Jego Wysokość SŁOWO

Kwiatki z naszego ogródka

Tytuł jest, oczywiście, nieco ironiczną przenośnią. Zastrzeżmy się od razu – niezbyt zjadliwą, raczej żartobliwą. Ogródkiem zaś są nasze polskojęzyczne media wileńskie, a kwiatkami – niezbyt udane zwroty, wyrażenia, przejęzyczenia, które się nawet ludziom, dobrze znającym język, mogą przytrafić. A takich jest na wileńskim bruku coraz więcej, co z prawdziwą przyjemnością stwierdzam. Niewątpliwie sprzyja temu fakt, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia setki dziewcząt i chłopców ukończyło studia wyższe w Polsce. W większości wypadków wrócili wykształceni, pięknie mówiący po polsku (niektórzy nawet dobrze piszący). Tworzą dziś warstwę nowej inteligencji polskiej na Wileńszczyźnie, zastępując (czasem zbyt energicznie, ale to już przywilej młodości) tych, którzy tę polszczyznę i polskość zdobywali sami, w Wilnie, Ejszyszkach, Święcianach, z literatury, podręczników, tradycji, atmosfery domu rodzinnego. Ale tak ma być, że ta dzisiejsza młodzież jest inna, bo inny jest dziś świat.

Żeby jednak nie było za bardzo sielankowo, przypomnijmy stare porzekadło o koniu, którego można przyprowadzić do wodopoju, ale nie można go zmusić, by się tej wody napił. Czyli – najlepsze uczelnie zagraniczne nie dadzą wiedzy, jeśli się studentowi nie zechce uczyć. Pracując kilka lat w „Słowie Wileńskim” miałam okazję przekonać się, że można mieć dyplom ukończenia wydziału dziennikarskiego na Uniwersytecie Warszawskim czy też innej wyższej uczelni polskiej, a robić błędy językowe w każdym niemal zdaniu. Okazuje się, że nie zawsze dobre zamiary wychodzą na dobre. Mam na myśli stosowanie przez polskie uczelnie taryfy ulgowej wobec naszej młodzieży.

Po tej nieco przydługiej – acz związanej z tematem dzisiejszej pogadanki – dygresji wróćmy do naszych baranów, to znaczy kwiatków.

Jedno z pism wileńskich dość konsekwentnie używa nieco dziwnej, ale za to z całą pewnością niepoprawnej formy celownika, odmieniając rzeczownik ksiądz. Otóż kilkakrotnie już składano tam życzenia, podziękowania księdzowi (!) zamiast księdzu.

Odmiana rzeczowników w języku polskim nie jest rzeczą najłatwiejszą. Zwłaszcza, jeśli chodzi o rzeczowniki męskie, dopełniacz sprawia nam sporo kłopotów. Pokoi, czy pokojów? Turniei, czy turniejów? Symboli, czy symbolów? Karabinu, czy karabina? Tapczanu, czy tapczana? Przykłady można mnożyć i mnożyć. W wielu wypadkach trzeba się, niestety, odwołać do wiadomości o poszczególnych wyrazach, zawartych w słownikach.

Z celownikiem jest jednak dużo łatwiej. W zasadzie w liczbie pojedynczej (chodzi o rzeczowniki męskie) panuje tu wszechwładnie końcówka -owi. Czasami się jednak zjawia również końcówka -u. I tu jest ten problem. Bez względu na to, czy mamy kota, czy nie, wiemy, że codziennie trzeba mu, to znaczy kotu, kotkowi dawać mleka. A znowuż Reksiowi, czyli psu, pieskowi smakowitą kość. Musimy też pamiętać, że chłopcu, chłopakowi potrzebna jest piłka do grania. I bądź tu mądry, człowieku. Ten sam pies, kot, chłopiec, a różnie się odmienia. O co chodzi? Ano o to, że w każdym języku istnieje kryterium tradycji. W języku polskim kilka rzeczowników (ciągle mówimy o rzeczownikach męskich) ma w celowniku końcówkę -u. Jeśli chodzi o zwierzęta, taką formę mają: kot (kotu), pies (psu), lew (lwu). Rzeczowniki oznaczające wszelkie inne zwierzęta mają końcówkę -owi. A więc: dajemy jeść indykowi, kogutowi, kozłowi, przyglądamy się sokołowi, orłowi, niedźwiedziowi itd. W nieco uprzywilejowanej sytuacji jest osioł, bowiem zarezerwował sobie aż dwie końcówki. Możemy więc spokojnie dać siana i osłu, i osłowi. Czyżby to swoisty rewanż, jaki bierze to wyśmiewane przez wiele wieków, od Ezopa począwszy, zwierzę?

