Na tropach bohaterów powieści Józefa Mackiewicza

Ogrodnik Łukaszewicz i jego potomkowie

„Szyi – szi – sziii – źżiii…! Łomot! – Pocisk runął w to właśnie miejsce i zasłonił go w strasznym huku, wulkanem torfu i kłakami darni! Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca 105-go Orenburskiego pułku piechoty, oraz sikorkę czarnogłówkę, którą strącił wybuchem z gałązki pobliskiej brzózki. Łukaszewiczowi odłamek nie strzaskał nawet czaszki; ledwo wyłamał nasadę nosa, wbił się przez lewe oko wprost w mózg i ostrymi kantami rozpalonego żelaza rozszarpał wszystko co było wewnątrz głowy. Łukaszewicz nie zdążył krzyknąć. Padając w trawę, ostatnim skurczem palców rozdusił żywą jeszcze biedronkę. Zginęli wszyscy. – Niech im wieczność lekką będzie! – I odlatywał już Anioł Stróż, zwolniony ze swego ziemskiego obowiązku… Gdyby jednak w ostatniej jeszcze chwili zdążył go Łukaszewicz przytrzymać za koniec szaty i krzyknąć: „Stój! Ale ja, powiedz, o Aniele Boży, cóż mam wspólnego z garścią owadów i jednym ptakiem?!” usłyszałby zapewne w odpowiedzi: „Prawie wszystko. Stworzeni zostaliście przez jednego Boga…” (…) – Co do Łukaszewicza, można by go nazwać „żołnierzem nieznanym na kolejce”. Boć przecie i autentyczny żołnierz nieznany, nad którym tli znicz uroczysty, był znany kiedyś. Tylko później zapomniany. – Umrę i ja, a któż będzie „znał”, że syn ogrodnika w domu mego ojca, nazywał się kiedyś Michał Łukaszewicz, który zginął w pierwszej potyczce pod Stallupönen? I cóż to kogo będzie obchodzić…” (Józef Mackiewicz „Sprawa pułkownika Miasojedowa”)

Syn „Zmartwychwstały…”

Nie, nie zginął naonczas, w pierwszej wojnie światowej, syn ogrodnika Michał Łukaszewicz. Miał na nią wyruszyć, był już nawet zmobilizowany, dostał „pawiestkę”, ale w ostatniej chwili jego młodszy brat Józef podjął bohaterską decyzję, by brata zamienić. Michał był już mężem i ojcem, Józef kawalerem. Przeto – zginąć „razem z setkami komarów, dwiema myszami polnymi, dwiema glistami i tuzinem czarnych żuczków” powinien byłby (teoretycznie) Józef, syn Edwarda Łukaszewicza, ogrodnika zatrudnionego w wileńskim domu państwa Mackiewiczów przy ul. Witebskiej róg Białostockiej. Ale nie zginął. Nie zginął i Michał, starszy brat Józefa, który jednak później, mimo „braterskiej zamiany” został na front powołany. Podobno Józef służył w pierwszej armii pod wodzą generała Rennenkampfa, Michał – w drugiej armii pod wodzą generała Samsonowa. Obydwie armie rosyjskie miały się później połączyć i wyprzeć Niemców za Wisłę. Ta operacja, zwana wschodnio-pruską skończyła się dla Rosjan klęską. Bracia Łukaszewiczowie, Józef i Michał dostali się do niewoli niemieckiej. Wrócili potem do Wilna zdrowi, żywi i cali. Z tym, że Józef długo z wojny nie wracał. Był już nawet przez rodzinę szczerze opłakany, w myślach i w sercu pogrzebany, jak nagle jednego pięknego dnia stanął w progu ich wileńskiego domu przy Kociej… Okazało się, że Józef zdążył „wskoczyć” do świeżo sformowanego I Polskiego Korpusu pod wodzą generała Dowbór-Muśnickiego i walczył dzielnie z bolszewikami.

Józef – pod wodzą Dowbór-Muśnickiego

W tym samym I Korpusie walczył inny bohater powieści Józefa Mackiewicza („Lewa wolna”) – Wilmont, syn aptekarza z litewskiego Szadowa:

„Wilmont (…) wrócił do domu z dalekiego Bobrujska dopiero przed kilku dniami. Był podczas wojny w wojsku rosyjskim, a w końcu 1917 przeszedł do nowo sformowanego I-go Korpusu Polskiego, generała Dowbór-Muśnickiego. Walczył z bolszewikami w Mińszczyźnie. Ale gdy Niemcy ruszyli naprzód i zajęli tamte tereny, zażądali od Dowbora rozwiązania korpusu. W maju 1918 stanął układ; korpus został rozbrojony, a wszyscy żołnierze i oficerowie otrzymali prawo zachowania pełnego munduru i powrotu do domu”.

Zachował się do dziś, Anno Domini 2003, w wileńskim domu Apolonii i Piotra Łukaszewiczów, córki i syna Józefa Łukaszewicza (a wnuków ogrodnika Edwarda) dokument z 1918 roku następującej treści:

I-szy Polski Korpus, szeregowiec 10 Pułku Strzelców Polskich Łukaszewicz Józef ma prawo noszenia ustalonego rozkazem do Korpusu Nr 267 z dnia 12-go Czerwca 1918 roku znaku za Nr 3842 jako należący do składu Korpusu przed dniem 11-go Marca 1918 roku i uczestniczący w walkach za Niepodległość Polski i Wolność Polskiego Narodu.

