„Kolorem i kreską

„Tu jest bosko!”

„Dzieciaki są w lesie, skaczą na linie z drzew...” – zakomunikowano nam, gdy przyjechaliśmy do Ejszyszek, by odwiedzić młodzież uczestniczącą w plenerze plastycznym „Kolorem i kreską”. Włos nam się zjeżył. Na jakiej linie? Z jakich drzew? Matko Boska... Pozabijają się!

Na miejscu okazało się, że „dzieciaki”, a ściślej mówiąc młodzież od lat 13 i w górę, pod okiem zawodowego instruktora Huberta Bluja przechodzi kurs linowy. Nikomu nic się nie stało i stać nie mogło, zaś entuzjazm towarzyszący tym zabawom, udzielił się również nam, gościom. Nie aż tak, żeby ktoś z nas chciał zawisnąć na linie między dwiema sosnami, czy szybować na tej samej linie ponad ziemią z jednego kwadratu do drugiego, ale kibicowanie młodym plastykom w tych niecodziennych zabawach pochłonęło nas do reszty.

Dowiedzieliśmy się przy okazji, że kurs linowy przed 40 laty wymyślono w USA dla żołnierzy udających na wojnę we Wietnamie. Młodzieży plenerowej zaproponowano rekreacyjną jego wersję. Wzbudziła zachwyt. „Przeżyliśmy prawdziwą przygodę” – przekonywali nas z wypiekami na twarzy.

- W kursie linowym każde ćwiczenie ma swój sens, żeby je wykonać, najpierw trzeba trochę się zastanowić, ruszyć wyobraźnią – tłumaczył najpierw „dzieciakom”, a potem nam Hubert Bluj. – Poza tym ćwiczenia mają swoje działania integracyjne, uczą zachowań zespołowych, służą pokonywaniu podświadomych obaw przed tym, co nieznane.

Pochłonięci „małpimi” wyczynami młodzieży, prawie zapomnieliśmy, że jesteśmy na plenerze malarskim połączonym z warsztatami. Przypomnieliśmy sobie o tym, gdy nas zaproszono do pięknego przedszkola „Płomyczek” („Žiburelis”) w Ejszyszkach, które na czas pleneru – od 1 do 10 sierpnia – w swe bardzo gościnne progi przygarnęło 20 młodych adeptów sztuki na czele z ich artystycznym guru Robertem Blujem, jego żoną Liliją i dwiema latoroślami – Ewelinką i Gabrielem. Całe to towarzystwo za naszym pośrednictwem prosiło serdecznie podziękować personelowi „Płomyczka” na czele z kierowniczką Haliną Antropik za ciepłe przyjęcie i wspaniałe posiłki, które im serwowano.

W przedszkolu Robert z dumą pokazał nam wyniki kilkudniowych wysiłków swoich podopiecznych – obrazy olejne, spiętrzone w niedużym pokoiku. Obrazy o różnym poziomie artystycznym, ale pełne fantazji i wyobraźni. Pragnął tego pleneru nie mniej niż jego młodzi artyści. Robert ma już doświadczenie pracy z młodzieżą. Magister sztuki po studiach plastycznych w Polsce w Domu Kultury Polskiej prowadzi studio rysunku i malarstwa „Kolor”. Wymarzył sobie, że latem wywiezie na plener uzdolnione dzieciaki nie tylko zresztą ze swojego studia. Wiadomo jednak, że takie przedsięwzięcie jest imprezą kosztowną, za którą rodzice nie zawsze są w stanie zapłacić. Zwrócił się więc o pomoc do Związku Polaków na Litwie. Udało się, dzięki staraniom ZPL, plener „Kolorem i kreską” w stu procentach sfinansowała Warszawska Fundacja Oświata Polska za Granicą z funduszy Senatu RP. Robert cieszy się, że plener udało się wspaniale wyposażyć.

Kupiliśmy materiały, każdy dostał komplet farb, płótna, podobrazie, szkicowniki, węgiel – wylicza z entuzjazmem. – A to są w sumie rzeczy kosztowne...

Jako szczególne trofeum pokazuje nam dwie profesjonalne sztalugi, które kosztują majątek i które jeszcze długo będą służyć młodzieży.

