„piszę

bo jednak...

bo może...”

(Józef Szostakowski)

Rok Gałczyńskiego obfituje nam w jubileusze związane także z innymi, mniejszymi i większymi kolegami po piórze autora Zaczarowanej dorożki. O jednych już pisaliśmy, inni ustawiają się w kolejce. Również zbliżające się 50-lecie „Kuriera Wileńskiego” niejednokrotnie było dla naszych mediów pretekstem do przywoływania jego rówieśników, wśród których znaleźli się, jak wiadomo, poeci wileńscy Henryk Mażul i Józef Szostakowski. Ten ostatni jest prawdziwym rówieśnikiem polskiej gazety codziennej na Litwie, gdyż urodził się 1 lipca 1953 roku. Gazeta (wówczas „Czerwony Sztandar”) powstała w Wilnie, nie mogący jeszcze wtedy wybierać „miejsca akcji” przyszły poeta przyszedł na świat w Lubieliszkach rejonu wileńskiego, w zwykłej wiejskiej rodzinie.

Świadectwo dojrzałości wystawia Szostakowskiemu Szkoła Średnia w Jęczmieniszkach. Jeszcze będąc uczniem w 1969 roku przeżywa początkujący wówczas poeta swój debiut prasowy na łamach „Czerwonego Sztandaru”. W latach 1971–1976, będąc wrażliwym na słowo ojczyste, studiuje polonistykę i historię w Instytucie Pedagogicznym w Wilnie (dziś: Uniwersytet). Właśnie w okresie studiów znowu zbiegają się drogi jego i gazety. Już w 1974 r. rozpoczyna pracę w „Czerwonym Sztandarze”, najpierw jako korespondent, potem – dziennikarz etatowy, awansując w latach 1990–1994, już w „Kurierze Wileńskim”, do kierownika działu. Korzystały z jego pióra także inne miejscowe media: w latach 1994–1995 – „Nasza Gazeta”, w latach 1998–2000 – dwutygodnik „Znad Wilii”. Od połowy lat 90. Józef Szostakowski pracę dziennikarską łączy coraz częściej z dydaktyczno-naukową, działając, m. in., jako członek Stowarzyszenia Naukowców Polaków Litwy, a w latach 1998-1999 pracując w charakterze metodyka-polonisty w Instytucie Doskonalenia Nauczycieli.

Uwieńczeniem tego połączenia różnorodnych zainteresowań, co przy dzisiejszym tempie życia jest niezwykle istotne, stała się obrona w 2000 r. na Uniwersytecie Warszawskim rozprawy doktorskiej na temat „Prasa w języku polskim na Litwie w okresie od września 1939 do 1964 roku”, przygotowanej pod kierunkiem znanego zwłaszcza dla naszych nauczycieli-polonistów profesora Uniwersytetu Warszawskiego Wojciecha Jerzego Podgórskiego, jednego z nielicznych w Polsce znawców także współczesnej literatury polskiej na Litwie. Powyższe wtajemniczenia pozwalają J. Szostakowskiemu dzielić się dzisiaj swoim doświadczeniem z młodymi adeptami polonistyki macierzystej uczelni.

Z okazji Jubileuszu pomówmy jednak o nim jako o poecie. Może akurat to, co dla wielu wydaje się dzisiaj jakby mniej ważne, będzie kiedyś, większą czy mniejszą, jednakże „arką przymierza między dawnymi i młodszymi laty”. Poetycki dorobek Szostakowskiego stanowią na razie trzy nieduże tomiki autorskie i współudział w kilkunastu antologiach, wydanych głównie w Polsce. Historia literatury niejednokrotnie jednak dowiodła: nie liczbą tomów mierzy się ważkość słowa, zwłaszcza poetyckiego.

Pomimo stosunkowo wczesnego debiutu prasowego pierwszy tomik autorski poety ujrzał światło dzienne dopiero w 1992 roku w Warszawie, dzięki staraniom zasłużonego dla autorów wileńskich Romualda Karasia, czyli w Oficynie Literatów i Dziennikarzy „Pod wiatr”. Jest nim książeczka o zaskakującym na pierwszy rzut oka tytule Nie ucz się domu, zawierającym niejako zaprzeczenie tego, czego uczą nas w rodzinie, w szkole, w kościele. Tymczasem jest to tytuł nieco ironiczny, jest to jakby przyjacielska rada, prośba:

błagam: nie ucz się domu

i dalej następuje argumentacja:

niełatwo ci będzie zapomnieć

pośpiech kroków

zapach włosów

barwę głosu

ciepło rąk

Jednakże, w świetle puenty, propozycja raczej bezskuteczna, gdyż:

muszla zawsze pełna morza.

