Na tropach bohaterów powieści Józefa Mackiewicza

Prorok z Popiszek: „Jestem taki sam człowiek, jak i wy…”

Dokończenie. Początek w nr  4 br.

„Bazyli Żółtko, sztundysta z prawosławnych, przyjechał jeszcze raz do Popiszek z dalekiej drogi. Było już pod wiosnę. Akurat tej niedzieli wieczorem, gdy ksiądz z ambony wygłosił płomienne kazanie przeciw fałszywym prorokom, fałszywym wiarom, błędnym drogom, na które szatan stara się zapętać owieczki chrystusowe. Już uprzednio w wielu parafiach księża podczas kazań wskazywali na niebezpieczeństwo szerzących się zabobonów i gromili za łatwowierność w odniesieniu do różnych oszustów czy po prostu jednostek o chorej imaginacji, bądź też zbłąkanych przejściowo. Napomnienia jednak utrzymywali w tonie raczej ogólnikowym, nie wypominając nikogo bliżej. Miejscowy proboszcz ociągał się długo z wystąpieniem, wciąż usiłując zbagatelizować wzburzenie i nie dolewać, jak się obrazowo wyrażał, oliwy do ognia podekscytowanych umysłów, aż wreszcie, gdy wystąpił, chociaż nie wymienił wprost nazwiska ani nazwy wsi, to jednak jakby palcem wskazał wprost na mieszkańców Popiszek, stawiając ich na jednej płaszczyźnie z baptystami i innymi sekciarzami. A mówił z zapałem, pięknie”. (Józef Mackiewicz „Droga donikąd”).

Kłopoty z „jurodiwym”

Kłopotów Ola cudownik sprawiał wszystkim mnóstwo, zwłaszcza w tamtych, obfitujących w burzliwe wydarzenia czasach. Najwięcej snu z powiek spędzał miejscowemu księdzu proboszczowi. Czytać Oluk ledwo co umiał, do kościoła prawie nie chodził, kazań księżowskich nie słuchał, gadał w swych „mowach” słowami, rzekłbyś żywcem wybranymi z Pisma Świętego. O Bogu rozprawiał i z Bogiem do ludzi szedł… A z drugiej strony, każdy wszak widział, że ten Ola, to „raz – mądry, a raz – to całkiem durnieńki”… A tu jeszcze i kłopot podwójny z tej przyczyny, że i enkagebiści zaczęli zbyt żywo Olą się interesować. Przyjeżdżają tu, węszą, już dochodzą słuchy, że chcą proroka albo do turmy wpakować, albo na Sybir wywieźć. Ani Oluka bronić, ani go potępić. Bronić – oznaczałoby to akceptować zabobon, akt zawierać z diabłem, potępić – to znaczy iść w jedną rękę z enkagebistami. I tak źle, i tak niedobrze… Że też ten Oluk Iwaszko musiał koniecznie tu, w Popiszkach, na terenie tej a nie innej parafii się urodzić…

„Stanowisko władz NKGB przez dłuższy czas było chwiejne, jak każdej machiny obarczonej zbytnią biurokracją.(...) Sprawę przekazywano coraz to wyższej instancji. Gdy komisarz bezpieczeństwa państwowego, starszy major NKGB Gładkow wysłuchał w Kownie pierwszego raportu o Popiszkach, zwęził oczy i zapytał:

- Co, znowu ksiendzy coś wymyśliły?

- Nnnnie… Nie rozumiem – odpowiedział starszy lejtenant Miedwiediew. – Wychodzi tak, jakby to nawet przeciw ich woli.

- To jest, jak to tak? – Gładkow zmarszczył czoło, przewidując z góry jakąś komplikację i ze szczerą niechęcią.(...).

Pod wiosnę, wobec nowych pogłosek, postanowił Gładkow osobiście rzecz rozpatrzyć w urzędzie, któremu tamten teren podlegał bezpośrednio.(…)

„Taki – myślał – parszywy drobiazg, Popiszki! A gdzie jest pewność, że nie stanie się kamieniem u szyi! – Tfu, ty czort!”(Józef Mackiewicz „Droga donikąd”)

Bezpośredni świadkowie

Wypowiedzi naocznych świadków i bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń, związanych z życiem Aleksandra Iwaszki (Oluczka Smolskiego w „Droga donikąd”) dr Maria Krupowies nagrała na taśmie magnetofonowej latem 1986 r., nieco później dokonała transkrypcji dialektologicznej tych tekstów i opublikowała je w 1991 r. w „Studiach nad polszczyzną kresową” t. VI (Wrocław). Są to wypowiedzi dziesiątków osób, starych mieszkańców Popiszek i okolicznych wsi. Zgromadzony materiał ma nieocenioną wartość poznawczą, zwłaszcza wobec faktu, że większość z tych respondentów już nie żyje: Józefa Dawidowicz (ciotka cudownika Oli a babcia Marii Krupowies), Felicja Krupowicz, Helena Iwaszko, Stanisława Wojciechowicz, Jadwiga Szpilewska – odeszły już na Drugi Brzeg.

Żyje natomiast rodzona siostra Oluczka cudownika, Jadwiga z Iwaszków Szpilewska, naonczas mieszkanka Popiszek (obecnie mieszka w sąsiedniej Porzeczkowszczyźnie).

Najstarsza respondentka Marii Krupowies, Józefa Dawidowicz w 1986 roku była w wieku 91 lat, najmłodsza, Jadwiga Ruz – 47 lat.

Celem zachowania autentyczności wypowiedzi – w miarę możliwości, nie adiustujemy ich stylu, wnosząc jedynie nieznaczne poprawki językowe, by tekst był zrozumiały również dla osób nieobeznanych w języku tzw. „prostym”.

Przepowiedział, że Ojcem Świętym będzie Polak

Józefa Dawidowicz: W szkole w Popiszkach był krzyż. Jak przyszli sowiety, krzyż wynieśli do kuchni… Jeden raz wieczorem Ola przyszedł, stał przed tym krzyżem i zaczął mówić. Powiedział, że on szedł do Czuranców drogą... i spotkał człowieka, który dał jemu wielką księgę i „Ja z tej księgi będę wam opowiadał o całym świecie, o całym życiu, o skończeniu świata”, i zaczął mówić... Ludzie tylko naśmiewali się najpierw. Nichto nie wierzył... Ale potem przekonali się, że to on nie samowolnie mówi, że to jest jakieś czy boskie przeznaczenie, czy może stało się z nim coś takiego. On troszki kosy był. To, jak łzy leją się potokiem z jego ocz (w czasie mowy), to on jak drewniany jest, tylko ten krzyż trzyma w ręku... Ani poruszy się.

Jak on ładnie mówił, modlił się zawsze przed tym krzyżem. I chto czego pytał, chto czego chciał, to on odpowiadał na pytania.

A jak kazali krzyż zabrać i zanieść do swego domu, to on przyszedł wieczorem, wziął ten krzyż i szedł z nim do swego domu. Jak niósł, to łuna nad nim była, aż póki zaniósł krzyż do chaty.