Robert wymyślił sobie, że na plenerze „Kolorem i kreską” młodzi artyści opanują też techniczne arkana malarstwa, które w początkowych fazach nauczania w szkołach plastycznych są czasem pomijane. Młodzież to „misterium” powitała z zapałem. Zaczęli od podstaw – napięcie niegruntowanego płótna, przyklejanie go, gruntowanie...

- Dotychczas nikt z nich tego nie robił, większość też pierwszy raz miała do czynienia z farbami olejnymi. Bo nawet w szkółkach plastycznych zaczynają od gwaszu, akwareli... – opowiada Robert. – Chodziło mi o to, by po jakimś czasie, gdy zdobędą już określone umiejętności, nie dziwili się, że coś robili niewłaściwie, że coś im umknęło. Pokazałem im najprostszy grunt. Sami usiłowali kłaść go na płótno. Może niektórzy spróbują zrobić to w domu, bo to jest taniej niż kupić podobrazie z już naciągniętym gotowym do malowania płótnem.

Robert podkreśla, że na tym plenerze nie chodzi o produkowanie geniuszy, ściganie się, kto jest lepszy.

- Jednym idzie lepiej, innym trochę trudniej, ale nie są to ani wyścigi, ani mistrzostwa świata – mówi. – Myślę, że w tym wypadku najważniejszy jest proces twórczy i wielkie zaangażowanie młodzieży. Nie każdy zostanie plastykiem, wybitnym malarzem, ale ważne jest, by poczuli, że w ich głowach, w dłoniach drzemią bajeczne siły, które mogą przenieść na płótno czy papier.

- Proszę Pana, to może ja już przyniosę tego Rublowa?.. – przerywa nam jakiś chłopak.

- Jakiego Rublowa, autora ikon?... I w jakiej postaci chce go przynieść?.. – zastanawiamy się.

Okazuje się, że nie chodzi o malarza, lecz o jego filmowy życiorys... Na plenerze „Kolorem i kreską” nie ograniczano się otóż wyłącznie do malowania czy skakania na linie. Wieczorami młodzież oglądała filmy. Ambitne, takie, na które trudno na co dzień trafić w telewizji czy wypożyczyć w pierwszej z brzegu wideotece. Obejrzeli dokumentalny film o życiu i twórczości Pablo Picasso, filmy Tarkowskiego Andriej Rublow i Ofiarowanie, który był ostatnim dziełem zmarłego na emigracji rosyjskiego reżysera, który wierzył, że sztuka jest „symbolem i obrazem prawdy absolutnej”.

- Są to filmy może trochę na wyrost – tłumaczy się Robert. – Ale nie dla wszystkich. Mamy tu młodzież od 13 lat do 20, ale widzę, że ta rozpiętość wieku zupełnie im nie przeszkadza, uczą się od siebie nawzajem.

Młodzież nam to potem potwierdziła. „Świetnie się rozumiemy, bo jesteśmy z jednej półki” – rzucił ktoś. „Ale z różnych kątów tej półki...” - uzupełnił ktoś inny. Wszyscy gruchnęli śmiechem. Może mieli na myśli miejsce zamieszkania (oprócz wileńskiej była też na plenerze młodzież z rejonów), a może to, że reprezentują różny poziom.

Pytany, czy ktoś z jego uczniów zapowiada się na Picassa lub Rublowa, Robert prawie się oburza. Chce, żeby każdy z nich pozostał sobą.

- Wszyscy są na swój sposób dobrzy. Powiedzieć na wyrost, że ten jest genialny, a ten pozostanie tylko rzemieślnikiem, nikt nie jest w stanie. Byłoby to zresztą bez sensu. Ważne, że uczestniczą w procesie twórczym. Nawet jeżeli ktoś z nich nie będzie malarzem, grafikiem, rzeźbiarzem, będzie miał zupełnie inne spojrzenie na sztukę. Bardziej indywidualne, dojrzałe. Będzie miał bogatszy świat wewnętrzny – wrażliwość kolorów, poczucie kompozycji. Przyda się to każdemu niezależnie od tego, jaki zawód wybierze.

We wrześniu w Domu Kultury Polskiej w Wilnie planowany jest wernisaż uczestników pleneru. Ale, wg Roberta, na prawdziwe jego efekty można liczyć po latach.

Tym niemniej planowany wernisaż dla młodzieży jest wielkim bodźcem. Inna rzecz, gdy ich obrazy stoją pod ścianą, a zupełnie inna, gdy zostaną zaprezentowane na wystawie, gdy będą mogli zaprosić nań swoich rodziców, kolegów.

