„(…) nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę”

Na 80. rocznicę urodzin Noblistki

Trudno pisać o literaturze wysokiej rangi, kiedy się z góry zakłada, że cokolwiek się powie, wszystko będzie ułomne, szczątkowe, przypadkowe, że będzie to tylko leciutkie muśnięcie wierzchołka ogromnej góry lodowej…

Chociaż na urodziny dziecka/świat nigdy nie jest gotowy, Wisława Szymborska ujrzała jego światło 2 lipca 1923 roku, a więc, przed 80-ma laty. Stało się to niedaleko Poznania, w Kórniku, graniczącym z Bninem, dlatego też różne źródła wymieniają nieraz jedną bądź drugą miejscowość jako adres urodzin poetki. Starsza siostra Wisławy urodziła się jeszcze w Zakopanem, gdzie ojciec, Wincenty Szymborski, był zarządcą Zakopiańskich Dóbr hrabiego Zamoyskiego. Matka, Anna z Rottermundów, mogła się szczycić jednym ze swoich stryjów, Maurycym, który został księdzem.

Poetka, znana dziś jako Wisława, na pierwsze imię otrzymała Maria. Miejsce urodzin nie utrwaliło się w jej pamięci, a co za tym idzie, także w późniejszej twórczości, gdyż niedługo rodzina przeniosła się do Torunia. Z pobytu tutaj zapamiętała głównie kościół, do którego rodzice zabierali ją na mszę. Bardziej świadome dzieciństwo i już całe dorosłe życie upływa Szymborskiej w Krakowie, dokąd rodzina przeniosła się na przełomie lat 20-30-ych. Tutaj otrzymała solidne wykształcenie, uczęszczając, m. in., do Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Następnie, w latach 1945–1948, studiowała filologię polską i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, co nie zostało uwieńczone dyplomem, gdyż poetka lubi zazwyczaj robić to, co lubi, nie zaś to, do czego zmuszają rygory, dyscyplina, rutyna, nieuniknione przy zbiorowych formach życia społecznego. W latach 1953–1966 prowadziła dział poezji na łamach Życia Literackiego, w tym od roku 1960 – rubrykę Poczta literacka, gdzie jej powinnością było, m. in., obcowanie z pierwocinami poetyckimi młodych, wyrokowanie ich przyszłości, doradzanie lub odradzanie zajmowania się poezją. Robiła to lekko, dowcipnie, nie folgując, ale i nie zniechęcając młodych adeptów pióra. Nawet odmowny werdykt potrafiła ogłosić dostojnie, dyplomatycznie, z humorem, nie obrażając osoby zainteresowanej ujrzeniem swego wiersza na szpaltach gazety. W tymże Życiu Literackim publikowała od roku 1967 felietony o czytanych i przeglądanych przez nią książkach. W latach 1980–1993 robiła to w miesięcznikach Pismo i Odra, od roku 1993 – w dodatku literackim Gazety Wyborczej. Od r.1973 felietony owe ukazują się w wydaniach książkowych jako Lektury nadobowiązkowe.

Poezja Wisławy Szymborskiej, bez względu na to, że jest to poezja Noblistki, nie rości pretensji do jakiegokolwiek rozwiązywania problemów czy pouczania kogokolwiek, nie ma w niej niczego z poezji wieszczej. Wręcz odwrotnie, rodzi się ona z nigdy poetki nie opuszczającej postawy zdziwienia światem.

Już jeden z pierwszych tomików opatrzyła Szymborska tytułem, który może stanowić motto do zasadniczych zrębów jej twórczości: Pytania zadawane sobie (1954). Wyprzedził go tylko zbiorek debiutancki Dopóki żyjemy (1952).

