Jego Wysokość SŁOWO

Puszysta teściowa i piwo u Abrahama

Od najmłodszych bodaj lat wiemy, że język służy do wyrażania myśli. Czyli – by przekazać komuś czy też wszem i wobec to, co czujemy, ubieramy naszych „myśli przędzę”, jak to pięknie określił Mickiewicz, w słowną szatę. Szata, zależnie od myśli przędzy, może być różna: mieniąca się wszystkimi barwami środków literackich czy też z prostej, zgrzebnej tkaniny uszyta, co wcale nie znaczy gorsza. Podobnie jak śmieszny i niewłaściwy jest narciarski strój na uroczystym jubileuszu czy też czarny garnitur i lakierki na zalanej słońcem plaży, tak samo śmieszny i niewłaściwy jest podniosły, uroczysty styl, gdy się mówi o dwóch plasterkach salcesonu i kiszonym ogórku, które się zjadło na śniadanie. Chyba że robimy to świadomie, w celach satyrycznych.

Czy zawsze jednak język powinien wyrażać nasze myśli? To zależy. Dyplomata, na przykład, powiedziałby, że służy raczej do ich ukrywania. Bo wiadomo, że kiedy dyplomata mówi „tak”, to znaczy „być może’, kiedy mówi „być może”, to znaczy „nie”, a kiedy mówi „nie”, to cóż z niego za dyplomata? W rzeczywistości każdy z nas codziennie, świadomie lub nie, taką dyplomację uprawia. Nie chodzi o to, by mówić co innego niż myśleć, tylko mówić inaczej niż myśleć. Bardziej miękko, nie tak ostro, by nie urazić. Bo takt to nie tylko niedopowiedziana część naszych myśli, ale i forma tej wypowiedzianej części. No i tu przychodzą nam z pomocą eufemizmy. Cóż to takiego? Otóż są to słowa lub wyrażenia zastępujące wyraz albo zwroty drażliwe, dosadne, nieprzyzwoite. Wyrażają prawie to samo, ale w sposób bardziej oględny, delikatniejszy.

Chyba tylko człowiek pozbawiony instynktu samozachowawczego powie teściowej, że jest stara i gruba. Jest nie pierwszej młodości, po trzydziestce, w dojrzałych latach (mądry zięć nie powie, nawet jeśli pomyśli, że w przejrzałych, gotowych do spadania niczym gruszki ulęgałki), w wieku balzakowskim (trochę to naciągnięte, ale teściowa przełknie, poza tym nie każda musi czytać Balzaka). A co do tuszy, to powiemy, że jest przy kości, jest hojnie wyposażona przez naturę, ma rubensowskie kształty, ma bardzo kobiece kształty, jest puszysta. Szczególnie cennym wynalazkiem lingwistycznym jest ta puszystość, zasługuje na patent. Ponoć autorką tego określenia jest piosenkarka Danuta Rinn, która to również do tych najszczuplejszych nie należy. Przymiotnik „puszysty” kojarzy nam się tylko i wyłącznie dodatnio. Smaczne, pachnące, świeżutkie pieczywo drożdżowe, mięciutki, wyprany w proszku z reklamy ręcznik frotté, do którego aż się chce przytulić, a jakiż rozkoszny jest figlarny, młody kotek... Słowem, same wspaniałe rzeczy.

Miał całkowitą rację Czesław Niemen stwierdzając, że dziwny jest ten świat. I świat, i my, ludzie. Każdy chce żyć jak najdłużej, ale nikt nie chce być starym. A już o śmierci, to cicho, sza. Nie lubimy tego drastycznego słowa, bo i za co? Stąd ogromne bogactwo eufemizmów, które je zastępują. Mówimy więc: sen wieczny, odejście, koniec życia, kres doczesnej wędrówki, wieczny spoczynek. Zamiast „umrzeć” mówimy: dokonać swoich dni, dożyć swego wieku, rozstać się z życiem, wyzionąć ducha, wydać ostatnie tchnienie, zamknąć oczy na zawsze, zasnąć na wieki, zasnąć snem wiecznym, nieprzespanym, pożegnać się z tym światem, pójść na tamten świat, przejść do wieczności, zejść ze sceny życia, przenieść się do innego świata, powiększyć grono aniołków, wybrać się na łono Abrahama, pojechać do Abrahama na piwo itd. Widzimy, że ostatnie zwroty mają wyraźne zabarwienie żartobliwe. Żart zawsze rozładowuje napięcie, pomaga w jakichś trudnych, nerwowych chwilach, a mówienie o śmierci z pewnością nie należy do rzeczy przyjemnych.