Zapytani, czego się nauczyli i jak się generalnie na tym plenerze czują, młodzi plastycy zgodnym chórem huknęli: „Tu jest bosko!”.

- Jest super – mówi entuzjastycznie Bożena Mieżonis. – Kierownik pleneru jest naszą muzą i natchnieniem, maluje razem z nami. Do niczego nas nie zmusza, szanuje naszą indywidualność, ale przez to jeszcze bardziej się staramy. Fajnie jest, że poznaliśmy arkana techniki. Jak gruntować płótno, jak robić klej, napinania płótna na blejtramy...

W tym roku Bożena dostała się do Akademii Sztuk Pięknych na kierunek Fotografia i Multimedia. Dokumentowała cały plener na zdjęciach. Zamierza stworzyć na ten temat fotoreportaż. Na osobny cykl zdjęć złożą się jej poszukiwania artystyczne, jej spojrzenie na Ejszyszki i okolice.

- Piękne krajobrazy, super towarzystwo i super rozrywka – wtóruje Marzenie Patrycja Bluj. – Zdajemy sobie sprawę, że gdyby nie pan Robert, siedzielibyśmy gdzieś na bruku i nudzilibyśmy się jak mopsy.

Eryk Juchniewicz zwierza się, że przyjechał tu przede wszystkim malować, chociaż zdaje sobie sprawę, że nie będzie to jego zawodem. Tym niemniej uważa, że w życiu trzeba wszystkiego spróbować. Myśli, że się to przyda, może jako hobby.

- I tak zrodzi się znany samouk Eryk Juchniewicz – żartuje Bożenka.

Tomek Kadziewicz cieszy się, że plener umożliwia im kontakt z przyrodą.

- Nie tylko przenosiliśmy tę przyrodę na płótno, jeździliśmy na jezioro, by się wykąpać... - mówi. Na docinki kolegów, że przecież przyjechali tu malować, a nie wypoczywać, ripostuje: - Przecież samo malarstwo, jako hobby, też jest wypoczynkiem. Uważa, że w celu stworzenia czegoś ładnego należy się zrelaksować. Nie musi być to rutyna czy harówa.

Julianna Żamojć, która chodzi do szkoły plastycznej uważa, że trafiwszy na plener miała szczęście:

- W tym roku nie pojechałam na plener ze swoją szkołą plastyczną, więc bardzo się cieszę, że tutaj trafiłam. Tym bardziej, że poznałam coś nowego. U nas, w plastycznej, olejem zaczyna się malować dopiero w czwartej klasie, a tu już opanowaliśmy podstawy, z całym procesem przygotowania włącznie.

Jej koleżanka Beata Ulewicz jest zachwycona panującą na plenerze przyjazną atmosferą. – Panuje tu niesamowita życzliwość i wzajemna tolerancja. Poza tym wiele się nauczyłam, zyskałam nowych przyjaciół.

Marta Rybak cieszy się, że na plenerze opanowała podstawy malowania pejzaży. Z kolei Sandra Lechnus wyznaje, że na plener przyjechała nie tylko ze względu na malarstwo. Chciała się też nauczyć polskiego, który jest ojczystym językiem jej mamy. Koledzy cieszą się, że idzie jej coraz lepiej. Już rozumie, co się do niej mówi po polsku.

- Młodzież jest zdyscyplinowana i miła – mówi Lilija Bluj, która jako żona kierownika jakoś stara się mieć oko na całe to artystyczne towarzystwo. – I naprawdę pracowita. Trzeba widzieć, jak dźwigają te płótna po kilka kilometrów w poszukiwaniu co ładniejszych plenerów.

Uczestnicy pleneru natomiast cieszą się, że nikt nie stosuje tu wobec nich kindersztuby, przymusu, że mają czas także na sport i rozrywkę. Jednak każde z nich zdaje sobie sprawę, że pracuje dla siebie, każde dąży do tego, by się czegoś nauczyć. Wieczorami grają z Robertem w domino, badmintona, nauczyli też śpiewać Gabriela, synka Blujów, nowych piosenek. Twierdzą, że podczas sportów się sprzeczają, podczas malowania, nie, bo rozumieją, że nie można, że każdy ma prawo na własne postrzeganie świata. Ot, taka artystyczna wrażliwość.

Lucyna Dowdo

Wstecz