To wtedy jak brał za krzyż… w każdej chwili mógł mówić... I wtedy nic nie pamięta – czy bilib jego, czy rżnelib… igły pod paznokci sadzilib – on nie pamiętał... Tylko jak jemu przejdzie ten atak, to wtedy on słyszy ból. Co kto pytał się, to mówił... – „Ola, powiedz ty mnie cokolek, jaki los mnie przeznaczony, czy co?” To on wtedy weźmie krzyż ten, pomodli się i wtedy powie tobie.

Gadał „po prostu” i po polsku… W czasie mowy po polsku zawsze mówił inakszym językiem... Nu, my tak rozmawiamy, wiesz – jak ja, jak tutaj wszystkie wioskowe mówią… W czasie mowy, to już wtedy inteligentnie mówił.

Jeden raz... przyjeżdżało dwóch księży z Litwy. Jeden ubrany w prostym ubraniu wiejskim, w kożuchu, w butach prostych, kostium samodzielny. A drugi – starszy ksiądz, to już ubrany tak, jak trzeba, nie w sutanie, ale ładnie ubrany, w kapeluszu, płaszcz ładny... Zapytał się starszy ksiądz u niego (u Oli): „czy modlitwa moja u Boga przyjęta?” Powiedział (Ola), że, „nie wszystkie modlitwy przyjęte, popraw się, trzeba modlić się szczerzej”. To więcej ten nie pytał już o nic. A potem młody pytał się u niego, czy on będzie w wojsku służyć. „Nie będziesz, twój brat będzie służyć w wojsku, ale w innym państwie”. A potem zapytał się: „kim ja jestem?” Powiedział (Ola): „Jesteś osobą poświęconą przez sakramenta święte”. Sama pytała się, też mówił: „Modlitwa przyjęta jest u Boga, ale popraw się modląc się, czasem modlisz się w roztargnieniu”.

Jeszcze do cudu (17 czerwca 1941), dużo zdarzeń było. To potem jeszcze wodę zaczął święcić. Przeżegna się nad to wodą, pomodli się i wtedy ludzie leczyli się tą wodą. Toteż setki ludzi przyjeżdżało codziennie, wiele to ludzi wyleczyło się u niego, wiele wyzdrowiało... Tylko powiedział, że „to trzeba pić z wiarą”, że „ta woda uzdrowi, bo jak ja ją poświęcam, to takie słowa mówię do Boga drogie, że proszę jego, żeby wam Pan Bóg dał zdrowie”.

A potem jak ten cud był, to bardzo było dużo ludzi. Jemu nie dali do końca dobyć na tym kamieniu... On powiedział, że cud będzie o dwunastej. Jego już ściągneli o dwunastej...

Zawieźli jego do Ejszyszek, zamknęli... On po tym śni, że przychodzi Pan Jezus do niego i mówi: „Ola, wstawaj, idź przez rzekę, ja ciebie na tamtym brzegu będę czekał, ty nie zginiesz, śmiało idź przez wodę”. Nu on wstał w nocy i uciekł. Już tam więcej Pana Jezusa nie widział, ale przeszedł bardzo szczęśliwie i uciekł.

(...) On kiedyś mówił, że… siedemdziesiąt jest wiar i w siedemdziesiąt języków on mógł odpowiadać w tej chwili. Ale jak tam było, to ja nie wiem, jego w takich językach nicht nie pytał.

On... był bardzo dobry chłopczyk, pobożny taki, Bogu oddany. Od dziecka był kosooki... jakby niedorozwinięty, ale pobożny od dziecinnych lat. (...) I do księży jeździł, do Kowna, po pogrzebach śpiewał, żył jak i wszyscy...

Ola powiedział... że u nas będzie jeszcze w Polsce święty ojciec Polak, z jakiego miasta i z jakiej rodziny.(...)

Podawał komunikaty wcześniej niż w radiu...

Felicja Krupowicz: Ola zaczął mówić siedemnastego grudnia. Sowiety już krzyży zdejmowali w szkołach. Sowiety już byli w czterdziestym roku, ja pamiętam… I on w ten samy rok zaczął mówić. Ale w grudniu, przed nowym rokiem, jak wojna zaczęła się polska, to on nawet potrafił mówić komunikaty. Co Ola powie – radio u was było (u Krupowiesów) na takich słuchawkach – to potem przez radio podają to samo. (...)

On zaczął leczyć trzydziestego pierwszego grudnia. Ileż tam było narodu! U waszej (Krupowiesów) chacie aż na piecu siedzieli… Pytali się u jego, czym on będzie leczyć. „Woda i chleb. Jedna kroszka chleba wystarczy na uleczenie. Kto wierzy w Boga, ten uleczy się, kto nie wierzy, ten nie uleczy się”. To ja po sobie spraktykowała, że mnie oczy boleli, do ognia nie mogła podejść. Jak ja pomyła oczy wodą Oli, mnie oczy przestali boleć…

Wszystko on mówił: „Kochani chrześcijanie, bracia chrześcijanie, módlcie się, bo poginiecie” – tak mówił. Waciuk Dobrowolski przyszedł aż z Estonii, bo jego Niemcy wywieźli tam na robota. Jak już sowiety popędzili Niemców, Waciuk przyszedł… I on pacierzy nigdy nie mówił. I (Ola) tak powiedział: „Tutaj jedna jest osoba, która nigdy nie mówi pacierzy, on tej wojny nie przeżyje”. To Waciuk zawsze uklększy po tym zaczął mówić pacierz, uklęknie i tak modli się szczerze.(...) I zastrzelili jego (Waciuka) w Popiszkach… Potem Franuka naszego nie było, z wojny nie wrócił… My żadnej wiadomości nie mieli od niego, to ja pytała się u Oli: Ola, ci Franciszek Iwaszko żyje? „Żyje on, żyje, na polskich terenach pracuje”. I on rzeczywiście… w Janowej Dolinie, w kopalni pracował.(…)

Po tym już Ziuniuk powiedział: „Ola, ty nie będziesz gadać w naszej chacie, bo już mnie chcą wywieźć za ciebie”. Tak on (Ola) mówi: „Dobrze, ja zabieram ten krzyż i idę do swego mieszkania”. Zimą, wie… On za ten krzyż jak wziął … I on szedł z tym krzyżem – to jakiś blask wokół, dużo kto widział.(…) Przyszedł do swojej chaty z tym krzyżem. I ludzie, którzy byli w waszej (Krupowiesów) chacie, przyszli. I on powiesił ten krzyż, wtenczas jemu odeszło. A ojciec jego był chory: „Ja – mówi – żeby był zdrowy, to ja temu cudowniku dałby, rzuciłby on pokazywać te cudy”. Ale on potem w swojej chacie co dzień „mówił”. Nie tylko o siódmej godzinie, ale – o – ludzie przyjdą w dzień, on bierze do ręki ten krzyż i „mówi”. (...) Potem już u Dowgiały, w Nowokuńcach była szkoła. Przynieśli z tamtej szkoły krzyż. On o tym nie wiedział, tamten schowali, a ten powiesili. On wziął za ten krzyż: „A – mówi – czemu to mnie nic nie robi się?” (…)

Nie powierzysz, tak dużo ludzi zbierało się w ichnej chacie. A jemu ludzie przynosili wszystkiego. A on przemawiał już o siódmej godzinie... Niektórzy raz zaczęli już rozchodzić się. A on, tak usiadł przy mnie: „Proszę nie wychodzić, ja jeszcze będę mówić”. (…) I mówił drugi raz, modlił się, o Bogu mówił, o polityce... że będzie koniec świata, że ludzi będą odłączone dobre od złych... że wiarów jest sześćdziesiąt sześć na świecie, a będzie tylko rzymskokatolicka i greckokatolicka wiara – tak on zawsze mówił.(...)

