Jego Wysokość SŁOWO

TEN TEGO czyli o wtrętach językowych

Oto fragment kapitalnej sceny z „Zemsty” Aleksandra Fredry. Przechera Cześnik dyktuje Dyndalskiemu list:

Bardzo proszę... mocium panie...

Mocium panie... me wezwanie...

Mocium panie... wziąć w sposobie...

Mocium panie... wziąć w sposobie,

Jako ufność ku osobie...

Każde pańskie słowo, nie wyłączając wtrętu językowego mocium panie, Dyndalski skrzętnie zapisał, no i list tak właśnie wyglądał. A nam niech będzie początkiem rozmowy o powiedzeniach, powiedzonkach, przysłowiach osobistych i wszelkiego rodzaju wtrętach językowych.

Czasem to czy inne wyrażenie szczególnie nam się podoba: jest w jakiś sposób atrakcyjne, oryginalne, podkreśla naszą myśl. No i nie zauważamy, jak coraz częściej pojawia się w wypowiedziach. I zanim się spostrzeżemy, już zagości tam na stałe, uczepiwszy się, za przeproszeniem, jak rzep psiego ogona. Niektóre wtręty językowe były najpierw swoistą „łatą”, służącą do przykrycia pauzy w wypowiedzi, wywołanej przez dobieranie w myślach odpowiedniego słowa. Później weszły w krew. I tak, zamiast po prostu powiedzieć: „Nigdy nie kupuję zwiędłej sałaty”, mówimy: „Bo wiesz, ja nigdy nie kupuję zwiędłej sałaty”, „Bo ja, proszę ciebie (proszę pani, proszę pana), nigdy nie kupuję zwiędłej sałaty”, „Prawdę mówiąc, nigdy nie kupuję zwiędłej sałaty”, „Generalnie rzecz biorąc”, nigdy nie kupuję zwiędłej sałaty. Zwłaszcza to generalnie rzecz biorąc w kontekstach nie wymagających żadnych generalnych decyzji czy rozwiązań daje zabawne efekty. (Znam osobiście pewnego „generalnego” pana). No, a prawdę mówiąc sugeruje, że tym razem, owszem, ale nie zawsze się tę prawdę mówi. Nie trzeba chyba dodawać, że takie mechaniczne rozwadnianie mowy ku swojej wygodzie a utrapieniu innych jest nader nużące. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa taką parodię na nadużywanie słowa „pani”. Służąca zwraca się do sąsiadki z prośbą o pożyczenie rondla: „Proszę pani, moja pani prosi panią, żeby pani mojej pani pożyczyła rondla. Moja pani taka flądra, że nie kupi sobie rondla”.

Kiedyś na studiach mieliśmy wykładowcę marksizmu, który dosłownie każde zdanie „upiększał” słowami właśnie, towarzysze, właśnie. Mieliśmy niezłą zabawę, bo zamiast notować wykład, liczyliśmy, niczym baranów przed snem, tych towarzyszy. Stawiało się kreski, a dla łatwiejszego rachunku „wiązało się” je poprzeczną krechą w pęczki, po dziesięć. Po wykładzie sprawdzaliśmy, czy się rachunek zgadza, kto „najuważniej” słuchał wykładu pana Ł. i nie zgubił żadnego towarzysza. A było ich setki.

W minionych latach – o czym się dowiadujemy z literatury – mężczyźni lubili wtrącać słowo panie, nawet wtedy, gdy rozmawiali z kobietą czy dzieckiem. A pokolenia jeszcze wcześniejsze używały zwrotu panie dzieju, co było skrótem od panie dobrodzieju. Etnograf i historyk kultury Zygmunt Gloger (autor wspaniałej czterotomowej Encyklopedii Staropolskiej) uważa wtręty językowe za świadectwo lenistwa umysłowego, a także swoistej mody w dawnej Polsce, kiedy to nie tylko magnat, ale i zwykły szaraczek miał jakieś ulubione wyrażenie, pod którym znano go wszędzie. Nierzadko też stawało się ono jego przezwiskiem.

