X Wileńska Pielgrzymka Rowerowa

10 pytań do ks. Dariusza Stańczyka

- Jak wiadomo, każda z ubiegłych pielgrzymek rowerowych była czemuś poświęcona. W jakiej intencji przebiegała ta, dziesiąta z kolei - jubileuszowa?

- X Wileńska Pielgrzymka Rowerowa była dziękczynieniem za przyjazd Ojca Świętego Jana Pawła II do krajów bałtyckich, w 10-lecie jego tu pobytu.

- Z ilu osób składała się tegoroczna drużyna i kto wszedł w jej skład?

- Byli to studenci i harcerze z Wileńskiego Hufca Maryi, młodzież z Wileńszczyzny, a także 2 osoby z Macierzy, z Legnicy. Ogółem 15 osób.

- Dlaczego wybrano właśnie tę trasę? Proszę o krótką jej charakterystykę.

- Trasa: Litwa - Łotwa - Estonia - Rosja wybrana została z myślą o naszej modlitwie w miejscach, gdzie Ojciec Święty przebywał w czasie swojej wizyty apostolskiej. I dlatego w samym Wilnie modliliśmy się w czterech miejscach: przy Ostrej Bramie, przy kościele Ducha Świętego, przy Katedrze, byliśmy także w parku na Zakrecie. I dalej - Kowno, Szydłów, Góra Krzyży - miejsca, które Papież odwiedził na Litwie. Następnie - podobnie na Łotwie i w Estonii. Tak więc, miejsca pobytu Papieża wyznaczyły nam ślad, którym podążaliśmy. Dodatkowo, z okazji 300-lecia Sankt Petersburga udaliśmy się do Rosji, aby modlić się o przyjazd Jana Pawła II do tego kraju, w intencji jego katolików i prawosławnych.

Jeśli chodzi o trasę, to nasze koszulki okolicznościowe, które mieliśmy na sobie, informowały właśnie o niej dokładnie: Wilno - Kowno - Szydłów - Góra Krzyży - Tallinn - Helsinki - Sankt Petersburg - Psków (obchodzi w tym roku 1100 lat) - Aglona - Wilno. Ogółem około 2.000 kilometrów dla Jana Pawła II.

- Czy zostały spełnione intencje pielgrzymki?

- Uważamy, że tak. Młodzież w wielkiej wierze i zaangażowaniu przeżywała trudy pielgrzymowania, poświęcając je Ojcu Świętemu. I jak ktoś miał cierpienia - rany, bóle kolan albo trudne chwile zwątpienia - czy dojedzie do celu, ofiarował te własne ułomności za Jana Pawła II. Niektórzy przyznali się do tego już po powrocie do domu. I to jest najważniejsze osiągnięcie pielgrzymki, główny jej cel.

Wszystkie inne składały się na realizację pielgrzymki: pokonanie kolejnych etapów, organizacja wspólnego przebywania w grupie, dzielenie trudów pielgrzymowania, troska o posiłki i noclegi, naprawianie rowerów. Te „drugorzędne” czynności były przez młodzież nad podziw starannie i z oddaniem wykonywane. W rezultacie odbiło się to dodatnio na atmosferze w grupie, wiele miejsca było w niej na uśmiech, żart, wspaniałe, szczere rozmowy. Może nawet tych żartów czasami było za wiele, ale pomagały one przezwyciężać trudności. Na przykład, na dwusetnym kilometrze mieliśmy w drodze dużo wiatru i deszczu, a należało ten odcinek we właściwym czasie pokonać. Potrzeba była ducha zachęty. Powiem szczerze, że jeszcze nigdy nie czułem w sobie takiej siły, takiego natchnienia i radości wewnętrznej dla pokonania niewygód pielgrzymowania. Udało mi się przekazać ten nastrój, otrzymany od Ducha Bożego, innym.

No i poza tym, pielgrzymowanie na siodełku - to wspaniały, treściwy sposób spędzania wakacji. Po powrocie do Wilna młodzież żegnała się ze łzami w oczach. Ciągle jeszcze tym żyją, pragną o tym rozmawiać ze mną i ze sobą. Mówią, że po tym, co przeżyli, niełatwo im wrócić do codzienności.

