„Zachowanie szpitala jest sprawą honoru”

W końcu sierpnia minister ochrony zdrowia Juozas Olekas podpisał decyzję o przyłączeniu waszego szpitala do Szpitala Uniwersytetu Wileńskiego - Kliniki w Santaryszkach. Od jak dawna jest Pani związana z Czerwonym Krzyżem (używajmy tej bliższej naszemu Czytelnikowi nazwy)?

Trafiłam tu w osiemdziesiątym roku, po zamknięciu centralnego szpitala rejonu wileńskiego, który się mieścił w Nowej Wilejce, w starej plebanii. Tam od 1971 roku kierowałam oddziałem chorób wewnętrznych. Nasz szpital w owych czasach był ściśle związany z Czerwonym Krzyżem, gdzie zresztą mieścił się jego oddział chirurgiczny. W 1976 roku szpital rejonu wileńskiego został zamknięty ze względu na stan sanitarny zabudowań. Byłam w tym czasie naczelnym internistą rejonu wileńskiego. Potem przez jakiś czas pracowałam w rejonowej przychodni, również w Nowej Wilejce, jako konsultant. Badałam wskaźniki zdrowotne tego rejonu, przygotowywałam na ten temat sprawozdania do Ministerstwa Zdrowia. Gdy dobiegała końca budowa kliniki w Santaryszkach, z Czerwonego Krzyża przeniesiono tam oddział pulmonologii, a na to miejsce utworzono oddział chorób wewnętrznych, którego, po wygraniu konkursu, zostałam ordynatorem. Kieruję tym działem do dziś.

Czerwony Krzyż zawsze był szpitalem, który pacjenci z Wileńszczyzny traktowali jako szczególnie dla nich przyjazny, najchętniej się tutaj leczyli.

Wcale się nie dziwię. Nasz szpital faktycznie jest podstawowym szpitalem powiatu i rejonu wileńskiego. Służy on mieszkańcom Wileńszczyzny już od ponad sześćdziesięciu lat. Mieści się w centrum miasta, więc z każdego punktu łatwo jest się do niego dostać.

Przymiarki do zamknięcia waszego szpitala były czynione już od dawna, ale jakimś cudem zawsze udawało się tego uniknąć...

Tak, mowa o zamknięciu naszego szpitala idzie od dawna. Stąd wiemy, jakie są nastroje ludzi. Te pogłoski czy przymiarki zawsze wywołują wśród naszych pacjentów panikę, ludzie płaczą, ślą do władz petycje, zbierają podpisy. Teraz również około 30 tysięcy osób podpisało się pod listem w obronie szpitala.

Ile jest w szpitalu oddziałów i łóżek?

Ogółem szpital liczy 335 łóżek i 12 oddziałów. Mamy oddział chorób wewnętrznych, oddział chirurgii wewnętrznej, ortopedii i traumatologii, urologii, akuszerii, ginekologii, chirurgii klatki piersiowej, mikrochirurgii, endokrynologii, gastroentrologii, reanimacji i intensywnej terapii, noworodków.

Czyli jest to szpital wieloprofilowy, który świadczy bardzo szeroki zakres usług medycznych? Tym niemniej zapadła decyzja o jego reorganizacji. Może nie jest w dostatecznym stopniu obciążony, nierentowny, ma niskie wskaźniki działalności?

Obciążenie szpitala, w porównaniu z innymi szpitalami, jest bardzo duże. Pod tym względem mamy najwyższe wskaźniki w powiecie, zaś w republice pod względem wydajności pracy zajmujemy trzecie miejsce.

Może kilka przykładów?

Powiedzmy – wykorzystanie łóżka. Według statystyki z 2002 roku, u nas łóżko zajęte jest przez 306 dni w roku, podczas gdy w Santaryszkach zaledwie przez 293.

Może zbyt długo przetrzymujecie pacjentów w szpitalu i stąd to obciążenie?

Wręcz odwrotnie. Średni czas przebywania pacjenta w naszym szpitalu wynosi 7,73 dni, w Santaryszkach – 10,3 dni.

Im krócej pacjent przebywa w szpitalu, tym lepiej?

