Między Arkadią i Apokalipsą

czyli o poezji Józefa Czechowicza

Polska poezja awangardowa XX-lecia międzywojennego rozpada się na dwa odgałęzienia. Pierwsza awangarda, czyli zaistniała na początku lat dwudziestych Awangarda Krakowska, reprezentuje wczesną, optymistyczną, pokładającą nadzieję w haśle 3 M (Miasto, Masa, Maszyna) fazę rozwoju i ma lidera w osobie Juliana Przybosia. Druga awangarda daje znać o sobie na przełomie lat dwudziestych-trzydziestych, a więc wtedy, kiedy opada już fala euforii, związana z odzyskaniem przez Polskę Niepodległości, kiedy zaczyna narastać groźba nowej wojny, kiedy coraz wyraźniej się uświadamia, że błyskotliwy rozwój cywilizacji może być także źrodłem niepokoju.

Druga awangarda miała dwie stolice: Lublin i Wilno. Przedtem, niż w Wilnie na początku lat trzydziestych powstały Żagary, w Lublinie doszły do głosu odmienne od nastroju Awangardy Krakowskiej tony poezji Józefa Czechowicza. To właśnie on należy do bezsprzecznych liderów drugiej fazy poezji awangardowej. Jego twórczość otwierała nurt katastroficzny w poezji polskiej, czerpała nie tylko z niewesołej atmosfery czasu, wyrastała chyba także z bardziej osobistych doświadczeń.

Zważywszy fakt, że w bieżącym miesiącu mija setna rocznica urodzin autora nuty człowieczej, właśnie jemu, nie zawsze może docenianemu, poświęcamy niniejszy szkic.

Józef Czechowicz urodził się 15 marca 1903 r. w Lublinie. W swoim wierszu autoportret nawiązuje, m. in., do tego faktu:

stanąłem na ziemi w lublinie

tu mnie skrzydłem uderzyła

trwoga

matko dobra

na deszcz mnie małego wynieś

za miasto tam siano pachnie w

stogach (...)

Tęsknota do zapachu siana staje się bardziej zrozumiała, gdy się przypomni to, że rodzice przyszłego poety mieli rodowody chłopskie. Po przeniesieniu się do miasta żadne z nich nie zrobiło większej kariery zawodowej, więc zarówno Józef, jak jego starsi brat i siostra, nie zaznali dostatniego dzieciństwa.

Rodzice dbali więc tym bardziej o wykształcenie dzieci. W 1913 Józef podjął naukę w szkole, zaś po jej ukończeniu, w latach 1917–1921, studiował w Seminarium Nauczycielskim w Lublinie. Na ten okres przypadł też epizod żołnierski – udział zaledwie siedemnastolatka w wojnie polsko-rosyjskiej, co negatywnie odbiło się na psychice młodzieńca. Do tematu wojny nie lubił wracać w rozmowach. Te zaś motywy twórczości, które nawiązują do doświadczeń wojennych, uderzają w tony pacyfistyczne, ukazują straszne zło i bezsens wojny, zaprzeczają stereotypom uwznioślania takiego czynu, niech nawet podjętego w porywie patriotycznym. Będąc na froncie polsko-rosyjskim jesienią 1920 Czechowicz zahaczył także o Litwę:

(...)tak tak to po kolei

tupały dni lata nadzieje

aż zaczęły i mnie dudnić armaty

 

litwa raz pierwszy

ciekła przez marszów smugi jak

przez palce

przeciekła z frontu do wierszy

wiersze o mnie walczą (...)

Wspomnienia prozą, nawiązujące do przeżyć 1920 roku, ilustrują pewne szersze zjawisko, jakim był udział humanistycznie nastawionej inteligencji do doświadczeń żołnierskich. Więcej emocji wzbudzała zazwyczaj książka, czy Litery, jak zręcznie to ujął Czechowicz w opowiadaniu o tym tytule, wcale nie karabin:

Byłem i ja z tych młodziutkich żołnierzy, co szli do boju na smutno, co potrafili przed czujnym okiem kontroli przełożonych ukryć w tornistrze obok przepisanego obciążenia mały naddatek – książeczkę. Mój naddatek był nie taki mały: towarzyszyła mi B i b l i a.

