Na „bankiecie lata” i poezji Alicji Rybałko

Wśród tegorocznych lektur wakacyjnych znalazł się w moim zasięgu nabyty jeszcze w kwietniu wybór poezji Alicji Rybałko, który jest, przynajmniej w tej chwili, ewenementem na naszym rynku wydawniczym. Jest to edycja dwujęzyczna poezji Alicji Rybałko, o niewyszukanym tytule „Eiléraščiai/Wiersze” (Vilnius 2003), której sprawcą stało się Wydawnictwo Związku Pisarzy Litwy.

Przyzwyczajono nas ostatnio do polsko-litewskich wydań dwujęzycznych, jednakże prezentowały one zazwyczaj, jak, na przykład, edycje „Baltos lankos”, dorobek pisarzy polskich tej rangi, co Czesław Miłosz, Wisława Szymborska czy Zbigniew Herbert. Tym razem otwieramy zaś dwujęzyczny wybór wierszy jeszcze do niedawna przedstawicielki współczesnej polskiej poezji na Litwie.

Alicja Rybałko jest jedną z najbardziej znanych i cenionych literatek rodzimego chowu, można byłoby ją nazwać taką naszą miejscową Szymborską czy, pod pewnymi względami, Pawlikowską-Jasnorzewską. Tym bardziej pocieszający jest fakt, że również odbiorcy litewskiemu stworzono okazję do szerszego zapoznania się z dorobkiem poetki. Przeważającej większości przekładów dokonał znany poeta litewski Vladas Braziunas, tłumaczami poszczególnych tekstów są także Jonas Jakštas, Rolandas Rastauskas, Vladas Šimkus. O randze twórczości Alicji Rybałko świadczy też fakt, że wybór opatrzył wstępem znany badacz, historyk, krytyk i teoretyk literatury, prof. Algis Kaléda.

Zresztą, o poezji Alicji pisali także liczni polscy znawcy przedmiotu: Stefan Melkowski i Tadeusz Bujnicki, Józef Fert i Wojciech J. Podgórski i wielu innych, dostrzegając w niej nietuzinkowe zjawisko nie tylko we współczesnej literaturze polskiej na Litwie. T. Bujnicki umieszcza dorobek Rybałko w bardzo dostojnym kontekście, stwierdzając, iż da się w nim odnaleźć „ślady różnych tradycji: nawiązania do Wisławy Szymborskiej i Juliana Tuwima, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i – być może – Stanisława Grochowiaka czy Tadeusza Nowaka”.

A. Kaléda, autor wstępu do wydania, o którym mowa, rozszerza tę listę powinowactw o nazwisko Mirona Białoszewskiego a nawet ks. Jana Twardowskiego, gdyż poetka „sakralną aurę roztacza nad zjawiskami życia codziennego”.

Nieszablonowe, godne uwagi fakty czy osoby automatycznie prowokują pytanie: „co zacz, kto go rodzi?”.

Przypomnijmy więc przy okazji, że A. Rybałko urodziła się 4 VII 1960 r. w Wilnie. Jest absolwentką Szkoły Średniej Nr 5 (dzisiaj – im. J. Lelewela) na Antokolu i Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie studiowała biologię. Uzyskała później stopień doktora nauk biomedycznych. Pracę zawodową w obranej dziedzinie podjęła w 1984 r. Przez dłuższy czas miała zatrudnienie w Centrum Genetyki Człowieka, współpracując sporadycznie z periodykami polskimi na Litwie, pisząc wiersze, rodzące się pod wpływem autentycznej potrzeby wewnętrznej. Jej pierwszą publikacją prasową był wiersz, zamieszczony w 1978 r. na łamach poczytnego w Polsce „Płomyka”. Niebawem, bo już w roku 1979, debiutowała w miejscowym „Czerwonym Sztandarze” (dziś: „Kurier Wileński”).