Jeżeli jesteśmy odrobinę obeznani z niezbyt odległą w czasie historią, rozumiemy doskonale, w jak niekorzystnym dla sztuki i literatury okresie odbywa się wejście poetki na scenę życia literackiego. Scena ma tu znaczenie niemal dosłowne. Trzeba było nie tyle żyć, ile po prostu grać, udawać zaangażowanie w sprawy dla jednych – obojętne, dla innych – podejrzane, jeszcze dla innych – groźne i niebezpieczne. Poetka jest wtedy młoda, nie zawsze musi nawet grać. Same hasła budowy nowego życia nie były przecież najgorsze. Cóż dziwnego, że nowa wówczas adeptka pióra dała się nabrać. Niektórzy do dzisiaj nie mogą zapomnieć poetce tego zaangażowanego startu. Otrzymany w 1996 r. Nobel zaostrzył tę sprawę. Szkoda miejsca i czasu na roztrząsanie podobnych zarzutów. Niektórzy zachowują się tak, jakby zupełnie zapomnieli o ewangelicznym kto jest bez grzechu, niech rzuci kamień.

Utarło się zatem mniemanie, że „prawdziwa Szymborska” zaistniała od wydania tomiku Wołanie do Yeti (1957). Lata „odwilży”, zelżenie cenzury po roku 1956 pozwoliły dla wielu mówić nareszcie „swoim głosem”. Jedni wówczas dopiero debiutują, doczekawszy stosownej chwili, jak, na przykład, Zbigniew Herbert czy Miron Białoszewski, inni, ci, którzy wystartowali wcześniej, przeżywają swoje „wtórne debiuty”, jak, na przykład, Tadeusz Nowak czy właśnie Wisława Szymborska. Warto jednak pamiętać, że już pierwsze tomiki poetki przynoszą pewne niekonwencjonalne ujęcia świata, pokazują jakieś zmagania, poszukiwania słowa, że już tutaj, pomijając te koniunkturalne, zdarzają się też dobre i pomysłowe wiersze.

Nieprzypadkowo zaakcentowałam tu motyw poszukiwania słowa. Już debiutancki wiersz poetki, opublikowany w 1945 r., miał tytuł Szukam słowa. Otóż Szymborska należy chyba do tej mniej licznej części braci pisarskiej, którą cechuje oszczędność słowa, do tych mniej modnych „dosiadaczy” pióra, którzy długo i żmudnie pracują nad słowem, aż odnajdą to właściwe. Nie lubi rozgadanej, bogatej w epitety i inne ozdobniki poezji. Nic więc dziwnego, że dorobek Noblistki, „pierwszej damy poezji polskiej”, jak ją określił Michał Głowiński, liczy w tej chwili zaledwie dziesięć tomików, wydawanych średnio w kilkuletnim odstępie jeden od drugiego. Po „Wołaniu do Yeti” ukazały się: „Sól” (1962), „Sto pociech” (1967), „Wszelki wypadek” (1972), „Wielka liczba” (1976), „Ludzie na moście” (1986), „Koniec i początek” (1993), „Chwila” (2003). Ta wstrzemięźliwość pisarska wynika nie tylko z potrzeby cyzelowania, szlifowania słowa. Chodzi także o to, że coraz trudniej powiedzieć na tym świecie coś nowego. „Prawdziwe, warte wypowiedzenia myśli rodzą się trzy, cztery na epokę, a reszta to jest bicie piany” – twierdzi poetka, nie chce więc wzbijać tej piany, która całkowicie przesłania nieraz sedno sprawy.

Czym więc zjednuje Szymborska serca krytyków i czytelników? Jak to się dzieje, że jej twórczość staje się nawet „poezją dla nieczytających poezji”? Niemałoważną rolę odgrywa tu zapewne fakt, że jej twórczość, jak też osobowość cechuje mądrość połączona ze skromnością, skłonność do poruszania istotnej problematyki bez prób autorytatywnego jej rozwiązywania, powaga, która nie wyklucza żartu, dowcipu, humoru; lekka, dobrotliwa ironia, określana nieraz jako „ironia afirmująca”.

