Jego Wysokość SŁOWO

Wiele okien na świat

Jeszcze jeden rok nam minął, wzbogacając historię ludzkości o tysiące no-wych wydarzeń. Różnych: radosnych, smutnych, ważnych i mniej ważnych. Bezbłędny i beznamiętny Kronos starannie je przez swoje sito przesieje, przekaże na przechowanie Mnemosyne tylko ziarna największe. Resztę skaże na zapomnienie. Ale pamięć człowiecza rządzi się innymi prawami i inne ma sito. Pieczołowicie przechowuje najdrobniejsze nieraz, ale miłe sercu zdarzenia, z podświadomym instynktem samozachowawczym odsiewając te raniące. Bo każdy smutek, każda zła chwila obrośnięta jest ostrymi cierniami, które kłują i bolą. Lepiej o nich zapomnieć.

Gwiazdka i Nowy Rok są świętami, kiedy ludzie myślą tylko o dobrych chwilach, życząc sobie, swoim bliskim i znajomym tylko dni słonecznych, tylko szczęśliwego roku. Dzwonią, mówią, piszą na pocztówkach, wysyłają maile z życzeniami. Niewątpliwie, wszystkie są szczere, jednak pod względem językowym nie zawsze poprawne. Na Wileńszczyźnie pod wpływem języków rosyjskiego i litewskiego szeroko upowszechnił się zwrot z Nowym Rokiem, z nowym szczęściem. Nie jest to forma w polszczyźnie poprawna, bowiem użycie narzędnika nie tłumaczy się żadnym domyślnym kontekstem. Skrótowe litewskie życzenie Su Naujaisiais Metais wymaga narzędnika, bowiem w domyśle jest czasownik sveikinu. Rosyjski zwrot S Nowym Godom wiąże się z nienapisanym czy też niewypowiedzianym słowem pozdrawlaju, czyli użycie narzędnika jest tu również na miejscu. Polski czasownik pozdrawiać, mimo że taki podobny do rosyjskiego pozdrawlat, nie odpowiada mu pod względem znaczeniowym. Odpowiednikiem jest czasownik gratulować. A wiemy przecież, że czasowniki życzyć, gratulować rządzą dopełniaczem: życzymy szczęścia, zdrowia, pomyślności, szczęśliwego Nowego Roku, gratulujemy nagrody, sukcesów w nauce. Tak więc napiszemy i powiemy skrótowo: szczęśliwego Nowego Roku, mając w domyśle życzę.

Stali Czytelnicy tej rubryki (a mam nadzieję, że są tacy) pewnie już się przyzwyczaili, że znajdują tu teksty poświęcone językowi polskiemu. Dziś będzie nieco inaczej. Porozmawiamy o językach obcych, a właściwie o poliglotach, ludziach, którzy potrafili opanować kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt języków obcych.

Zacznijmy od takiej oto anegdotki. Pewnego razu Ludwik XIV, zwracając się do znanego z wygórowanych ambicji dygnitarza dworskiego, zapytał, czy zna on język hiszpański. Otrzymawszy odmowną odpowiedź, powiedział: „A, to wielka szkoda”. Dygnitarz wywnioskował, że jeśli opanuje język hiszpański, otrzyma stanowisko ambasadora w Hiszpanii. Wziął się gorliwie do pracy i wkrótce oznajmił monarsze: „Najjaśniejszy Panie, opanowałem już doskonale język hiszpański”. „Winszuję panu – odparł król – teraz będzie pan mógł czytać „Don Kichota” w oryginale”.

Anegdota ta, podobnie zresztą jak wszystkie inne, zawiera sporo prawdy. Ludzie uczą się języków obcych nie tylko dla kariery zawodowej. Jeśli prawdą jest, że język jest oknem, przez które oglądamy świat, to jakież widoki otwierają się przed nami, kiedy spoglądamy nań przez wiele okien i na różne strony.

Najwybitniejszym znanym poliglotą w starożytności był król Pontu Mitrydates, przez potomnych nazwany Wielkim. Podobno miał on tak doskonałą pamięć, że nauczył się 25 języków, a w okresie największego rozkwitu swego państwa mógł rozmawiać bez tłumaczy z przedstawicielami podległych mu ludów.

Wśród poliglotów włoskich pierwszej połowy XIX wieku, interesujących się językiem polskim i polską kulturą, jedną z bardziej znanych postaci był Giuseppe Mezzofanti z Bolonii. Mimo że niektóre informacje o nim są z pewnością przesadzone, jest on niewątpliwym fenomenem językowym. Źródła biograficzne z końca XIX wieku podają, że znał on ponad 40 języków, w tym również polski. Inne źródła mówią, że biegle władał 29 językami, rozumiał zaś około 60, niektórzy biografowie przypisują mu czynne opanowanie 56 języków, z których trzydziestoma mówił z wielką doskonałością. Angielski poeta Byron pisał: „Badałem jego znajomość wszystkich języków, w których znałem choćby jakieś przekleństwo lub zaklęcie i na Boga, okazało się, że nawet mój język ojczysty zna lepiej ode mnie!” Podobnie car Mikołaj podczas podróży do Rzymu stwierdził, że ten zadziwiający poliglota mówi po rosyjsku lepiej niż mieszczanin petersburski.

Gdy Mezzofanti został kardynałem, składało mu gratulacje 43 biskupów z całego świata, a on każdemu z nich odpowiadał w jego języku.