Obecnie jest znana jako autorka kilku tomików poetyckich, tłumaczka, zabiegająca, m. in., o kontynuację dialogu między literaturą polską i litewską, uwzględniająca także szerszy kontekst kulturowy.

Debiutancki tomik poetycki, wydany w 1990 r. w Warszawie, już przez swój tytuł „Wilno, ojczyzno moja”, zdradza związki z piękną, nie tylko dla literatury polskiej na Litwie, tradycją Mickiewiczowską. Już od samego początku zanosi się jednak na to, że poetka przejawia większe skłonności do poruszania problematyki egzystencjalnej. Nie wyrugowując ze świadomości tego, co najbardziej swojskie i rodzime, lepiej czuje się wtedy, kiedy tkwi w tematyce, zamykającej się w słynnej formule Terencjusza „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Tytuły kolejnych tomików zdają się potwierdzać przywiązanie poetki do ogólniejszego wymiaru doświadczeń.

W roku 1991 w Warszawie ukazuje się tomik „Opuszczam ten czas” i niebawem w Wilnie (nakładem Wydawnictwa Polskiego w Wilnie – „Magazyn Wileński”) – „Listy z Arki Noego”. Rok później, znowu w Warszawie, był wydany zbiorek „Będę musiała być prześliczna”, który zdominowały wiersze o dyskretnie zarysowanej tematyce kobiecej. Po nieco dłuższej przerwie, w roku 1995 w Krakowie, ujrzał światło dzienne tomik o wymownym tytule „Moim wierszem niech będzie milczenie”, który już w 1996 był wznowiony. Charakteryzując jego zawartość autor wstępu T. Bujnicki nie omieszkał zaznaczyć: „To nie tylko „egzotyka” poezji wileńskiej, to ważne zjawisko współczesnej polskiej poezji”.

W tym samym czasie poetka ujawniła się też w szerszym zakresie jako tłumaczka, wydając zbiorki poezji Marcelijusa Martinaitisa „Wiersze podobne do Litwy” (Sejny 1995) oraz Edith Södergran „Moje życie, moja śmierć, mój los” (Warszawa 1995). Ostatni jest przekładem z języka szwedzkiego i cenny o tyle, że przybliża naszemu odbiorcy poezję godnej uwagi modernistki.

Doświadczenia tłumacza, i nie tylko tłumacza, przydały się także przy opracowywaniu „Snu Mendoga”. Antologii literatury litewskiej lat dziewięćdziesiątych (Warszawa 2001). Nie ma potrzeby dowodzić ważności tego rodzaju edycji. Krzywdzące jest nieraz to, iż nie każdy rozumie, że selekcja i opracowywanie cudzych tekstów mogą się nieraz okazać bardziej trudne i czasochłonne niż tworzenie oryginalnych. Autorka nazwanego wyboru, akcentując „plusy” swojego dokonania, pisze, m. in.: „Praca nad antologią stała się dla mnie pięknym pretekstem do poznania wielu osób (…). Kontakty te prowadziły często od rozmów o literaturze do rozmów o życiu – a czyż cała literatura nie jest przede wszystkim pretekstem do takiej rozmowy?”.

A więc, literatura pretekstem do rozmów o życiu, te zaś i samo życie – pretekstem do zaistnienia literatury, czego dowodem jest także wydana w br. pozycja. Kontakty z niezbędnymi osobami, jak i w przypadku powstawania antologii, były nawiązywane głównie za pośrednictwem Internetu. Dowodem takiej łączności, przyotwierającym kuluary współpracy poetki i tłumacza V. Braziunasa, jest wzbogacający książkę załącznik, zawierający fragmenty internetowej korespondencji. Ta forma obcowania okazała się niezwykle przydatna, kiedy po zmianie stanu cywilnego w 1999 r. poetka zamieszkała w Niemczech (Münster). Ostatnie jej wiersze noszą już na sobie piętno tych nowych doświadczeń.