Tw. Bobrujsk,

dnia 28 Czerwca 1918 r.

„Znak” ów to krzyż stalowy oksydowany, tarcza i miecze srebrne; Nr krzyża 3842. Krzyż – jako rodzinna relikwia zachował się także w domu rodzeństwa Apolonii i Piotra Łukaszewiczów. Zachowały się też liczne stare zdjęcia. Dokładniej, część z nich tylko ocalała, bowiem większość Józef Łukaszewicz, po wejściu Sowietów do Wilna, w obawie przed represjami, zapakował do skrzyni i zakopał do ziemi, nie odnalazł już potem ich nigdy.

Jednej z tych fotografii Józef Łukaszewicz jednak nie zakopał. Ma ona „znamiona” po trosze „konspiracyjne”. Przy stoliku półkolem siedzi grupa mężczyzn w liczbie 8. Wszyscy w cywilu i niemal wszyscy, z wyjątkiem jednego (siedzi pośrodku), w garniturach. U dwóch–trzech (?) panów w klapach widnieją odznaki – „znaki”. Nie ma wątpliwości, że są to krzyże dowborczyków. Ani Apolonia, ani Piotr Łukaszewiczowie nie potrafią dziś tych mężczyzn zidentyfikować. Z wyjątkiem jednego – pierwszego z prawej: to ich ojciec, Józef Łukaszewicz. Na odwrocie fotografii widnieje siedem autografów uczestników spotkania, złożonych właścicielowi zdjęcia – Józefowi Łukaszewiczowi, towarzyszowi broni w bojach polsko-bolszewickich 1918 roku pod wodzą Dowbór-Muśnickiego. Nie wszystkie nazwiska (autografy) na odwrocie fotografii są czytelne, niektóre jednak można odcyfrować: W. Pliszkowski (alias Pluszkowski), St. Jankowski, Sipowicz (alias Lipowicz), Ossowski (Ostrowski?)… Zdjęcie niewątpliwie wykonane w 1938 roku – w 20 rocznicę walk z bolszewikami w Mińszczyźnie. Wtedy to, w 1938 zostało zawiązane w Warszawie Stowarzyszenie Dowborczyków „Ku chwale Ojczyzny” - z oddziałem w Wilnie. Czego świadectwem zachowana legitymacja wydana Józefowi Łukaszewiczowi (z jego podobizną). Legitymacja Nr 10, wydana 12 kwietnia 1938 r. za podpisem prezesa Ostrowskiego, generała brygady w stanie spoczynku. I to najprawdopodobniej on, generał Ostrowski widnieje na zdjęciu – z piórem w ręce (pośrodku) – przy stoliku, na którym leżą pieczątki i legitymacje...

Riadowoj carskiej armii

Zanim Józef trafił na wojnę rosyjsko-niemiecką (zamiast brata Michała), a potem do I Polskiego Korpusu formowanego w Bobrujsku, służył wcześniej jako szeregowy w rosyjskiej armii carskiej w dalekim Taszkiencie, skąd przysłał do Wilna ojcu, Edwardowi Łukaszewiczowi swoją podobiznę z nadpisem na odwrocie: Na pamiątkę ojcu od syna Józefa, 1912 rok, wrzesień, Taszkient.

Poziómnik dziadka Edwarda

Nie, nie zginęli wtedy na wojnie – ani Józef, ani Michał – mówi dziś córka Józefa, wnuczka Edwarda, Apolonia Łukaszewicz. Na wojnie rusko-niemieckiej Józef życie zawdzięczał swemu koniowi. Żadnej dziewczyny tak chyba nie kochał jak tego konia. I wzajemnie – nie raz i nie trzy koń mu życie ratował... Ożenił się Józef późno, w wieku 32 lat. Został ojcem trzech córek i jednego syna. Felicja, Apolonia, Jadwiga, Piotr... Felicja, zamężna Łatkowska już nie żyje. Jej synowie, Waldemar i Gerard Łatkowscy są członkami „Kapeli Wileńskiej”. W ogóle, muzykowanie w ich rodzinie ma długoletnią tradycję. Wszystkie trzy siostry – Felicja, Apolonia i Jadwiga śpiewały w zespole „Wilia”. Jadwiga śpiewa obecnie w chórze kościelnym w Ostrej Bramie, zamężna Wojtkiewiczowa, żona słynnego w polskim środowisku wileńskim „Wujka Mańka”. Brat Piotr, najmłodszy z nich wszystkich, jest faktycznym jej, Apolonii, troskliwym opiekunem.

Rodzinna fotografia z 1912

Apolonia mieszka z bratem razem pod wspólnym dachem, „na Szeszkince”. Dzieciństwo – jej, jak też ojca – Józefa upłynęło w atmosferze rodzinnego ciepła. Dom dziadka, Edwarda Łukaszewicza przy ulicy Kociej, w pobliżu Witebskiej i Białostockiej doskonale pamięta. Dziadka osobiście nie znała, urodziła się dziewięć lat po jego śmierci. Ale w domu często o nim się mówiło, wspominało. Kochał ptaki, koty, był znanym zielarzem i świetnym gawędziarzem. Herbaty, przyrządzone według jego recepty, do dzisiaj w domu się pija, zwłaszcza „poziómnik” – mieszanka poziomek z rumiankiem.