(...) B i b l i a owa i dziś mi jeszcze służy. Lepiej służyła mi na postojach. Gdy trzeba było wypocząć w marszu, siąść w przydrożnym rowie nie zdejmując tornistra, ona właśnie sprawiała, że ciężar karabinu i bagnetu stawał się mniej uciążliwy albo i rozpływał się zupełnie w dziejach Saula i Dawida, w natchnionych strofach proroków izraelskich, w prostej a rzewnej opowieści o żywocie Chrystusa z Nazareth. (...)

W 1921 roku, zgodnie z wykształceniem, Czechowicz podjął pracę nauczycielską w Słobódce na Białorusi, w 1923 natomiast zaczął nauczać we Włodzimierzu na Wołyniu. Niewiele wiadomo o kresowych doświadczeniach pedagogicznych. Zostały po nich przede wszystkim subtelne reminiscencje liryczne, jak w bardzo typowym dla poetyki Czechowicza wierszu prowincja noc. Jest to swego rodzaju tryptyk, w którym, wśród obrazów poetyckich rodzinnego dla poety Lublina i pobliskiego Zamościa, ukryło się także Wilno:

noc to koło

w ciszy niebieskiej wełnie

wilno kościelne

śpi białe jak gołąb

nad zaułkiem arkada

dom domowi dłoń tak uścisnął

i zastygł z nagła (...)

Nasza znajomość z Czechowiczem ogranicza się najczęściej do większej lub mniejszej znajomości jego poezji. Tymczasem ten jeden z najsubtelniejszych liryków polskich debiutował jako prozaik. W roku 1923 zamieścił na łamach lubelskiego Reflektora (nazwa pisma i grupy literackiej, w której Czechowicz zdobywał szlify pisarskie) Opowieść o papierowej koronie.Utwór nieco zawiły. Jego temat i poetyka zawdzięczają jeszcze wiele modernizmowi, znajomości dzieł S.Przybyszewskiego, T. Micińskiego czy wczesnej fazie twórczości J. Iwaszkiewicza, jak też lękom i niepokojom natury autobiograficznej.

Swoje zainteresowania literackie łączył początkowo Czechowicz z pracą nauczycielską. W roku 1926 wrócił do rodzinnego Lublina, gdzie pracował nawet w szkole specjalnej, podnosząc w latach 1928–1929 swoje kwalifikacje w Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Będąc w stolicy chętnie nawiązywał współpracę z pismami literackimi, zadzierzgnął kontakt z grupą literacką Kwadryga.

W 1930 roku, mając na swoim koncie pierwsze tomiki poetyckie, otrzymał stypendium na wyjazd do Paryża, co stało się źródłem wielu nowych wrażeń, które zostawiły ślad w poezji i prozie Czechowicza, zaowocowały, m.in., wierszem dom świętego kazimierza, który był zainspirowany odwiedzinami tego miejsca, związanego z epizodem biografii Norwida.

Po powrocie z Paryża Czechowicz wycofuje się z pracy pedagogicznej, rozszerza coraz bardziej kontakty z prasą. W 1932 roku jest, na przykład, redaktorem Kuriera Lubelskiego, bierze udział w zakładaniu Oddziału Lubelskiego Związku Zawodowego Literatów Polskich.

Jesienią 1933 roku poeta przenosi się do Warszawy, współpracuje tu z pismami literackimi i pedagogicznymi, w tym także dla dzieci i młodzieży (Płomyk, Płomyczek). Skupia wokół siebie młodych adeptów pióra, ułatwiając dla wielu start na polu literackim.

Bezpośrednio przed wojną pracuje w dziale literackim Polskiego Radia, uintensywniają się jego kontakty z zaangażowanymi w podobną działalność pisarzami, m. in., z Czesławem Miłoszem.