Szerszego odbiorcę interesuje najczęściej ta warstwa literatury, która, jak to ujęła Rybałko, jest „pretekstem” do rozmów o życiu. Tym właśnie kluczem otwierając drzwi do poezji jej samej znajdziemy w niej także coś, co poruszy miłośników „egzotyki” litewsko-wileńskiej. Po różnych tomikach (z wyjątkiem najbardziej wstrzemięźliwego pod tym względem zbiorku „Opuszczam ten czas”) porozrzucane są takie wiersze, jak „Wileński madrygał”, „Spacer w wietrzny dzień po Starówce”, „Poetyckie popołudnie pod pomnikiem Adama Mickiewicza”, „Złocone Wilno”, „To jeszcze Wilno” itp. Nawet z miniatur lirycznych (preferowany przez poetkę gatunek) wyłaniają się nieraz trafnie uchwycone osobliwości architektury, kultury i mentalności wileńskiej. Na „pięknie opakowane Miasto” składają się przecież tutaj nie tylko kościoły, najczęściej upersonifikowane (rozpowszechniony, notabene, chwyt w poezji międzywojennych regionalistów):

„(…) pomarszczone dłonie

świętej Anny.

I Kazimierz –

pusty jak dusza po ateizmie (…)”

(„Złocone Wilno”),ale także wkomponowane w pejzaż miasta pozostałości koligacji ze Wschodem, jak w wierszu o żartobliwo-lingwistycznym tytule „Zwierzyniec pół marcem, pół serio”:

„Cerkiewka

brwi woskowe uniosła wysoko

w zadziwieniu ogromnym,

wykreślanym cegłą:

„A czemuż to, mileńkie,

choć mam was na oku,

uliczek dzisiaj tyle do Zakretu zbiegło? (…)”

Poezja autorki tych strof, ta o zabarwieniu regionalnym, ilustruje ogólniejszą prawidłowość, charakterystyczną nie od dzisiaj dla wielu twórców wileńskich. Patos ich wypowiedzi artystycznej praktycznie nigdy nie ogranicza się do opiewania zewnętrznych uroków pejzażu, rustykalnego czy urbanistycznego. Zarysowują się też zazwyczaj jakieś głęboko tkwiące kompleksy, jakieś niezabliźnione rany. Każda epoka, każdy czas: nie tylko czas zniewolenia, ale i czas wolności niesie ze sobą różnego rodzaju zagrożenia, niepokoje, wątpliwości. Małość, bieda, prostota rodzinnego regionu nie przekreśla jego czaru i powabu, nie zabija miłości do tego, co swojskie, o czym świadczy chociażby „Idąca”:

„Idziesz przez pola, Ojczyzno, na przełaj ku Miastu,

krwawych sztandarów nie dźwi gasz i wzrok Ci nie pała,

mówisz coś biednie, prosto,

przedzierasz się pośród chwastów,

teraz dopiero widać, jaka Ty jesteś mała.

 

Idziesz zgarbiona od Święcian z Niedzielą Palmową w dłoni,

suniesz wolnieńko z Bieniakoń, Niemieża, Połukni, Naroczy…

Idziesz – i pachniesz mocno jak ziemia i kwiat jabłoni,

a niebo się staje wyższe o Twoje błękitne oczy.”

Daje znać o sobie też perspektywa, jaka się otwiera w nowych warunkach także przed naszą „małą ojczyzną”. Sygnalizuje ją, m. in., „Człowiek z zachodu”, wiersz o mocnym zacięciu ironicznym, bardzo, zresztą, charakterystycznym dla poezji Rybałko w ogóle:

„pogodne syte zwierzę które mieszka w tobie

nie ma nic wspólnego z bestią

nie słyszało o apokalipsach

bóg i szatan to jednakowo odległe abstrakcje

zawracanie głowy zajętej czym innym

 

uśmiechacie się z życiem do siebie

mrugacie porozumiewawczo

podajecie sobie ręce o czystych paznokciach

pasta do zębów poradzi na wszelkie zmartwienia

 

kiedy cię bóg lub szatan

powoła do siebie

uniesiesz brwi i ręce

i pójdziesz gdzie każą

taki jesteś grzeczny”