Fenomenalnym poliglotą samoukiem, znającym 90 języków, był pochodzący ze Śląska Niemiec Emil Krebs (1867 – 1930), który wypracował sobie własny system uczenia się. Ukończył studia prawnicze, był też nieprzeciętnie uzdolniony do nauk matematycznych, ale największą jego pasją było poznawanie nowych języków.

Jego technika nauki języków polegała na tym, że porównywał ze sobą rodziny językowe. Studiował najpierw literaturę danego kraju, zagłębiał się w charakter narodu i jego obyczaje. Zajęcie się hieroglifami skłoniło go do studiowania języków nowoegipskich i ich odmian. Jednakże Krebs, podobnie jak większość poliglotów – wyjąwszy językoznawców – przeminął, nie pozostawiwszy po sobie trwałego śladu w dziedzinie wiedzy czy też kultury.

Natomiast niezwykle bogaty, dynamiczny i społecznie pożyteczny był żywot innego poligloty, również Niemca, Heinricha Schliemanna (1822 – 1882). Heinrich od dzieciństwa marzył o zwiedzeniu wykopalisk Troi, a ponieważ nie miał możliwości uczenia się języka starogreckiego, jeszcze w wieku szkolnym doskonale opanował łacinę, która przybliżała go do kultury starożytnej. Z powodu trudnych warunków materialnych musiał przerwać naukę w gimnazjum i rozpocząć pracę, połowę skromnej pensji odkładając na naukę języków. W ten sposób opanował angielski, holenderski, francuski, włoski, portugalski, hiszpański. Najtrudniej dał mu się język rosyjski. Ale właśnie nauka tego języka sowicie mu się opłaciła: interesy handlowe, które robił z Rosjanami, uczyniły go bogatym człowiekiem. Mógł teraz zacząć realizować swe marzenia o odkopaniu Troi. Miłość do kultury greckiej nie opuszczała go przez całe życie. Jej wyrazem było, między innymi, nadanie córce imienia żony Hektora, bohatera z Iliady – Andromachy. Język grecki, według niego, najpiękniejszy język świata, był też ostatnim, dwudziestym drugim z kolei, którego się nauczył. Odtąd oddaje się – korzystając obficie ze swych umiejętności językowych – już tylko archeologii i wykopaliskom. Działalność ta została uwieńczona wspaniałymi wynikami: odkopaniem i zbadaniem ruin wymarzonej Troi, a także Myken i Tirynsu, miejscowości związanych z akcją poematu Homera.

Przykład Schliemanna, który wniósł trwały wkład do nauki i kultury światowej, dowodzi, jakie znaczenie ma świadomość celu, dla którego uczymy się języków obcych, jak silnym jest bodźcem i zachętą.

Jednym z najwybitniejszych poliglotów polskich XX wieku był Andrzej Gawroński (1885 – 1927), profesor filologii sanskryckiej na Uniwersytecie Lwowskim, od roku 1921 członek Polskiej Akademii Umiejętności.

Był to niezwykle wszechstronny humanista, poliglota i filolog, znawca kultury i literatury wielu narodów. Zwłaszcza jako indianista uchodził za uczonego wielkiej miary: zajmował się językoznawstwem indyjskim, historią literatury indyjskiej, historią i filozofią indyjską. Napisał pierwszy w Polsce podręcznik sanskrytu. Jego prace stanowią trwały wkład w filologię indyjską i czynią zeń jednego z czołowych indianistów XX wieku. Andrzej Gawroński odznaczał się niezwykłą pracowitością i niebywale chłonną, wręcz fenomenalną pamięcią.

Nie można też pominąć zasług tego uczonego jako organizatora studiów orientalistycznych w Polsce. Dzięki jego zabiegom i staraniom po pierwszej wojnie światowej stworzono we Lwowie Polski Instytut Orientalistyczny. On to właśnie współpracując z Zakładem Naukowym im. Ossolińskich założył „Bibliotekę Wschodnią” i „Rocznik Orientalistyczny”. Z jego to inicjatywy doszło do założenia Polskiego Towarzystwa Językoznawczego.

Ile języków znał ten uczony? Różne są zdania na ten temat. Pytany o to uchylał się skromnie od odpowiedzi, kiedyś jednak wyznał: „Mówię i piszę w czterdziestu językach, rozumiem zaś i czytam w około stu”.

Innym wybitnym poliglotą współczesnym był rodak Mezzofantiego, Włoch, profesor Carlo Tagliavini. W roku 1963 stanowił on niezwykłą sensację światowego kongresu językoznawców w Nowym Jorku: wszedłszy na trybunę wygłosił (z pamięci) przemówienie powitalne w pięćdziesięciu językach. Okazało się, że włada on płynnie 35 językami, zna ich zaś trochę (!) więcej, bo... 120. Mówił biegle wszystkimi językami europejskimi. Wykłady uniwersyteckie prowadził w 25 językach.

Znakomity ten poliglota znał także nasz język. Dziennikarzowi polskiemu powiedział, że nie miał z nim ani z jego gramatyką żadnych trudności. Według niego, z „szeleszczącą” wymową i naszym akcentem można się osłuchać. Stwierdził, że lektura „Pana Tadeusza” w oryginale to duża satysfakcja.

Jak twierdził profesor Tagliavini, same zdolności nie wystarczają. Nauka języków wymaga mozolnej, uporczywej, systematycznej pracy. Najtrudniej nauczyć się trzech, czterech pierwszych języków. Potem nauka idzie coraz łatwiej. A po dwudziestym to w ogóle nie ma o czym mówić. Kto nie wierzy, może się sam przekonać.

Łucja Brzozowska

Wstecz