Na tropach bohaterów powieści Józefa Mackiewicza
Popiszki… Tu mieszkał Oluczek cudownik
…Odcięta od świata wieś na skraju Puszczy Rudnickiej. Zima AD 2003… Śnieg… o takiej porze ani do Popiszek, ani z Popiszek dojazdu praktycznie nie ma, chyba że końmi… O konia w Popiszkach nie ma kogo zapytać. Cała wioska – niewiele ponad sześć zamieszkałych domów. Parę domów stoi zamkniętych na wieczną kłódkę. Powymierali ludzie albo powyjeżdżali do Wilna. Ci co w Wilnie, przyjeżdżają tu czasem z rodzinami na letnie wakacje.
Oluczek cudownik? A jakże, pamiętają. No, był taki – dziwak, a może i święty. Mnóstwo ludzi do niego przyjeżdżało zewsząd. Wodą, chlebem, modlitwą leczył, uzdrawiał. Jednym pomogło, innym – kto tam wie… Tym, którzy wierzyli, pomogło. Cud – sam po sobie, bez ludzkiej pomocy, się nie odbywa. Tu wiara jest potrzebna. Nie tylko w cudownika, ale i w Pana Boga. Bo to Pan Bóg cudownikiem kieruje, a nie odwrotnie.
Nazywał się Aleksander Iwaszko. Oluczek, Ola… Przeważnie Olą go nazywali. Młody był. Kazania głosił, losy ludziom przepowiadał. Ciągle mówił o Ojcu Niebieskim i królestwie Bożym, że ono zapanuje na ziemi, więc nazywali go prorokiem. Jedni mówili, że to u niego choroba taka, inni, że to siła wyższa w niego wstąpiła, duch, który go opanował.
Pytali się ludzie u księdza w Podborzu – święty Oluczek czy nie? A ksiądz za wsze się wymigiwał, unikał konkretnych odpowiedzi. Zresztą, może i za złe miał Oluczkowi, że go rzadko w Podborzu na Mszy świętej w kościele widywał. A Ola do przybytku Bożego nie chodził przeważnie zimową albo jesienną porą, bo butów porządnych nie miał. Ale przed kościołem to przestawał często i gdzieś, w jeden punkt, w górę patrzył. Kogo tam widział? Aniołów na niebie? A może tylko te nagie gałęzie drzew, co jak dziwne ręce oplątują myśli człowieka i rozdzierają mu je na strzępy…
Zima…
Zimą tamtego pamiętnego roku „to” się z nim zaczęło.
Pisał Józef Mackiewicz w swej powieści „Droga donikąd”:
„Oluk był jedynakiem. Mieszkał z matką, owdowiałą od lat kilku. Pieściła go, gdy był mały, a po śmierci męża otoczyła jakby podwójną miłością i tak delikatnym obejściem, że aż ludzie się dziwili. Nigdy nie mówiła: Oluk, zawsze Oluczek. Sam on był raczej słabowity, blady, wydawał się czegoś stale zaspany, powolny w ruchach i nierobotny. Ziemi mieli sześć dziesięcin starej miary, w tym dziesięcinę łąki nad rzeką Solczą, zaraz za ogrodem. Chata ich stała wprawdzie pośrodku wsi, ale w miejscu gdzie główna ulica tworzyła duży ni to plac, ni to majdan. (…)
Chata Smolskiej leżała na północnym skraju placu. Koło ganeczku posadzone miała kwiaty i parę łodyg chmielu. Po drugiej stronie, za obejściem gospodarskim, zaczynała się łąka aż do Solczy. Dalej, już nad samą wodą, szpaler olch. A na tamtym brzegu jeszcze kawał trawy i już dalej – tylko puszcza i puszcza”.
Od tamtego czasu pejzaż popiski niewiele się zmienił. Miejsce, gdzie „główna ulica tworzyła duży ni to plac, ni to majdan”, pozostało to samo.
…Tak naprawdę Oluczek cudownik nazywał się Aleksander Iwaszko. Miał starszego brata, Stanisława i młodszą siostrę, Jadwigę.