Kreując lakoniczne obrazy poetyckie, zderzające mentalność człowieka wschodnio- i zachodnioeuropejskiego, Rybałko dochodzi pośrednio do tych samych wniosków, które są kwintesencją rozbudowanej książki eseistycznej, jaką jest „Rodzinna Europa” Czesława Miłosza: niezaprzeczalnym atutem mieszkańca Europy Wschodniej jest bogatszy bagaż doświadczeń wewnętrznych, duchowych.

Potwierdzeniem tej tezy jest także literatura, powstająca w danym regionie, w tym też poezja Alicji Rybałko, której nie jest obca pewna doza erudycyjności, zakotwiczenia w wysokiej kulturze śródziemnomorskiej, ponadczasowy dialog kultur. Poetka potrafi więc zadać „Parę pytań do Nike z Samotraki”, zderzać zbiorowe czy indywidualne doświadczenia współczesności z sytuacjami mitologicznymi (Syzyf, Orfeusz i Eurydyka) czy biblijnymi, czego świadkami byliśmy już w cytowanym powyżej wierszu.

Sięganie po te czy inne uniwersalne obrazy zaciera nieco prywatne znamiona poezji, jej indywidualny wymiar – w pozytywnym sensie.

Odbiorca przegląda się w tej poezji jak w lustrze, rozpoznaje w niej wiele własnych doznań. Czyż, na przykład, „Moja melancholia” nie jest także naszą melancholią? Niejeden też czytelnik odnajdzie zaczerpnięte z życia sytuacje, które mógłby opatrzyć aforystycznym niemal sformułowaniem z wiersza „Rok po ciężkim dniu”:

„(…) Tratowało mi oczy tyle różnych rzeczy –

aż dziw, że dotychczas żyję.

Niejeden i niejednokrotnie zapytuje dzisiaj o to, co w tym samym wierszu poetka sformułowała następująco:

Jak tu z duszą rozwianą,

gdy jest zimno i ciemno,

iść z szybkością stu spraw na godzinę? (…)”

Częstsza jest jednak sytuacja, kiedy we wnętrzu człowieka spotykają się zmienne, przeciwstawne nastroje. Korzystając z symboliki, niejednokrotnie zresztą, poetka mówi o sobie i o wielu z nas:

„(…) Moja kaplica

jest pełna słońca i rozpaczy”.

Przekazując najogólniejsze doświadczenia egzystencjalne poetka korzysta często z symboliki teatralnej: gra, tragedia, teatr, rampa, widz. Taka otoczka występuje zwłaszcza w wierszach, w całości opartych na porównaniu życia do teatru, jak, na przykład, „Curriculum vitae”, „Trzeci akt”, „Wielki teatr nieba”. Sam koncept nie jest nowy, ale wiersze nie tracą na świeżości. Powszedniość, szarość ludzkiej egzystencji, nieunikniona, bez wątpienia, przytłacza często rzeczy istotniejsze. Wrażliwsza istota jest właśnie od tego, żeby pamiętać o obu wymiarach:

„Nie grać w tragedii tej, a żyć,

mieszkać i kroić chleb co rano,

nie płatki śniegu nocą śnić,

a kaszę –

manną lub owsianą.

 

Sponad kojąco jasnych ramp

na widzów patrzeć okiem kosym,

a ku pomocy śpieszyć tam,

gdzie czajnik kipi wniebogłosy.

 

Żyć w tej tragedii bez uniesień,

aż dnia któregoś znad przepierki

dusza ku niebu się uniesie –

czysta jak zapach mokrej ścierki”.

Najczęściej nie mamy, niestety, czasu na „Wielki teatr nieba” – konkluduje poetka w wierszu o danym tytule:

„(…) Wielki teatr nieba odwiedza jedynie

garstka pędziwiatrów

łotr próżniak kaleka

czasem para kochanków po Wielkiej Gonitwie.