Po wybuchu wojny wyjeżdża z grupą dziennikarzy do Lublina i ginie tutaj 9 września w czasie bombardowania, podobno niedaleko nawet od swojego rodzinnego domu. Dopełnia się to, co dawno, zresztą, przewidział w swojej twórczości. O tym, że był obdarzony jakąś nad wyraz przenikliwą intuicją, świadczy chociażby fakt, iż przewidział niemal okoliczności swojej śmierci. W wierszu żal z ostatniego tomiku poetyckiego, w którym nie po raz pierwszy, zresztą, zdradza zdolność do empatii (psychologiczna umiejętność wczuwania się niejako w sytuacje, przeżycia innych osób), czytamy, m. in.:

(...) rozmnożony cudownie

na wszystkich nas

będę strzelał do siebie i marł

wielokrotnie

ja gdym z pługiem do bruzdy

przywarł

ja przy foliałach jurysta

zakrztuszony wołaniem gaz

ja śpiąca pośród jaskrów

i dziecko w żywej pochodni

i bombą trafiony w stallach

i powieszony podpalacz

ja czarny krzyżyk na listach (...)

Niemal od samego początku w jego poezję był wpisany większy lub mniejszy niepokój. Zaczynał jako pisarz zakotwiczony w tradycji poprzedniej epoki. Bardzo szybko, niemal eksternem, oswajał także poezję awangardową. Nigdy jednak nie poszedł zbyt daleko. Jego poezja zatrzymała się jakby na pewnej granicy, której nigdy nie potrafiła przekroczyć. Awangardowość spotkała się tutaj z symbolicznością, lirycznością, uczuciowością. Zwięzłość, lakoniczność idzie w parze z subtelnością, melodyjnością itp. Znany krytyk literacki Kazimierz Wyka w odniesieniu do tej poezji zastosował kiedyś dość trafny termin: nieśpiewna muzyczność. Melodyjność, muzyczność leży jakby u samej genezy poezji Czechowicza.

Przypomnijmy, że na dorobek poetycki Józefa Czechowicza składają się takie tomiki, jak: debiutancki Kamień, wydany w 1927 r. w Bibliotece Reflektora, ponadto Dzień jak co dzień (1930), Ballada z tamtej strony (1932), Stare kamienie (1934), W błyskawicy (1934), nic więcej (1936), Nuta człowiecza (1939).

Już w pierwszym tomiku znalazł się utwór bardzo typowy dla poetyki Czechowicza, przywołujący zalążki wielu najistotniejszych motywów całej jego twórczości. Chodzi o wręcz antologijny dziś wiersz Na wsi. Ilustruje on także ogólniejszy dla literatury przełomu lat dwudziestych–trzydziestych proces. Nie tylko Czechowicz, nie tylko wileńscy żagaryści właśnie na wsi, na prowincji szukają ucieczki od niezadowalającej ich rzeczywistości. Uciekają na wieś i w twórczości, i dosłownie nawet ci, którzy jeszcze niedawno, tak, jak Julian Przyboś czy Tadeusz Peiper, bezgranicznie ufali w postęp cywilizacyjny. Okazało się, że niesie on ze sobą nie tylko dobrodziejstwa.

Czechowicz niemal od początku drogi twórczej nie przejmuje się zbytnio hasłem 3M. Jest przede wszystkim, jak zakwalifikowała go krytyka, poetą prowincji, poetą ziemi (K.Wyka). Wieś, nieduże miasto, miasteczko – to jest jakaś bardziej bezpieczna strefa, w której umiejscowiony bywa zazwyczaj podmiot liryki Czechowicza. Piękno pejzażu (wzrokowe, zapachowe, słuchowe), motyw dzieciństwa, „melodii kantyczki”, jak we wspomnianym wierszu Na wsi, pełnią rolę jakby piorunochronu. Zaciera się prawie granica między jawą a snem, odczucia podmiotu są pozytywne, znajduje się on w jakiejś arkadyjskiej, miłej krainie:

Siano pachnie snem

siano pachniało w dawnych snach

popołudnia wiejskie grzeją żytem

słońce dzwoni w rzekę z

rozbłyskanych blach

życie – pola – złotolite

Arkadyjskość, łagodność pejzażu wzmaga dodatkowo muzyczne uporządkowanie tekstu. W poszczególnych zwrotkach poeta stosuje instrumentację zgłoskową. Nietrudno zaobserwować powtarzalność niektórych głosek. Melodyjność, swego rodzaju płynność tekstu zapewnia także rezygnacja ze znaków przestankowych, w innych wierszach – także z wielkich liter przy odwoływaniu się do imion własnych.