I on zapowiedział, że będzie cud siedemnastego czerwca, akurat pół roku jego „mowy.” Boże, ileż tutaj ludzi było! Jak tam modlili sie ludzie całą noc, śpiewali! ... I tam taki był kamień na tej łące, już teraz... zrobiona melioracja. Już tego miejsca tam nie ma. Taka dolina była i kamień tam był, i on mówił, że tut powinien być cud… Tak z rana (17 czerwca 1941), nie pamiętam, o której godzinie, zegarków nie było, on wziął ten krzyż i poszed tamej. Jak on poszedł, tak ludzi za nim śpiewając święte pieśni poszli. A tysięcy może jakie trzy ludzi było… I tut zboże było posiane, tak jak teraz – o tam, gdzie cieluki stoją. To żeż tam było ichne pole, tam tych Wojciechojczów było pole i Iwaszków. On nie poprowadził to drożką, bo tam wszędzie było zboże posiane. On poprowadził krągiem, tam aż na krąglak, poza jelniakiem. Ale... Ludzie, które zostali sie z tyłu, zobaczyli, że on krąży tutaj, to te drugie naprostaki i poszli. A kto tam ich zatrzyma… I przyszed (Ola) do tego kamienia i modlił się... Ja daleko była i nie słyszała, bo tam za ludźmi nie można było dobić się. (...)

A Olu zabrali i kilku ludzi byli zabrawszy… Potem tam chodzili do tego kamienia ludzi i tam wodę czerpali. Teraz tam szosa – o ta – zrobiona do Nowokuńców. Nie ma, nie ma tam już tego… (kamienia). Tam była dolina i tam taki duży, duży, duży kamień był. I tam rzeczywiście woda stała koło tego kamienia.(…)

Ale jak on był jeszcze młody, nie był zabrany po tych więzieniach, jak on modlił się, matka przyszła jego i mówi: „Ja chcę, żeby Ola u was nocował”. Oni bali się, że jego zabiorą. Tak ja mówię: „Dla mnie, owszem, niechaj przychodzi do mnie na noc”. Wie, my tylko jeszcze w kuchni żyli. Ja jemu przystawiała do ławy zydel, pościeliła i on tam spał.(…)

Z wojny dużo kto nie wrócił, to pytali się, kto zginął, a kto żywy... Ola dużo ciekawie mówił, oj dużo! Potem, jak on umarł, to my już żałowaliśmy: „Czemu to my u niego więcej czego nie pytali się”, on wszystko wiedział.

Tylko że on jak poszedł po tych więzieniach, to... zaczął już wódka pić, zaczął papierosy palić... Jadźka (siostra Oli) była wyszedłszy za mąż i on jeden żył w chacie swojej. (…)

Litwini bardzo w niego wierzyli

Z wypowiedzi Heleny Iwaszko i Marii Kutysz:

Litwini jego (Olę) świętym liczyli. Litwini bardzo wierzyli. „Szczerze, z sercem pytajcie się, szczerze odpowiem” (mówił Ola). A chto zapyta się na żart, to on mówi w tym czasie, że „pytacie się tylko na naśmiewisko”. Jeżeli ludzie przez tyle lat przychodzili, no to już chyba sprawdzało się. Bo to kilkanaście razy te same osoby przychodziły, a najwięcej to on na Litwie był, w Kownie. Już tam on jak pojedzie, to jego tam nie wypuszczają kilka miesięcy. To już pół świata był objeździwszy. Jego wozili i wszędzie ludzie słuchali i słuchali, z wiarą nawet. Więcej wierzyli jemu czym księdzu... On nie ze swojej woli „mówił”. Czemu on jak zacznie mówić – o, tak ręce trzyma i… Człowiek nie może tyle czasu oczy trzymać w jednej miarze i nie mrugnąć. Patrzysz na jego, to łzy z ocz płyną, a nie mruga, powieki nie mrugają. I tyle czasu. A potem jak mu odchodzi, bardzo trzęsie, trzęsie, tak rzuca na boki. I potem - jak ze snu, nie może przekryć oczy. „Musi ja mówił?”- pyta. Mówił, Ola, mówił. A od razu jak on wstaje, tak nogi zdrętwiałe, nie może jeszcze iść.(…)

Pijany był, wypity, a na ten czas obudzał się i mówił. Jak naśmiewali sie z niego, nu żeż było! (...) On nie był taki mądry człowiek. On taki był – powiedzieć – że jakby trochę niedorozwinięty. A w tym czasie (w ekstazie) on bardzo mądrze mówił. On nie był taki, żeby głupi człowiek, ale ot, taki jakiś to dziecinny... Ja pamiętam jak jeden raz byli zebrawszy się u cioci Józi, nu i zaczęli naśmiewać się z niego. To tedy – o, Stasiuk… Franuk Smolskich, jeszcze kto był… Długo z niego naśmiewali się. A potem on kiedy wystąpił, jak jemu nadeszło, jak on ich ładnie obłajał... Nie z takich brzydkich słów, ale z religijnych... Wszyscy osłupieli i więcej jego nicht nie ruszył.

 

„Nie dopuścili jego wtedy do tego kamienia”…

Jadwiga Szpilewska, z domu Iwaszko, siostra Oli. (...) On - wie - siedział na tych wieczorkach. Tam u Krupowiesowej zawsze zbierali się ludzie... On wziął ten krzyż z ściany i od tego zaczął mówić... Pierwsze słowa to byli takie, że Ameryka rozejdzie się na cztery strony świata i będzie rządzić Chrystus...

On tak chciał lecieć do Krupowiesowej… Na początku jego nie puskali… Myśleli, że on głupieje. Ojciec nie chciał. Tut i mama nie puska. To on tak przykłamie...– by wyjść na podwórz – i tak nachadu poleci tam, i za ten krzyż.(…) Tak, jak uczony mówił, że „ja wiem o całym świecie, gdzie jaki człowiek się obraca i jaki go los czeka, pytajcie się”. A on odpowiada. A czy tam wyjdzie komu prawda… dużo komu sprawdzało się.