Zachował się portret rodzinny z tamtych czasów, fotografia wykonana w Wilnie w atelier Boutkovsky: dziadek Edward Łukaszewicz w otoczeniu swoich najbliższych – żony, synów, córki, wnuków. I właśnie na tym zdjęciu wyraźnie widać, jak dziadek z pietyzmem trzyma w ręku, niczym wiązankę kosztownych kwiatów, jakieś zioła, ziółka świeżo zerwane, i jak tuż „przed zrobieniem odmalunku” powtykał także te „ziołka” do rąk pozującym do zdjęcia członkom rodziny. Fotografia wykonana w 1912 roku, kiedy właśnie jego syn Józef pełnił służbę w wojsku rosyjskim w Taszkiencie. Celowo „na fotografii” miejsce „zrobiono” dla nieobecnego Józefa obok jego braci Piotra i Michała. To puste miejsce miało wskazywać na „obecność” nieobecnego Józefa. Podobnie stawia się w domach wileńskich na stole „jeszcze jedno nakrycie” dla kogoś bliskiego i nieobecnego na Wigilii...

Piotr Łukaszewicz miał syna Władysława i trzy córki – Janinę, Reginę i Helenę. Władysław Łukaszewicz był w Armii Krajowej, pseudonim „Barabasz”, poległ śmiercią bohaterską w 1944 roku, miał niewiele ponad dwadzieścia lat, pochowany na Rossie, w pobliżu płyty z Sercem Marszałka... Córki Piotra – Helena, Janina, Regina wyjechały do Polski. Regina zmarła młodo, przy porodzie. W Warszawie mieszka jej córka Ania.

Michał Łukaszewicz (ten, którego pod piórem Józefa Mackiewicza pocisk „zabił” w pierwszej światowej) miał ośmioro dzieci – z pierwszego i drugiego małżeństwa. Z pierwszego miał dzieci troje: Antoniego, Edwarda i Michalinę. Z drugiego – pięcioro: Konstantego, Michała, Józefa, Julię i Marię. Konstanty służył w Armii Andersa, walczył pod Monte Cassino. Drugi syn Michała, Józef miał w Wilnie trzech synów bliźniaków: Andrzeja, Józefa i Władysława.

Żydowska rodzina Bijomana Fajna

Po wojnie rozsypała się liczna rodzina Łukaszewiczów – uciekali do Polski przed sowieckim reżimem. Osiedli w Bydgoszczy, Poznaniu, Olsztynie... Takoż i kuzynki i ich dzieci. Niektóre z nich znalazły się gdzieś hen, za Oceanem... Jeden z tych stryjecznych Łukaszewiczów – Michał, syn Konstantego, rocznik 1948 urodził się w Szczecinie, mieszka w Warszawie, jest pisarzem – poetą i prozaikiem. Jego syn Paweł studiuje w Warszawie prawo. Józef Łukaszewicz (ten, który zamiast brata Michała na pierwszą światową poszedł) zaprzysiągł się przed samym sobą i całą armią Aniołów Stróżów, że z Wilna nigdy nigdzie się nie ruszy. Że Ostrej Bramy i Tej, która w niej świeci, przenigdy dla innych miast nie opuści. Dziwili się wszyscy tej jego stanowczej decyzji, bo w dzieciństwie i wczesnej młodości Józef zbytnią pobożnością nie grzeszył. Podobno jego matka chrzestna „upatrzyła sobie Józia Łukaszewicza na księdza”, ale kiedy pewnego razu spod jej opieki z kościoła ojców Bonifratrów uciekł, pokiwała z powątpiewaniem głową. Widać już sam Pan Bóg tak zarządził, by Józio Łukaszewicz nie mieszał się do spraw na niebie, ale ziemskich pilnował. Jakoż – pilnował. Na wojnę szedł, na tę pierwszą – za brata Michała, jak na wesele, acz i z konieczności na nią poszedł. No a potem – pod wodzą Dowbór-Muśnickiego – z jeszcze większą brawurą, bo walczył po stronie polskiej. W czasie drugiej światowej ani chwili Józef się nie zawahał, by udzielić pomocy zaprzyjaźnionej żydowskiej rodzinie. Siedmioro ich było – rodzina Bijomana Fajna, najmłodszym był dwuletni Szymek – w worku go przemycali. Ukrywał ich Józef Łukaszewicz w swoim domu przy ulicy Kociej. Podobno wszyscy szczęśliwie przedostali się później do Izraela. Po wojnie czekał Józef na jakieś od nich wiadomości. Niestety... Szkoda – wzdychał. Bijoman Fajn był jego uczniem.

Józef Łukaszewicz miał złote ręce i bystry umysł. Lubił stolarkę, majsterkowanie, miał pracownię przy Uniwersytecie Wileńskim, szkolił w tym kierunku młodych adeptów, ponadto – był ławnikiem. I tak jak jego ojciec, Edward Łukaszewicz, kochał psy, ptaki, konie, w ogóle - przyrodę. A najwięcej kochał wolność. O nią to walczył dzielnie także w latach drugiej światowej, służył w pułku Dowbór-Muśnickiego. Urodził się Józef Łukaszewicz w 1888, zmarł w 1963, pochowany na Cmentarzu Bernardyńskim.