Pozytywne nastawienie podmiotu ujawnia się też przez uwznioślone, zdawałoby się, prozaiczne realia obrządku wiejskiego, jak, na przykład, powrót bydła z pastwiska do zagród:

Wieczorem przez niebo pomost

wieczór i nieszpór

mleczne krowy wracają do

domostw

przeżuwać nad korytem pełnym

zmierzchu.

Dodatni stosunek uwypuklają zastosowane przez poetę metafory–deminutiva (zdrobnienia, spieszczenia):

(...) chmurki siedzą przed progiem

w murawie

to kule białego puchu

dmuchawiec

 

(...) świerszczyki świergocą w

stogach

Ową „sielskość–anielskość”, arkadyjskość, idylliczność narusza jednak nie wiadomo do kogo skierowana perswazja (może samoperswazja):

czegóż się bać

I następuje „argumentacja”:

Przecież siano pachnie snem

a ukryta w nim melodia kantyczki

tuli do mnie dziecięce policzki

chroni przed złem

A więc ktoś, kto kontempluje łagodny pejzaż wiejski, nie czuje się w pełni bezpiecznie? Gdzieś bliżej czy dalej obecne jest jakieś zło, które narusza spokój podmiotu.

Podobna sytuacja występuje w wielu innych tekstach Czechowicza. Właśnie na tym polega często ich specyfika: w gąszczu naprawdę pięknych obrazów (piosenka, kołysanka, nuta, muzyka, kantyczka itp.) ukrywa się często jeżeli nie bezpośrednio pocisk czy karabin, to w każdym razie jakiś mniej czy bardziej konkretny symptom niepokoju. Na tę znamienną cechę poezji Czechowicza zwrócił uwagę jeden z najwytrawniejszych jej znawców Tadeusz Kłak:

To prawda, że Czechowicz w swoich wierszach tworzył wizje arkadyjskie i łagodne pejzaże, wprowadzał czytelnika w świat dobry i nieomal rajski. Trzeba jednak pamiętać, że liryka Czechowicza ma strukturę dramatyczną, złożona jest z wewnętrznych napięć. Arkadia jest bowiem nieustannie zagrożona przez zagładę, zastępuje ją Apokalipsa.

Piosenka ze łzami już poprzez tytuł wzbudza zaniepokojenie, a czytana w całości przynosi nie poddane żadnym wątpliwościom stwierdzenie:

(...) kołysanki takt ostatni się

kończy

w straszliwych burz

gwałtowności (...)

sen sielski zmusza do szukania ucieczki, niezbędne okazują się słowa jakichś modlitw, zaklęć. O zagrożeniu mówi się w sposób jak najbardziej bezpośredni:

(...) chodziła Maria Panna między

gwiazdami

chłodziła Maria Panna dusz

cierpiących upalenie

a ja w gromie stoję północy się

boję (...)

Jako zapewniający łagodniejsze tony w poezji Czechowicza, znacznie częściej niż obraz Matki Niebieskiej, pojawia się postać matki ziemskiej. Jednemu z takich tekstów nadał poeta tytuł jednakowo, mając może na myśli zarówno często powracający w jego poezji motyw matki, jak też inne, towarzyszące mu obrazy, ujęte nieraz w te same nawet słowa, które znamy z innych jego tekstów.

