” Rejnoldijus Šarkinas, działające na Litwie banki komercyjne w ubiegłym roku osiągnęły najlepszy wskaźnik za ostatnich 12 lat.

I w ten sposób chyba już ostatecznie zostały rozwiane wszystkie plotki na temat niewypłacalności „Vilniaus bankas”. Jak się okazało, bank ten – pośród wszystkich banków komercyjnych – uplasował się na pierwszym miejscu, bowiem w ubiegłym roku miał prawie 127 mln litów zysku. Zysk ten bank planuje przeznaczyć na dalszy rozwój swojej działalności. Jeszcze wiosną br. na nasz rynek wejdą obligacje mieszkaniowe tego banku, a ponoć chętnych ich nabycia już dziś jest znacznie więcej, niż przewiduje planowana emisja. Na drugim miejscu znalazł się bank „Hansa-LTB”, który zarobił 50 mln litów.

W miarę rozwoju krajowej gospodarki notowane tempo wzostu portfela pożyczek bankowych było największe od roku 1994. Ciężar właściwy długoterminowych pożyczek w portfelu pożyczek bankowych ub. r. wzrósł z 67 proc. do 72. Suma udzielonych ludności długoterminowych pożyczek wzrosła o 76 proc. Tylko pożyczki mieszkaniowe na 1 stycznia br. wynosiły 989 mln litów, a udziały inwestorów zagranicznych w kapitale akcyjnym wszystkich banków stanowiły 88 proc.

Dolar nadal spada. Banki, jak widzimy, dobrze przetrwały rok, ale to, co się dzieje z prywatnymi wkładami od momentu wejścia euro, optymizmem nie napawa. Minął właśnie rok od momentu, gdy nasza narodowa waluta – lit – została „odwiązana” od dolara i przywiązana do euro. Wówczas jedno euro kosztowało 3,4528 Lt, albo 0,8632 USD.

Pamiętamy, że już niemal od samego początku wprowadzenia euro kurs dolara zaczął intensywnie spadać. W lipcu ub.r. euro zrównało się z dolarem. Aktualnie dolar plasuje się w granicach 3,20 Lt. I tu faktycznie zaczyna się tragedia szeregowego obywatela, który oszczędzał w dolarach. Bankowcy wprawdzie przewidywali spadek kursu dolara, ale nie aż tak duży. Najgorsze, że ludzie nie potrafili się przestawić psychologicznie, gdyż nie wierzyli, że dolar może aż tak podupaść. Co gorsza, prawie 90 proc. klientów miało w bankach właśnie konta dolarowe i zaledwie 10-15 proc. z nich wycofało w ubiegłym roku swoje wkłady lub przeliczyło je na lity czy euro. Uwzględniając gwałtowną dewaluację dolara można z grubsza obliczyć, że w sumie nasi obywatele w ubiegłym roku stracili prawdopodobnie od 300 do 500 mln dolarów. Większość więc przegrała. Wygrali natomiast ci, którzy mieli oszczędności w litach, jak też ci, którzy mieli zaciągnięte w bankach dolarowe pożyczki. Spore straty odnotowali także przedsiębiorcy-eksporterzy, którzy pracowali w strefie dolarowej, importerzy natomiast poprawili nieco swoją sytuację finansową.

Kurs dolara z powodu grożącej wojny z Irakiem nadal spada i to bardzo niepokoi cały świat. Analitycy prognozują i dalszy spadek „zielonych”, straszą, że wkrótce dolar może kosztować 2,93 Lt. Zaś upartych zwolenników tej waluty pocieszają, że nawet najgorsze czasy można przeczekać i potem jeszcze na tym zyskać.

Litwa na drugim miejscu. Już nie od dziś mówi się, że litewska gospodarka zaczyna się ożywiać i choć nie wygląda to tak dynamicznie, jak by się chciało, musimy przyznać, że wielu naszych współobywateli dźwignęło się z dołka materialnego. Dowodem tego jest dynamiczny rozwój konsumpcji: obfitsze zakupy, na ulicach coraz więcej nowych samochodów. W minionym roku w krajach bałtyckich sprzedano ogółem 36 tysięcy nowych osobowych aut. Najwięcej z nich, bo prawie 17 tys., kupili Estończycy, Litwa uplasowała się na drugim miejscu (ponad 10 tys. samochodów). W 2002 roku amatorzy „nówek” mieli do wyboru aż 41 marek samochodów osobowych. Jak podają statystyki, Litwini najchętniej kupują „Ople”, „Volkswageny”, „Fiaty” oraz „Daewoo”, a najwięcej ich sprzedaje się w Wilnie, Kownie, Kłajpedzie i w Szawlach.