Niemało tekstów nazwanego zbiorku jakby dodatkowo podkreśla trafność tej puenty. Znowuż, mówiąc słowami poety, w jego niebieskim kufrze pamięci zachowały się różne fragmenty, jakby odrębne kadry, które mogłyby się złożyć na barwny, symboliczny film o dzieciństwie. Jego nieodłączną częścią składową byliby, oczywiście, rodzice: ojciec / mały ptak z wielką głową (dany obraz wywołuje nawet asocjacje z kreacją ojca w prozie Brunona Schulza) bądź zakurzone buty ojca oraz zmęczone dłonie matki / dymiące mlekiem, jak też obraz brata / który biegł za motylem. Poetyckie odbudowywanie przestrzeni dzieciństwa nie obywa się bez przywoływania jej krajobrazów, a są to przede wszystkim takie, jak:

ojczyzna polnych dróg

ciepło lotnego piasku

bławatkowej wody (...)

 

zapach skoszonej trawy

zmieszany z piołunem (...), pochodzące z wiersza w pamięci mojej. Mogą to być także, występujące już w innych tekstach: bukiet dzwoneczków / umaczanych w atramencie / dzieciństwa; łąka zielona albo też czerwone gile w ostrych igłach śniegu itp. To one, czerwone gile, użyczą jednocześnie tytułu wydanemu w 1994 roku tomikowi poetyckiemu. Zawdzięczamy go znowu warszawskiej Oficynie Literatów i Dziennikarzy „Pod Wiatr”. Kolejną pozycję stanowią Wiersze z listów, które ukazały się w tymże roku. Tytuł ostatniego zbiorku ma znaczenie dosłowne. Tomik został ułożony z utworów, wysyłanych w listach do Kanady. Jego „sprawca” Henryk Wójcik napisał we wprowadzającym minikomentarzu: Tomik ten to symbol i zarazem wiara, że kultura i język polski łączą nas. Poeta mieszka w Wilnie, piszący te słowa w Toronto, zaś grafik w Berlinie.

Ujmując całościowo zawarty w nazwanych tomikach świat poetycki chciałoby się podkreślić, że podmiotem obserwującym, kontemplującym, przeżywającym rzeczywistość jest tu człowiek niezwykle wrażliwy. Bohater nie pozbawiony korzeni, rodowodu, nie wyzbyty pamięci. Wpisuje się on tym samym w harmonijny chór poetów wileńskich średniej generacji, dla których nie jest jeszcze obojętna ziemia droga kochana /Wileńszczyzna ojczyzna, dla których niejednokrotnie:

(...) najpiękniejszym słowem

staje się polski skowronek

mała Boża kuleczka

jeszcze w powietrzu z mrozu,

którzy chcieliby dzielić los swojego regionu:

moim kolorem

jest szary kolor ziemi i ptaszka

czekającego na cud

Takiej postawie wobec ziemi rodzinnej, wobec swoich współziomków patronują, jak wiemy, nasi najwięksi. Zresztą, w niektórych wierszach Józefa Szostakowskiego pobrzmiewają jakby odległe echa ich lektury. Kiedy czytamy lakoniczny liryk w mojej ojczyźnie:

w mojej ojczyźnie zamiast dachu

jesienny chłodny smutek nieba

albo aniołów sine usta

albo rodaków prośby chleba,

trudno nie przywołać w pamięci przedwojennego wiersza Czesława Miłosza, zaczynającego się od incipitu W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę ...

Sporo pogłosów, reminiscencji katastroficznej poetyki żagarystowskiej pojawia się w wierszach, które już abstrahują od motywu „małej ojczyzny”, które stanowią ogólniejszą refleksję nad kondycją współczesnego świata i człowieka.