Jeśli chodzi o rzeczowniki osobowe, także kilka uparcie pozostało przy końcówce -u w celowniku. Są to: panu, Bogu, ojcu, chłopu, chłopcu, bratu, księdzu. Mówimy też: diabłu. Ale czy diabeł to osoba? To już problem bardziej filozoficzny niż lingwistyczny. W utartych powiedzeniach i zwrotach występuje forma osobowa: diabli wiedzą, diabli nadali, diabli kogoś biorą, co by świadczyło, że niegdyś były one traktowane jak osoby.

Kończąc nasze krótkie rendez-vous z celownikiem przypominamy raz jeszcze, że składamy życzenia oraz dziękujemy za pracę duszpasterską księdzu, a nie księdzowi (!), jak to czasem czynimy.

Zdarzało mi się czytać, że nasze chłopaki (harcerzyki) wygrali mecz, czy też wyjechali na obóz harcerski. Nie jest to poprawna forma. Występują tu bowiem rzeczowniki i zaimek w formie rzeczowej (nasze chłopaki, harcerzyki), natomiast czasownik w formie osobowej (wygrali, wyjechali). Poprawnie należy powiedzieć: nasze chłopaki wygrały w koszykówkę, wyjechały na obóz. Inna sprawa, kiedy te same chłopaki występują w formie męskoosobowej. Powiemy wówczas: nasi chłopcy (chłopacy) wygrali mecz, harcerze wyjechali na obóz. Chodzi o to, że rzeczowniki chłopaki, harcerzyki mimo że oznaczają osoby rodzaju męskiego, użyte zostały w formie rzeczowej.

Podobnie rzecz się ma z chłopami. Wyrazy chłopy i chłopi to nie tylko dwie różne formy gramatyczne, ale i dwa różne pojęcia. Chłopi oznaczają mieszkańców wsi, rolników (w tym i kobiety) i wymagają formy męskoosobowej. Powiemy więc: chłopi pracowali, uprawiali rolę, kosili. Z kolei chłopy – to nieco żartobliwe określenie osób płci męskiej bez względu na ich miejsce zamieszkania, przy czym nie jest to forma męskoosobowa. Powie więc matka o swoich synach: te moje chłopy pomogły mi w sprzątaniu.

Wydaje mi się, że nie tyle sławetny chrząszcz, który w Szczebrzeszynie brzmi w trzcinie, jest postrachem językowym dla cudzoziemców, ile fakt, że Jacek i Marek, raz jako chłopcy, czy chłopacy grali w piłkę, a następnie jako chłopaki w tę piłkę grały. Ostatecznie nadejdzie zima i trzcina wyschnie, a i bąkowi odechce się w końcu brzmieć, a tu, jak mówią Rosjanie, bez pół litra się nie połapiesz. Pocieszmy się jednak, że nie mamy najgorzej. Są języki, w których wyrazy mają po 60 liter. Spróbuj, człowieku, napisać takie „słówko” bez błędu!

Bodaj wszystkie nasze media wileńskie mają problemy z wyrażeniem na podstawie. Raz czytamy i słyszymy o jakiejś umowie, na podstawie której coś się dzieje, innym znów razem o umowie, na której podstawie (...). Chodzi tu o miejsce wyrażenia przyimkowego na podstawie.

W języku polskim istnieje zasada, że zaimek względny który albo rozpoczyna zdanie względne, albo występuje bezpośrednio po przyimku rozpoczynającym to zdanie. Należy więc mówić i pisać: umowa, której zawarcie (...) a nie: umowa zawarcie której. Nieco inaczej rzecz się ma, gdy zaimek który znajduje się w sąsiedztwie przyimkowego wyrażenia na podstawie. Witold Doroszewski w „Rozmowach o języku” oraz Andrzej Markowski w najnowszym Słowniku Poprawnej Polszczyzny dopuszczają obie formy ze wskazaniem na tę pierwszą (na podstawie której) jako przyszłościową.

A skoro jesteśmy przy mediach, pozwolę sobie na pewną osobistą dygresję. Oto w związku z 50-leciem „Kuriera Wileńskiego” (gratulacje z powodu jubileuszu i pięknej uroczystości) sympatyczna dziennikarka Wanda Zajączkowska podzieliła się z czytelnikami swoimi wspomnieniami o gazecie. Otóż jako uczennica pisała do „Zastępów Młodych” artykuły i wiersze, ale po osobistym kontakcie ze mną do redakcji więcej nie miała ochoty przyjść. Szkoda, że pani Wanda nie napisała całej prawdy, bowiem pół prawdy jest gorsze od kłamstwa. A cała prawda wyglądała tak, że jeden z jej wierszy (było to coś o wiośnie) okazał się plagiatem. Trudno, żebym była miła w podobnej sytuacji. Po latach się jednak okazało, że to nie ona, lecz ja postąpiłam niewłaściwie bez powodu krzywdząc biedne dziecko. A może rzeczywiście pani Wanda zapomniała, jak było naprawdę?

Łucja Brzozowska

Wstecz