Oczywiście, krótszy okres leczenia i rekonwalescencji pacjenta – to oszczędność dla państwa, dla kas chorych. Ale wróćmy do suchej statystyki. W ciągu roku nasze łóżko, mówię to oczywiście obrazowo, przyjmuje 39,61 pacjentów, w Santaryszkach – 28,54. Nie można też powiedzieć, że my gorzej leczymy. U nas śmiertelność wynosi 1,31 procent, w Santaryszkach 1,92. Chociaż, gwoli sprawiedliwości, muszę powiedzieć, że oni tam mają więcej pacjentów w bardzo ciężkim stanie i to tłumaczy wyższą śmiertelność. W Santaryszkach jest 989 łóżek, które w ubiegłym roku przyjęły 28 736 pacjentów, u nas te wskaźniki wyglądają odpowiednio: 335 i 13 856.

Czyli mając trzy razy mniej łóżek przyjęliście zaledwie o połowę mniej pacjentów...

Tak to wygląda. I to w dobie, gdy działa ustawa pozwalająca pacjentowi wybierać placówkę medyczną. Do nas mieszkańcy Wileńszczyzny zgłaszają się bardzo chętnie. To jest coś w rodzaju tradycji, przywiązania, zaufania. Leczą się tu u nas z pokolenia na pokolenie.

Powiat wileński to sześć rejonów – święciański, solecznicki, szyrwincki, trocki, wiłkomierski i wileński. Każdy z tych rejonów ma swój rejonowy szpital drugiego poziomu, poza wileńskim właśnie, który teraz zostanie pozbawiony nawet tego nieformalnego szpitala. To krzywda.

Rzeczywiście, rejon wileński, choć największy w republice, poza naszym szpitalem nie ma własnej placówki medycznej tego poziomu. Mało tego, w ubiegłym roku, zamknięto szpitale opieki i leczenia wspomagawczego w Podbrzeziu i w Mejszagole. Takie szpitale działają teraz tylko w Niemenczynie, Szumsku, Czarnym Borze i w Rzeszy. W sumie dysponują one zaledwie 100 łóżkami. To mało. Poza tym rejon nie ma nic.

Czy oznacza to większe potencjalne obciążenie dla waszego szpitala?

Tak. I nie tylko z powodu redukcji łóżek. Chodzi o to, że wszystkie lokalne szpitaliki, które kiedyś przyjmowały pacjentów na leczenie, w wyniku reformy służby zdrowia takie prawo utraciły. Teraz mogą przyjmować tylko pacjentów, których szpitale wyższego poziomu kierują do nich na leczenie wspomagawcze i opiekę.

Oficjalnie mówi się o reorganizacji dawnego Czerwonego Krzyża, nieoficjalnie – o likwidacji. Jak to będzie w rzeczywistości? Co zostanie z Waszego szpitala? Jaki los czeka personel?

Osobiście odbieram to jako likwidację naszej placówki. O jakim przeniesieniu można mówić, skoro dysponuję całym plikiem skierowań z izby przyjęć w Santaryszkach... do nas właśnie. Z powodu braku miejsca. To jest praktyka stosowana nagminnie.

Czyli przenoszą was, wraz ze wszystkimi pacjentami, do szpitala, który dotychczas regularnie „podrzucał” wam chorych usprawiedliwiając się brakiem miejsca?

Tak. Może pani przewertować to obszerne dossier odsyłanych do nas z Santaryszek pacjentów. Powody są dwa: „brak miejsca” oraz to, że są to chorzy „kwalifikujący się do szpitala drugiego poziomu”. Santaryszki mają trzeci, wyższy poziom. Czyli taki szpital jak nasz, wieloprofilowy, jest wręcz niezbędny. Przywożą do nas ludzi z bólami, gorączką, nieustaloną diagnozą, więc zaczynamy od oddziału diagnostycznego, czyli od naszego – chorób wewnętrznych. Tu, przede wszystkim, badamy, co jest przyczyną dolegliwości. Potem decydujemy – czy pacjent powinien trafić na chirurgię, ginekologię, czy, na przykład, urologię. Tu wszystko mamy na miejscu, poza tym nasze oddziały są świetnie zgrane, pracują tu ludzie o wysokich kwalifikacjach, dla których pacjent jest najważniejszy. My pacjentów nie odsyłamy dalej, bo po pierwsze: sumienie nam nie pozwala, po drugie: nie mamy dokąd.