Domu w Popiszkach, w którym mieszkał Oluk, już dawno nie ma. Puste w tym miejscu pole. Nad Solczą.
Leczył wszystkich, bez różnicy… Wodą z tej Solczy Oluczek uzdrawiał ludzi. Zdarzało się, że brał ich na ramiona i przenosił przez rzekę. Dzisiaj… chłopi z sąsiednich domów wzruszają ramionami. Że wódka może człowieka uzdrowić, to prawda, ale woda?
O wodzie niczego szczególnego powiedzieć nie mogą.
O Oluczku – cóż tam wspominać. I co za różnica – Smolski czy Iwaszko? Smolski – to nazwisko nie od smoły, ale od Smoleńska się wywodzi. Kiedyś, w dawnych czasach hrabia Houwalt przywiózł tu ze Smoleńska kilkoro dzieci. Były to sieroty, może dzieci powstańców albo ich wnukowie. Tak ich i przezwali – Smolscy. Dużo ludzi i zewsząd zjeżdżało do Oli, z Łotwy też. Wszystkich przyjmował, nie robiło mu różnicy – Polak, Żyd czy Ruski, Tatar czy Karaim…
„… Ze wsi do wsi. Do coraz dalszych. Do kolonii, do zaścianków; do miasteczek, dalej i dalej. Nad płaskim krajem, poprzez karłowate sosenki na piaskach, nad okwitłymi łanami wrzosów, nad polami opustoszałymi po jesiennemu, biegła wieść: „Uzdrowił umierającego!” Mówiono o tym na wodopojach, przy młynach, gdzie pachnie wodną trzciną i mąką; przed kościołami w niedzielę, przed cerkwiami; w synagogach i szkołach żydowskich, gdzie pachnie czosnkiem i starymi księgami (…).
Do wsi przyjechał po kryjomu wysłannik zielonoświątkowców z nowego kołchozu aż spod Radoszkowicz, dawnej granicy polsko-sowieckiej, wyszperać, czy Bóg nie zsyła wreszcie jakiej odmiany. Nie wiadomo, co powiózł z powrotem. Z bogatego osiedla pod Baranowiczami (w którym urodził się kiedyś Feliks Dzierżyński) przybył chłop Żółtko Bazyli, z sekty sztundystów, nakładając dobre dwieście kilometrów z hakiem (…). Już po śniegu, sankami, z niedalekich Trok przybyło dwóch Karaimów i gadali w chacie Olka aż do późnej nocy. Z okolicznych wsi, zwłaszcza w niedzielę, schodziły się baby, gromadziły, szeptały, niektóre po trzy niedziele z rzędu opuszczając mszę świętą w kościele.
Trzeciego dnia po nowym, 1941 roku, zjawiły się w Popiszkach w wielki mróz pod wieczór, przy czerwonym jak krew zachodzie słońca, sanie żydowskie, zatrzymując się niezdecydowanie pośrodku placyku”.
…W tym samym, 1941, w dniu 17 czerwca, w samo południe, o godzinie 12 miał odbyć się w Popiszkach, zapowiedziany o pół roku wcześniej przez Oluczka cud: „Odwali się kamień… Z niego woda wytryśnie… Cud… 17 czerwca…”
Ten „cud” tamtego pamiętnego lata 1941 roku – ten i ów jeszcze pamięta. Masa ludzi wtedy zjechała, tysięczne tłumy, kto furmankami, kto na piechotę aż tu, do Popiszek, z daleka przywędrował.
„O świcie w dzień zapowiedzianego cudu rozbudził Pawła gwar głosów w drugiej izbie. Jacyś ludzie przyszli prosić gospodarza o stare butelki. Już w ciągu dnia wczorajszego cena pustej litrowej butelki po wódce wahała się od 3 do 5 rubli. Do wieczora poszła w górę. Dziś ofiarowywano 10 rubli za sztukę. Wiadomo było, że Oluk Smolski błogosławi, a przez to poświęca wodę w rzece naprzeciw swej chaty, i że ta poświęcona woda ma właściwości lecznicze. Podawano sobie słuchy o uzdrowieniu wielu ludzi, którzy tę wodę pili”.
