XV Zlot Turystyczny Polaków na Litwie

„A nam ten pejzaż ma być dobrze znany...”

Miedniki, Mejszagoła i Sużany,

Niewiele map na pewno o nich wie,

A nam ten pejzaż ma być dobrze znany,

Co się ojczyzną od pradziadów zwie.

Więc pakuj namiot,

Słońce w plecak bierz

I Wileńszczyznę zwiedzaj

Wzdłuż i wszerz...

Są to strofy z hymnu zlotu Polaków na Litwie, autorstwa Henryka Mażula. Powstały bodajże na II zlocie, z czasem dopisano do nich kolejne zwrotki, jak chociażby ta, autorstwa Ani Adamowicz, weteranki zlotów, bo nie opuściła żadnego z nich:

W królewskich Trokach staliśmy obozem

I solecznickie drogi wiodły nas.

W święciańskich jezior patrzyliśmy wody

I zwiedzaliśmy podwileński las.

Więc pakuj namiot...

Na pomysł zorganizowania I zlotu wpadło przed piętnastu laty kilka osób działających przy Związku Polaków na Litwie ze wspomnianym Henrykiem Mażulem na czele. I to pod egidą ZPL odbyło się na Wileńszczyźnie 10 pierwszych polskich megabiwaków. Zaś przed pięciu laty sztafetę przejęło Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych, któremu prezesuje Władysław Wojnicz. Tak więc w tym roku fani aktywnego zbiorowego wypoczynku w gronie rodaków pakowali namioty już po raz 15. Na przestrzeni tego piętnastolecia zlot wędrował z rejonu do rejonu, z gminy do gminy, rozkładając się biwakiem zawsze tam, gdzie jest las, woda i trochę wolnej przestrzeni na liczne namioty.

W ostatni czerwcowy weekend „zlotowiczów” przygarnęła, już nie po raz pierwszy zresztą, gmina sużańska, a ściślej mówiąc jezioro Dauksze. A do rywalizacji o puchar zlotu A. D. 2003 stanęło 10 drużyn, w tym jedna z Polski. Przez prawie trzy dni po ogromnej pięknej nadjeziornej polanie hasali „Ułani” z Ejszyszek, „Gdańskie Lwy”, białowaccy „Piraci”, niemenczyńskie „Bradziażki”, „Bratanki” z Jaszun, wojdacko-pogirska „Rodzinka mamy Ali”, wileńscy „Włóczędzy” i „Eurocenty”, ławaryskie „Amazonki” i tajemnicze „Incognito” z Solecznik. To barwne i wesołe towarzycho nie próżnowało. Zmagało się w konkursie artystycznym, próbowało się nie zgubić w lesie podczas biegu na orientację, wybierało miss i mistera zlotu, uwodziło jurorów wspaniałymi biwakowymi daniami, demonstrowało spryt i fizyczną tężyznę w sportowej i turystycznej sztafetach, prześcigało się w pomysłowości zdobiąc swoje zagrody, miało też okazję sprawdzić się w konkursie wiedzy o Wileńszczyźnie.

Wszystkie drużyny starały się w tych dyscyplinach wypaść jak najlepiej, jednak trudno było sprostać solecznickiemu „Incognito”, które szło jak burza. Było świetnie przygotowane, zdyscyplinowane, ale też pełne fantazji i skłonne do improwizacji. Chyba nikt się nie zdziwił, gdy to im przyznano palmę pierwszeństwa. Tuż za „Incognito” uplasowali się białowaccy „Piraci” i kilkakrotna zwyciężczyni poprzednich zlotów „Rodzinka mamy Ali”.

Przedstawiciele z „Incognito”, nie ukrywając radości ze zwycięstwa, opowiadali, że swoją obecność na zlocie zawdzięczają Waleremu Koczanowi, który drużynę z Solecznik przywozi na ten polski superbiwak już po raz czwarty, jako „Incognito” – po raz drugi. „A to jest mózg naszej drużyny, Erika Kuszlewicz” – demonstrują mi młodą dziewczynę.

W ubiegłorocznym zlocie „Incognito” zdobyło drugie miejsce, w zaprzeszłym – trzecie. Tym razem wspięło się na pierwsze i żartuje, że w przyszłym roku już nie ma po co przyjeżdżać.

Tylko żart. Połknęli zlotowego bakcyla, z którego nie tak łatwo jest się wyleczyć, nawet po jednorazowym „spakowaniu namiotu”.