Świetną pożywką dla nazwanego już wcześniej zdziwienia światem w poezji Szymborskiej jest człowiek, często bezpośredni bohater autorki Wołania do Yeti. Wiersz z nazwanego tomiku Z nie odbytej wyprawy w Himalaje, poruszający problem „innobytów” (Stanisław Balbus), gdyż mowa w nim o legendarnym śnieżnym człowieku, jest utworem nie tyle o Yeti, ile o zwykłym człowieku, już tutaj, jak zawsze, zresztą, ujmowanym niejednoznacznie, dwoiście. Wiersz napisany jest w formie monologu skierowanego do Yeti. Metodą perswazji zachęca się śnieżnego człowieka do opuszczenia gór, do zejścia ku ludziom:

Yeti, nie tylko zbrodnie

są u nas możliwe.

Yeti, nie wszystkie słowa

skazują na śmierć.(...)

 

Yeti, Szekspira mamy.

Yeti, na skrzypcach gramy.

Yeti, o zmroku

zapalamy światło.(...)

Jak na rozmowę (prawda jednostronną, gdyż Yeti nie widzimy i jego odpowiedzi nie słyszymy) przystało, wprowadzane są elementy stylu potocznego (Aha, więc to są Himalaje). I zupełnie obok – oryginalne, metaforyczne określenia, jak, na przykład, to, dotyczące wysokości Himalajów: Góry w biegu na księżyc, czy: Yeti Półtwardowski, bo mieszka w górach, a to ni księżyc, ni ziemia.

Człowiek w poezji Szymborskiej nie jest kimś wyjątkowym, nie jest on wieńcem tworzenia. Najczęściej jest postrzegany jako pewne ogniwo w długiej i skomplikowanej ewolucji gatunków. Poetka próbuje jakby dociekać tego, kim on jest, skąd i jakim sposobem przybył, ku czemu zmierza. Kwintesencją tych dociekań jest dla mnie wiersz Sto pociech. Rzadko na naszym gruncie używany frazeologizm sto pociech służy do nazywania sytuacji, w których czyjaś nieporadność łączy się ze śmiesznością, potrafi rozbawić. Klasyczny przykład: obserwowanie jakichś zmagań czy zabaw małego dziecka.

U Szymborskiej cały dowcip polega na tym, iż owe sto pociech dotyczy człowieka w ogóle, człowieka w długim łańcuchu przemian. Wiersz jest zbudowany tak, że jedno określenie wywyższa, inne przyniża zapędy i dokonania homo sapiens, jest on silny i słaby, mądry i naiwny, szlachetny i pospolity zarazem. Bawią poetkę po prostu niektóre wygórowane ambicje człowieka, ale i zdumiewają wielkie osiągnięcia tegoż.

W innych tekstach chodzi, na przykład, o poszczególność człowieka, chciałoby się ocalić jego oryginalność, inność, prywatność, tymczasem zinstytucjonalizowane życie zmusza do czego innego, jak czytamy w Pisaniu życiorysu, w którym to dokumencie:

Obowiązuje zwięzłość i selekcja

faktów.

Zamiana krajobrazów na adresy

i chwiejnych wspomnień w

nieruchome daty. (...)

 

Pisz tak, jakbyś ze sobą nigdy

nie rozmawiał

i omijał z daleka.

 

Pomiń milczeniem psy, koty i ptaki,

pamiątkowe rupiecie, przyjaciół

i sny (...)

Jednym z nieuniknionych doświadczeń egzystencjalnych człowieka na ziemi jest przemijanie. Z refleksji nad tym odwiecznym doznaniem „homo sapiens” (czy zawsze „sapiens” – to też pytanie) zrodziły się takie znane majstersztyki poetki, jak Nic dwa razy, Muzeum, W rzece Heraklita i in. Motyw ten jest także obecny w ostatnich tomikach.