Wierny pies

Na Cmentarzu Bernardyńskim spoczął też ojciec Józefa, Piotra, Michała, Marii i Julii, ogrodnik u państwa Mackiewiczów – Edward Łukaszewicz. Zmarł w 1917, nie doczekawszy powrotu z wojny „zaginionego” Józia...

Edward Łukaszewicz był człowiekiem niezwykle ciekawym. Jego wnuczka w prostej linii, Apolonia Łukaszewicz, po trosze dziś się zamartwia istotnym, jak mówi, problemem – dlaczego w dzieciństwie i młodości tak mało u ojca, Józefa Łukaszewicza, o dziadka pytała? Pozostały jedynie strzępki wspomnień rodzinnych bądź opowieści zasłyszane „z drugiego języka”.

Edward Łukaszewicz urodził się w 1835 roku. Żonaty był dwukrotnie – z Michaliną – szlachcianką i Anną. Z Michaliną miał dzieci. Kochał nie tylko dzieci własne, ale i wszystkie z sąsiedztwa, a już w szczególności synów i córkę państwa Marii i Antoniego Mackiewiczów. Oczkiem w głowie było to najmłodsze – Józio Mackiewicz. Osobliwym przedmiotem jego miłości i troski były także psy i koty. Jeden z tych psów zapisał się w pamięci rodzinnej jako „pies ostrobramski”. A było tak. Wybrał się pewnego razu Edward Łukaszewicz na Mszę świętą do Ostrej Bramy z teczką, bo po Mszy miał w mieście załatwić jakąś sprawę. Psy, oczywiście, pozostały w domu. Aliści jeden z nich, który nigdy ogrodnika nie opuszczał, biegł oto teraz za nim trop w trop i wcisnął się za swym panem do kościoła. Wyprosić psa z przybytku bożego nie dało rady. Ilekroć Łukaszewicz wyprowadzał go na ulicę, pies wracał z powrotem – ku uciesze zgromadzonych wiernych. Edward Łukaszewicz był człowiekiem głęboko religijnym, Mszy świętej nigdy nie opuszczał. A tu wychodziło tak, że z powodu psiej wierności musiałby zrezygnować z nabożeństwa. Ani psa ofuknąć, ani nogą w miejscu świętym tupnąć. Wtedy, „chociaż to i nieładnie, bo wszak w kościele”, postanowił psa przechytrzyć. Po raz piąty bodaj wyprowadził go z kościoła na ulicę i położył przed nim na chodniku teczkę – z surowym nakazem jej pilnowania. Modlił się Łukaszewicz długo i szczerze, i tak się zamodlił, iż wyszedł z kościoła nie przez – jak wszedł – główne drzwi, ale bocznym wyjściem. Zatopiony w swych myślach wrócił do domu, gdzie zaczął układać swoje „poezyje” (bo trzeba tu jeszcze nadmienić, że i wierszopisem Edward Łukaszewicz był). I tak mu się pięknie w duszy i w myślach rymowało, że całkiem zapomniał o psie i teczce. A kiedy przypomniał, zmrok już zapadał. Duchem poleciał stary ogrodnik pod Ostrą Bramę: pies warował przy teczce...

Ojciec i synowie

Edward Łukaszewicz wódki nie pił, papierosów nie palił, knajp, szynków, restauracji unikał jak ognia. Pewnego razu na wiadomość, iż jego synowie – Piotr i Michał – bezczynnie spędzają czas w knajpie i trwonią pieniądze, chwycił swą laseczkę, wpadł z furią do knajpy i synów stamtąd pogonił. Dorośli już byli, samodzielni, a przecież – ani jednym słowem nie okazali ojcu sprzeciwu...

Edward Łukaszewicz był człowiekiem niezwykle pracowitym, ruchliwym, o niespożytej energii. Zeszedł z tego świata w wieku 82 lat, i żyłby dłużej, gdyby nie dotknęła go epidemia – zmarł z tyfusu. Z tyfusu zmarła też jego ukochana wnuczka Michalina...

Syn Edwarda, Michał Łukaszewicz (ten, który w „Sprawie pułkownika Miasojedowa” „poległ” w I światowej), był kapitanem polskiej policji.

Józef Łukaszewicz, najmłodszy syn Edwarda (ojciec Felicji, Apolonii, Jadwigi i Piotra) w pamięci dzieci pozostał jako człowiek niezwykle miły, delikatny, gościnny. Nigdy nie uniósł się gniewem, nigdy nikt nie słyszał, by wypsnęło mu się jakieś nieprzyzwoite słowo, by klął kogoś czy łajał. Nie udało się wykierować go na księdza, ale przecież w Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego szczerze wierzył. Z kościoła ojców Bonifratrów uciekł, ale w Ostrej Bramie, będąc jeszcze dzieckiem chętnie do Mszy świętej służył razem z... Felkiem Dzierżyńskim. Felek, według wspomnień Józefa Łukaszewicza, był chłopcem wyjątkowo pobożnym, dobrze ułożonym. Podobnie jak jego ojciec, Edward Łukaszewicz, Józef uwielbiał psy. Mnóstwo psów było w ich domu przy Kociej, a jeden z nich, z tych ostatnich, pojechał potem na nowe mieszkanie „na Szeszkince”...

