Jego Wysokość SŁOWO

O kobiecie, łbie końskim i nie tylko

O ileż biedniejszy byłby nasz język, gdyby został pozbawio-ny przysłów, powiedzeń, porównań, metafor rodem z mitologii, Biblii, literatury, historii czy też z naszego codziennego bytowania. Świadczą o oczytaniu, erudycji, umiejętności kojarzenia zdarzeń, pojęć, wreszcie – o poczuciu humoru. Sprawiają, że mowa nasza nie jest rutynowa, nudna, szara. Są niczym barwne kwiaty w wiecznie zielonym ogrodzie rodzimego słownictwa.

W poprzednim odcinku, pisząc o dowcipie językowym, wspomniałam o słowie, które się rzekło i o kobyle, przywiązanej do płotu. Pominęłam jednak historię tego powiedzenia, bo temat pogadanki był inny. A dziś mi pięknie pasuje. A było ponoć tak. Za panowania króla Jana III Sobieskiego pewien szlachcic wybrał się na dwór królewski, by przedłożyć monarsze swą prośbę. Chodziło o otrzymanie przywileju (urzędu) po zmarłym wójcie. Pod Marymontem (dziś jest to dzielnica Warszawy) spotkał jakiegoś dworzanina, jadącego na łowy, któremu wyłuszczył swą sprawę. Na jego pytanie, co będzie, jeśli król mu odmówi, odpowiedział, że w takim razie król może pocałować jego kobyłkę pod ogon. Dworzanin przyrzekł ułatwić szlachcicowi audiencję. Tak też uczynił. Jakież było zdumienie i przerażenie ostrego na język właściciela kobyłki, gdy się okazało, że dworzaninem tym był sam król! Wysłuchawszy supliki szlachcica król na zakończenie przypomniał mu jego nieparlamentarne słowa i zapytał, co teraz będzie. Szlachcic, choć stropiony wielce, rzecze: „Słowo się rzekło, kobyłka u płota”. Jak podają autorzy tej anegdoty, osiemnastowieczny poeta W. Potocki i autor późniejszej gawędy K. Wł. Wójcicki, szlachcic wójtostwo otrzymał. A morał? Jakie to szczęście, że podobna gafa nam nie grozi, bo dzięki telewizji nie tylko oblicza możnych tego świata są nam dobrze znane, ale i każda krostka na ich nosie. A i o kobyłkę coraz trudniej.

Twórca imponującego dzieła Księga przysłów polskich Samuel Adalberg wśród wielu przysłów „końskich” (np.: „Niech się martwi koń, bo ma wielki łeb”) zamieścił i takie oto dość kłopotliwe: „Nie dowierzaj kobylej głowie, choć nieżywa”. Przy tym brak jakiegokolwiek wyjaśnienia, dlaczego kobyli łeb jest groźny. Inne przysłowie „Kto ze strachu umiera, temu w kobyli łeb dzwonią”, związane z dawnymi zwyczajami czy wierzeniami, nie tłumaczy, dlaczego końska czaszka jest niebezpieczna. Wydaje się, że najpewniejszą drogą będzie ta, która wiedzie w świat podań rycerskich, jednakowo popularnych wśród wszystkich ludów europejskich. Na Rusi i w Polsce istnieje od lat kilkuset podanie o niezwykłej śmierci księcia kijowskiego Olega. Na Rusi znajdujemy je u latopisca Nestora (XII wiek). W Polsce upowszechnił je w XVI wieku Maciej Stryjkowski. Oto ta legenda:

Gdy po zwycięstwie nad Drewlanami książę Oleg ucztował w Kijowie, kazał przywieść do siebie ulubionego konia i wezwawszy wieszczków pytał ich, co by o tym koniu powiedzieli. A ci rzekli: tobie, wielki kniaziu, od tego konia śmierć sądzona. Zasmucony kniaź kazał go od siebie odwieść. A sam poszedł z wojskiem na Konstantynopol i zdobył go.