Już jak Litwini do jego jechali, jego tam jak księdza uważali...

On ogłosił zawczasu, że tu będzie cud... Ja była zupełnie dzieckiem jeszcze. Ale pamiętam, jak ten cud był. Strasznie dużo było narodu... Łamali się te łąki. A on taki młody… Mama jemu kościumek – mówił – kupiwszy taki nowieńki była. Musi szesnaście jakich czy siedemnaście lat miał, młody.

On wyszed z krzyżem z domu. Naród, co było zboże zasiane, wszystko zbił. Tam i lny, i kartofla ludzka, tam i nasze niwki, i Szpilewskich… A pieniędzy!...Okna wyłamywali, nam pieniędzy sypali...

I nadjechało to naczalstwo, milicja taka. I on – za krzyż - idzie tam, gdzie cud ten miał być. Oni odbierać ten krzyż, on jak zakrzyczy: „Odejdź, szatanie ode mnie”(…) te - w bok, zlękli się... A wał narodu – stąd aż pod pustosz, tam, gdzie ten kamień... Ja tam nie była, my lękali się – tyle narodu. A ojciec był chory, na łóżku, mama też chorowała, ale mama jeszcze mniej więcej... Jego do samego kamienia nie dopuścili… Że uczony myśleli. On młody, jaki on mógł być uczony. Naród do tyłu walił, że Jezus, Maria! I chorzy, spod kamienia ta woda butelkami brali… A potem – jedni krzyczą, że Matkę Boską widzą, drudzy krzyczą, że tam Pan Jezus pokazuje się… Ja tam to nie była, ale tak opowiadali, kto tam był. Dość, że jego samego do kamienia nie dopuścili. Po tym on nazad z tym krzyżem. Oni… już chcieli jego w taksówkę posadzić i wieźć… Nie dał się. Jak oni tylko do jego rwać krzyż z rąk, tak on: „Odejdź, szatanie, za trzy dni ja wyjdę, a wy zginiecie”. Nie – „za sześć dni”, nie pamiętam dobrze… Jak on tak zakrzyczy, oni lękają się jego ruszyć.

I wszedł do chaty, i oni z tyłu. I powiesił krzyż, i wtedy już zwalił się, taki wymęczony był. I po tym przeszło, i od razu jego w maszynę – wparli i poparli, i mamu też.

Wszystko pozabierali nasze… Dawniejsze mama miała takie dywany… Że to niby ludzie nanieśli. Obrusy mama takie ładne miała… Wszyściutko zabierają, i mamę zabierają… Ja dziecko, mnie nie ruszą, i ojciec chory – nie ruszą.… Wszystko zabrali. I krzyż zabrali. Ojciec zaczął... – coż wy mnie chorego, gołego porzucacie, to – matka żeż natkawszy – mówi... To na ojca rzucili dywan jakiś, a tak wszystko pozabierali... Co dalej?... Za sześć dni on (Ola) wyszedł, bo za sześć dni wojna wybuchła… Jak on mówił, to sprawdziło się... Za sześć dni mama przyszła i on przyszedł.

A zboże… Mama biedowała, że jak to ludziom wynagrodzić będzie – pieniędzy przychowała… Ale wszyściutko odrosło… O, wtedy to cud był z tym zbożem. Wszystko odrosło, tak jakby nic tam nie było zdeptane. Wszystko odrosło tak jak trzeba....

(...) U cioci Józi raz pozbierawszy się siedzieli. Nu i zaczęła się jego mowa, to on mówi, że w tym towarzystwie jest taka osoba, która była w spowiedzi i pokuty zapomniała odprawić. Że to grzech śmiertelny, trzeba pokutę odprawić. Stasiukowa po tym tłumaczy, mówi, że „to mnie powiedział, to ja była w spowiedzi, zapomniała… Cóż on wiedział, że ja pokuty nie odprawiła?” Też intereśnie.

Sama o swoim losie ja lękała się pytać. On mnie źle powie i ja będę gryźć się. Tylko raz Dawidowicz Józef pytał się: „Jadzia, ja u Oli popytam się o twój los”. „Dziadźka, nie trzeba”... A on powiedział tak – ja pamiętam: „los będzie jej uciążliwy”. Nuż on mnie prawdę powiedział.

On słuchał mnie i bardzo był dobry. Co ja powiedziała, co ja zarządziła, to on słuchał. Takich ludzi to mało na świecie jest. Ja sama nerwowa, sama niedobra. Ja nerwowa... i nakrzyczę na jego rozmaicie. A on charakter miał dobry. O, Stasiuk (starszy brat) – my jak tylko zeszli się to wsio! – już ja jemu nie ustępuję i on straszny nerwus, jak zakrzyczy… A Ola, to już takich ludzi nie było…

On po pogrzebach śpiewał, bardzo ładnie śpiewał. A ja tak na niego krzyczę, żeby on na te pogrzeby już nie szedł. To raz, pamiętam, na Wisinczy chtoś umarł. Przyjechali w noc, jego obudzili, ja krzyczała... a on to lubił. I godzinki… Rano wstanie i idzie do Ignacyny, godzinki śpiewa. Nu, on taki jakiś do religii był skłonny... Śpiewał on ładnie. Rozmaite śpiewał piosenki. Bywa, że tam troszki i wódki, jak to pędzili wódka, wypije…

Wieleż on żył? Czy on czterdzieście dwa lata miał jak umarł? On musi czy nie dwadziesty trzeci czy czwarty rocznik…

I on „mówił” aż póki nie umarł. I w szpitalu gadał. I te siostry przychodzili, sanitarki. Jeszcze – o, jak on leżał w szpitalu ostatni raz – to Korajwiuk, ten Waciuk leżał, co teraz stary kawaler. To mówi: „Tak jak mu nadejdzie, to przychodzą z innych sal”. Jak mowa jemu nadejdzie, to pytają się te sanitarki… Nu i gadał, aż póki nie umarł…

Aleksander Iwaszko, Oluczek cudownik urodził się w 1922, zmarł w 1968 roku. Żył 46 lat, pochowany na cmentarzu w Podborzu.