Nie zrealizowane spotkanie z Inką Mackiewiczówną

Różnie w tak licznej rodzinie układały się ludzkie losy. Chociażby i ta historia z Michałem Łukaszewiczem. I pomyśleć tylko, że ten Józio Mackiewicz, o którym Apolonia Łukaszewicz coś tam w dzieciństwie słyszała, mnóstwo książek napisał, a w jednej z nich – wspomniał o jej dziadku i stryju. Pomyliło mu się z tą „śmiercią” stryja Michała, ale tak czy owak chciałaby tę książkę mieć na własność. „Sprawy pułkownika Miasojedowa” nie czytała, w ogóle nie wiedziała o tym, że jest taka powieść. W Anglii wydana? Już dawno? W 1962 roku? Trudna do zdobycia? Jaka szkoda...

Ach, gdyby wtedy, w Warszawie spotkała się z tą panią... Chwileczkę, jak jej było na imę? Ina! Ina Orłoś! Dziś dopiero się dowiaduje, że to rodzona siostra słynnych pisarzy, braci Stanisława i Józefa Mackiewiczów – Seweryna Mackiewiczówna, Inką w czasach dziadka zwana. Ina Orłoś wspomnienia napisała? Z tamtych lat, z dzieciństwa? O jej, Apolonii dziadku, Edwardzie Łukaszewiczu – bardzo ciepło, serdecznie?

...Który to był rok, wtedy, w Warszawie? Bodaj1968... Miały z sobą się spotkać... Niestety... Ona, Apolonia Łukaszewicz, była naonczas po ciężkiej operacji, po śmierci klinicznej. Po prostu nie miała sił na to spotkanie. I już sam fakt, że trafiła do Warszawy i że w ręce tak wspaniałego lekarza i człowieka! Gdzież jej tam wtedy do spotkań towarzyskich było! Żeby jednak wiedziała, że to ta sama Inka, że Mackiewiczówna, z tamtego dawnego Wilna, z domu przy Witebskiej... Wypadło tak, że w Warszawie rozmawiały z sobą jedynie przez telefon. 35 lat od tamtej pory minęło. Do dziś zachowała adres tej „pani Iny Orłoś” i numer telefonu, Warszawa, ulica Bachmacka... Ach, gdyby nie ta jej choroba, kalectwo, gdyby to chociaż w Wilnie do tego spotkania dojść wtedy mogło... Nie żyje już chyba Inka – Seweryna Mackiewiczówna, rocznik 1900, zamężna Orłosiowa...

Gdyby nie doktor Włodzimierz Bryll...

Apolonia Łukaszewicz jest od dzieciństwa dotknięta poważną chorobą. Dziesiątki długich lat... Gościec... Ma I grupę inwalidzką, z ogromnym wysiłkiem porusza się po mieszkaniu. Ale chorobie się nie poddaje. Maluje. Jej obrazy (akwarele, głównie pejzaże) zdobią ściany mieszkania. Dzierga – szydełkiem i na drutach. Serwetki, bieżniki, sweter dla brata... Gotuje obiady... Dwa razy w tygodniu, regularnie, odwiedza ją siostra Jadwiga, pomaga wtedy w pracach domowych, a i smutne myśli potrafi rozproszyć, acz i ona, Jadwiga, ma swoje rodzinne problemy, głównie zdrowotne... No i przede wszystkim Piotr, brat. Gdyby nie on – nie wyobraża sobie, jakby w ogóle żyła. Piotr jest już u progu wieku emerytalnego, ale jeszcze pracuje. I tak życie się toczy...

Dwukrotnie przeżyła śmierć kliniczną. Ten lekarz z Warszawy wyrwał ją ze szponów śmierci. Jak to i kiedy było? Lata sześćdziesiąte ubiegłego, XX wieku... Przeczytała w gazecie, że w Warszawie został otwarty Instytut Reumatologii. Napisała – z Wilna... że jest beznadziejnie chora, że chciałaby do tego Instytutu się dostać. Nie znała nawet adresu tej placówki. List zaadresowała po prostu: Warszawa, Instytut Reumatologii, Polska. Po dwóch tygodniach otrzymała odpowiedź: proszę przyjechać... Odpisał osobiście sam dyrektor Instytutu. Zakotłowało się w rodzinie Łukaszewiczów, w pilnym trybie wysyłano listy do Polski, telefonowano do kuzynów z prośbą, by ci przysłali zaproszenie. Potem była bieganina po różnych urzędach – uprawdomach, owirach. Udało się. Dostała zagranpasport, razreszenije. Potem trwały narady rodzinne, co w prezencie dla pana dyrektora tego Instytutu kupić. Uradzono, że najlepiej będzie zamówić u dobrego artysty obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej inkrustowany bursztynem. Kiedy do Warszawy przyjechała i weszła do Instytutu, zamarła z wrażenia i zakłopotania. Z gabinetu wybiegł na jej spotkanie pan dyrektor i pan doktor w jednej osobie, i już w progu pochwycił ją w ramiona. „No nareszcie moja kochana wilnianka przyjechała!” – wykrzyknął rozpromieniony. Łzy z radości i ze zmieszania puściły jej się z oczu. A zmieszała się bardzo, gdy on bez dłuższych ceregieli jej się przedstawił: że jest przedwojennym wileńskim Żydem. A ja do pana dyrektora-doktora przyjechałam z Matką Boską Ostrobramską! – wypaliła mu jednym tchem. I co pan z tym obrazem teraz zrobi? Raz jeszcze ją objął i pocieszył, ubawiony i uradowany: „Ależ bardzo dziękuję! Ten obraz – to symbol naszego Wilna! Niechaj tu zawiśnie, w moim gabinecie...” Zajął się nią niezwykle troskliwie, faktycznie uratował jej życie. Nazywał się Włodzimierz Bryll. Do dzisiaj Apolonia Łukaszewicz żyje w przekonaniu, że to wszystko stało się za Jej, Przenajświętszej Panny Ostrobramskiej sprawą.