Nie stał się wtedy ten w euforii oczekiwany w Popiszkach cud. 17 czerwca 1941 roku enkagebiści, milicja otoczyli tłum ludzi, kazali wszystkim się rozejść, a Oluczka z matką wywieźli.
Siedział Ola w więzieniu w Wilnie na Łukiszkach, ale niedługo wrócił, 22 czerwca 1941 wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Dwa dni później do Wilna weszli Niemcy. Tym razem Oluk miał szczęście. Ale później Sowieci znowu go aresztowali – za to, że z uporem głosił słowo Boże. Na zsyłkę Ola pojechał, na Sybir… Bóg wie jakim sposobem stamtąd się wydostał i znowu do swoich Popiszek powrócił…
„Są tu, blisko Podborza jakieś Popiszki?”. Popiszki… Dawidowiczowie, Krupowiesowie, Kutyszowie, Szpilewscy tu mieszkali. Z tych Szpilewskich kilka rodzin mieszka obecnie w Wilnie. Ze Szpilewskimi spokrewniony jest – po kądzieli – dyrektor wileńskiej szkoły im. Joachima Lelewela, Wacław Baranowski. Urodził się w tamtych stronach, we wsi Bujwidy, uczył się w szkole początkowej w Podborzu, w tej samej, do której wcześniej chodził Oluczek. Olę cudownika Wacław Baranowski poznał już jako dorosłego mężczyznę, wiele słyszał o jego cudach, kazaniach, jednak osobiście „w te dziwy” się nie angażował. Aleksander Iwaszko wywarł na nim wrażenie „człowieka dziwnego”.
O proroku z Popiszek snują do dziś dnia opowieści starzy ludzie z sąsiednich Nowokuńc. Nowokuńce należały kiedyś do Krahelskich. W 1911 roku majątek nabyli Songinowie. Helena z Songinów Malewska dobrze pamięta Oluczka Iwaszkę, była świadkiem jego kazań i stanów letargicznych. U Krahelskich jako chłopi pańszczyźniani służyli Siemionowiczowie, potem służyli u nich, u Songinów. Siemionowiczowie mogliby dziś także wiele o Oluczku opowiedzieć, młodym Siemionowiczównom Ola przepowiadał ich losy, lubiły go, traktowały życzliwie.
Popiszki w XIX w. należały do hrabiny Dunin-Wąsowiczowej z Tyszkiewiczów. Całkiem możliwe, że w bardzo dawnych czasach mógł stać tu kościół albo karczma, ale tego to już, jak pisał Józef Mackiewicz, „nawet najstarsi ludzie nie pamiętali ani nie słychać było, żeby kto opowiadał”.
Czy mógł o tym coś wiedzieć Ola Iwaszko? W jednej ze swych „mów” przepowiadał, że kiedyś w Popiszkach, w tym miejscu, „gdzie woda spod kamienia wytryśnie, będzie zbudowany kościół”. O przeszłości rodzimych Popiszek cudownik raczej niewiele wiedział. Ale wiedział dokładnie, co będzie w przyszłości. W międzywojniu Popiszki były bastionem „polskości” i „zacności”. Była tu polska szkoła.
Popiszki? – dziwi się dzisiaj kierownik wydziału oświaty w Solecznikach. – Są tu blisko Podborza i Butrymańc jakieś Popiszki? To niemożliwe – mówi.
Czas i miejsce pierwszego przypadku z Olą w „Drodze donikąd”. „(…) A jesienią, w październiku, zdaje się, zaszedł z Olkiem pierwszy przypadek. (…)
(…) Oluk miał własną, małą izdebkę. Nad jego łóżkiem wisiał nieduży krzyż na ścianie. Zwyczajny krzyż z drzewa pobejcowany na ciemny brąz, z przybitym doń maleńkim metalowym Chrystusem. Wypadek zaszedł w południe, w niedzielę. Matka wróciła do kuchni z udoju, zaczęła coś mówić do syna przez otwarte drzwi a nie było odpowiedzi. Odstawiła cebrzyk i wycierając ręce w fartuch zajrzała do izdebki. – Wraz będzie obiad – powiedziała do samej siebie głośno. – Wyszedł czy co?…
A on stał, pośrodku, trzymając uroczyście jak na procesji krzyż zdjęty ze ściany. Twarz miał siną jak u topielca, nalaną, oczy w słup, mętne; źrenice uciekły pod górne powieki, białka wyglądały strasznie; na czole krople potu. Stara krzyknęła okropnym głosem, rzuciła się doń.