(...) w ciszy przeczuć

u ciebie mateczko dzień ma oczy

krowie

wędrowcem w stepie człapie

zapóźniony wieczór

ranki w obłokach się czają

i znowu dzień je łowi

noce migocą snami grając

 

sieje się słodycz przez lniane sito

ty siejesz matczyna głowo

zawsze uśmiech ręką serdeczną wita

jasno biało brzozowo

 

z końca stołu z wagonu z pola

i bulwaru

gdziekolwiek oddycham

ciemnogrzywy chłopak

oczy me listy myśli jeden mają

popas

szepcą zaklęcie wieków wiecznych

wołają gwiazdę czarów

słowo jak słonecznik

m a t u s i u

Niepokój zupełnie zanika lub jest sprowadzony do minimum zwłaszcza w tych wierszach, których sytuację liryczną określa pejzaż kresowy. Występuje on w takich wierszach, jak przez kresy, westchnienie (skierowane do nazwanego „uroczym miasteczkiem Włodzimierza), prowincja noc, jeszcze pejzaż i in.

Osobliwością kreowanych przez Czechowicza pejzaży jest, m. in, ich polskość i uniwersalność zarazem. Nieodłącznym elementem kresowego pejzażu jest zazwyczaj jakiś kościół czy kościółek. Występuje także charakterystyczna poetyka, umuzycznienie frazy, pełniące czasem dodatkowe efekty, jak, powiedzmy, w wierszu prowincja noc, w którym nagromadzenie szeleszczących zgłosek pomaga odbiorcy wyobrazić, usłyszeć niejako szmer fal na Wilii:

wilia się łuszczy

pluszcze o brzeg

litwa ziemia puszczy

jak dobrze (...)

Wiersze przez kresy oraz jeszcze pejzaż łączy w dodatku motyw jazdy zaprzężonym koniem. W pierwszym, znowu mocno umuzycznionym przez wprowadzenie powtarzających się zgłosek, na przykład, czytamy:

monotonnie koń głowę unosi

grzywa spływa raz po raz rytmem

koła koła

zioła

 

terkocze senne półżycie

drożyną leśną łąkową

dołem dołem

polem

 

nad wieczorem o rżyska zawadza

księżyc ciemny czerwony

wołam

złoty kołacz

 

nic nie ma nawet snu tylko kół

skrzyp

mgława noc jawa rozlewna

wołam kołacz złoty

wołam koła dołem polem kołacz

złoty

jeszcze pejzaż jest tekstem bardziej skonkretyzowanym przez wzmiankę o białych wieżach kościoła słobódki, przez wskazanie kierunku jazdy, jaki stanowi przedświąteczny powrót do domu:

drogę wóz turkotem napoił

ptak to obleciał jasną pręgą

oplótł oplątał

na koński łeb i chomąto

wionęło żywicą z choin

gdzie Boża Męka

 

jedź

dom blisko

dom blisko już (...)

 

jedź

wielkanoc tuż tuż

kraszanka w barwie tych z

obrazka róż

za wodą ku rojstom spadła

Zmierzając za poetą w kierunku domu nie możemy ominąć Lublina, który jest uhonorowany niejednym wierszem. Utwory zdominowane przez motyw rodzinnego miasta złożyły się na osobny Poemat o mieście Lublinie, wydany w 1934 r. Stanowią go takie, m. in., teksty, jak Muzyka ulicy Złotej, Ulica Szeroka, Kościół Świętej Trójcy na Zamku, Cmentarz lubelski i in. Zawsze wrażliwy na melodie i wszelkie efekty akustyczne poeta zwraca uwagę przede wszystkim na takie miejsca i obiekty w mieście, z których donosi się muzyka, śpiew:

Z ulicy Dominikańskiej śpiew

chóru;

dziewczęta chwalą Marię.

Z Archidiakońskiej do wtóru

samotnych skrzypiec arie.