Godne podziwu i uznania jest to, że drążąc ten stały dla filozofii, sztuki i literatury temat poetka znajduje wciąż nowe i nieoczekiwane nieraz ujęcia. W Nic dwa razy refleksję pogłębia, ulirycznia, dodaje jej większego sentymentu połączenie motywu przemijania z motywem miłości, która też podlega, niestety, prawu przemijania, bywa zakłócana przez większe czy mniejsze nieporozumienia, stale zmienia się jej tonacja:

Żaden dzień się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych nocy,

dwóch tych samych pocałunków,

dwóch jednakich spojrzeń

w oczy.(…)

Natomiast w wierszu Muzeum, w którym z braku wieczności zgromadzono dziesięć tysięcy starych rzeczy, myśl o przemijaniu wzbudzają właśnie owe rzeczy, gdyż, oceniając sytuację tylko z ziemskiej perspektywy, to nie człowiek, lecz:

Metale, glina, piórko ptasie

cichutko tryumfują w czasie.

Nawet pisząc o tak poważnych sprawach poetka nie zdradza jednak skłonności do rozdzierania szat nad takim czy innym porządkiem świata i rozładowuje często sytuację przez niemal wszechobecny w jej poezji ironiczny uśmiech:

Co do mnie, żyję, proszę wierzyć,

Mój wyścig z suknią nadal trwa.

A jaki ona upór ma!

A jak by ona chciała przeżyć!

W rzece Heraklita już tytuł przywołuje niejako patrona przemijania, którym jest starożytny filozof grecki. Podstawowy koncept utworu opiera się na świadomym nadużywaniu słowa ryba, co dodatkowo podkreśla podleganie wszystkich i wszystkiego prawu przemijania i jednocześnie zmniejsza napięcie i powagę tematu, gdyż w efekcie powstaje dowcip językowy i myślowy:

W rzece Heraklita

ryba łowi ryby,

ryba ćwiartuje rybę ostrą rybą,

ryba buduje rybę, ryba mieszka

w rybie,

ryba ucieka z oblężonej ryby.(...)

Oglądane z perspektywy wieczności życie pojedynczej ryby (człowieka, drzewa czy kamienia) jest zaledwie jakimś mrugnięciem ciemności. Można by rzec, iż Szymborska nie płacze, jak Heraklit, nad przemijaniem, ale potrafi je nawet swoiście okiełznać, czemu sprzyja takie właśnie niekonwencjonalne ujmowanie tematu albo, w innych wypadkach, znowu nie pozbawiona humoru i dowcipu refleksja nad dziełami sztuki. Pojawia się ona w autotematycznym wierszu Radość pisania, która jest postrzegana jako

Możność utrwalania.

Zemsta ręki śmiertelnej.

Biorąc pod uwagę sprawcę tej poezji, jakim jest Szymborska, mamy do czynienia z liryką kobiecą. Jednakże uwzględniwszy powściągliwość uczuć, niechęć do intymnych wynurzeń, brak patosu i wielosłowia, wreszcie filozoficzność, intelektualizm i inne cechy tej twórczości, niejeden krytyk waha się co do użycia terminu „liryka kobieca”. Tymczasem to właśnie Szymborska jest autorką arcyprzenikliwego wiersza Portret kobiecy, trafnie ujmującego wizerunek płci nadobnej, jak się niegdyś mawiało, przypadającego zapewne do gustu każdej czytelniczce:

Naiwna, ale najlepiej doradzi.

Słaba, ale udźwignie.

Nie ma głowy na karku, to będzie ją

miała.

Czyta Jaspersa i pisma kobiece.

Nie wie po co ta śrubka i zbuduje

most.

Młoda, jak zwykle młoda, ciągle

jeszcze młoda. (...)

Natomiast tak kobiecy temat jak miłość nie zajmuje tu zbyt wiele miejsca. Jeżeli zaś się pojawia, to występuje najczęściej nie jako temat samodzielny, sam dla siebie, ale jako dodatkowy motyw do rozważania o przypadku, przemijaniu, samotności i wielu innych doznaniach i doświadczeniach człowieka.