- Jaka jest rola kapłana w czasie takiej wyprawy?

- Swoista, specyficzna. Muszę wszystko połączyć w całość, być bardzo praktycznym. Realizacja pielgrzymki wymaga dużo pragmatyzmu - i to jest podstawa. Moja zaś osobista wiara, poprzez modlitwę, ma być przykładem dla innych.

Od rana muszę dokładnie planować cały dzień: co będzie za godzinę, po południu, wieczorem. Co potrzeba dla żołądków, dla samochodu. Gdzie mają być postoje, z kim mamy się spotkać, o czym rozmawiać. Taka pielgrzymka, powiedziałbym, uczy kapłana wielkiej pokory. Muszę również doskonale być przygotowanym fizycznie. Dla mnie nie ma czasu w trakcie pielgrzymki na pokrycie braków w siłach fizycznych ani duchowych. Dlatego też przed rozpoczęciem pielgrzymki zrobiłem osobiście około 500 kilometrów na siodełku, żeby mieć odpowiednią kondycję kolarską. To ja jestem szkoleniowcem dla młodzieży w kolarstwie. A tak, na marginesie: w ciągu dziesięciu pielgrzymek rowerowych pokonałem razem z młodzieżą na siodełku ponad 20.000 kilometrów po Europie i Azji.

Muszę się znać również na naprawie rowerów, które w drodze nieraz się psują. A propos, ciągle korzystamy z rowera Jana Pawła II - daru dla nas od Papieża. Ten rower przejechał już ponad 15 tys. kilometrów.

Kontynuując, powiem, że muszę być również trochę medykiem, znawcą anatomii człowieka, by w czas zaradzić bólom kolan, mięśni, ścięgien. Wożę zawsze ze sobą pokaźną apteczkę (tym razem czułem się odważniej: mieliśmy w grupie zawodowego lekarza). A jeśli krótko o roli kapłana: jest on przewodnikiem duchowym i pilotem, opiekunem i ojcem, który, jeśli trzeba, pocieszy i przytuli.

- Sukcesy i niepowodzenia tej wyprawy?

- Największym sukcesem - w moim osobistym odczuciu - było ujrzeć rodziców uczestników wyprawy - oczekujących z kwiatami przy klasztorze św. Faustyny, na nas - żywych i zdrowych. Gros dziewcząt może się pochwalić, że osiągnęły rekord: 190 km w ciągu jednego dnia. Najdłuższy etap, który przejechała grupa w ciągu dnia - 235 km: od Sankt Petersburga pod Psków. I tu szczęście dopisało Bożenie Podleckiej. Ania Engel - w zasadzie najmocniejsza kolarka - miała wypadek i pod koniec etapu zmuszona była wsiąść do samochodu.

Było wiele radosnych i szczęśliwych chwil, ale i 4 upadki z rowerów. Trzy poważniejsze, tak, że dwom osobom trzeba było założyć szwy na brodzie. Jednakże po dniu przerwy nasz lekarz pozwolił im wsiąść na siodełka. Analizowaliśmy później te upadki, będące najczęściej wynikiem nieprzestrzegania prawideł kolarstwa. Mimo że przed wyprawą powtarzaliśmy hasła: „Sekunda twojej nieuwagi może być katastrofą lub drogą do Nieba”, „Myśląc o innych w czasie jazdy - ratujesz sobie życie” itp. Jeśli jedziemy w 10 - 15 rowerów, 30 km na godzinę, trzeba ciągle trzymać odpowiedni dystans; nie może być też, że ktoś się nagle zachwieje lub skręci. Najtrudniej temu, kto jedzie na przedzie. Dlatego w trakcie jazdy się zamieniamy. Wszystko musi być zgrane jak w orkiestrze, wymaga tego bowiem dyscyplina pedałowania.

- Komu uczestnicy pielgrzymki zawdzięczają pokrycie jej kosztów materialnych?

- Największą pomoc materialną zawdzięczamy Samorządowi Rejonu Wileńskiego, Konsulatowi Generalnemu RP w Wilnie, jak również właścicielowi samochodu Henrykowi Babkinowi (myśmy tylko opłacali paliwo). Sama młodzież pokryła mniej więcej 10 proc. wydatków, około 40 proc. - z mojej własnej kieszeni.