Zawstydzony Anioł Stróż

Życie... Zdarzało się, że już-już jej Anioł Stróż miał ją opuścić, odlecieć, ale akurat wtedy właśnie przypominała sobie, że oto w tej chwili ma jakieś ważne do załatwienia sprawy. Tak też było w przededniu Świąt Bożonarodzeniowych 2002 roku. Stój! – mówiła do swego Anioła, ja muszę przygotować dla rodzeństwa wigilię. I zawstydzony Anioł zakasał rękawy i jął się jej czynnie pomagać w czyszczeniu ryby, w przecieraniu maku, z czego powstać miała „podsyta”. A i wcześniej w ubiegłych latach działo się podobnie: zamiast umierać, malowała pocztówki, przeważnie świąteczne, okolicznościowe.

Im więcej lat przybywa, tym człowiek coraz chętniej wybiega myślami do swego dzieciństwa. Puszystość, przytulność, serdeczność, szczere uśmiechy najdroższych osób... A potem – szkoła... Ze szkoły Pola Łukaszewiczówna nie wyniosła dobrych wspomnień. Atakowały ją początki choroby. W oczach swych rówieśników była „inna”, dokuczano jej, śmiano się... Od wczesnego więc dzieciństwa starała się stronić od „stada”. Ale to właśnie dzięki tej „osobności” dane jej było poznać inny świat – malarstwo... Malowała już od dzieciństwa. Była ponadto uzdolniona muzycznie. Zamierzała kształcić się w konserwatorium. Niestety, te wszystkie plany pokrzyżowała choroba.

Dzisiaj... Wspomina często ten ich dom przy Kociej w okolicach Rossy, dom dziadka i rodziców. Obok Kociej była ulica Marcowa. Ktoś, jakiś urzędnik z nazwą tych ulic wpadł na dowcipny pomysł, bo rzeczywiście, już nawet w chłodnym lutym – koty tam marcowały od wczesnego świtu.

Jak to dziwnie schodzą się, rozchodzą, krzyżują ludzkie losy... Nie może odżałować, że nie spotkała się wtedy w Warszawie z Inką Mackiewiczówną-Orłosiową...

Galeria osób bliskich i najbliższych

Kto mieszkał później w domu Mackiewiczów, przy ulicy Witebskiej róg Białostockiej? Mieszkańców tego domu Apolonia Łukaszewicz pamięta jak przez mgłę. Ale jednego z nich zapamiętała szczególnie – był to ksiądz Adolf Trusewicz. Potem przeniósł się do podwileńskiej Suderwy, gdzie był długoletnim księdzem proboszczem. Z księdzem Adolfem Łukaszewiczowie się przyjaźnili. W Wilnie – jako bliscy sąsiedzi. A później – składali mu częste wizyty w Suderwie, witał ich zawsze z serdeczną radością. Potem ksiądz Adolf przeniósł się do Krakowa, tam przed paroma laty żywot swój zakończył.

Rodzice Stanisława (Cata), Józefa i Seweryny Mackiewiczów, państwo Maria i Antoni Mackiewiczowie zmarli w Wilnie, spoczęli na Rossie... Czy Stanisław (Cat) i jego brat Józef, już jako dziennikarze przedwojennego wileńskiego „Słowa” mieli jakiś kontakt z jej ojcem, Józefem Łukaszewiczem? – tego nie pamięta, nie wie. Była naonczas dzieckiem, urodziła się w 1926 roku. Sądzi jednak, że chyba tych kontaktów nie było, czego dowodem ta „śmierć” w pierwszej wojnie światowej jej stryja Michała. No, „ładnie” stryjcia pisarz, ich dawny sąsiad na tamten świat wyprawił! Ni to płakać, ni to śmiać się... Bo żył sobie stryjcio Michał jeszcze długo, spłodziwszy ośmioro dzieci. A z tym jego potomstwem to także różne dzieje się działy. Chociażby z synem Konstantym – z tym, który walczył pod Monte Cassino i – też uważano już w rodzinie, że zginął, że poległ na włoskiej ziemi. W Warszawie miał narzeczoną, Stanisławę z Erdmannów. Długo czekała na jego powrót, aż w końcu nie doczekawszy ukochanego i serdecznie go opłakawszy postanowiła wyjść za mąż za innego. Już wesele było przygotowane, goście sproszeni, jak nagle Konstanty wrócił. Niemal spod samego ołtarza uciekła panna Stasia Erdmannówna w objęcia Kostka Łukaszewicza. Właśnie z tego związku małżeńskiego urodził się w 1948 Michał Łukaszewicz, obecnie polski pisarz i poeta. Niestety, szczęście rodzinne Konstantego i Stanisławy nie trwało długo. Zmarła nagle i niespodziewanie, osierociwszy siedmioletniego syna.