Nieco więcej uwagi poświęciła poetka danemu tematowi w tomiku Sól. Są tu tak przekonywające w danej materii teksty, jak, powiedzmy, Na wieży Babel czy Jestem za blisko. Na marginesie pierwszego można zaznaczyć, że, jak się okazuje, nie potrzeba czasem biblijnej mnogości ludów i języków, żeby zabrakło porozumienia. Wystarczy przybliżenie dialogu dwojga bliskich sobie ludzi (co właśnie stanowi koncept danego tekstu), żeby się znaleźć u stóp wieży Babel współczesnej rodziny czy niesformalizowanego związku partnerskiego dwojga ludzi:

(...) – Dlaczego kłamiesz,

dlaczego mówisz do mnie jej

imieniem,

kochasz ją jeszcze? – O tak,

chciałbym,

żebyś została ze mną. – Nie mam

żalu,

powinnam była domyślić się tego.

– Wciąż myślisz o nim? – Ależ ja

nie płaczę.

– I to już wszystko? – Nikogo jak

ciebie.

– Przynajmniej jesteś szczera.

– Bądź spokojny,

wyjadę z tego miasta. – Bądź

spokojna,

odejdę stąd. (...)

Brak jedności, porozumienia, bliskości duchowej jest także tematem wiersza Jestem za blisko. Szymborska ma to do siebie, że nie lubi się powtarzać, że przywołując ten sam czy podobny do poprzedniego motyw potrafi ująć go od innej strony, różnicuje formę wypowiedzi. Nazwany wiersz jest jakby myślanym tylko monologiem cierpiącej na bezsenność kobiety.

Tradycyjni, romantyczni jacyś kochankowie cierpieli najczęściej z powodu rozstania, dzielącej ich odległości przestrzennej. Była to najczęściej sytuacja taka, jak ujmuje ją Mickiewicz w Do***(Na Alpach w Splugen 1829): Nigdy, więc nigdy z tobą rozstać się nie mogę? / Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę(...) albo Słowacki w Rozłączeniu: Rozłączeni – lecz jedno o drugim pamięta; / Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku.

Rozterka współczesnej kochanki rodzi się z sytuacji wręcz przeciwstawnej:

Jestem za blisko, żeby mu się

śnić. (...)

Za blisko, żebym mogła wejść jak

gość,

przed którym rozsuwają się

ściany.(...)

(...) On śpi,

w tej chwili dostępniejszy widzianej

raz w życiu

kasjerce wędrownego cyrku z jednym

lwem

niż mnie leżącej obok (...)

Innym razem, rozmiłowana w przywoływaniu i jakby sprawdzaniu, czasem przekształcaniu frazeologizmów czy innych utartych zwrotów poetka zastanawia się, na przykład, nad bezzasadnością utartego zwrotu Miłość od pierwszego wejrzenia:

Sądzą, że skoro nie znali się

wcześniej,

nic między nimi nigdy się nie

działo.

A co na to ulice, schody, korytarze,

na których mogli się od dawna

mijać? (...)

 

Były znaki, sygnały,

cóż z tego, że nieczytelne.

Może trzy lata temu

albo w zeszły wtorek

pewien listek przefrunął

z ramienia na ramię? (...)

I kończy to wyliczanie możliwości wcześniejszych, nieuświadamianych spotkań dwojga ludzi ogólniejszą aforystyczną myślą:

Każdy przecież początek

to tylko ciąg dalszy,

a księga zdarzeń

zawsze otwarta w połowie.

Wiersz ten pochodzi z ostatniego przed Noblem tomiku Koniec i początek, w którym jako wiersz o miłości, omroczonej odejściem bliskiej osoby na zawsze, można traktować Pożegnanie widoku, i liryczne, i odświeżone przez niekonwencjonalne metaforyczne zwroty:

Nie mam żalu do wiosny,

że znowu nastała.

Nie obwiniam jej o to,

że spełnia jak co roku

swoje obowiązki.

 

Rozumiem, że mój smutek

nie wstrzyma zieleni.(...)