- Najmilsze wrażenia z pielgrzymki - w odczuciu księdza?

- Już w pierwszej Mszy św., rozpoczynającej pielgrzymkę, młodzież godnie uczestniczyła - po spowiedzi, szczerze się modląc. Budujące było to, że chłopcy i dziewczęta sami mię w drodze pytali: księże, kiedy będzie Msza święta? Tym razem nie było ze strony kapłana nakłaniania do modlitwy i zapewne dlatego te nabożeństwa w drodze były takie szczere i spontaniczne, ze śpiewem pod akompaniament gitary. Trzeba było również słyszeć intencje, wygłaszane przez uczestników w czasie Mszy św. - głębokie, przemyślane i prawdziwe...

Mogę powiedzieć, że w czasie tej wyprawy byłem jako kapłan przez cały czas szczęśliwy. Dziękuję więc młodzieży za jej budującą postawę religijną. A jeśli czegoś innego nie potrafili, czy ja nie potrafiłem, to sobie nawzajem wybaczymy, bo nie we wszystkim jesteśmy profesjonalistami.

- Plany na przyszłość: czy i dalsze pielgrzymki rowerowe są przewidziane?

- Na zakończenie tej - dziesiątej powiedziałem „moim” dzieciom, że zapraszam ich na kolejne pielgrzymki. Szczególnie w 2027 roku. To znaczy, że uczestnicy, którzy teraz mają 18 lat, w 2027 będą mieli tyle, co ja obecnie, czyli 42. Żartowałem, że ja, wówczas już 66-latek, chętnie zmierzyłbym się z nimi na kondycję...

A jeśli poważnie, to o przyszłości pielgrzymek nie tylko ja decyduję. Decyduje przede wszystkim młodzież: jeśli jest zainteresowana, szuka, dzwoni, nie daje mi spokoju... Dotychczas tak było, że już w styczniu - lutym pytali mnie: co należy zrobić, by zostać zakwalifikowanym do przyszłej wyprawy?..

- Co ksiądz może powiedzieć o tego rodzaju pielgrzymowaniu - na siodełku - z perspektywy zdobytego doświadczenia?

- Jest wielki sens takiego pielgrzymowania: młodzież rozwija się duchowo i intelektualnie. Powiedziałbym nawet, że przeżywa pewien skok - w życie, w przyszłość. Obserwuję dziesiątki uczestników wszystkich pielgrzymek (utrzymuję z nimi kontakt) i z satysfakcją patrzę na ich życie, na sukcesy w uczelniach, w pracy i w życiu rodzinnym. Cieszę się z ich dzieci. Również z ich ust padają świadectwa, iż dzięki pielgrzymkom lepiej zrozumieli siebie samych, wartość życia, uwierzyli we własne siły, w to, że potrafią wiele osiągnąć.

Pielgrzymowanie jest również wielką promocją człowieka w życie kulturowe, światowe. Otwiera siły duchowe, żeby iść w świat, nie bać się go. Umacnia młodego człowieka od wszystkich stron: religijnej, sportowej, duchowej.

Dla mnie osobiście dużą radością jest to, że w tym roku, w dniu wyjazdu, 16 sierpnia, odbył się ślub dwóch osób, które zapoznały się na pielgrzymce rowerowej. Ogółem 5 osób z grona byłych uczestników pielgrzymek zawarło związki małżeńskie. Szczęść im, Boże!

- A księdzu dziękuję za rozmowę i życzę, by jeszcze w ciągu wielu lat mierzył ksiądz własną krzepę i kondycję fizyczną z naszą młodzieżą. I żeby nadal chciał jej ksiądz przewodzić, przybliżać Boga i otaczający świat.