Miecznik litewski i wojewoda wileński Karol Radziwiłł, który powtarzał często panie kochanku, wszedł do historii i literatury jako Radziwiłł Panie Kochanku, natomiast jego ojciec Michał Kazimierz, hetman wielki litewski otrzymał przydomek Rybeńko, bowiem tego pieszczotliwego słówka zawsze używał, nawet wtedy, gdy kazał kogoś batożyć. Słynny kaznodzieja czasów saskich, ksiądz Kamieński powiadał do każdego: królu mój polski. Z kolei Jan Chryzostom Pasek często powtarzał słowa po staremu. Bodaj najbardziej oryginalne przysłowie osobiste przytacza pisarz Michał Czajkowski, człowiek o losach zadziwiających i niezwykłych, który po przejściu na islam stał się słynnym Sadykiem Paszą (notabene był prototypem Mickiewiczowskiego bohatera z poematu „Farys”). Był też mężem Ludwiki Śniadeckiej, młodzieńczej miłości Juliusza Słowackiego. Przysłowia te brzmią: basam terem tetem oraz jeszcze dziwniej pieszczona Filis fantazję straciła. Możemy sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywoływała ta zagadkowa pieszczona Filis, gdy się zjawiała w jakichś poważnych lub groźnych sytuacjach.

Czasami te osobiste przysłowia przysparzały ich „użytkownikom” sporo kłopotów. Ci, którzy pamiętają słoneczną książkę swego dzieciństwa „Wyprawę pod psem” Kornela Makuszyńskiego (wszystkie książki tego autora są słoneczne, nieprzypadkowo jego Koziołek Matołek zrobił taką karierę w całej Europie), być może przypomną poczciwego aptekarza, którego i owszem, proszę pana wprowadzało nieraz w srogie tarapaty.

Wróćmy jednak do czasów dzisiejszych i do języka współczesnych nam ludzi. Kilka milionów widzów, którzy oglądają telenowelę (Dlaczego telenowela? Raczej telepowieść) „Klan”, zwróciło pewnie uwagę na absolutnie pani Anny oraz w rzeczy samej doktora Koziełły, no a niezapomniany Popiołek z serialu „Dom” (była to ostatnia rola Wacława Kowalskiego, wspaniałego, nieodżałowanego aktora polskiego, kresowiaka, znanego wszystkim jako Pawlak z „Samych swoich”) lubił powtarzać koniec świata. Lubił powtarzać, lecz nie nadużywał tych słów i dlatego w jego ustach brzmiały one ciepło i sympatycznie. A może to po prostu urok talentu?

Dość częstymi wtrętami językowymi są dziś: prawda, nieprawda, wiesz?, ten, tego, słowem. Szczególnie przykro brzmią dla otoczenia jakże częste w ustach młodzieży rosyjskie słowa korocze oraz woobszcze wplatane do polskiego tekstu. Ma to oznaczać „krócej mówiąc” oraz „w ogóle”. Jest jeszcze gorzej, kiedy takimi wtrętami stają się wyrazy obsceniczne, niecenzuralne. Oto jak Polska długa i szeroka, słyszy się na ulicach łacińską „krzywą”, że użyję tu eufemizmu, ale „czuły słuchacz w duszy swojej dośpiewa” i będzie wiedział, o co chodzi. U nas też, ale częściej, jednakowo w tekstach polskich, rosyjskich czy litewskich wszechwładnie króluje bliska kuzynka tej „krzywej”, taka raczej blada. I gdybyż to jedna! Po kilka w każdym zdaniu. Całkiem automatycznie, jak z rogu obfitości sypią się one z ust nie tylko chłopców, ale i dziewcząt.

Czy da się z tym utrapieniem, jakim są te chwasty językowe, walczyć? Ależ tak. Wystarczy samokontrola mówiącego oraz poczucie humoru słuchacza, który na przykład słysząc ciągłe wiesz? odpowiada: nie wiem. Jedna z moich znajomych stale powtarza ten tego. Idąc za radą autora wielu słowników Władysława Kopalińskiego, z poważną miną pytam: Który którego? Oczywiście, wymaga to wyczucia sytuacji, nie zawsze bowiem można sobie pozwolić na żarty.

Łucja Brzozowska

Wstecz