Trzeba zaznaczyć, że Józef Szostakowski preferuje raczej tematykę egzystencjalną. Najczęściej wyłania się z jego twórczości rzeczywistość wielce niepowabna, rzeczywistość, która wzbudza lęk. Nie zawsze zarysowuje się wyraźna granica między podmiotem a otaczającą go przestrzenią. Czasem bohater obawia się tego, co czyha na niego od zewnątrz, czasem niepokój nosi w sobie. Zwłaszcza noc jest tą porą, kiedy się wzmaga lęk egzystencjalny:

ogromnie się przerażę

rozlanej po szybach

czerni (w maleńkiej dłoni)

Pojawia się czasem tak charakterystyczny dla poetyki katastroficznej motyw zagłady:

zatrzasnąłem furtkę

niegdyś otwartą

na wypadek zagłady (...)

Poetykę żagarystów, znowu zwłaszcza Miłosza, ewokują teksty, z których, jeżeli tak można metaforycznie określić, „zionie chłodem”. Okazuje się, że współczesne realia jakby skłaniają do pisania nowego „poematu o czasie zastygłym” (tytuł debiutanckiego tomiku Miłosza z roku 1933). Po wierszach Szostakowskiego porozrzucane są przecież takie obrazy i rekwizyty, wprowadzające smutną, niepokojącą tonację, jak: „zły wiatr”, „ukośny deszcz”, „przestraszona / (...)woda w krzyku / w obręczy mrozu”, „sine mrozy”, „coraz głębsze śniegi”, „mrozy zastawiają sidła”, nawet „wiersze osypane szronem”. Bohater, nieraz zbiorowy (co znowu dość charakterystyczne dla wczesnej poetyki żagarystów), przemawia z krainy lodów / dokąd nas zagnano, jego kondycja kojarzy się z sytuacją naszych niższych braci:

jak zranione zwierzęta

uchodzimy na północ.

W innym, z kolei, wierszu słychać już dystansowanie się wobec takiego traktowania człowieka, uświadomienie faktu, iż mimo wszystko człek nie jest szczurem.

Niezależnie od tego, mniej czy bardziej katastroficzna poetyka cechuje konkretne wiersze Szostakowskiego, jednakże w przeważającej większości wypadków nader niepowabnie wygląda nasza współczesność, a kondycja człowieka zostawia wiele do życzenia. Opanowany gonitwą za pieniądzem świat ludzki postrzegany jest jako zwierzyniec i, odwrotnie, zwierzętom można czasem pozazdrościć „spokoju ducha”:

wyłuskują monety

potem biegną z impetem

w prawo w lewo z powrotem

potem potem i potem

 

tylko lwy spokojne

tylko lwy łagodne

lwy mądre szparkami oczu

 

jedynie nocą

gdy spada szron

łkają w górę wiersze

Jakże tu nie łkać obserwując zwierzęce prawa rządzące światem. To właśnie człowiek okazuje się nieprześcigniony w dążeniu za wszelką cenę do jakiegoś ziemskiego zwycięstwa: buldog z pyskiem / nie przestrzega reguł / i wygrywa.

Cóż więc dziwnego, że wprzęgnięci w taką walkę, w jakąś nieczystą grę, w zmowę za czyimiś plecami: coraz rzadziej mówimy / do siebie / bracie, coraz bardziej sobie nie ufamy, boimy się o swój dobytek, o siebie:

wieczorami tak pusto

jakby ulicami

przeszedł huragan z ludzi

 

w restauracji

mechanicznej muzyki

i Barbie

strzegą grube szkło

i dwa straszliwe lwy

u wejścia

 

studzę czoło

o chłodny metal zagasłej latarni

i tylko dziecku jeszcze wyschła łza

na widok nieziemskiej piękności.

Oczywiście, dorosłego, myślącego już nikt nie nabierze, nie ukoi go spojrzenie na prześliczną lalkę, gdyż od zacytowanej miłości Barbie niedaleko do arytmetyki. Obrazy wyeksponowane w nazwanych tekstach mogą w rzeczywistości sąsiadować ze sobą i psuć humor przechadzającemu się po mieście, jeżeli nie jest to jeszcze człowiek z mózgiem elektronowym (W. Szymborska). Bardzo często jesteśmy przecież zmuszeni z jakiejkolwiek Barbie przenieść wzrok na inny obrazek:

pod murem żebraczka

owinięta w łachmany

kiwa się z bólu czy zimna (...)