W najnowszym tomiku, a jest nim Chwila (2002), dwa teksty – Pierwsza miłość oraz Ze wspomnień – nawiązują do omawianego tutaj motywu najpiękniejszego uczucia świata. Jakaś predyspozycja wewnętrzna czy doświadczenia życia osobistego albo coś, co jest zupełnie niedostępne naszym dociekaniom (każdy człowiek to jedna wielka tajemnica) przywiodły Szymborską do dość nietypowego dla kobiety przekonania. W tużponoblowskim wywiadzie telewizyjnym, przeprowadzonym przez Teresę Walas, na pytanie, co ceni w ludziach, poetka odpowiedziała, m. in., że przyjaźń ceni bardziej niż miłość.

Skoro już mowa o obrazowaniu uczuć, to warto pamiętać, że poetka ma w swoim dorobku bardzo nawet wdzięczny wiersz o tak niepięknym uczuciu jak nienawiść, w którym, antropomorfizując (nadając cechy człowieka) to pradawne uczucie, znowu nie bez ironii, właśnie jemu zapowiada, niestety, przyszłość:

Spójrzcie, jaka wciąż sprawna,

jak dobrze się trzyma

w naszym stuleciu nienawiść.

Jak lekko bierze wysokie

przeszkody.

Jakie to łatwe dla niej – skoczyć,

dopaść.(...)

 

Mówią, że ślepa. Ślepa?

Ma bystre oczy snajpera

i śmiało patrzy w przyszłość

– ona jedna.

Do takich wniosków można było dojść zapewne obserwując dzieje i wypadki, przypadające na wiek XX, jak też początek nowego, XXI wieku.

Sama historia nie jest, jak wiadomo, domeną pisarstwa Szymborskiej. Można jednak naliczyć w jej dorobku kilkanaście wierszy, zawierających mniej lub bardziej czytelne aluzje do wypadków czy niepokojących procesów nowszej historii. Inna sprawa, że nawet przy penetrowaniu tej niezbyt poetyckiej problematyki Szymborska nigdy nie ogranicza się do jednego wymiaru przy jej naświetlaniu. Historia jest dla niej najczęściej pretekstem do snucia refleksji filozoficznych, psychologicznych, estetycznych, stosowania gier językowo-stylistycznych.

Najbardziej podatny na dialog z historią okazał się tomik Ludzie na moście, gdyż obejmuje on teksty, które powstawały między 1976 rokiem (kiedy był wydany poprzedni tomik, ale powstał też Komitet Obrony Robotników i prasa podziemna) a rokiem 1986, kiedy Polacy mieli już za sobą wybuch „Solidarności” i wprowadzenie stanu wojennego. Te procesy nie uszły uwagi pisarzy. Jeżeli jednak w wielu wypadkach powstawały teksty doraźne, pisane na gorąco, przywołujące jakieś konkrety, które za lat kilkanaście czy nawet kilka będą nieczytelne, to autorka Ludzi na moście, swoim zwyczajem, spojrzała na przemiany w Polsce z szerszej perspektywy. Już same tytuły niektórych utworów wskazują na to, iż kontekst stanowi tu historia całego wieku XX z odniesieniami, gdy zachodzi potrzeba, do okresów wcześniejszych: Tortury, Pierwsza fotografia Hitlera, Dzieci epoki, Schyłek wieku. Każdy z tych tekstów opiera się na innym pomyśle, o każdym można napisać odrębny esej interpretacyjny.

Schyłek wieku, swego rodzaju poetyckie podsumowanie dokonań minionego stulecia, przekształca się raczej w wyliczenie jego niezrealizowanych możliwości:

Miał być lepszy od zeszłych nasz

XX wiek (…)

 

Miało się mieć ku wiośnie

i szczęściu, między innymi. (…)

Tekst jest tak zbudowany, że prawie każda zwrotka zawiera jakąś trafną, dającą do myślenia, aforystycznie ujętą myśl, jak, na przykład, ta:

Kto chciał cieszyć się światem,

ten staje przed zadaniem

nie do wykonania.

