Serce rośnie, kiedy Kaziuk prze ku wiośnie

Fenomen Kaziuka wileńskiego polega na tym, że tradycja jego przetrwała stulecia. Przypomnijmy, że w 1604 roku ulicami miasta wyruszył pierwszy raz pochód z okazji kanonizacji św. Kazimierza – patrona Litwy. Uformował się na Placu Katedralnym i szedł w kierunku nieczynnego dziś kościoła św. Stefana (okolice dworca kolejowego), gdzie w owym 1604 roku uroczyście złożono chorągiew ofiarowaną przez papieża Klemensa VIII na dzień kanonizacji świętego. Potem pochód znów wracał do miejsca wyjścia, a trzeba wiedzieć, że szło dosłownie całe miasto, niezależnie od pozycji społecznej i było to niezwykle barwne widowisko. Mijały lata, pochody co roku w oktawę świętego Kazimierza podążały tą samą trasą, chyba że były mniej wspaniałe lub nie odbywały się wcale, gdy jakiś Moskal czy Szwed akurat miał chęć najazdu na Wilno. W kolejnych stuleciach, zwłaszcza w XX, elementy religijne Kaziuka zaczęły stopniowo ustępować miejsca kiermaszowym. Ale Kaziuk trwał. Mimo wojen, mimo zmian ustrojowych.

W czasach sowieckich wyparty na Rynek Kalwaryjski co roku ściągał tłumy sprzedających i nieprzebrane rzesze kupujących lub po prostu pragnących spędzić kilka godzin wśród muzyki, gwizdu piszczałek, ciekawych typów ludzi, którzy nie ograniczani granicami i wizami przyjeżdżali gremialnie też z Białorusi (mam w domu krobkę z przykryciem - pojemnik, w którym na wsi przechowywano ziarno) i dotychczas pamiętam mężczyznę z okolic Smorgoń, który na moją propozycję, aby oddał rzecz taniej (targować się nie tylko wypadało, wręcz wchodziło to do rytuału przy zakupie), odpowiedział: „Paniczka, moja kochana, a czy paniczka wie, wiele na ta krobka poszło słomy pierwszy sort i jak ja starał się, żeby mocno wypleść. Sto lat przejdzi i będzie jak nowa”. Docierali na Kalwaryjski rzemieślnicy ze swymi wyrobami aż z Ukrainy i Mołdawii, nie mówiąc już o bliższych sąsiadach, nie mówiąc o mieszkańcach Wileńszczyzny, którzy całą zimę strugali w drewnie, tkali płótna, majstrowali przy glinie, wyplatali kosze i wili palmy.

Wraz z odzyskaniem przez Litwę niepodległości Kaziuk powędrował na ulice wileńskie. Główny jego teren to Zamkowa, Wielka i Niemiecka. Tak też było w tym roku. Samochód do złudzenia przypominający wiejski piec krążył uliczkami Starówki a jego ekipa odziana na ludowo zwoływała mieszczuchów do wspólnej kaziukowej zabawy. Plac Ratuszowy stał się miejscem największych atrakcji. Tu można było w zaimprowizowanej karczmie się posilić, wypić kufel grzanego piwa (Kaziuk tym razem był „na lodzie” i wietrzny), a obok na stoisku z wędlinami kupić np. metr kiełbasy. W ogromnym kotle gotowano wieprzowe nóżki, wielki przysmak piwoszy. W pobliżu handlowano ptactwem: za pięknego dużego pawia proszono 300 Lt, za mniejszego (samiczka) – 100. Ponadto tradycji stało się pod każdym względem zadość. Było wszystko, co tylko wymarzyć można. Szczególnie dużo wyrobów z wikliny i drewna. Ktoś wyrzeźbił wiejską łaźnię ze wszystkimi jej atrybutami i postaciami mężczyzn i kobiet w strojach Adama i Ewy, ktoś oferował „ekologiczny” sedes z drewna za jedyne 800 Lt, nie zapomniano o ptakach: jak nigdy dotąd nie było takiej ilości karmników i domków...