Niestety, nie każdy ma taką kiesę, by móc sobie bez zaciągania kredytu pozwolić na nowe auto. Takim, którzy nie dysponują wymaganą kwotą, tym niemniej chcą jeździć nówką, przychodzą z pomocą różne firmy oraz banki udzielające leasingu. Jest to forma umowy cywilno-prawnej, zbliżona do najmu czy dzierżawy. Polega na przekazaniu rzeczy w użytkowanie na czas określony. Leasingobiorca zobowiązuje się do ponoszenia na rzecz leasingodawcy opłaty leasingowej. Opłata leasingowa jest rozłożona na raty oraz mieści w sobie również należne odsetki.W minionym roku na Litwie 46 proc. nowych samochodów nabyto na warunkach leasingu. Chcąc przyciągnąć jeszcze więcej klientów, niektóre firmy wydłużyły terminy wykupu aut nawet do 7 lat, a odsetki zmniejszyły do 5,5 proc., zaś pierwszy wkład do 10 proc. Np. „Vilniaus bankas”- leasing wszystkim swoim klientom daje w prezencie kartę zniżkową firmy „Lukoil” na benzynę i mycie auta.

Ogólnie na bałtyckim rynku samochodowym największym wzięciem cieszą się samochody japońskie, na drugim miejscu są niemieckie, a na trzecim – francuskie. Ostatnio jednak na nasz rynek coraz aktywniej wdzierają się auta koreańskie i, jak się okazało, jeśli chodzi o cenę, całkiem nieźle konkurują z innymi.

Rosyjski straszak. Zapewne wszyscy pamiętamy, jak w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości „super-patrioci” wykrzykiwali: „Nie damy mięsa ani masła dla Rosji, będziemy handlować z Zachodem”.

Skończyło się na groźnym pohukiwaniu. Z rynków rosyjskich wprawdzie wycofaliśmy się, ale na zachodnie nie weszliśmy. Tymczasem rosyjskie rynki zajęli już inni. Dziś mamy ogromne nadwyżki zarówno mięsa jak i mleka, i sprzedalibyśmy je Rosji, ale nie ma tam chętnych nabywców. Rosyjska gospodarka zaczyna się dźwigać i rozgląda się już za towarami zachodnimi, tym bardziej, że nasze, choć przeważnie nie gorsze, są często od zachodnich droższe.

A w ogóle to doszło do tego, że bogaci Rosjanie zaczęli lokować na Litwie swój kapitał. W minionym roku rosyjskie inwestycje w naszym kraju wzrosły 4,5 razy. Najwięcej inwestycji przypada na rynek energetyczny. Wielu się z tego cieszy, ale są i tacy, którzy boją się „rosyjskiej inwazji”. Niepokoi ich, iż mogą to być jakieś brudne pieniądze. Jednak na ten temat dyskutują najczęściej politycy, natomiast przedsiębiorcy tylko się cieszą z powodu przypływu nowego kapitału.

Przypomnijmy sobie, jak przed kilkoma laty rządząca ekipa strasząc obywateli Rosjanami oddała udziały „Mažeikiu nafta” Amerykanom, a ci nie tylko wykiwali nas finansowo, ale na domiar sprzedali swoje udziały akurat Rosjanom. A jeśli chodzi o brudne pieniądze czy jakieś inne nieczyste sprawki, to nie są one wynalazkiem tylko Rosji. Dziś cały świat takimi pieniędzmi obraca i to właśnie od nas, gospodarzy, od naszej kontroli będzie najbardziej zależało, jakie interesy będą u nas robić rosyjscy, niemieccy czy amerykańscy inwestorzy. Znamy to bardzo dobrze z ponad 10-letniej wolnorynkowej praktyki. Gdziekolwiek coś niezbyt „czystego” się działo, za każdym razem przykładali do tego rękę przede wszystkim rodzimi politycy i działacze.

Julitta Tryk

Wstecz