Albo inna, jeszcze bardziej niepodatna na polemikę:

Bóg miał nareszcie uwierzyć w

człowieka

dobrego i silnego,

ale dobry i silny

to ciągle jeszcze dwóch ludzi.

Koncept Dzieci epoki polega na zręcznej szermierce epitetem polityczny. Odwołując się do znanych polskiemu odbiorcy tekstów literackich czy popularnych piosenek, prowadząc zamierzoną grę językową poetka próbuje przekonać, że wszystko jest „podszyte polityką”:

Wszystkie twoje, nasze, wasze

dzienne sprawy, nocne sprawy

to są sprawy polityczne.

Człowiek naszego kręgu kulturowego z łatwością rozpozna źródło danej całostki, którym są pierwsze słowa pieśni religijnej Wszystkie nasze dzienne sprawy…

Na tle wydłużającego się konfliktu amerykańsko-irackiego zdumiewająco aktualnie brzmią dzisiaj następujące wersy:

Nie musisz nawet być istotą ludzką,

by zyskać na znaczeniu politycznym.

Wystarczy, żebyś był ropą naftową,

paszą treściwą czy surowcem

wtórnym.

I wreszcie konkluzja, zawsze, niestety, aktualna, bo komu, kiedy, jak dawno zdarzyło się obejrzeć dziennik telewizyjny, który by nie potwierdzał jakiegokolwiek z tych zatrważających spostrzeżeń:

Tymczasem ginęli ludzie,

zdychały zwierzęta,

płonęły domy

i dziczały pola

jak w epokach zamierzchłych

i mniej politycznych.

I, jak zawsze, a w „epokach politycznych” szczególnie, poetom, zwłaszcza tego pokroju, co Szymborska, chodzi przede wszystkim o ocalenie tego, co jednostkowe, oryginalne, niepowtarzalne. Temu głównie jest poświęcony nawiązujący do biblijnego potopu wiersz Do arki:

Zaczyna padać długotrwały deszcz.

Do arki, bo gdzież wy się

podziejecie:

wiersze na pojedynczy głos,

prywatne uniesienia,

niekonieczne talenty (…)

Zbiorek Koniec i początek powstaje już w warunkach, kiedy się wyraźnie dokonuje przesilenie, kiedy „aksamitne rewolucje” wychodzą też poza Polskę, kiedy finał jednej epoki nakłada się na początek drugiej, kiedy trzeba się podjąć mniej atrakcyjnych obowiązków:

Po każdej wojnie

ktoś musi posprzątać. (…)

 

Fotogeniczne to nie jest

i wymaga lat.

Wszystkie kamery wyjechały już

na inną wojnę (…).

Wzmianka o „innej wojnie” okazała się wręcz prorocza. Do najnowszego swojego tomiku Szymborska włączy już wiersz Fotografia z 11 września, który jest próbą utrwalenia jak na kliszy, ale za pomocą słów, „lotu” spadających z płonącego wieżowca ciał.

Są więc zawsze nieuniknione tematy, które podrzuca sama rzeczywistość. Są też takie, które nigdy, dopóki istnieje człowiek, nie stracą na aktualności. W wierszu Przyczynek do statystyki z najnowszego tomiku Chwila wszystkie podane przez poetkę cyfry są przypuszczalne, mogą być korygowane, tylko jedna jest bezsporna:

Na stu ludzi (…)

 

Śmiertelnych

– stu na stu.

Liczba, która jak dotąd nie

ulega zmianie.