Wrażliwy przechodzień (oczywiście, ten mniej majętny) reaguje od czasu do czasu:

wyciągam niby przepustkę

podniszczony pieniążek

i też nie może spać spokojnie, bo rachunek sumienia wypada mimo wszystko nie najkorzystniej:

wieczorem rozmyślając

nad przeżytym dniem

zrozumiałem że dałem matce

niespełna łyk kawy.

Wiersze Szostakowskiego są zazwyczaj zwięzłe, lakoniczne, ale dosyć pojemne treściowo. Są też w większości wypadków eliptyczne, czyli zawierają jakieś niedopowiedzenia, liczą na wnikliwego, myślącego odbiorcę. Mogą o tym świadczyć także królowe:

Schodzą się.

Jadwiga, która pamięta pierwszą

wojnę światową.

Jadwiga, która pamięta drugą

wojnę światową.

Jadwiga, której ostatni syn zmarł na

raka.

Bardzo charakterystyczny dla poezji współczesnej, podszyty ironią tekst. Bohaterki liryczne o królewskich imionach, ale jakże są bezradne wobec problemów własnych i ludzkości. Świadczą o tym „insygnia” ich władzy, sugerujące raczej poddanie się twardemu losowi:

Siadają.

Pierwsza tuli kijaszek do łona.

Druga starczymi wargami toczy

słowa.

Trzecia robi białą rękawicę.

Ten niezwykle syntetyczny skrót jest właściwie podsumowaniem doświadczeń historycznych i egzystencjalnych XX wieku, jak też dziejów „małej ojczyzny”, rzuconych na tło przeszłości i przyszłości, jest syntezą dramatycznego losu ludzkiego i jednocześnie wskazuje nadzieję, zawartą w przywołaniu Baranka Bożego:

I ze ściany schodzi

Baranek Boży, który gładzi grzechy

świata

W mej wsi, gdzie bocian zapomniał

Drogę do gniazda.

Ten, który naprawdę niesie nadzieję, niejednokrotnie i pod różnymi postaciami, pojawia się w poezji omawianego tutaj autora. I Jemu także, Jemu przede wszystkim, udziela się smutek i ciężar doznawanej rzeczywistości, jak jest, na przykład, w wierszu świątek:

plecy Jezusa całe w smutku

oba ramiona dosiadł ciężar

oczy wędrowca wpółprzymknięte

i stopy jego pełne dróg

 

ręce figurki ciepłe drewno

a głowa świątka cała siwa

korona na niej z ostrych lodów

i z nieostrożnych naszych słów

Ten Jezus, tym bardziej, że przedstawiony w postaci świątka, ma jakby coś wspólnego z „Drewnianym Chrystusem” / z średniowiecznego misterium” z wiersza Tadeusza Różewicza Drewno.

Zresztą, zbieżności zarówno z motywami, jak i poetyką autora Niepokoju da się niejednokrotnie zauważyć w twórczości Szostakowskiego. Poetyka „ściśniętego gardła” jest więc przydatna nie tylko dla pokolenia „porażonych wojną”. Mówiąc uczenie, i podmiot, i bohater liryczny w wierszach Szostakowskiego wyraża zazwyczaj kondycję człowieka, nie mającego wielkich powodów do radości. W tekstach, w których podmiotem jest „ja liryczne”, też jest podobnie. Wypowiada się ono często ukrywając jakieś zmartwienie, tak jak, na przykład, w przestrzeni, ujawniającej tak dobrze zrozumiałą każdemu potrzebę gry, kamuflowania swoich prawdziwych odczuć: (...)zamknę oczy / aby ciekawscy / nie zobaczyli w nich / jesieni (...)

Albo, o wiele mocniej wyartykułowany dramat wewnętrzny, jak jest w wierszu jesień:

wiatr wściekły pies

pędzi liście

osiwiałe od szronu

 

miasto stroi się w kraty

czy to nadchodzi zima

czy głód myślę

 

i czuję jak nakładam sobie

kratę

aby nie krzyczeć z bólu

po lecie

i tobie

Niejeden z takich tekstów jest jakby podyktowany przez „to”, które wprowadził Miłosz jako kategorię do określania stanów trudnych do nazwania. W życiu, tak zwyczajnie, po ludzku, każdy chciałby uniknąć owego „to”, nie pragnie się raczej bólu, cierpienia, lęku, osaczenia, dużego napięcia psychicznego z powodu zagrożenia, a jednocześnie właśnie one stają się często pretekstem do tworzenia, kształtują charakter, uczą uporu i pokory jednocześnie. Kolejny z życiowych paradoksów!