– Jestem pierwszy raz na zlocie – mówi Irena Kołosowska. – Cieszę się, że do tej drużyny się załapałam. Tym bardziej, że wygraliśmy... W przyszłym roku?.. Niech tylko zawołają.

Na pytanie, w jaki sposób powstała ich drużyna, „Incognito” żartuje, że ogłasza pospolite ruszenie wśród osób szczególnie uzdolnionych, a potem organizuje wybory, jak do Sejmu. Prawda jest taka, że przyjeżdżają, mniej więcej, w stałym składzie, oczywiście co roku dochodzą nowe osoby.

Do zlotu szykują się bardzo starannie, czasem przez dwa tygodnie, ale twierdzą, że dużo w tym jest spontaniczności i improwizacji. Zawsze też dorabiają sobie jakąś „ideologię”, zgodną ze społeczno-politycznymi aktualnościami. Podczas ubiegłorocznego zlotu, na przykład, ścigali po podwileńskich lasach ben Ladena, w tym roku ubrani w białe lekarskie kitle zwalczali tajemniczą SARS (nietypowe zapalenie płuc). Wyznali mi w tajemnicy, że tak naprawdę, skrót SARS oznacza Specjalny Antybiotyk Rejonu Solecznickiego. Pytani o plany na przyszłość, zapewniali: „Na pewno przez najbliższych 5 lat nie oddamy pierwszego miejsca”.

– Staramy się powolutku wprowadzać na zlot pewne zmiany – mówi Władysław Wojnicz zapytany, co nowego na zlocie. – Za jeden z największych sukcesów uważamy to, że na zlot przyjeżdżają drużyny przygotowane do udziału w imprezie, do aktywnej rywalizacji, mniej jest osób niezrzeszonych nastawionych na bierne kibicowanie. Poza tym niesamowicie wzrósł poziom artystyczny drużyn. W porównaniu z tym, co można było podziwiać np. przed 12 laty, uczestnicy organizują całe show, z wcześniej przygotowanym podkładem muzycznym, scenariuszami, kostiumami.

Obecni organizatorzy, Władysław Wojnicz, komendant zlotu Marek Kubiak, sami są weteranami tej imprezy. Uczestniczyli w poprzednich zlotach jako członkowie drużyny Klubu Włóczęgów Wileńskich. Twierdzą, że do roli organizatorów dorośli „pod czułym okiem Ani Adamowicz”, „weteranki”, która nie opuściła żadnego z 15 zlotów.

Teraz już na zloty przyjeżdża inny skład Włóczęgów Wileńskich. Zresztą wiek zlotowiczów dostrzegalnie się obniżył, szczególnie w ciągu dwu ostatnich lat, kiedy to wykruszyły się starsze wiekowo drużyny. Władek widzi w tym dobre i złe strony. Z jednej strony organizatorom lepiej, wygodniej jest pracować ze znanymi, sprawdzonymi drużynami, ale z drugiej...

– Uważam za bardzo pozytywny fakt, że młodzież zaczyna się interesować odmienną formą spędzania wolnego czasu niż tylko piwo w barze. Że interesuje się turystyką, sportem, potrafi zorganizować swój wolny czas spędzany na łonie natury. Tak więc nasz wysiłek organizacyjny jest chyba skierowany we właściwym kierunku, ma odpowiedniego adresata – zauważył.

Ania Adamowicz, która od 15 lat prowadzi zloty, uważa, że są one bardzo potrzebne. Pierwszy zlot wspomina jako spontaniczny zryw, w wyniku którego uczestniczyli w nim bardzo różni, ale fajni ludzie. Z perspektywy czasu żałuje, że niektórzy odpuścili sobie udział w tej imprezie. Ale to też uważa za normalne, entuzjazm ma prawo się wyczerpać, ludzie mają prawo wyrosnąć z tego typu rekreacji, a jednak jest grupka, która bez tego nie wyobraża sobie życia.

– Grupka „wariatów”, w pozytywnym słowa tego znaczeniu, bo są ludzie, którzy na zloty przyjeżdżają już od ...nastu lat – mówi Ania. – To znak, że impreza jest potrzebna, bo też ciągle ktoś nowy do niej dołącza. A ktoś, kto przyjechał raz, zazwyczaj wcześniej czy później powraca, może nie z roku na rok, z przerwą, ale wraca.