Z tego dossier pacjentów odesłanych do was z Santaryszek wynika, że są to wypadki wymagające natychmiastowej interwencji medycznej. Myślałam, że Santaryszki nie przyjmują pacjentów w wypadku, gdy chodzi o leczenie planowe, a z tego co widzę, chodzi o pacjentów, których przywiozła karetka pogotowia...

Tak jest. Gdy lekarz karetki pogotowia widzi, że stan chorego jest ciężki, każe go wieźć do Santaryszek właśnie. Są to przeważnie wypadki ostrego zaburzenia rytmu, ostrej niewydolności sercowej, oddechowej. I tam dla takich pacjentów nie znajdują miejsca. Kierują ich dalej, „wg miejsca zamieszkania”, czyli do nas, chociaż to niezupełnie według miejsca zamieszkania. Ale my tych chorych przyjmujemy. Bez szemrania.

Co roku leczy się u nas około 5 tysięcy osób z rejonu wileńskiego, ogółem, z powiatu wileńskiego, ponad 11 tysięcy. Do tego należy doliczyć ponad 2,5 tysiąca pacjentów z innych powiatów. Nie wyobrażam teraz sobie, gdzie, tłumaczące się ciągłym brakiem miejsc Santaryszki, rozlokują prawie 14 tysięcy naszych pacjentów? Tyle ogółem leczyło się u nas w ubiegłym roku.

Doradca ministra ochrony zdrowia Pranas Šerpytis zapewnił, że miejsc w Santaryszkach nie zabraknie. Twierdzi, że dotychczasowy ich brak wynikał nie z rzeczywistej ciasnoty, tylko z przyznanych szpitalowi kwot. Z tego wynikałoby, że odsyłani z kwitkiem pacjenci byli po prostu w ordynarny sposób okłamywani...

Zgadzam się, z powyższych zapewnień wynika, że dotychczas pacjentów okłamywano. Podobnie jak nas. Chociaż ja w ten nadmiar miejsc nie wierzę. Co się tyczy kwot, nam również je przyznają, ale my je przekraczamy, bo nie mamy wyboru. Nie możemy wyrzucić potrzebującego pomocy pacjenta na bruk, a odesłać, jak już mówiłam, nie mamy dokąd. Na przykład, mój oddział co miesiąc leczy tzw. ponadkwotowych pacjentów na sumę 10 tysięcy litów. Tych pieniędzy kasa chorych nigdy nam nie zwróci. Ogółem szpital rocznie leczy takich pacjentów na kwotę około miliona litów. Udzielamy im pomocy poniekąd kosztem tych, mieszczących się w kwotach. Tym niemniej, w odróżnieniu od Wileńskiego Szpitala Św. Jakuba, który również idzie pod nóż reorganizacji, jesteśmy placówką rentowną.

Czy po ogłoszeniu decyzji o reorganizacji waszego szpitala Santaryszki przestały podsyłać wam pacjentów?

Skądże, robią to codziennie: proszę, oto skierowania z dnia wczorajszego, dzisiejszego... Uzasadnienie, jak zawsze, „brak miejsc”. Nie widzę więc dla ludzi z rejonu i powiatu w Santaryszkach żadnej perspektywy. Dotychczas trafiały tam jednostki i dla tych brakowało miejsc, a cóż mówić o 11 tysiącach?

Kiedy zamierzają was wyeksmitować z centrum miasta?

Nic nam na ten temat nie wiadomo. Decyzja o przenosinach spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Podobnie jak inni, przeczytaliśmy o tym w monitorze „Valstybés žinios”.

Czyli personel szpitala też nie jest pewien swoich dalszych losów, tym bardziej, że Šerpytis zapowiedział, iż „szpital centrum będzie pracował jak dawniej, tylko będzie częścią Santaryszek, zrezygnujemy natomiast ze służb, które się dublują”. To, moim zdaniem, brzmi niezbyt optymistycznie, oznacza bowiem redukcję personelu.