Wiadomo, że pod każdą szerokością geograficzną niezwykle bujnie pleni się taka przywara jak kłamstwo, a jednak ludzie się obrażają, gdy się im mówi, że kłamią, a jeszcze bardziej, że łżą. Mówimy więc o fantazjowaniu, rozmijaniu się z prawdą, koloryzowaniu. Kłótnię nazwiemy eufemicznie (lub eufemistycznie) wyjaśnianiem stosunków, wymianą poglądów. O kimś, kto jest opóźniony w rozwoju, powiemy, że ma niewysoki iloraz inteligencji, o gburze, że nie grzeszy subtelnością, o leniu, że nie jest pracoholikiem, o biednym, że Krezusem to on nie jest, o butnym, zarozumiałym, że od nadmiaru skromności nie umrze. O swym dość wątłej postury mężu pewna pani mówiła: Nie powiedziałabym, że to Herkules, ale dobry z niego człowiek. Pięknym eufemizmem jest określenie ludzi niepełnosprawnych jako ludzi sprawnych inaczej.

Dziś, kiedy nie tylko Bogusław Linda, ale i inni bohaterzy co drugiego niemal filmu polskiego bluzgają z ekranu wiązankami przekleństw, a i literatura dotrzymuje im kroku, dziwnym się może wydać, że niegdyś takich wyrazów, jak diabeł, cholera nie wypadało używać. Stąd eufemizmy diasek, choroba, cholender. Henryk Sienkiewicz w „Listach z Ameryki” pisząc o trudach podróży wspomina o tej, jakże niesłusznie pogardzanej czteroliterowej części ciała, znajdującej się tam, gdzie plecy swą nazwę szlachetną tracą.

Wyjątkowo nieprzyjemnie brzmi wyraz „prostytutka”. Mówimy więc o kobiecie lekkich (albo żartobliwie: nie bardzo ciężkich) obyczajów, o osobie pracującej (hm...) w agencji towarzyskiej, o przedstawicielce najstarszego zawodu świata. Chociaż z tym najstarszym zawodem to wcale nie jest takie pewne. Nasz nie bardzo jeszcze pionowo chodzący praprzodek musiał najpierw coś upolować, by się móc jakimś gnatem rozliczyć za wyświadczoną usługę. Myślę, że myślistwo było jednak pierwsze.

Eufemistyczne zwroty używane są często w zastępstwie jakiegoś przekleństwa. Takie powiedzenia, jak: kurczę pieczone, kurtka na wacie, kurka wodna (pamiętamy tę kurkę z filmu „Nie lubię poniedziałku” z Bogdanem Łazuką), kurde (ulubione słówko Michała Chojnickiego z „Klanu”) to nic innego, jak cenzuralne zastępstwo popularnego przekleństwa z łaciny swój rodowód biorącego. U Tuwima w „Jarmarku rymów” czytamy: kurtka mać sportowa. Pamiętajmy jednak, by wyrazu „mać” nie łączyć z popularnym przekleństwem. Jest to wyraz absolutnie przyzwoity. W staropolszczyźnie – o czym się możemy przekonać czytając Reja czy Kochanowskiego – tak oficjalnie nazywano matkę. Dzisiejsza oficjalna „matka” była spieszczeniem, jak jest nim obecnie „mateczka”.

Szczególnie bogate jest słownictwo związane ze spożyciem napojów wyskokowych. Oczywiście, nie wszystkie zwroty językowe, związane z piciem alkoholu, mają charakter eufemistyczny, grzecznościowy, wiele jest rubasznych, nawet wręcz ordynarnych, jak chociażby moczymorda. Jest taki wiersz Juliana Tuwima pt. „Sprzeczka z żoną”. Chodzi o to, czy mąż jest wstawiony?, zalany?, pod gazem?, ma w czubie?, ululany?, urżnięty w sztok?, pijany jak bela?, jest trynknięty?, kurzy mu się z czupryny?, jest pod dobrą datą? Oczywiście, nie wszystkie te określenia mogą się zakwalifikować jako eufemizmy. Za to z pewnością nie obrazimy pana nadużywającego alkoholu mówiąc o nim, że nie stroni od kieliszka, lubi zaglądać do kieliszka, nie wylewa za kołnierz, jest podchmielony, podochocony, wstawiony, zawiany, podhumorzony, pod muchą, jest na bańce, nie jest abstynentem, nie gardzi kieliszkiem itd. Jest taka sympatyczna piosenka o krasnoludkach, którym po uraczeniu się miodem pitnym aż kurzyło się z bród.

Eufemizmy, podobnie jak grzeczność, nic nie kosztują, a ułatwiają nam życie.

Łucja Brzozowska

Wstecz