Za cudowną sprawę Ania uważa fakt, że niektóre drużyny wychowały sobie następców.

– Gdyby nawet wszystko było do kitu, a byłaby jedna drużyna „Piratów”, to już by był sukces – mówi. – Rodzice obecnych „Piratów” przyjeżdżali na zlot przez kilkanaście lat z rzędu. W ubiegłym roku przyjechali ze swoimi nastoletnimi pociechami, nad którymi czuwały mamy, zaś w tym roku przyjechała już praktycznie sama młodzież.

Niezmiennym problemem wszystkich zlotów jest niezrzeszona miejscowa młodzież, która ciągnie na zloty właściwie w jedynym celu, porozrabiać, w dodatku nie na trzeźwo, potrafi więc napsuć organizatorom i uczestnikom sporo krwi. Szczególnie podczas nocnych dyskotek, gdy nad rozbawionym żywiołem trudno panować i organizatorzy nie są w stanie ogarnąć wszystkiego. I przez to cudowna zlotu atmosfera nieraz pryska.

– Ciągle dyskutujemy, jak tego uniknąć i nie mamy dobrego pomysłu – mówi Ania. – Bo jak? Obstawić się kordonem policji?.. Też niedobrze. Bo jak nie wpuścić „żywego ciała narodu”?

Zresztą zdarza się, że grupa młodzieży, która po raz pierwszy przyjechała na zlot jako grupka pijaczków, tylko i wyłącznie z myślą o rozrabianiu, łapie bakcyla i w następnych uczestniczy jako drużyna. Jest taka drużyna, która zupełnie nie najgorzej sobie radzi. Już nie rozrabia, tylko bierze udział w konkursach. Można więc mówić i o wychowawczej roli zlotów.

Ania bardzo żałuje, że imprezę ignoruje Wilno. Prawie nie ma reprezentacji stołecznych, a przecież tyle tam polskiej młodzieży:

– Takie ogromne szkoły, a młodzież z tych szkół nie przyjeżdża. Czy Wilno czuje się ponad to?.. Rozumiem, że jest to wysiłek organizacyjny i cierpliwość, którą muszą wykazać się pedagodzy, ale warto się na ten wysiłek zdobyć, warto młodzieży zaufać.

Za pozytywny fakt Ania Adamowicz uważa mobilność zlotu, to, że „wędruje” on po Wileńszczyźnie. Co roku organizowany jest w innym rejonie, w innym miejscu, więc służy poznawaniu naszej małej ojczyzny. Wówczas i starostwa się organizują, i miejscowi ludzie poznają, że Polacy są zrzeszeni. Niektórzy się oburzają, że na zlotach słychać język rosyjski. Ania nie.

– Nie możemy zrobić getta, oni garną się do imprezy, szanują ją, starają się sprostać konkursom, więc co to komu szkodzi, że są?

Ania twierdzi, że zloty są też dobrą promocją dla polskich organizacji – w tym ZPL.

– Jeżeli chcemy coś młodzieży przekazać, oprócz drętwych gadek, których ona nie słucha (i ma zresztą rację), to potrzebne są imprezy takie jak ta. Gdy tu przyjedzie pan prezes, pokaże się tym młodym, wystąpi jako sponsor nagród (a tak właśnie było w roku bieżącym)...to jest już coś.

Jako uczestniczka pierwszych zlotów zauważyłam, że obecnie są one inne także pod względem nagród. Gdy my w nich uczestniczyliśmy, jako drużyna „Czterech Muz”, zwycięzców nagradzano skromnymi medalami i dyplomami. Tym razem dla trzech czołowych drużyn były piękne puchary, zaś zwycięzcy w poszczególnych konkurencjach byli nagradzani sprzętem turystycznym – m. in. śpiworami i różnymi zestawami biwakowymi. I fajnie. Nie wydaje mi się, że uczestnicy zlotu biorą w nim udział z myślą o nagrodach, ale te na pewno sprawiają im przyjemność. Na szczęście w tym roku nie zabrakło sponsorów tych nagród. W ich roli wystąpili Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, Konsulat Generalny RP w Wilnie, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, Związek Polaków na Litwie, Spółka „Chłodnia Ciechanów SA”, samorząd rejonu wileńskiego i Dom Kultury Polskiej w Wilnie.

Lucyna Dowdo

Wstecz