 

Tyle nieba za darmo.

Tyle nieba na próżno”.

Bardzo szkoda, że „Widzowie śpią lub chodzą nie podnosząc głowy”, że człowiekowi coraz mniej czasu zostaje na kontemplację, że coraz rzadziej nawiedzają go uczucia metafizyczne. A tymczasem, jak subtelnie napomina poetka już w innym wierszu:

„Życie jest delikatne i kruche”.

Jeszcze w innym, znowu korzystając z teatralnego słownictwa, wręcz ostrzega:

„(…) Żyjemy dalej.

Gramy dalej.

Obrasta w piórka każdy fakt.

I tylko tu i tam,

czasami,

nie następuje trzeci akt”.

W taki oto eufemistyczny sposób jest przywołana perspektywa ziemskiej egzystencji człowieka, która w dowolnej chwili może być przerwana. W innych tekstach poetka nie unika też nazywania rzeczy po imieniu („Śmierć”), czasem, pół żartem, pół serio, próbuje też przewidzieć los tego, co zostanie po nas na ziemi („Rzeczy”) bądź sposób naszego bytowania w zaświatach, doznając „Nostalgii na wyrost”:

„A kiedy pomrzemy,

będziemy w niebie za piecem

albo na kanapach

czytać książki o życiu

stubarwnym lub szarym.

Ale już nie doleci

smrodek ani zapach,

ani ciepło oddechu,

ani krzyk gitary…”

Refleksja, jaka towarzyszy temu wierszowi, wpisuje się w już od dawna znaną dla literatury tradycję: motyw tęsknoty – z perspektywy niebieskiej – za wszystkim, co ziemskie.

Wróćmy więc do perspektywy ziemskiej, która dominuje, bez wątpienia, w poezji Rybałko i zaznaczmy przy okazji, że nieprzypadkowo bywa ona zestawiana z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską. W twórczości naszej mistrzyni słowa także zdecydowanie przeważa miniatura liryczna o tematyce miłosnej, potraktowanej bez czułostkowości i zbytniego sentymentalizmu, trzeźwo i inteligentnie, w razie potrzeby – także z pewną dozą ironii.

W każdym z wydanych przez poetkę tomików znajdą się jakieś erotyki, jeden ze zbiorków – „Będę musiała być prześliczna” – jest zdominowany przez taką właśnie kobiecą tematykę. Tego rodzaju wiersze zawierają przebogatą gamę uczuć, charakterystycznych dla młodej kobiety: poczucie samotności, opuszczenia, ale także dumy, pragnienie szczęścia, które się widzi w poszukiwaniu jakiejś najbardziej pokrewnej duszy mężczyzny, świadomość gdzieś, przez kogoś już doznawanej rozkoszy odnalezienia. Smutek, tęsknota są wówczas wyolbrzymiane, udzielają się całemu otoczeniu, jak w „Utworze niedokończonym”:

„Ta noc.

Księżyc jak skórka pomarańczy

smętnie się w niebie poniewiera.

Już u sąsiadów nikt nie tańczy.

Nie śpię.

Na niepogodę mi się zbiera. (…)

(…) gdzieś tam

kolejna Mona Lisa

spotkała swego Leonardo”.

Kiedy pojawia się wreszcie „on” (główny bohater tomiku „Będę musiała być prześliczna”), nie zapewnia to wcale wymarzonego niezmąconego szczęścia. Prawie wszystkie wiersze zbiorku poświęcone są „jemu”, nazywanemu właśnie tak, za pośrednictwem zaimka, eksponowanego już w samych tytułach wierszy: „kocham go więc”, „kiedy on przychodzi”, „on jest niewzruszony”. „On” jest ważny, nie można jednak twierdzić, że zasłania sobą wszystko. Rolę kobiety trzeba tu przecież pogodzić z rolą „Poetki”:

„Mieszkam

pół w Tobie pół w wierszu.