* * *

Uznać wprost za fenomen należy to, że Kaziuk wileński wraz z wygnanymi ze stron rodzinnych Polakami powędrował do miejsc ich zastępczego osiedlenia. Wciąż docierają echa o Kaziuku w Stanach Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii, nie mówiąc już o licznych miastach Polski, w których ta tradycja jest pielęgnowana. Fenomenem jest fakt, że odległy Poznań, w którym stosunkowo mało jest wilniuków, oto już dziesięć lat organizuje Kaziuka wileńskiego. I to jak! Zrodził się z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej – oddział w Poznaniu, a w gronie głównych jego organizatorów są Krystyna i Ryszard Liminowiczowie. Ona – rodowita Wielkopolanka, On – z Kresów wschodnich. Wymarzone połączenie: skrupulatność z jednej strony i spora dawka fantazji – z drugiej. Wynik jest taki, że jak mówi Krystyna Liminowicz: „Staramy się wpisać Kaziuka w tradycję poznańską, np. w tym roku w jubileusz 750-lecia lokacji miasta”. Ryszard Liminowicz uzupełnia: „Myślę, że Kaziuk ma szansę trwać, bo nasza impreza jest związana nie tylko z wąsko zakrojoną kulturą wileńską. W tym roku na Starym Rynku wystąpiły zespoły ludowe z Wielkopolski. W poprzednich latach koncertowały tu grupy z Bukowiny, Huculszczyzny, Łotwy, Litwy, Białorusi, Ukrainy, Rumunii. Myślę, że w ten sposób poznański Kaziuk staje się miejscem spotkań różnych kultur, tradycji, języków...”.

Kaziuk-2003 w Poznaniu. Opinia jednogłośna – udał się. Na Starym Rynku czas kiermaszu, rozpoczętego hejnałem wileńskim i poznańskim z wieży ratusza, uprzyjemniały występy różnych zespołów, a wśrod nich, co odnotowujemy z satysfakcją, były dwa sprowadzone od nas: Reprezentacyjny Zespół Pieśni i Tańca „Wileńszczyzna” (dała także koncert galowy w Centrum Kultury „Zamek”) i rodzinny zespół Saszenków z Rudziszek.

W holu kolumnowym CK „Zamek” otwarto wystawę „Cały mój pejzaż jest stamtąd...” (jednym z współorganizatorów jest Biblioteka Raczyńskich), poświęcając ekspozycję 20-leciu śmierci Kazimiery Iłłakowiczówny, a wspomnieniu Poetki towarzyszyła retrospektywna wystawa fotograficzna przypominająca wszystkie poprzednie imprezy kaziukowe. TMWiZW oraz „Wspólnota Polska” na Starym Rynku 51 zorganizowały prelekcję, podczas której Tadeusz Jeziorowski, kustosz i kierownik Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego mówił o tym okresie życia Kazimiery Iłłakowiczówny, gdy była sekretarzem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Natomiast wilnianin Jerzy Surwiło swe wystąpienie poświęcił tematowi „Poznaniacy w Wilnie, wilnianie w Poznaniu” (m. in.: Witold Hulewicz, Kazimiera Iłłakowiczówna). O szacunku, jakim darzy Poznań naszą rodaczkę, świadczą także „Imieniny Pani Kazimiery”. W dniu patrona Poetki w jej intencji w kościele oo. Dominikanów odprawiona została Msza św., którą uświetnił śpiew chóru „Poznańskie Słowiki” pod dyrekcją Stefana Stuligrosza, a potem w „Zamku” odbyło się przyjęcie imieninowe.

Mówiąc o Kaziuku-2003 w Poznaniu nie można pominąć tego, że podziwianemu u nas w Wilnie Stefanowi Stuligroszowi wręczono nagrodę „Żurawiny 2003” („...na torfach lęgły się na cieniutkich łodyżkach żurawiny, kwaśne i cierpkie jesienią przed mrozami, pachnące i słodkie wiosną po jeszcze zamarzniętych bagnach...”- to fragment „Niewczesnych wynurzeń” Kazimiery Iłłakowiczówny. Nagrodę wręczył prof. Stuligroszowi prezydent miasta Poznania Ryszard Grobelny. A w zeszłym roku „Żurawinę” otrzymał również u nas podziwiany i czytany Tadeusz Konwicki.

Organizatorzy i liczne grono sponsorów mówią: do spotkania na Kaziuku-2004 w Poznaniu.

Halina Jotkiałło

Wstecz