Nikt nie wie, co nas czeka. Przecież klinika w Santaryszkach ma własny personel. Uważam, że większość naszego, a to prawie 800 osób, pozostanie bez pracy. Tam nie ma miejsca ani dla pacjentów, ani dla personelu.

Udało mi się zdobyć raport Niezależnej Agencji Oceny Ochrony Zdrowia, dotyczący perspektywy na lata 2003-2010. Wynika z niego, że już teraz mamy poważne luki w tej dziedzinie, które będą się tylko zwiększały. Czy mogłaby mi Pani fachowo skomentować zawartą w tym raporcie statystykę.

Badania agencji wskazują na wzrost liczby ludzi w podeszłym wieku. Czyli zapotrzebowanie na opiekę zdrowotną intensywnie wzrasta. Zresztą w tym raporcie czytamy, że już teraz w powiecie wileńskim na oddziałach terapeutycznych brakuje 414 łóżek. W jaki sposób tę lukę zamierza się zapełnić, nie wiadomo. A oto, co pisze agencja o wydolności Santaryszek: „Jak widzimy na podstawie tabliczki nr 9, jedynie na bazie kliniki w Santaryszkach i Szpitala Pogotowia Ratunkowego, nie uda się zaspokoić potrzeby na wszystkie łóżka”. „Brak, brak i brak...” – to słowa, które ciągle przewijają się w tym raporcie. Proszę: „brak oddziałów gerontologii, rehabilitacji, ginekologii, chirurgii...”

Zastanawia mnie, że w tym raporcie w ogóle nie jest wymieniany rejon wileński. Mówi się o powiecie, rejonach solecznickim, szyrwinckim i pozostałych, a rejon wileński nie figuruje. Widocznie komuś zależało na ukryciu fatalnych wskaźników zdrowotnych tego rejonu. I jeszcze gorszych perspektyw.

A jak wyglądają te faktyczne wskaźniki zdrowotne w rejonie?

Proszę bardzo, oto kilka danych statystycznych z 2001 roku. Średnia krajowa zgonów na tysiąc mieszkańców wynosiła 11,6, w rejonie wileńskim – 14. Aktywne, otwarte formy gruźlicy (na 100 tysięcy mieszkańców): średnia krajowa – 277,2, rejon wileński – 409,7. Udzielona doraźna pomoc zdrowotna (na tysiąc dorosłych): średnia krajowa – 243,9, w rejonie zaledwie 187,9. Wg danych kasy chorych, w 2001 roku w szpitalach na tysiąc mieszkańców leczono w republice – 239,9 osób, w rejonie wileńskim (z uwzględnieniem szpitali wileńskich) 124,6. Wskaźniki z 2002 roku. Weźmy chociażby średnią liczbę łóżek szpitalnych na 10 tysięcy mieszkańców: średnia krajowa wynosi 89,6, w rejonie wileńskim (bez uwzględnienia szpitali wileńskich) – 18,4.

Społeczeństwo nie zdrowieje. Liczba ludzi w podeszłym wieku zwiększa się, łóżek brak...

Niedługo przed ogłoszeniem przenosin w wasz szpital zainwestowano miliony litów...

Owszem, niedawno powstała nowoczesna komora sterylizacyjna, dokonano remontu oddziału chirurgii klatki piersiowej, bloku operacyjnego, oddziału reanimacji, nabyto bardzo dobry sprzęt medyczny, między innymi, tomograf komputerowy.

Wygląda na to, że przez te przenosiny zostaną zaprzepaszczone ogromne pieniądze. Tymczasem ze wspomnianego raportu wynika, że po kilku latach od chwili likwidacji waszego szpitala, trzeba będzie taką placówkę tworzyć ponownie, co nie będzie proste.

Burzyć jest o wiele łatwiej i taniej niż budować od nowa. Jednak odnoszę wrażenie, że w procesie tej reorganizacji nikt nie myśli o losach pacjenta, nikt nie dba o jego dobro. Jak można zamykać szpital, który jest rentowny, najlepszy w powiecie? Jak można, idąc do Europy, tak krzywdzić społeczność, która jeszcze przez kilka dziesięcioleci będzie się borykała z problemem językowym. Tym ludziom zależy na obcowaniu między sobą, na kuracji w swoim gronie. Często jestem świadkiem tego, jak się nawzajem wspierają, pocieszają, udzielają sobie pomocy. Rozproszeni po różnych szpitalach, zostaną tego pozbawieni.