Pięknie tak mieszkać

i miękko.

Raz śpiewam jak wieszczka,

raz – cienko.

Ni ja ostatnia, ni pierwsza”.

Pomimo licznych zapewnień rezygnacji z tworzenia wierszy czy wyrażania tęsknoty do zwyczajnego życia, zawartych, m. in., w utworach „Protest” („Już mnie więcej o wiersze nie proście…”), „Poety psalm pokorny”:

„Ujmij mi, Panie, z duszy ptaka,

z oczu mi odbierz błyskawicę

i naucz mnie zwyczajnie płakać,

zwyczajnie spać, zwyczajnie milczeć. (…)”

 

czy „Moim wierszem niech będzie milczenie”, poetka nie może tego uczynić i, miejmy nadzieję, nie uczyni, gdyż w danym wypadku naprawdę zderzamy się z darem zesłanym przez Najwyższą Instancję.

Poetka wyraźnie ma tego świadomość. Proces tworzenia, wiersz, słowo nabiera tu jakby wartości sacrum, czego świadectwem są takie, na przykład, utwory autotematyczne, jak „***Weź mnie w opiekę, o słowo!” czy „Modlitewka”:

„Mej kruchej łódki w morzu słów

Aniele Stróżu strzeż:

dziś znów kołyszesz mnie do snu

nie Ty,

a jakiś nudny wiersz.

 

Pomóż przez jawę jak przez las

zwietrzały nieść dynamit…

Przeczyste słowo,

wybaw nas

i zmiłuj się nad nami”.

Zdaję sprawę z tego, że z wieloma wspomnianymi tekstami poetki odbiorca wileński zdążył już się oswoić, wiele z nich nawet polubić, do wielu zastosować własną interpretację. Zaglądając do wydanego w tym roku dwujęzycznego wyboru, ku wielkiej radości miłośników poezji, znajdujemy także teksty nowe. Tworzą one osobny, dość pokaźny w książce rozdział „Przyzwyczajać się do odlotu”.

Pomijając nieliczne w najnowszym zestawie wiersze o tematyce ogólnoegzystencjalnej („Ludzie”, „Inny”, „Wiersz o piątej nad ranem”, „Wiersz o poświęceniu”) czy nawet metafizycznej („Dusze które były nasze”, „Nasze babcie”) i autotematycznej („Jeszcze jeden poeta”, „Wiersz: marionetka, motyl…”) dałoby się wyodrębnić dwa dominujące nurty tematyczne. Jeden z nich, nieco obszerniejszy ilościowo, można opatrzyć mottem, wyjętym z tychże tekstów:

„Modlę się do Ciebie, Panie, wierszem,

który jest o miłości. (…)”

A więc, miłość! Nabrała ona teraz bardziej realnych kształtów, chociaż, często u tej poetki, jest pretekstem do snucia ogólniejszych refleksji.

Obdarzenie uczuciem obcokrajowca wyzwoliło też drugi nurt tematyczny, nauczyło poetkę „przyzwyczajać się do odlotu”. Z perspektywy „odlotu” coraz bardziej korzystnie prezentuje się „mała ojczyzna”:

„Tutaj jest środek świata.

Stąd już tylko do nieba.

Wilno soczystokremowe,

swym głodomorom przebacz. (…)

 

Niech zaglądają nam w dusze

madonny po obcych kościołach.

To tylko siostry tej naszej.

Odejdą, gdy ona zawoła”.

Rozwijając dany motyw Alicja Rybałko zahaczyła częściowo o poetykę Cz. Miłosza, o czym świadczą takie, na przykład, wiersze, jak: „W mojej ojczyźnie”, „W przejrzystym jeziorze pamięci” czy „Podróż na Litwę”.