… Zima 2003. Popiszki… Obiadowa pora. Z domu Wojciechowiczów wychodzi zaspany gospodarz. Niezbyt rozmowny. Spałby jeszcze, śniłby może o lepszej przyszłości, a tu ktoś mu głowę zawraca dawnymi czasami, Oluczkiem prorokiem, kazaniami i cudami. Wieleż to już ludzi o niego dopytywało się, przyjeżdżało. I wciąż jeszcze jego domu szukają i tamtego kamienia, na którym cud miał się odbyć. Nie ma już tej chaty, nie ma kamienia. I Oluczka już dawno na tym świecie nie ma… Czy była tu zimową porą zorza polarna? Może i była, ale… wyjechała. Frania, mówią, była, ale ona już na pewno umarłszy, bardzo stara była, zakonnica taka, zdaje się z Wilna…

Szedł z krzyżem w światłach błyskawicy

„W międzyczasie zdarzył się jeszcze jeden wypadek, który zdawał się potwierdzać zapowiedziany cud. Oto na północy nieba pojawiło się którejś nocy zimowej dziwne zjawisko: pośrodku czerwień, jak łuna pożaru, a po bokach jasne, promienne słupy, podobne z kształtów ni to do reflektorów poszukujących w niebie samolotu, ni to do srebrnych promieni otaczających w obrazie głowę Matki Boskiej Ostrobramskiej. Była to zorza polarna, w tych szerokościach geograficznych niezmiernie rzadka, ale pojawiająca się zimą co lat kilkadziesiąt. Ludzie zazwyczaj śpią o takiej porze, zdarzyło się jednak, że ten i ów zauważył. Ponieważ chata Smolskich wysunięta była najbardziej na północ, w samych Popiszkach rzecz wydawała się w ten sposób, jakby nieziemski blask stał wprost nad nią, podobnie jak rysują gwiazdkę betlejemską nad stajenką. Wiało przy tym dziwnym chłodem, zdawało się, innym niż zwyczajny, ziemski. Nawet dzieci rozbudzono. I po innych wsiach ludzie wszędzie powyłazili, otulając się w baranie kożuchy, stali, zadzierając głowy, patrzyli w niebo. Zjawisko drgało. To przybierało na sile, to przygasało. W pewnym momencie czerwień przybrała odcień purpury, a świetliste słupy strzeliły pod sam zenit. Bliżej puszczy podziwiano, jak delikatną koronką odbijały się na tle nieba czuby drzew”. (Józef Mackiewicz „Droga donikąd”).

O takiej porze, zimą 1941 Ola cudownik niósł krzyż z domu Krupowiesów do swojego, Iwaszków domu...

Wygłaszanie „mów” uważał za najważniejszą misję

Wszelkie próby na rzecz odarcia postaci Oluka z aureoli świętości – dla tego, kto podjąć je zechce, mogą być udane. Bo i od wódki prorok także nie stronił, czasem mógł „po tutejszemu” zakpić z niedowiarka, wystawiając go na „próbę z krzyżem”, a czasem nawet potrafił krewniaka wywołaniem nieboszczyków z cmentarza postraszyć. W mnóstwie tego rodzaju przypadków sceptyk będzie miał rację, z wyjątkiem jednego – mianowicie owego klarownego, przejrzystego „czytania ze Złotej Księgi”, wygłaszania kazań („mów”). Ola po wygłoszeniu swojej pierwszej „mowy” przed krzyżem w domu u Józefy Krupowiesowej, owego pamiętnego 17 grudnia 1940 roku, oznajmił, że niebawem będzie leczyć ludzi – modlitwą, wodą i chlebem. Leczyć zaczął 31 grudnia tegoż roku. Aliści w miarę upływu czasu, Ola ograniczał się już jedynie do wygłaszania kazań („mów”), „potem już nie leczył” – relacjonują świadkowie tamtych wydarzeń.

Wygłaszanie kazań Ola uważał za swą najważniejszą misję. Po zapowiedzianym na 17 czerwca cudzie w Popiszkach, który się nie stał, Ola dalej wygłaszał kazania, przepowiadał losy – aż do samej śmierci. Wygłaszał je, jak podkreślają informatorzy dr Marii Krupowies, z krzyżem i później – bez krzyża, będąc w stanie transu, bez alkoholu i po pijanemu.

Był Aleksander Iwaszko niejednokrotnie więziony i zawsze udawało mu się z więzienia uciec, dokładniej – opuścić miejsce uwięzienia bez większego z jego strony nakładu wysiłków. Zawsze „coś” się działo, jakieś nagłe przypadki, które mu sprzyjały.

Zagadkowy jest jego powrót – opowiada Maria Krupowies – z zesłania, z Ufy. Wrócił stamtąd do Popiszek piechotą – 5 tysięcy kilometrów! – bez dokumentów, bez pieniędzy. To właśnie wtedy zaczął pić wódkę i palić papierosy. A mimo wszystko, ludzie zbierali się tłumnie, by posłuchać jego „mów”, przepowiedni. Do Oli przyjeżdżali księża z Kowna, nagrywali te kazania na taśmie magnetofonowej. Krzyż został zniszczony przez enkagebistów, ale ta księga-niewidka ze złotymi literami, czy po prostu „Złota Księga”, jak w cudownej bajce, nie została utracona; „to” nie opuściło Oluka do ostatnich chwil jego życia. W transie miał wspaniały dar wymowy i to przede wszystkim przyciągało ludzi.

Nie był odludkiem

Z tych wszystkich świadectw o życiu Oli – rozważa dr Maria Krupowies – wyłania się wątek baśniowy, mitologiczny. Ola, jako jasnowidz, występuje w postaci „świętego”, ale tylko w pewnych utrwalonych momentach – kiedy wpada w trans i wygłasza swe sugestywne „mowy”, przepowiada zdarzenia, losy. A równocześnie, Ola jest kimś mniej niż przeciętnym człowiekiem, jest „głupieńkim”, „niedorozwiniętym”, „chorym na duszy i umyśle”. Jest „swoim”. Nie spadł z nieba. Urodził się w tej wsi, jest członkiem tej samej wspólnoty. Nie jest odludkiem, garnie się, wyrywa do ludzi. Nie jest hochsztaplerem ani człowiekiem żądnym, jak aktor na scenie, oklasków. „To” staje się mimo jego woli, co niejednokrotnie akcentują w swych świadectwach informatorzy. Są bezstronni. Opowiadają fakty, zdarzenia wyłowione z pamięci. Mowa tych ludzi – powszednia, często nieskładna, w której czasem gubią się, strzępią główne wątki – jest w swej prostocie, bezpośredniości, przekonująca.

Można, naturalnie, „rzecz całą” analizować ze strony takiej dziedziny jak psychiatria. Kim Aleksander Iwaszko był? Kataleptykiem, lunatykiem? Ale czy człowiek w takim stanie wygłasza niejako „automatyczne” kazania o Królestwie Bożym, „widzi” losy bliźnich i przyszłe zdarzenia, dokładnie je przepowiada?

„Jedne jemu wierzyli, drugie – nie…”

„Od tego dnia jeszcze kilka razy zachodził z nim podobny wypadek i wieść o nich nabrała rozgłosu. W końcu miesiąca wybrała się stara Smolska do księdza.

Proboszcz najpierw kazał czekać, a później przyjął ze zmarszczonymi brwiami, nieprzyjaźnie. Doszły do niego już te słuchy.

- Do doktora trzeba zawieźć – powiedział sucho.

Stara pocałowała go w rękę i westchnęła chytrze:

- Takim czasem. Droga teraz nadto kiepska…

Później próbowała tłumaczyć, że nie wiadomo, czy „to” dzieje się u niego od wewnątrz, czy „to” od tego krzyża. Bo jeżeli drugi jaki krzyż weźmie do ręki, to nic. A jak tylko ten ze ściany, to jakby w nim jaka siła… niebieska – dodała i zamilkła zmieszana.