– Oluczek! Synek! Co tobie, Matko Przenajświętsza!
Stał jak drewno. W rogach ust ślina. Chciała mu wyrwać krzyż z ręki, ale zaciśnięty był w pięści, jak w kleszczach.
– Oluczek!… – I nagle usłyszała jego głos, jakiś zupełnie obcy głos. Później już, opowiadając, określiła: „Jakby kto głowa do beczki pustej, przykładem po kapuście, wsadził i mówił: „Boga widzę, Boga widzę…”
W domu babci Józefy Krupowiesowej. Maria Krupowies, doktor nauk humanistycznych, wykładowczyni na Uniwersytecie Wileńskim, dzisiaj w „temacie proroka Oli” konstatuje już tylko same fakty. Powieść Józefa Mackiewicza „Droga donikąd” dotarła do niej (jak zresztą i większości wilnian) dość późno, po 1990 roku. Lektura „Drogi…” była dla niej nie tylko emocjonalną przygodą. Wcześniej, latem 1986 roku, zaangażowała się do badań nad polszczyzną kresową na obszarach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Popiszki – to jej „mała ojczyzna”. Życie i dzieje proroka Oli wiązały się bezpośrednio z jej, jako dziecka i młodej dziewczyny, życiem. Zachęcona przez profesora V. Čekmonasa postanowiła „z tej legendy” zebrać materiał i dokonać transkrypcji dialektologicznej. Nagrała na taśmie magnetofonowej opowiadania około 20 informatorów – świadków tamtych wydarzeń w Popiszkach. W galerii tych osób znalazła się także jej babcia, Józefa Krupowiesowa oraz siostra proroka Oli – Jadwiga, zamężna Szpilewska – ciotka Marii Krupowies.
Temat cudownika Oli w przypadku Marii Krupowies był łatwy i zarazem trudny do podjęcia celem prowadzenia badań naukowych. Łatwy, bo „swój”, trudny – przez to właśnie, że „swój”. To tak jak z chirurgiem, któremu wypada operować kogoś z najbliższej rodziny. Prorok Ola był Marii Krupowies kuzynem, ciotecznym wujkiem od strony babci po kądzieli – Józefy Dawidowicz z domu Iwaszko. Właśnie rodzony brat Józefy Dawidowicz był ojcem Oluczka cudownika. Czyli – babcia Józefa Dawidowicz była rodzoną ciotką Oli.
Ale cała historia „z tym krzyżem” i z Olą zaczęła się w domu drugiej babci – po mieczu – Józefy Krupowiesowej.
A rzecz miała się tak.