Jednym z tych najmocniejszych doznań egzystencjalnych człowieka na ziemi jest, oczywiście, śmierć, zwłaszcza odchodzenie osób najbliższych. Motyw śmierci przewija się przez poezję Szostakowskiego dosyć często. Czasem stwarza on okazję do snucia ogólniejszych refleksji, jak, powiedzmy, w wierszu o cichym mówieniu:

 

o śmierci jak o miłości

mówimy po cichu

bowiem dwie rzeczy są wielkie:

jej wypłowiałe oczy

podobne chabrom spóźnionym

i twoje włosy

młode i ciepłe

jak wiersz

 

o śmierci jak o miłości

mówimy półszeptem

Motyw śmierci może być także wprowadzony jako przetransponowany zapis doznań, wynikających z odejścia ojca, z jego przejścia do innego wymiaru, jak jest w wierszu i nie żachnąłem się, w którym sen stwarza warunki do naturalnego obcowania ze zmarłym, albo w wierszu niedokończonym, w którym poeta, nie pierwszy i nie ostatni spośród kolegów po piórze, ziemskimi kategoriami próbuje myśleć o niebie:

a jeżeli powrócisz tam pierwsza

ubierz ojca w moją białą koszulę

i usiądźcie przy słonecznej ścianie

domu

(jeżeli w niebie rajskie domy z

drewna) (...)

Motyw śmierci, traktowanej bardziej metaforycznie, łączy się z motywem autotematycznym w bardzo różewiczowskim wierszu niepokój. Tytuł (który jest też tytułem debiutanckiego tomiku Różewicza), temat i poetyka odsyłają właśnie do jednego z dzisiejszych nestorów literatury polskiej:

skromne odejście poetów

śmierć błaznów rozumnych

oplotły nas smutkiem

ich milczenie

w epoce z kamienia

przerażające

Jeżeli ufać autotematycznym wierszom Szostakowskiego, można wywnioskować, że nawet w tej „epoce z kamienia”(określenie ewokujące także kamienny świat Tadeusza Borowskiego) odwiedzają jednak czasem poetę skrzydlate psy (tytuł wiersza), inaczej przywoływane też jako mądre nietoperze, czyli, mówiąc tradycyjnie, przychodzi czasem natchnienie, przylatuje Pegaz. Tą magiczną porą jest noc, co potwierdza także wiersz głód, który jest przychodzącym pod osłoną mroku głodem tworzenia. I, mimo wszystko, nie opuszcza poety jakaś nikła nutka nadziei, nie opuszcza go wiara:

piszę

bo jednak...

bo może...

zbudujemy antyklepsydrę

na przemijanie

na chiński mur

żyję

bo może...

bo jednak...

Świadomie założona eliptyczność (przemilczenie, niedopowiedzenie) sugeruje, że proces tworzenia trwa, że ciąg dalszy nastąpi i może nawet odegra rolę tej małej kropelki w nieustannie podejmowanym wysiłku duchowego przeobrażania świata.

Poeta jest także wrażliwy na wielkie dzieła, stworzone przez bliższych i dalszych, rodzimych i obcych przodków duchowych, dzieła utrwalające dobro i piękno, stanowiące pomosty w odwiecznym dialogu ludzkości. Niektóre wiersze przywołują, na przykład, motywy malarstwa czy architektury. Są to tak znane teksty, jak „ty” (wiesz kto Ziemię obraca / to woły Ruszczyca), „Cziurlionis”, „kościół Świętej Anny” i in.