Ksiądz słuchał wciąż ze ściągniętymi brwiami i w końcu obiecał przyjechać, odwiedzić i krzyż zobaczyć” (Józef Mackiewicz „Droga donikąd”).

Z wypowiedzi informatorów, nagranych na taśmie magnetofonowej przez Marię Krupowies w 1986 roku.

Stanisława Wojciechowicz: Ola taki był spokojny… Rodzice zwyczajne ludzie.(...) Jak zaczął mówić, musi na trzeci dzień, ludzi nabrało się. I wtedy już, jak kto co prosi, żeby on coś powiedział, on bierze za krzyż, podbije oczy w górę, westchnie tak głęboko i tak cicho szepcze „Ojcze Przedwieczny, powiedz mi”... Mówił, że staruszek wyszedł i dał jemu księgę taką… i tak, jak kto zapyta się, to on szepcze i tak czyta.

A raz jeden przyjechał – taki sielsawiet był… Nu i śmieją się, Ola (mówi) „Weźmi, weźmi krzyż”(...) – to jeszcze ojciec opowiadał, jak on chciał wziąć za krzyż, to jego rękę rzuciło o ścianę... A przynieśli drugi krzyż, z drugiej szkoły, z Honskiejć – Ola, weź krzyż, „Nu ładny krzyż” - powiedział Ola i nic wtedy nie stało się... Zawsze jak kto pyta się, to mówił: „Pytajcie się mnie szczerze, to szczerze odpowiem”. A kto pytał na żart… Brat nasz umarł, Stefan jego pytał się, on odpowiedział: „Wiecie, że nie żywy a pytacie”. Raz mówili, że księży przyszli i pytali się u niego: „Kim my jesteśmy?” A on powiedział: „Jesteście osoby poświęcone Bogu”. Potem pytali, czy ich modlitwa wysłuchana, powiedział jednemu, że wysłuchana, drugiemu, że nie.

Raz mój brat był zabrany. On chował się od wojska i jego zabrali. Myślim: on będzie sądzony, nu coż, on nie szedł do armii. Michalina nieboszczka przychodzi, mówi: „Idź zapytaj się Ola ab Stasiuka”. Ja przychodzę, a on mówi: „W krótkim prędkim niespodzianym czasie wróci”. To było jakoś w poniedziałek czy wtorek; pojechała we czwartek do Ejszyszek, chodzi po rynku...

On jeździł po całej Litwie. Litwini jemu wierzyli, zawsze było pełno ludzi. Mnie sprawdziło się raz. Drugi raz coś też powiedział, sprawdziło się, ale nie pamiętam.

Jedne jemu wierzyli, drugie nie wierzyli – tak rozmaicie… Bliskie księży to lękali się, przychodzili tajnie, w cywilnym…

W czasie mowy mówił po polsku. Do kościoła jak kiedy chodził, żeby często to nie. On taki był dobry. Chorował na spiączka mały, oko miał jedne kuose. Nie powiedzieć, że na mądrego wyglądał. Taki więcej opuszczony, taki dziecinny. Pogadać pójdzie, to krowy popasie, matce w chacie pomoże, ale taki był niezdolny do roboty.

Ale, mówią: „Ola, ty wódka pijesz, tobie nie można „mówić”, a on: „Ja taki samy człowiek, jak wy wszystkie, a za swoje występki będę odpowiadał”.

Mówił zawsze jedyny paciorek – Ojcze nasz i Zdrowaś (…) On nie pamięta, on nie wie kiedy zacznie „mówić”. Tak o – ogląda się: „Co, ja mówił?” – u ludzi pyta się...

Cud 17 czerwca 1941 w Popiszkach pod piórem Józefa Mackiewicza

„Tłum runął naprzód, naciskał na boki, biegł na wyprzódki, łamał płoty, w mgnieniu oka zdeptał zagon gryki, który leżał na drodze. W zbitej ciżbie poczęto przewracać ludzi, tratować się nawzajem, krzyczeć i zabiegać w ten sposób drogę procesji, że wreszcie inni, stojący dalej zaczęli krzyczeć:

- Dajcie droga proroku! Dajcie droga proroku!

- Won hdzie idzie!

- Jezus, Maria, zaduszą!

- Tu, tu!…

- Ludzie, ludzie! Ustąpcie przed krzyżem świętym!

Ale mało kto słuchał i był słuchany. W morzu spotniałych twarzy, zmierzwionych włosów, opadłych z głowy chusteczek babskich i latających na wietrze kosmyków panowała tylko jedna, wspólna, zbiorowa namiętność: być bliżej cudu! Zobaczyć! Zobaczyć na własne oczy!

(…)

Tymczasem od strony Butrymańc oraz piaszczystą drożyną z traktu z wolna zbliżały się ku Popiszkom pojedyncze samochody i kilka ciężarówek NKGB. Polami zaś szli tyralierą milicjanci. Słońce grzało coraz silniej. (…) Szerokim wygonem szli na pastwiska ludzie z NKGB. Z daleka wyglądali na razie jak grupa spacerowiczów. Idący przodem, z czerwono-sinym otokiem na czapce, prawą ręką machinalnie odpinał i zapinał futerał pistoletu bez żadnej wyraźnej intencji. Podeszli bliżej, postali, patrząc na klęczący tłum; nadeszli inni, rozproszyli się nieco wśród ludzi; zbliżyli się milicjanci z karabinami. Nic żeby takiego… Po prostu pieśń zaczęła się urywać, klęczący bliżej odwracali głowy. Jakaś baba, nie wstając z klęczek, poderwała spódnicę i usunęła się z drogi. Śpiew zamierał powoli.

(…) Brakowało jeszcze sporo czasu do starej dwunastej, gdy enkagebiści, lawirując z początku nieznacznie, później już otwarcie, przedostali się do kamienia, z którego woda nie trysnęła i żadna kobieta nie powstała, wzięli między siebie Oluka Smolskiego i jego matkę i poprowadzili do wsi.

Paweł wydostał się na gałąź niskiej sosny, ale nie mógł dojrzeć z odległości ani wyrazu twarzy, ani zachowania Smolskiego. Czy szedł jeszcze w transie, czy się zeń obudził? Co zrobił z krzyżem, niósł go w ręku czy też schował w kieszeń siermięgi? Mężczyźni przeważnie odwracali głowy, szukając przejścia dla siebie, inni otrzepywali się właśnie z kurzu, tłum się rozstępował. Kilka kobiet zaczęło zawodzić. Nikt nie zwracał na nie uwagi. Przed chatą Smolskich stała ciężarówka, silna eskorta, i nie dopuszczono nikogo blisko”.

„Wódkę lubił pić…”

Alfons Szpilewski – kolejny świadek życia Oluczka i dziejów z nim związanych, informator Marii Krupowies. W 1986 r., kiedy nagrywała jego wypowiedź, miał 78 lat. W międzywojniu, w jego domu w Popiszkach mieli stały kwaterunek nauczyciele polskiej szkoły. Często zatrzymywali się tu przyjeżdżający urzędnicy i duchowni. Szpilewski służył w wojsku polskim.