Rozmawiała Helena Ostrowska

 

Garść wrażeń uczestników pielgrzymki

Pielgrzymowanie na rowerze... To było codzienne pokonywanie siebie. Ale nawet wówczas, gdy wydawało mi się, iż brakuje już sił, miałem w zanadrzu to duchowe nastawienie, które pomogło przepedałować każdy kilometr pielgrzymki na siodełku. Siły duchowe czerpałem z codziennej modlitwy i wzajemnego moich kolegów wsparcia. Zaobserwowałem zmianę w uczestnikach pielgrzymki: starali się być lepsi, bardziej uczynni dla siebie - uczyli się żyć w gromadzie. Fajne było to, że nie brakowało pogodnej atmosfery, żartów i dowcipów. Uważam, że to, czegośmy się nauczyli w czasie pielgrzymki, przyda nam się w przyszłości. Wdzięczny jestem za te przeżycia i ważne lekcje życiowe.

Albert Narwojsz

Sankt Petersburg. Spóźniłam się na Mszę św., ba, wcale na niej nie byłam. A tu nasz ksiądz stwierdza - trudno, odbyła się bez nas... Poczułam nagle w sercu żal do siebie i dziwną pustkę, nie miałam tego dnia żadnej chęci na dalsze zwiedzanie - na nic. Czułam się tak, jakby coś ważnego mi umknęło. Zrozumiałam, że po prostu miałam już potrzebę codziennego bliskiego obcowania z Bogiem.

I jeszcze jedna dygresja z Piotrowego grodu. Staliśmy całą grupą na mostku, oczekując na dwóch naszych kolegów, którzy poszli zobaczyć, gdzie jest metro. I wówczas ks. Dariusz zapytał: dlaczego młodzież tak mało się uśmiecha, przecież chrześcijan wyróżnia uśmiech... I w tamtej chwili nawiedziła mię myśl: a właśnie - dlaczego? Przecież to takie proste: naszym zadaniem jest uszczęśliwiać innych, a uśmiech jest pierwszym, najłatwiejszym ku temu krokiem. Przez to staniemy się sami szczęśliwsi, bowiem ten drugi człowiek będzie mógł dostrzec w nas twarz Chrystusa.

Anna Engel

Zwiedziłem wiele miast, przejeżdżałem przez niejeden kraj, o których wcześniej mogłem tylko marzyć. Spotkałem i poznałem wielu interesujących ludzi. Co prawda, o parę kilogramów schudłem, ale to nic strasznego. Za to czuję się mocniejszy na ciele i duchu. Warto było pielgrzymować!

Rajmund Rodź

Zawsze warto pielgrzymować! Ja nigdy nie opuszczam takiej okazji, jeśli mam taką możliwość. Jest to wspaniały sposób przybliżyć się do Boga i lepiej poznać siebie samego. Bo nam się tylko wydaje, że siebie znamy dokładnie. Podczas pielgrzymki widzimy siebie od innej strony, a na co dzień - zaledwie te same, skąpe fragmenty...

Były to cudowne wakacje, widok na które otworzyła mi wiadomość, że zostałam zakwalifikowana do grupy pielgrzymkowej. Radości co niemiara!.. A teraz, kiedy idę ulicą i zobaczę rowerzystę, ogarnia mnie lekka tęsknota: znów chcę pedałować...

Iwona Jabłońska

Przyznam, że na początku brakowało mi wiary we własne siły. Na dodatek - 16 dni na siodełku, w gronie nieznajomych mi osób - trochę to niepokoiło. Co tam dużo mówić: po raz pierwszy spędzałem urlop w ten sposób. Ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Uważam, że pielgrzymka zmieniła mnie na lepsze. Stałem się bardziej otwarty, wielu rzeczy się nauczyłem przy okazji. A najbardziej cieszy mnie świadomość, że pokonałem trudy pielgrzymkowe dla Ojca Świętego, który stale za nas wszystkich się modli.

Waldemar Rurys

To wielki zaszczyt - być uczestnikiem pielgrzymki, organizowanej w intencji naszego Ojca Świętego. I tym większa radość, że trudy pielgrzymkowe były przeplatane ze zwiedzaniem, treściwym spędzaniem czasu. Wszystkie stolice krajów bałtyckich, wyprawa promem do Helsinek, Sankt Petersburg... Czyż mogłabym sama, bez udziału w pielgrzymce, to „zaliczyć”? A wartości duchowe wyprawy? Uważam, że całość przeżyć i wyzwań pielgrzymki była dla nas, młodzieży, małym pasowaniem na dojrzałość.

dh Bożena Podlecka

Wstecz