Nawet w poetce o dość ironicznym, krytycznym spojrzeniu na rzeczywistość wyzwala się typowa w takich wypadkach skłonność do idealizowania wszystkiego, co swojskie i rodzime, co jest „W mojej ojczyźnie”:

„Liście w mojej ojczyźnie są większe

i barwniejszy motyl przelatuje nad łąką.

Wszystkie wiersze napisano w zrozumialszy sposób

i zakończenie romansów bywa rozumniejsze.

Tutaj źli są gorsi, a dobrzy – smutniejsi,

słońce, księżyc i gwiazdy świecą po naszemu.

Tylko ziemia gdzie zawsze

i jak wszędzie milczy. (…)”

Z rzadka pojawia się także nowa, dopiero oswajana przestrzeń niemiecka czy nowa sytuacja egzystencjalna. Nawet przy uświadomieniu charakterystycznej dla literatury dozy kreatywności, przekształcania, wyolbrzymiania faktów i odczuć przedstawiona jest dość ostro, jednoznacznie:

„Wyjechać to prawie to samo co umrzeć.

Powraca się jako kto inny,

z inną duszą i ciałem.

Nowe zmarszczki i utracona porcja niewinności. (…)”

Wyższy poziom cywilizacji, komfort, wielobarwność, porządek nie są w stanie zastąpić pewnych obrzędów, przyzwyczajeń, uczuć, wszystkiego, z czym się zrosły dzieciństwo i młodość człowieka, stąd wątpliwości, pobrzmiewające w „Krótkim lamencie dla duszy zbłąkanej”:

„Taki szmat drogi, duszo, musiałaś zostawić za sobą:

białowieskie puszcze

i litewskie rojsty,

by zatrzepotać w noc listopadową

tu pod moim oknem, Gigasstrasse 5.

Nic tu nie ma dla ciebie,

nawet świece wszystkie kolorowe.

Żadna nie chce płonąć dla umarłych.

Czy nie lepiej ci było pozostać

na cmentarzu z krzywymi krzyżami,

ale za to z prawdziwego drewna,

którego dotykały żywe ludzkie ręce?

 

Tu nie ma nawet komu powiedzieć „A kysz!”

 

Weź tę łzę, jest prawdziwa.

I tam wracaj, gdzie płaczą po tobie.”

Opuszczenie rodzinnych miejsc to jakby utrata korzeni, to oddzielenie się duszy od ciała, to poczucie braku zakotwiczenia, co, znowuż, tak dobrze znamy z twórczości Miłosza czy Konwickiego. Niezwykle udane jest to „A kysz!”, odsyłające w danym kontekście do „Dziadów” Mickiewicza.

Przed nami znowu wiązanka dobrych, mądrych, pięknych wierszy, ani zbyt prostych, ani zanadto wyszukanych, by zaciemniać sens wypowiedzi. Do tego już dawno przyzwyczaiła nas poetka. Już poprzednie jej wiersze zdradzają przecież wielkie wyczucie słowa, w całości oparte są nieraz na oryginalnych konceptach. Gdyby nie daty powstania, niełatwo czasem ustalić, które są wcześniejsze, które późniejsze. Świadectwem niech będzie powstały przed dwudziestoma laty „Sierpień”:

„Dziewanny szeregiem stoją wyprężone

jak zagasłe lichtarze po bankiecie lata.

I choć sierpniowe gwiazdy jeszcze jasno płoną,

już się powoli rozchodzi towarzystwo kwiatów.

 

Jeszcze po łąkach tańczą zapóźnione pary,

nie mogąc się ze sobą ani z latem rozstać.

Lecz cichnie już muzyka i jak nić pajęcza

płynie ich szept najcichszy: „Gdyby tak pozostać…”

 Kolejny „bankiet lata” dobiegł końca, nie kończy się jednak „bankiet poezji” Alicji Rybałko, któremu nie zagrażają zmiany pór roku. Na tym ostatnim szczerze i uprzejmie radziłabym pozostać.

Halina Turkiewicz

Wstecz