A gdy jesienią wrócił z wyprawy do Kijowa, wspomniał o swoim koniu i kazał go przywieść do siebie. Gdy mu powiedzieli, że koń już od dawna nie żyje, kazał się prowadzić do kości jego. Przyszedłszy na miejsce postawił nogę na czaszkę żaląc się na fałszywe wróżby wieszczków. A gdy tak mówił, żmija jadowita z onego łba końskiego wypełzła i ujadła go w nogę, i od tego umarł.

Opowiadanie to należy do wątków wędrownych i jest spokrewnione z analogicznymi utworami skandynawskimi i bałkańskimi. Na podstawie tej legendy Aleksander Puszkin napisał przepiękną balladę – „Pieśń o wieszczym Olegu”. Na polski przełożył ją Mieczysław Jastrun.

W taki oto sposób od przysłowia o kobylej czaszce przeszliśmy do literatury, a przy okazji uchyliliśmy nieco ciężkich, pokrytych patyną czasu wrót – czy raczej wierzei – historii, które zazdrośnie strzegą tajemnic dawnych wieków.

W następną wycieczkę w przeszłość udamy się w milszym niż poprzednio towarzystwie. W towarzystwie kobiety. O, przepraszam! Jeśli ma to być podróż w przeszłość, to tylko z niewiastą, żoną, mężyną, białogłową. Broń Boże z kobietą! Chodzi o to, że wyraz kobieta był niegdyś wyrazem obraźliwym, wręcz nawet nieprzyzwoitym.

Zygmunt Gloger w swojej Encyklopedii staropolskiej hasło to całkowicie pomija, natomiast Aleksander Brückner i Julian Krzyżanowski poświęcają kobiecie sporo uwagi.

Próby wyjaśnień pochodzenia tego wyrazu szły w kilku kierunkach. Niektórzy językoznawcy i paremiolodzy (zbieracze i badacze przysłów) wiązali go z kobią – wróżbą, mógł więc znaczyć wróżkę, wiedźmę, czarownicę. Inni doszukiwali się związków z niemieckim Kob w znaczeniu chlewa, czyli kobieta miałaby znaczyć służącą używaną do ciężkich robót. Większość uczonych uważa, że takie tłumaczenie jest najbardziej prawdopodobne. U Marcina Bielskiego (XVI w.) w Sejmie niewieścim białogłowy się skarżą, że mężowie ku większemu zelżeniu kobietami ich zową; „mogąć męże przezywać żony kobietami, ale też nie do końca mają rozum sami”.

Dopiero od XVIII wieku wyraz „kobieta” przestaje być nieprzyzwoity. Datą owej rehabilitacji jest rok 1775, kiedy to się ukazuje poemat „księcia poetów polskich” Ignacego Krasickiego „Myszeida”, a w nim takie oto wiersze

Czegoż płeć piękna kiedy nie dokaże?

Mimo tak wielkie płci naszej zalety,

My rządzim światem, a nami kobiety.

Wprawdzie myśl jest „stara jak świat”, bo pochodzi z Plutarcha, ale Krasicki nadał temu aforyzmowi doskonałej formy, co sprawiło, że wiersz poszedł w przysłowie. No i w ten sposób kobieta weszła do literatury na stałe się tam zadomawiając. I choć Wielki Adam, któremu serce zraniła, nazwał ją puchem marnym i wietrzną istotą, niewiele sobie z tego robi i uśmiechając się filuternie, ripostuje Tuwimowskimi słowami:

A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,

Jest więc odtąd na wieki i grzeszna, i święta,

Zdradliwa i wierna, i dobra, i zła,

I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza...

I gołąb i żmija, i piołun i miód

I anioł i demon, i upiór i cud,

I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna,

Początek i koniec – kobieta – to ja.

Tak więc nie tylko wietrzna, ale i wieczna istota.

Łucja Brzozowska

Wstecz