W Popiszkach, przed wojną, w domu babci Józefy Krupowiesowej mieściła się szkoła. Na jej użytek oddano duży pokój. I jak to w każdej polskiej szkole, wisiał w niej krzyż. Z chwilą wejścia Sowietów, w 1940 roku, nowa, sowiecka właść przywiozła do szkoły w Popiszkach dwa portrety – Lenina i Stalina i kazała Józefie Krupowiesowej na ścianie w szkole je zawiesić. Babcia portrety zawiesiła, ale krzyża nie zdjęła. I tak w dobrosąsiedztwie sobie wisiały: pośrodku krzyż, a po bokach – Lenin i Stalin. Nieco później, gdzieś w początkach zimy 1940, zjechała do szkoły w Popiszkach inspekcja oświatowa z Ejszyszek. Zobaczywszy na ścianie taką kompozycję, kazali babci Krupowiesowej w trymiga krzyż zdjąć i wyrzucić. Babcia krzyż zdjęła i zawiesiła go w kuchni. Ta kuchnia nie była taką sobie zwykłą „kuchnią”, była czymś w rodzaju „czeladnej”. W Popiszkach naonczas było 18 domów, rodziny były liczne. Tradycyjnie, od dawnych czasów, w domu Krupowiesów zbierali się mieszkańcy Popiszek na tzw. „wieczorki”. Gromadzili się szczególnie licznie jesienią i zimą, spędzając czas na pogwarkach, grze w karty, a młodzi na flirtach. W czasie okupacji, wojny, gromadzili się tu także w bardzo ważnym celu – w domu Krupowiesów było radio na kryształkowych słuchawkach…
„To” się zaczęło zimą 1940. Na jednym z takich wieczorków, 17 grudnia 1940 roku, pojawił się Ola. Miał naonczas 18 lat. Wtedy „to” się z nim zaczęło. Ola zbliżył się do krzyża zawieszonego na ścianie i, według relacji świadków, „zaczął mówić”, czyli wygłosił swe pierwsze kazanie, „mowę”, wpadając przy tym w stan ekstazy.
Od tamtego dnia dom babci Krupowiesowej zaczął pękać w szwach. Cisnęli się do niego nie tylko swoi ludzie z Popiszek, ale i z okolicznych wiosek, niedługo – z odległych miasteczek i miast…
Wieść o wydarzeniu dotarła niebawem do księdza proboszcza i do sowieckiej właści. Ksiądz swoje zbłąkane owieczki gromił odpowiednią mową z ambony, natomiast właść, nie patyczkując się długo, załatwiła „sprawę” w sposób radykalny: zakazała wszelkich zebrań i zgromadzeń w domu u Krupowiesowej. Wtedy Ola zabrał krzyż i zaniósł go do swojego domu. Nie rozwiązało to jednak „problemu”, zmieniło się jedynie miejsce akcji, natomiast czas pozostał ten sam. „To” nawiedzało Olę zawsze o godzinie siódmej wieczorem. Nieco później – dwa-trzy razy dziennie (z rana, w południe i wieczorem), a z biegiem lat częstotliwość letargu i głoszonych w tym czasie kazań („mów”) coraz bardziej się nasilała. Ola wieścił zawsze tylko przed tym a nie żadnym innym krzyżem. Potem, po tamtym nieudanym cudzie, 17 czerwca 1941, kiedy w czasie uwięzienia krzyż mu ten przez enkagebistów został zarekwirowany, Ola – wieścił już i bez krzyża. Wieścił do końca swego życia. Przed śmiercią leżał w szpitalu w Ejszyszkach razem z księdzem. Dokładnie przepowiedział dzień, miesiąc i rok swojej śmierci, podobno – również dokładną datę zgonu księdza. (Według opowiadań świadków, ksiądz zmarł o dzień wcześniej przed Olą)…
Doznania osobiste i naukowe dr Marii Krupowies w konfrontacji z powieścią. Opowiadania informatorów o niezwykłym życiu (a właściwie fenomenie) Aleksandra (Oli) Iwaszki, stanowiły dla Marii Krupowies wdzięczny materiał do badań nad polszczyzną kresową. Jej praca pt. „Ňĺęńňű čç äĺđĺâíč Ďîďčřęč (Ëčňâŕ) - Ëĺăĺíäŕ î ˙ńíîâčäöĺ Îëĺ (Ďîäáîđęŕ ňĺęńňîâ íŕ ďîëüůčçíĺ âčëĺíńęîé)” została później, w 1991 r. opublikowana we Wrocławiu („Studia nad polszczyzną kresową” t. VI pod redakcją J. Riegera, W. Werenicza PL ISSN 0079-3485), budząc w kręgach naukowych żywe zainteresowanie. W międzyczasie na spotkaniu w Wilnie z liczną grupą dziennikarzy z Polski, w rozmowach o Wileńszczyźnie znów „wypsnął się” temat Oli. Ktoś z