Wilno, cmentarz Rossa... Tu, mimo straszliwych wysiłków, bólu fizycznego, stara się być w miarę często. Ciepłą, serdeczną myślą wybiega wtedy ku kuzynowi Władkowi, synowi stryja Piotra. Władysław Łukaszewicz, „Barabasz”, akowiec... Ktoś mu zawsze na nagrobku składa świeże kwiaty – nie tylko z okazji obchodów świąt oficjalnych, narodowych, ale i w dniach powszednich. Któż to mógłby być? Może ktoś, kto „Barabasza” znał osobiście, razem z nim walczył?

Groby rodzinne na Cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie. Ich, Apolonii, Jadwigi i Piotra siostra – Felicja ostatnio tu spoczęła... Całe pokolenia Łukaszewiczów tu leżą. Dobrze, że chociaż jakieś pamiątki po nich przetrwały. Jak chociażby i ten portret rodzinny z 1912 roku. Jakiś dziwny, nieokreślony smutek maluje się na ich twarzach. Ta piękna kobieta z lewej, to jej ciotka, siostra Józefa, Piotra i Michała, córka Edwarda Łukaszewicza – Maria Łukaszewiczówna, I voto Iwanowska, II voto Rodziewiczowa. Bardzo młodo, po pierwszym mężu owdowiała. Murarzem był, miał wypadek w pracy, zabił się. Obok niej – córka Stasia – a przy niej ich kochany dziadek, Edward Łukaszewicz z żoną (drugą) Anną, a obok niej – Kazimiera, żona Michała, z małym synkiem Michałkiem – to właśnie on zginie później w Katyniu. Obok Anny z Michałkiem – Michalina, córka Michała z pierwszego małżeństwa – ta, która w dzieciństwie umrze z tyfusu; przy niej – Konstanty, syn Michała, ten, który będzie później walczył pod Monte Cassino…

A ci dwaj chłopcy (siedzą w pierwszym rzędzie), jednakowo ubrani, to także synowie Michała – Antoni i Edward. Antoni zmarł niedawno, przed trzema laty. Mieszkał w Bydgoszczy. Zmarł też jego syn Jerzy. W Bydgoszczy żyją dwie córki Antoniego – Bożena i Barbara. Edward trwał w kawalerstwie, zginął w drugiej światowej. A ta dziewczynka pośrodku, to córka Marii z pierwszego małżeństwa – Pola Iwanowska, później zamężna Jasutowicz. Wspaniałą była dziewczyną, mądrą, dobrą i wrażliwą. W Wilnie prowadziła księgarnię św. Wojciecha. Była kobietą piękną i nieszczęśliwą w małżeństwie. Ach, ten Janek Jasutowicz, chłopiec jak książę z bajki, prześliczny, zgrabny, a jak wspaniale tańczy! – mówiły wszystkie dziewczyny z jej otoczenia. Ach, to będzie mój mąż! – wzdychała każda z osobna. A nie – właśnie mój! – oznajmiła pewnego dnia zdumionym koleżankom, skromna, trochę nieśmiała, „pastelowa blondynka” – Pola, Apolonia Iwanowska. Zakipiała w niej nagle gorąca krew Łukaszewiczów. Może z przekory, ale chyba raczej z miłości wyszła za niego – ku zdziwieniu i przerażeniu rodziny. Bo Jan Jasutowicz szewcem był i często – gęsto popadał w szewskie pasje i nałogi. Pił może z nawyku, a może i z rozpaczy, bo mu się ciągle wydawało, że żonę ma zbyt ładną, że ktoś mu ją lada dzień odbierze. Żyła z nim podszyta chronicznym strachem, lada dzień mógł ją zabić – z miłości, z zazdrości… Zachowało się w zbiorach rodzinnych Łukaszewiczów zdjęcie księgarni św. Wojciecha, jej wystrój. Właścicielkę tej placówki – piękną, pogodną panią Apolonię Jasutowicz ten i ów ze starych wilnian jeszcze pamięta… Pola miała dwoje dzieci. W Olsztynie żyje jej córka Danuta. Syn Zbigniew zmarł na zawał serca… A ci dwaj eleganccy panowie na zdjęciu u góry – to bracia Piotr i Michał Łukaszewiczowie.

Michał Łukaszewicz urodził się w Wilnie w 1875, zmarł w 1943 – w Wilnie, pochowany na Cmentarzu Bernardyńskim. Jego wnukowie, trzech bliźniaków, urodzonych w Wilnie 9 marca 1940, mieszkają w Polsce: Andrzej i Józef w Bydgoszczy, Władysław w Poznaniu.

Młodszy brat Michała, Piotr Łukaszewicz urodził się w Wilnie w 1877, zmarł w Wilnie w 1935 – pochowany na Cmentarzu Bernardyńskim. Jego syn, Władek – „Barabasz” walczący w polskim podziemiu, przeżyje ojca o 9 lat (śmierć na polu walki poniósł w 1944). Trzy córki Piotra – Janina, Regina, Helena zmarły w Polsce. Wnuczka Piotra Anna, córka Reginy, mieszka w Warszawie.

Jak to z tym dziadkiem naprawdę było?