Alfons Szpilewski: Ola mówił, że tylko wiara rzymskokatolicka będzie na całym świecie. Potem, że tylko jeden pasterz i jedna owczarnia na całym świecie...

Raz, tak, o, my rozmawiamy z Józiukiem. Mówim: „Coś jest. Zaczął mówić. Musi durnieje”. A on (Ola) już szedł, i on – wie – wchodzi do mieszkania: „Wy sami pierwsz podurniejecie”. O tak! A on tylko – wiesz – pacierzy mówi. Zacznie mówić, to i rozumny, tak nie powiesz.

Przychodzi na wieczorki, siedzi u Krupowiesów. Siedzim, rozmawiamy… Nu, zaraz, ach!… Zamknął oczy i odkrył. I wtedy już powieki nie zakrywają się, nie mrugnie ni razu. Tylko łzy leją się z ocz, tak jak zasypia człowiek... a potem już zacznie mówić. Tylko przed mową zasypiał. Kończy mówić, przeczchnie się: „To musi ja mówił?” Nu, mówił. Tak pociągnie się, łzy wytarł – i znowu taki samy.

Ludzie przychodzili z całej Litwy. Raz pięćdziesiąt furmanek było… W czasie mowy mówił po polsku, czysto, ładnie po polsku.

On mówił, że będzie cud, że popłynie źródło spod kamienia… kościół będzie w tym miejscu. Musi ci nie ten kamień leży w rowie, to czemuż – źródło i płynie, a czegoż – maleracja przeprowadzili i płynie… Przy jelniaku… Jak raz ta sama łoneczka… Tam koło tego kamienia jamka byli wykopawszy, ludzi woda brali, wierzyli, że to już taki cud będzie.

Nu i nic nie było. Rozpędzili, zabrali jego. Przyjechali zabierać, mówią: „Siadaj do maszyny”, i... koła spadła. Tak oni, że może i cud jaki będzie… Ale potem koło nałożyli, posadzili i powieźli. Prosił, żeby poczekali, że będzie (cud). Zrazu prosił pół godziny... nie ma tego cudu… Zabrali i powieźli... Tymczasem Niemiec zaczął iść i… Ola do chaty przyszedł, i matka jego przyszła…

Zboże zdratowane było. Kartofla posadzona, nasza tam jak raz blisko... tak ludzie wszystkie te pola zdratowali. Gryka była posiana, zdratowali... Wyrosła potem gryka i kartofla wyrosła...

Ojciec był poszedłszy, tam gdzie Ola mówił, ja nie szedł. A potem, idzie do domu – blask i promień jaki to, światło jakieś tam… To ojciec leci, że pali się mieszkanie, przyleciał – i wsio przepadło, i niczego nie ma. A jakie tam światło, od czego to światło – kto jego wie. Kiedy może i dużo co pamiętał, a teraz wykręciło z głowy. Ot, takie dzieła.(...)

Wódka lubił pić, popiwał dobrze. Z młodości żeż on tam taki był nieudały. Wsie nazywali: „Durny Ola, durny Ola, z durny Ola zrabił się rozumny”.

Raz Olu wzięli i przyprowadzili do naczalnika. Przylata ktoś, że dzieciuk tego naczalnika jechał na sankach i złamał nogę, czy co. To poleciał naczalnik, a zostawił tam jakaś sakretarka, jak naczalnik wróci, wtedy zbada jego (Olę)... Nie ma i nie ma. To potem ta sakretarka – idź – mówi (do Oli). Zabrał się i poszedł. Przyjechał pociągiem jakimś – nie osobowym, gruzowym, kto tam wie – nikt nie uciekał, a on uciekł. Miał jakiś to sposób.

Straszył nieboszczykami

Maria Kutysz w 1986 r. była w wieku 57 lat. Urodziła się w Popiszkach, później z mężem przeniosła się do Wilna.

Maria Kutysz: Siostra (Oli, Jadwiga) nakrzyczała. On mówi: „Pójdę na mogiłki i będa wskrzeszał umarłych”. Wypity był, dobrze wypity był. Nu i poszedł... i krzyczy. Ale tak krzyczał mocno, że wszędzie było słychać: „Umarli, powstańcie, przyszed czas na zmartwychwstanie!” A my z Jadzią przestraszyli się, bo to już ciemno było, i to było w jesień. Ja mówię: „Jadzia, uciekajmy, bo zaraz naprowadzi cała chata nieboszczyków. Jak powstaną, żeż przyjdą do domu”...

„To Pan Bóg jemu taki dar dał…”

Jadwiga Ruz – w 1986 r. miała 47 lat. Urodziła się w sąsiednich Dojlidach (15 km od Popiszek). Ola często do niej przyjeżdżał, przyjaźniła się z nim.

Jadwiga Ruz: Byli przyjechawszy do Oli Litwini z Litwy. Bardzo bogate. Czegoż oni nie nawieźli jemu – i jedzenia, i pieniędzy. Ale że tylko nie umieli przetłumaczywać po polsku, to ja im przetłumaczała z polskiego na ruski. Pytali się jakie mszy zakupywać za umarłych, o siebie. I wszystko on prawda powiedział, wszystko zgadnął.

Jak ta mowa (trans) nadeszła, to klękali, różaniec mówili, modlili się… Drugi raz przyjechali, zabrali jego do siebie. Tam tak ugaszczali i księdzów sprowadzili do domu, aż z Uławy, z Litwy…

Wszystko do nas przychodził. My z nim drużyli. Co tydzień: ludzie, ludzie... On prowadził do krzyża tego, modlił się. I woda brali u niego, że pomagała im. Mówił: „Chrześcijanie, nawróćcie się, wszystko wam pomoże Pan Bóg”, tak oni wierzyli.

A ile ludzi przyjeżdżało! I wszystko do nas. Ja przyjmowała i spać ich łożyła… Jedna Litwinka… Ona z Wilna, pracuje w aptece. I ona wszystko pytała się, ci za mąż jej wychodzić, ci nie. A on powiedział: „Nie, lepiej jedna żyj, szczęśliwa będziesz”. To ona miała chłopca, odpowiedziała, nie poszła za mąż, poszła do zakonu. I potem przyjeżdżała drugi raz do nas i powiedziała: „Szczęśliwsza ja, że poszła do zakonu”. Miała czterdzieście lat. Dużo razy przyjeżdżała jeszcze po śmierci Oli, pytała się, gdzie on tutaj chodził, gdzie cud był. Ależ ja tut nie była, nie powiem tego.