dziennikarzy zapytał mile zdziwiony: To ten prorok z Popiszek? Była zaskoczona: skąd oni wiedzą o Popiszkach i o Oli cudowniku? Dopiero później, po latach, wpadła jej w ręce „Droga donikąd” Józefa Mackiewicza. To była dla mnie prawdziwa rewelacja – wspomina. W konfrontacji – powieść wypadła in plus. Opis przez Mackiewicza cudu w Popiszkach 17 czerwca 1941 jest jak najbardziej dokładny. Podobnie wiernie jest oddana postać Oli, symptomy letargu, zapowiedź cudu. Dokładnie podał Mackiewicz wiek Oli – 18 lat. Imię przyjaciela – Franek. Autentyczny jest opis krzyża, właśnie tak wyglądał: zwykły, drewniany, pobejcowany na ciemny brąz, z figurką Chrystusa. Piękne, poetyckie są opisy przyrody, wiernie oddany popiski pejzaż – co do najmniejszych nawet szczegółów. A to, że Mackiewicz Oluczka zrobił „jedynakiem”, że miejsce akcji – pierwszego wstrząsu nawiedzenia doznał Ola we własnym domu, a nie u babci Krupowiesowej – o to chyba nikt nie powinien mieć do pisarza pretensji: powieść Mackiewicz pisał, a nie „dokładny dokument”. W Popiszkach bywał Mackiewicz niejednokrotnie, a nie tylko wtedy – raz jeden – przez przypadek (ucieczka przed deportacją) – 17 czerwca 1941 – w czasie owego cudu. Przyjeżdżał tu wcześniej.
To spotkanie z „Drogą donikąd” wywarło na niej duże wrażenie. Powiało z tych kartek powieści ojczystym ciepłem, zapachem znajomych łąk i pól, wspomnieniami – wciąż przecież żywymi. Jedno tylko istotne zastrzeżenie by miała, mianowicie, odnośnie dialektu: ludzie z Popiszek oraz z okolicznych wsi mieli i mają całkiem inny sposób wysławiania się, mówią inną gwarą.
O dalszych losach Oli pisarz nie mógł już wiedzieć. A były one, jak i wszystko w życiu Aleksandra Iwaszki, niezwykłe, okryte płaszczem dziwnej, nieodgadnionej tajemnicy.
Na początku była „Złota Księga”. Ola rósł jako dziecko zwyczajne. W normalnej chłopskiej rodzinie. Ojciec, matka, starszy brat… Później przyszła na świat siostra, młodsza od Oli o dziesięć lat. W dzieciństwie Ola chorował na śpiączkę. Później, kiedy „to” się z nim zaczęło, poszeptywali między sobą ludzie, że może to właśnie przebyta śpiączka była powodem Oli choroby, czy też świętości. Bo jakoś jedno od drugiego nikt nie potrafił oddzielić. W życiu powszednim Ola był niby normalnym chłopcem i jakby trochę – nie z tego świata. Zawsze ospały, powolny. Od dzieciństwa był chłopcem bardzo pobożnym. Do szkoły chodził, ale z nauką miał kłopoty, jako tako czytać i pisać się nauczył, trudnych robót wiejskich nie opanował… Ale na śpiączkę chorowało także jeszcze dwoje dzieci we wsi – i nic im „takiego” się nie przytrafiło. Tymczasem Ola został „dotknięty” zwykłym drewnianym krzyżem…
Ale było „coś jeszcze” przed tamtym pierwszym wydarzeniem z krzyżem. Ola opowiadał o tym, wspomina Maria Krupowies, jej babci – Józefie Dawidowiczowej, do której – jako rodzonej ciotki – miał widać większe zaufanie. Zanim tamtego, pamiętnego dnia – 17 grudnia 1940 – wszedł do domu Józefy Krupowiesowej, spotkał po drodze, przy starym cmentarzu w Popiszkach „starca; trzymał on w ręku „księgę ze złotymi literami”. Tę księgę, jak opowiadał później Ola, starzec mu wręczył z następującymi słowami: „Z tej księgi będziesz do końca życia swego czytał losy całego świata”. Później, w kazaniach („mowie”) Oli będzie często, jak refren, pojawiało się twierdzenie: „Widzę cały świat, gdzie jaki człowiek się obraca i jaki los go czeka”. I rzeczywiście, jego proroctwa dokładnie się sprawdzały, o czym świadczą wypowiedzi dziesiątków informatorów, mieszkańców Popiszek i okolicznych wsi. Są to różni ludzie, bardzo starzy, starsi i w wieku podstarzałym. Nie koloryzują, nie fantazjują. Historia z Olą jest autentyczna, z rzeczywistości wyjęta.