Argumentem usprawiedliwiającym wysiedlanie szpitali z centrum miasta na peryferie jest brak strefy zielonej, gdzie pacjenci mogą sobie pospacerować...

To nie jest argument. Mamy tu przecież piękny skwerek, ale to jest tylko wymówka. Ludzie nie przebywają u nas tak długo, jak w sanatorium. Średnio siedem dni. W tym czasie pacjenci z reguły nie myślą o spacerach, leżą w łóżkach, poddają się leczeniu. I dopiero po zakończeniu kuracji mogą wybrać się na spacer, ale wówczas wracają do domu, gdzie z reguły mają miejsca spacerowe.

Co, Pani zdaniem, można byłoby zrobić, by uratować tę placówkę medyczną dla Wileńszczyzny?

Jeżeli komuś tak bardzo zależy na tym placu w centrum miasta, rozumiem, że to byłoby dobre miejsce na kasyno, hotel czy bank, można go ostatecznie oddać, ale nasz szpital należałoby w takim razie przenieść w inne miejsce. Wileńszczyzny nie można pozbawiać wieloprofilowego szpitala. Uważam, że tylko po wydzieleniu lokalu zastępczego można się zgodzić na jego przesiedlenie. A to, co nam proponują obecnie, oznacza przenosiny donikąd. Szpitala należy bronić wszelkimi sposobami, bo pacjenci już teraz płaczą i narzekają, że pozostanie im tylko droga na cmentarz. Ludzie sobie na ten szpital zasłużyli, czują się tu u siebie, wśród równych, a dobra atmosfera stanowi ważną część kuracji...

A jeżeli wam się nie uda wywalczyć lokalu zastępczego, jak Pani widzi możliwość obrony szpitala przez społeczność Wileńszczyzny, nie tylko polską zresztą, bo leczą się u was ludzie różnej narodowości?

Popieram takie działania jak list otwarty posła Jana Mincewicza do premiera Algirdasa Brazauskasa czy list prezesa Związku Polaków na Litwie Michała Mackiewicza do ministra Juozasa Olekasa. Ci ludzie zdają sobie sprawę z wagi problemu.

Niedawno w obronie szpitala odbyła się pikieta przed gmachem rządu. Działo się to w czasie wizyty w Wilnie premiera Polski Leszka Millera. Podczas jego spotkania z premierem Algirdasem Brazauskasem przed siedzibą naszego rządu stała grupka ludzi z plakatami: „Komu zależy na zamknięciu głównego szpitala Wileńszczyzny?”; „Największy w republice rejon wileński powinien mieć swój szpital”; „Odebraliście nam ziemię, teraz odbieracie możliwość leczenia się”, „Nie chcemy umierać”, „Nie chcemy leczyć się w klinice w Santaryszkach, oni nas nie chcą”. Premier Miller nie zorientował się, o co chodzi. Premier Brazauskas, indagowany przez dziennikarzy oświadczył, że kwestia Szpitala Centrum Wilna nie jest problemem narodowościowym, że jest ona związana z reorganizacją stołecznych szpitali. „Ten program w żadnym wypadku nie dotknie interesów mieszkańców ani Wilna, ani rejonu wileńskiego” - powiedział.

Chyba już udowodniłam, że likwidacja szpitala nie jest zgodna z interesami mieszkańców Wileńszczyzny. Dlatego uważam, że o tym, co się dzieje, powinny być poinformowane szersze kręgi polityczne. Kwestia Szpitala Centrum Wilna, chcemy tego czy nie, już nabrała wagi politycznej. Mówimy o wspaniałych polsko-litewskich stosunkach na szczeblu międzyrządowym, a jednocześnie podejmowane są takie nieprzychylne wobec obywateli działania. To jest skazywanie ludzi na umieranie bez opieki medycznej. W tej kwestii powinniśmy wykazać jedność i zdecydowanie, warto pamiętać, że nieszczęście w postaci choroby może w każdej chwili dotknąć każdego z nas.

Rozmawiała Lucyna Dowdo

Wstecz