(...) I do lasu my chodzili po borówki z nim. Raniutko pójdziem, ciemno jeszcze, to chodzim, chodzim… Ta godzina nadeszła, już siada on i siedzi, rozmawia. Odeszła ta mowa, i znowu idzie… Mówi tak jak ksiądz... I ksiądz tak nie mógł mówić, tak on pięknie mówił! Słowa wyraźnie… On mówi: „Kto ma pytania, proszę pytać się” – i czeka. Jak dasz pytanie, to on odpowie. A nie dasz pytania, to on kancza mowa; tylko dyszy, tak oczy postawi, tylko duch chwyta do siebie. Jaki duch wchodzi do niego, tak do siebie ciągnie, i oczy tak podbije.

Jego byli zabrawszy do turmy, palili ręce i igły pędzili pod paznokci. W mowie nic nie słyszał (nie czuł), to samo jak martwy był. Już jak odejdzie, wtedy słyszy (czuje) ból. W mowie nic nie słyszał, sam opowiadał u nas.

A głos jaki piękny był. Stanie godzinki śpiewać, tylko słuchałby dzień i noc. Ja jego karmiła, często tut u nas nocował. Ja jego lubiła, Olu, taki fajny był.

Komu wyraźnie powie, że los dobry będzie, szczęśliwy. A komu to i powie, że źle w życiu poprowadzi się. Zgadywał, ci zguba jaka, co stracisz… Jedna kobieta straciła u nas obrączka, powiedział: „Odnajdzie się”, i znalazła przez jakiś czas.

Pił on wódka i niedojadłszy był. Jadzia (siostra Oli) jak wyszła za mąż, to najgorzej było. Tylko że ludzie pomagali, przyjezdne. Wszystkiego naważali – i jedzenia, i pieniędzy, i ubrania. Bez przerwy jechali. Kobiety po tygodniu siedzieli. Taka staruszka jedna, Frania z Wilna, zakonica, też Litwinka, pamiętam, taka starenka. To ona tutaj po parę tygodni jemu jeść gotowała, i bielizna myła jemu, i koszuli, i wszystko – tak patrzyła jego. I on jej tak uważał… I z dziadźkiem oni wszędzie jeździli… Pojechali raz z dziadźkiem do Uławy, do Litwy, to musi cztery księdzy zeszli się, tak jego tam uważali.

Z dziadźkiem oni gawenda mieli. Jak siądą, to dziadźku nastraszy: „Ja moga duszy wywołać z tamtego świata”. Wypity przyjdzie, dziadźka krzyczy: „Ola, nie wywołuj duszy!” A on mówi: „Ja mogę wywołać tylko topielników i wisielników” – najlżej jemu było wywołać – powiadał – a już kto umrze, to ciężko wywołać. „Wisielnika i topielnika nachadu – mówi – mogę wywołać”. A dziadźka: „Ola, nie rusz! Potem nie odpędzisz. Nie umiejesz, to potem ich nazad nie odpędzisz”. (...)

Jak nasza mama umarła, pojechali na pogrzeb. Zaczęli płakać z Zosią. Mowa akurat nadeszła jemu na pogrzebie i mówi: „Nie płaczcie. Już ona wasza nie matka. Już wasza Matka Boska opiekunka nad wami będzie...”. Od tego ja rzuciła płakać, zaczęła modlić się. I prawda, już nigdy nie mam takich biedów. Pochowali mamę, przyjechali w Popiszki. Mówim: „Ola, powiedz o duszy Amili”. On mówi: „Jeszcze na pokucie, jeszcze nie w niebie ona”. Ale potem my mszy zakupowali, po tych mszach już nie powiedział źle.

(...) Biedny, jak on męczył się (…) U nas leżał, cała noc tylko prosił wody pić. Przed śmiercią w szpitalu leżał. W szpitalu, jak nadejdzie – wszystkie słuchali. Ostatnie dni taki słaby był, to mowy u niego nie było. (…) Przyjechali jakieś babki z Litwy… i pojechali do szpitala do niego. Jeszcze mowa miał, dla nich powiedział. To tak oni płakali, tak żałowali…

Cudowne uzdrowienie w podborskim kościele

Po opublikowaniu wyżej przedstawionych tekstów (wypowiedzi informatorów) w transkrypcji dialektologicznej w „Studiach nad polszczyzną kresową, t. VI”, Maria Krupowies napisała dla polskiej „Respubliki” o Oluczku esej. Publikacje miały duży rezonans, ale najbardziej ją mile zaskoczył i wzruszył list z Olity. – Udzieliłam wywiadu dla litewskiego radia właśnie o tej całej historii z Olą – opowiada Maria Krupowies. To było bodaj w 1997 roku. Po pewnym czasie otrzymałam list od pewnej starszej pani z Olity, Litwinki. Po wysłuchaniu tej audycji postanowiła do mnie się odezwać. Pisała, że dobrze znała Olę i że do końca życia pozostanie mu wdzięczna za to, że uzdrowił jej matkę. Ta kobieta w czasie wojny mieszkała z matką w Olkienikach. Czasy były niespokojne, wiadomo – front, walki… A mimo to, udało jej się z matką dotrzeć do Oli, do Popiszek. Matka była sparaliżowana, nie była w stanie się poruszać, wiozła ją do tych Popiszek na wózku. Ola jej powiedział, by powiozła matkę do kościoła w pobliskim Podborzu, i tam – w pustym kościele – ją samą pozostawiła. Tak też zrobiłam – pisała kobieta. Można sobie wyobrazić jej stan uczuciowy, kiedy po pewnym czasie zobaczyła matkę wychodzącą z kościoła o… własnych nogach. Jej radość była pomieszana z przerażeniem: „Co się stało?” – zapytała matkę. Matka jej opowiedziała, że miała widzenie. Objawił się jej Jezus Chrystus i powiedział: „Wstań i idź”, i ona tak zrobiła. I – jak pisze ta starsza pani z Olity – jej matka aż do samej śmierci była sprawna fizycznie.

W 1988 roku na międzynarodowym sympozjum naukowym w Moskwie, Maria Krupowies wygłosiła referat o historii proroka z Popiszek, wywołał on niezwykłe poruszenie w gronie badaczy folkloru, etnosu Słowian i Bałtów.

Fenomen Oli, Aleksandra Iwaszki z Popiszek zaistniał nie tylko na mapie Litwy.

... A w miejscu jego pochówku, na cmentarzu w Podborzu, stoi samotny krzyż – bez żadnych oznakowań, bez tabliczki, bez imienia i nazwiska. Ale każdy zapytany mieszkaniec Podborza mogiłkę tę wskaże. Nie ma też do Popiszek oficjalnego drogowskazu. Ani w urzędowym, ani w polskim, ani w żadnym innym języku. To tam, gdzie krzyż na rozwidleniu – tłumaczą ludzie z pobliskich Butrymańc... Krzyż stoi wysoki, pomalowany na ciemny brąz, sygnowany datą – 1990. Stąd, w prawo – Popiszki, w stronę Puszczy Rudnickiej.

Dom Aleksandra Iwaszki stał nad Solczą…

Alwida A. Bajor

Wieś Popiszki w rejonie solecznicki

Wypowiedzi świadków nagrane na taśmie magnetofonowej przez dr Marię Krupowies

Wstecz