Z tych właśnie względów jednym z najbardziej perspektywicznych tematów, nie tylko dla autorki Kota w pustym mieszkaniu, jest temat śmierci. W dorobku Szymborskiej znalazłoby się kilkanaście tekstów, poświęconych bezpośrednio Tanatosowi. Zdawałoby się, że na dany temat nie sposób powiedzieć czegoś nowego. Tradycja motywu śmierci w literaturze polskiej sięga zarania jej dziejów. Tymczasem Szymborska, jak na Noblistkę przystało, udowodniła, że nie padło jeszce ostatnie słowo w tej wypenetrowanej na pozór materii. Wśród jej wierszy na temat śmierci bardzo imponująco wypadły takie teksty, jak Pogrzeb czy Kot w pustym mieszkaniu. Pierwszy stanowi nadzwyczaj pomysłową relację z pochówku. Rzecz dzieje się na cmentarzu. Rola podmiotu zredukowana do zera. Wiersz składa się z samych cytatów, strzępów rozmów, prowadzonych przez uczestników smutnego obrzędu. Jak zawsze, dotyczą one wszystkiego, tylko nie istoty sprawy, czasem śmieszą, rozpraszają uwagę nastawionych na skupienie i modlitwę, gdyby takowi byli:

„cóż z tego, że był najzdolniejszy

z nich”

„owszem, miał rację, ale to jeszcze

nie powód”

„pokój przechodni, Baśka się nie

zgodzi”

„z lakierowaniem drzwiczek,

zgadnij ile”

„dwa żółtka, łyżka cukru (…)

„niech ci będzie, że mogłem, ale i ty

mogłeś”

„dobrze, że chociaż ona miała tę

posadkę”

„no, nie wiem, chyba krewni”

„ksiądz istny Belmondo” (…)

Drugi z wyeksponowanych tekstów jest nietypowy jako udana próba pokazania śmierci człowieka przez pryzmat odczuć pozostawionego w mieszkaniu kota (Umrzeć – tego nie robi się kotu). Nie mając tej świadomości, że gospodarz opuścił mieszkanie na zawsze, kot obmyśla nawet zemstę na moment powrotu:

Niech no on tylko wróci,

niech no się pokaże.

Już on się dowie,

że tak z kotem nie można. (…)

Przyjęcie „kociej perspektywy”, uczynienie kota podmiotem zdejmuje patos z tematu, wprowadza nawet lekkie akcenty humorystyczne.

Nieobca jest także poetce refleksja na temat samej poezji, tzw. autotematyzm. Przywołując ten motyw nadal pozostaje w swoim żywiole. Będąc poetką najwyższej rangi nie śmie podawać jakiejkolwiek definicji poezji. Uprawiając poezję, nie wie, czym ona jest. Znowu wszechwładna u Szymborskiej ironia! Jakby na przekór krytykom i badaczom żartuje po prostu:

A ja nie wiem i nie wiem i trzymam

się tego

jak zbawiennej poręczy.

Wielu jeszcze rzeczy poetka nie wie. I nie ukrywa tego. Do ostatniego tomiku włączyła nawet wiersz, zawierający spis pytań, / na które nie doczekam się odpowiedzi. Prawdziwa mądrość pytań się nie boi. Poezja Szymborskiej jakby zatacza koło: od pytań zaczynała, pytaniami podsumowuje stopniowo swój dorobek.

Już dawno poetka wystawiła też sobie skromny Nagrobek, napisany, jak wszystko, co wychodzi spod jej pióra: i dowcipnie, i głęboko, i dopingująco do myślenia:

Tu leży staroświecka jak przecinek

autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek

raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup

nie należał do żadnej z literackich grup.

Ale też nic lepszego nie ma na mogile

oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.

Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy

i nad losem Szymborskiej podumajprzez chwilę.

Oby jak najdłużej cieszyła nas poetka swoimi rymowankami, nie takimi znowuż rymowankami, skoro towarzyszy im symbol mądrości – sowa, skoro do rekwizytu poetyckiego jest nobilitowany ktoś tak wzgardzony jak łopian. Jednego jesteśmy pewni już dzisiaj: ogród poezji Dostojnej Jubilatki mieni się wieloma dobrymi, mądrymi, pięknymi barwami i nigdy, w sensie metaforycznym, nie będzie porastał łopianem.

Halina Turkiewicz

Wstecz