…Z tych wszystkich Łukaszewiczów najdłużej żył ich dziadek, Edward – ogrodnik u państwa Mackiewiczów. Wnuk Edwarda w prostej linii, Piotr Łukaszewicz (rocznik 1940) jest dziś „tym fragmentem” o stryju wstrząśnięty. Pal sześć z tym Józiem Mackiewiczem, że stryjowi Michałowi głowę tak hadko publicznie roztrzaskał – mówi ochłonąwszy nieco po lekturze (w lutym 2003) „Sprawy pułkownika Miasojedowa”, ale czyżby on (Mackiewicz) nigdzie więcej, w żadnej ze swych powieści o dziadku Edwardzie nie wspomniał? Skąd więc te zasłyszane wiadomości, że Edward Łukaszewicz był uczestnikiem powstania 1863? Skąd te szczegóły – że dzieciom państwa Mackiewiczów organizował przeróżne zabawy, że one go kochały i podziwiały i że ten – najmłodszy – Józio Mackiewicz był przez jego, Piotra dziadka, uwielbiany? Prawda to, czy wytwór pisarskiej fantazji, wyobraźni? On, Piotr Łukaszewicz chciałby to wiedzieć na pewno, na mur! Dziadek! Gdzieś tam, latami w podświadomości „zamieszkały”, stał się mu obecnie postacią żywą, z rzeczywistości wyjętą, niejako jego „drugim ja”, sobowtórem duchowym…

Odmłodzony stary ogrodnik…

„Bardzo szybko w odczuciu trojga rodzeństwa Wilno stało się (na resztę życia, niezależnie od późniejszych losów) ukochanym miastem rodzinnym. Tymczasem najwięcej radości z przenosin czerpały młodsze dzieci, nie okaleczone przedwczesną „dojrzałością”. Wileńskie mieszkanie dawało bowiem większą możliwość zabaw ruchowych i „odkryć”, przede wszystkim dzięki wyposażeniu w spory ogród i dzięki obecności oryginała-ogrodnika, niejakiego Edwarda Łukaszewicza, zaściankowego szlachcica, mężczyzny w wieku 61 lat (sic!), byłego powstańca (w roku 1863 miał lat 17) (sic!), który celował w sztuce objaśniania snów oraz cytowania przysłów na każdą okazję i w układaniu rymów – przybywającą z Petersburga rodzinę Mackiewiczów powitał w progu wierszowaną przemową. Był człowiekiem łagodnym i spokojnym, wyróżniającym się głęboką ludową religijnością i zamiłowaniem dla zwierząt. Z dzieci swoich „państwa” ulubił szczególnie młodszego Józia, odnajdując w chłopcu bliski swojej własnej pasji zamiłowanie dla świata zwierząt i zainteresowania przyrodnicze. Zwykł nazywać Józefa „św. Franciszkiem, do którego idą wszystkie ptaszki”, bowiem chłopiec chwytał i skupował ptaki jesienią, przez zimę hodował je w ogromnej klatce, mieszczącej czasem nawet kilkanaście okazów, po to tylko, by na wiosnę wszystkie uwalniać (...) Ogrodnik spędzał z młodszymi dziećmi sporo czasu, organizował też niektóre zabawy (...) Pamięć Edwarda Łukaszewicza uwieczni Józef Mackiewicz po latach w powieści „Sprawa pułkownika Miasojedowa”, w odautorskim westchnieniu-refleksji, gdy wspomni śmierć syna ogrodnika w pierwszej rosyjsko-niemieckiej potyczce granicznej w Prusach podczas wojny światowej”.

Jest to fragment książki dr Wacława Lewandowskiego pt. „Józef Mackiewicz: Artyzm. Biografia. Recepcja”, wyd. Kontra 2000, Londyn. Opis najprawdopodobniej oparty na wspomnieniach Iny (Seweryny) Orłoś de domo Mackiewiczówny, siostry Józefa i Stanisława „Kronika rodzinna (egocentrycznie ujęta)” – maszynopis (wg informacji dr Wacława Lewandowskiego) w posiadaniu autorki. Cz. I (do roku 1914).

W wyżej cytowanym fragmencie wkradły się nieścisłości merytoryczne. Mianowicie, pomijając już rzekomą „śmierć” Michała Łukaszewicza w pierwszej wojnie światowej, chodzi tu o wiek ogrodnika Edwarda Łukaszewicza, urodzonego jak się wcześniej rzekło, w 1835 roku. Zatem – w 1907 roku Edward Łukaszewicz był w wieku nie 61 lat, ale 72, w powstaniu 1863 uczestniczył (jeżeli rzeczywiście brał w nim udział) będąc w wieku – nie 17 lat, ale 28.

Tym razem musiała się pomylić Inka Mackiewiczówna (Seweryna Orłoś). Czemu znów – nie bardzo należy się dziwić. Stary ogrodnik Edward Łukaszewicz rzeczywiście wyglądał naonczas na człowieka względnie młodego, przynajmniej młodszego aniżeli był nim w rzeczywistości. Czego znów świadectwem – portret rodzinny (fotografia) z 1912 roku. Miał wtedy Edward Łukaszewicz 77 lat, tymczasem wygląda na tym zdjęciu na… 60-latka…

Co się tyczy innych szczegółów z tamtych lat wileńskich, Inka (Seweryna) Mackiewiczówna, zamężna Orłoś musiała bardzo dużo o Edwardzie Łukaszewiczu wiedzieć, wszak obcowała z nim codziennie.

Wszystkie „nitki”, drogi ku Edwardowi Łukaszewiczowi wiodą więc do Warszawy, do rodziny Seweryny Orłoś. (Teoretycznie – musiałoby być odwrotnie…).

Alwida Antonina Bajor

Wstecz