Nie tak często w poezji współczesnej, zwłaszcza najnowszej, spotkamy wiersze, które nie wstydzą się mówić o niemodnych dziś uczuciach i postawach, a cóż dopiero teksty, bezpośrednio opatrzone tytułami: wiara, dobroć, czułość, pokora. Niejednokrotnie przecież stwierdzono, że człowiek dzisiejszy, a co za tym idzie, także współczesny bohater literacki nie jest zbyt wylewny w uczuciach, stosuje najczęściej technikę kamuflażu, nie chce się ośmieszać. A przecież w nietrwałym bytowaniu człowieka na ziemi jedynie zdolność obdarzania innego jakimkolwiek dobrem, zwłaszcza duchowym, ma chyba największą wartość i sens. W wierszu dobroć tytułowa cecha staje się pochodną refleksji o przemijaniu. I chociaż motyw przemijania jest już swego rodzaju toposem literatury egzystencjalnej, poeta znajduje niewywietrzałe obrazy, żeby go przywołać, jak chociażby w tych początkowych wersach:

tyle dni od naszych narodzin

do sierpniowych wieczorów (...)

Zastosowany w powyższym kontekście zwrot sierpniowe wieczory staje się pięknym eufemizmem na określenie dojrzałości życiowej, jeszcze niby nie jesień życia, ale coś się wyraźnie przesiliło. Zauważenie zmarszczki na twarzy bliskiej osoby, może matki, kieruje uwagę też na siebie:

a czas dosiadł mych ramion

i dotknął skroni (kolejny trafny eufemizm, żeby nie powiedzieć wprost o niepokojącej siwiźnie)

i prowadzi do godnej uwagi i naśladowania konkluzji:

przemijamy

więc z nie rozwiązanej zagadki

wyłuskuję dobroć

i obdarowuję nią

ciebie

To jest tylko inaczej sformułowana, ale będąca niemal odpowiednikiem pięknie ujętej przez ks. Twardowskiego refleksji: śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.

Są jednak sytuacje bardziej skomplikowane, nie wszystkie uczucia i porywy wewnętrzne można i trzeba uzewnętrzniać. Słowa mogą wypaczać intencje, mogą być źle zrozumiane, mogą zmienić bieg rzeczy, którego zmieniać z jakichś względów nie wolno, mogą zasmucić, wzruszyć do niepotrzebnych łez itp. Poeta z dociekliwością niemal psychologiczną podpatrzył właśnie jeden z najdziwniejszych paradoksów życia, stanowiących dla kogo większy, dla kogo mniejszy dramat egzystencjalny: największą czułość najmniej, najwstrzemięźliwiej się nieraz okazuje:

ta czułość którą noszę

w podszewce płaszcza

więc nie powieszę go

ja zaraz pójdę

i nie proś abym coś powiedział

największa czułość

w nieruchomych ustach

ja zaraz pójdę

największa czułość

w odwróconych plecach

ja zaraz pójdę

choć wiem

jutro może być za późno

Stąd już tylko krok do raczej niemodnej, a jakże niezbędnej czasem, wręcz nieuniknionej pokory:

pokora nagich drzew

biczowanych śnieżycą

pokora pustych okien

zatapianych zmierzchem

pokora twoich oczu

kiedy droga pusta

i wieczór bez wiersza

piana życia wierzchem

pokora nie obudzić

zgaszonej tęsknoty

ani dzisiaj ni jutro

ani nigdy potem

pokora wypaść z siodła

i legnąć na tarczy

tak Pan nasz na osiołku

jechał na Golgotę

Gdyby się było autorem tylko paru podobnych tekstów, to już stanowiłoby wiele. Nie kamuflują one, jak widać, także wyznawanego systemu wartości, są bardzo szczere. W wierszu, nie wejdziesz za dnia, w bardziej symboliczny, bo przywołujący znak ryby, sposób deklaruje podmiot akceptację chrześcijańskiego systemu wartości:

woda nocą przystaje

 

nieruchome ryby płaczą

i to jest znak

przed którym nie skłamiesz

O wierności nazwanym motywom, ideałom, poetyce świadczą także nowe wiersze poety, które mogą być kolejnym tematem do rozwinięcia. Jubilatowi zaś, jak w takich sytuacjach przystało, życzymy: niech nadal kreśli w powietrzu / znak ryby, niech częściej trawi go głód tworzenia, niech będzie zrozumiany, dostrzeżony i doceniony jeszcze w trakcie tej wielkiej wędrówki nas wszystkich ku Bramie.

Halina Turkiewicz

Wstecz