Tego rodzaju łagodne tony stale przeplatają się w poezji autora Starych kamieni z wersami wnoszącymi niepokój, sygnalizującymi oczekiwanie na jakieś zagrożenie, klęskę, katastrofę. Świat staje się coraz bardziej kruchy, niepewny. Nie przynosi terapii ani bajeczna sceneria, ani miłość, ona także jest zagrożona, jak w wierszu wieczorem, uwieńczonym znamienną i wiele zapowiadającą pointą:

dobrzy ludzie

błogosławcie zdarzenia które

przeszły

błogosławcie i te co przyjdą

W 1932 roku ukazuje się tomik poezji Czechowicza o bardzo znamiennym tytule ballada z tamtej strony. Tytułowy wiersz zbiorku jest napisany już z perspektywy bycia po tamtej stronie, czyli jest to spojrzenie na siebie umarłego. W latach trzydziestych nasilają się motywy katastroficzne w liryce Czechowicza, pojawia się coraz bardziej wyraźna wizja przyszłej zagłady. Zbliżający się kataklizm wojny i związane z nią przeczucia są ewokowane za pomocą bardzo różnych obrazów. Czasem wystarczą bardziej uniwersalne symbole. Taka sytuacja występuje w utworze, nie pierwszym w dorobku poety stylizowanym na ludowo, pieśń o niedobrej burzy:

Oj zaszumiały chmiele winogrady

ponuro ponuro

kiedy sypnęło lazurowym gradem

za górą (...)

Innym razem taka otoczka już jakby nie wystarcza. Kiedy czyta się wersy

(...) zniża się wieczór świata tego

nozdrza wietrzą czerwony udój (...),

ma się wrażenie, że słychać już głos poetów pokolenia wojennego, poetów Apokalipsy spełnionej, tych, którzy nie muszą być wizjonerami. Najstraszniejsze obrazy, przekraczające nieraz wszelkie oczekiwania, poda im sama rzeczywistość. Tadeusz Różewicz użyje przecież później bardzo podobnych obrazów i rekwizytów, utożsamiających sytuację człowieka na wojnie z sytuacją zwierzęcia: Przez sześć lat / buchał z nozdrza opar krwi.

Twórczość Czechowicza nie przekroczyła okresu XX-lecia międzywojennego, ogniowa kra dopadła go w 1939 jako jednego z pierwszych. Wątpliwe, że był na to przygotowany, bez względu na stałe niby oswajanie śmierci w swojej twórczości. Im mniej czasu zostawało, tym głębszą treścią chciało się wypełnić dni i godziny, których nigdy nie jesteśmy panami. W modlitwie żałobnej z ostatniego tomiku, nie tylko w swoim imieniu, zwracał się do Boga:

chcemy śpiewania gwiazd i raf

lasów pachnących bukiem

świergotu rybitw tnących staw

i dzwonów co jak bukiet

W innej epoce zapisane wersy nie tracą na aktualności także dzisiaj. Z niepokojem śledząc za decyzjami wielkich i sytych tej ziemi (Jan Kasprowicz), za nieprzepartą żądzą rozpętania kolejnej wojny, nie sposób nie powtarzać za poetą:

którego wzywam tak rzadko Panie

bolesny

skryty w firmamentu konchach

nim przyjdzie noc ostatnia

od żywota pustego bez muzyki bez

pieśni

chroń nas

I już zupełnie na zakończenie chciałoby się przytoczyć niezwykle trafną i poetycko sformułowaną opinię o poecie, wydaną przez poetę, czyli fragment wstępu Tadeusza Różewicza do jednego z wydanych po wojnie zbiorków Czechowicza:

„Czechowicz prawie nigdy nie „podnosi głosu”, można powiedzieć, że krzyczy swój dramat szeptem. Czechowicz z natury jest cichy, jest sielski. Jest jak jesienny deszcz, jak opadanie liści. Nie znaczy to, że jest niewidomy i głuchy. Czechowicz cały jest oczekiwaniem. Jest napięty jak krajobraz przed burzą. Cały jest w tym oczekiwaniu idącej burzy. Czeka na burzę, na grom, na błyskawicę. Czeka na śmierć, miłość, sławę...”

doc. dr Halina Turkiewicz

kierownik Katedry Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Wilnie

Wstecz