Ola – w kręgu zainteresowań kleru i urzędników. Fenomenem Oli w latach sześćdziesiątych XX w. interesowali się księża litewscy z Oławy i z Kowna. Księża z „Kataliku kronika” („Kronika katolicka”) dokonali zapisu jego kazań na taśmie magnetofonowej. Z drugiej znów strony, postać Oli stała się przedmiotem dużego zainteresowania urzędników z ówczesnego sowieckiego wydziału do spraw wyznań i religii. Ludzie z tego kręgu dokonali także zapisu „mowy” Oli na taśmie magnetofonowej. Maria Krupowies jest w posiadaniu tych zapisów. W „mowach” Oli uderza ją jeden osobliwy szczegół: mówi on o końcu świata, apeluje do bliźnich, by okazali skruchę, mówi o Królestwie Niebieskim, ale – jak mówi! Piękną, poprawną polszczyzną; jest to mowa klarowna, przejrzyście zbudowana. I – wstrząsająca! Intonacja głosu – władcza, przekonująca. W mowie powszedniej Ola nigdy tak się nie wysławiał. W domu Iwaszków starano się mówić po polsku, najczęściej jednak językiem w codziennym użyciu był miejscowy dialekt „po prostu”. „Mowę” (kazania) Ola wygłaszał w czasie letargu, kiedy był w transie, później, kiedy wracał do swego poprzedniego stanu – nie pamiętał, o czym mówił i kto go o co w tym czasie pytał. Był kimś (czymś) w rodzaju medium.
Wędrówki cudownika Oli z Popiszek via Wilno do Kowna. Stosunek mieszkańców Popiszek do Oli był ambiwalentny. Jedni te „mowy” postrzegali sceptycznie, drudzy z nabożną wiarą. W oczach jednych był człowiekiem obłąkanym, w oczach drugich – prorokiem, świętym. Z biegiem lat szeregi sceptyków się wykruszały. Wierzono mu, ufano. Wiarę tę podbudowali księża z Litwy, z Oławy i Kowna, zakonnice z Wilna. Zwłaszcza księża z Kowna. Przyjeżdżali do Popiszek, by posłuchać kazań proroka, uważali go za świętego, opiekowali się nim. Zapraszali go często do Kowna. Naonczas Maria Krupowies mieszkała już z rodzeństwem i rodzicami w Wilnie. Doskonale pamięta te Oli powroty z Kowna, bo zajeżdżał wówczas do ich domu w Wilnie.
Ola po śmierci ojca i matki, po wyjściu za mąż siostry Jadwigi, mieszkał w Popiszkach samotnie. Żył w biedzie, często o głodzie i chłodzie. Nigdy na swój los nie narzekał. Był człowiekiem niezwykle łagodnym, dobrym, kochał dzieci, zawsze miał dla nich w kieszeniach schowane cukierki. Przyjeżdżał do Wilna w starym waciaku, w dziurawych butach. Stąd jego dalsza droga prowadziła do Kowna. A po powrocie z Kowna, z dłuższego lub krótszego pobytu u tamtejszych księży, znowu pojawiał się w Wilnie, w ich, Krupowiesów domu. Ale jakże odmieniony! W nowym, porządnym, dobrze skrojonym płaszczu, w kapeluszu, z pieniędzmi w kieszeniach. Nigdy nie wiedział, ile tych pieniędzy ma, jej, Marii Krupowies brata prosił, by mu je przeliczył. A po jakimś czasie – gdzieś to wszystko znikało i znowu pojawiał się w Wilnie w tym samym, starym waciaku, w znoszonych butach i bez pieniędzy…
(cdn.)
Alwida A. Bajor