Podglądy

Koń byłby gorszy

Okazało się, że nie taki diabeł straszny... gdy za rogiem czai się jeszcze straszniejszy. Prawdziwy Lucyfer o twarzy Wiktora Uspaskicha, który złowieszczo krąży nad Litwą niczym niegdyś widmo „komunizmu nad Europą”. Kiejdański demon sprawił, że dla konserwatystów nawet trudny męski charme Brazauskasa wydał się ponętny niczym gładkie oblicze anioła.

Świat się wali, a raczej fika dziwaczne koziołki! Prędzej bym się spodziewała, że mer Zuokas złoży śluby ubóstwa niż, że partia Landsbergisa będzie wspierała w wyborach sieroty po nieboszczce komunie. Fakty są jednak oczywiste – skamieniałym w nietypowej odmianie patriotyzmu konserwatystom bliższy jest Litwin-postkomunista niż Rosjanin-kapitalista.

Popłoch jaki zapanował na litewskiej scenie politycznej po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów parlamentarnych był do przewidzenia, ale przerósł wszelkie oczekiwania. Poparcie, jakim naród obdarzył partię milionera Uspaskicha, inni politycy odebrali jak osobistą obrazę, siarczysty policzek wymierzony im, Ojcom narodu, przez krnąbrnego i niedorozwiniętego wyborcę. Żadna partia nie zdobyła się na złożenie zwycięzcy gratulacji. A konserwatyści wręcz larum grają. Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Durny naród znów wyciął numer – wybrał Ruskiego! Ratunku! – lamentują. Tak się boją rządów PP, że aż postanowili wspierać w drugiej turze kandydatów z koalicji Brazauskasa. Ci im się ślicznie odwdzięczyli. Owszem, poparcie odwiecznych wrogów socjaldemokratów nie zemdliło, przełknęli i jeszcze się oblizali... by za chwilę wprosić się na rosyjskie bliny z kawiorem. Już, zresztą za plecami koalicjanta Paulauskasa i jego nowych związkowców, rozpoczęli negocjacje z Uspaskichem. O wzajemnym poparciu w tych okręgach, gdzie nie rywalizują. Konserwatystów krew zaleje! Tym bardziej, że Brazauskas nie odrzuca możliwości pójścia do Uspaskicha w rządzące koalicjanty... Zasygnalizował mu wprost: Bierz mnie... pod warunkiem, że nie wykarczujesz ze stołka szefa rządu.

Oświadczenie Brazauskasa w tej kwestii zabrzmiało zresztą nieco żenująco. Albo mu Uspaskich pozostawi stołek premiera, albo on odejdzie z wielkiej polityki. Na emeryturę. Nastraszył jeża gołym tyłkiem. Dziwię się, że szef Partii Pracy po tej deklaracji jeszcze żyje. Spodziewałam się, że umrze w ciężkich konwulsjach... ze śmiechu. Jeszcze nie zdążył socjaldemokratom tej koalicji zaproponować, a Brazauskas już założył frak dyrygenta i wyskoczył przed orkiestrę, która nawet nie zaczęła stroić instrumentów. Ale Uspaskich to wielki kpiarz, więc rozkoszuje się rolą „chaziajina-barina” przybranej ojczyzny. Nie odrzuca prawie żadnych propozycji, tylko konserwatystów przekreśla raz na zawsze jako największych aferałów, z którymi się zresztą, jak zapowiada, za krzywdy wyrządzone Litwie rozliczy. Innym ewentualnym koalicjantom zapowiedział, że zostaną poddani gruntownej lustracji. „Przede wszystkim zobaczymy, jak się mają ich czyny w stosunku do obietnic i założeń programowych” – oświadczył indagowany na tę okoliczność z ironicznym uśmiechem.

Już widzę jak rządzący do niedawna politycy ciągną z czołobitną do szefa Partii Pracy, a ten im urządza casting... jak do jakiegoś reality show. Ten pasuje, ten zaczeka, tego za drzwi! Won! Jakże słodka i smakowita musi być władza, skoro ludzie z pierwszych stron gazet gotowi są na takie upokorzenia. W imię zachowania stołka.

Nie należę do zwolenników Partii Pracy. Jestem przekonana, że dobrobyt litewskiego ludu pracującego obchodzi jej liderów tak mocno, jak mnie sytuacja mongolskich pasterzy. Wydaje mi się, że formacja Uspaskicha powtórzy drogę socjalliberalnego Nowego Związku Paulauskasa. Ten też był kiedyś taką polityczną kijanką (żabim niemowlęciem). Wielka głowa (charyzmatyczny lider) i cienki długi ogonek (masówka wspinająca się ku władzy na popularności lidera). Nowy Związek też rozdawał buziaczki „ukochanemu ludowi pracującemu” i regularnie wieszał psy na poprzednikach. Zresztą o ich przestępstwach gardłował nie w mediach, jak to kulturalnie czyni Uspaskich, a na licznych i hucznych wiecach. Socjalliberałowie też wjechali do Sejmu na obietnicach i obywatelskim rozczarowaniu poczynaniami poprzednio rządzących. I to partia Paulauskasa przed wyborami sejmowymi 2000 roku uchodziła za czołową populistkę, to nią straszono tzw. partie tradycyjne. Dziś aż trudno w to uwierzyć. Władza szybko pionierów Paulauskasa utemperowała i wbiła w mundurki nudnych sejmowych przecieraczy gaci. Za wiele nie zdziałali, po zdjęciu szat ludowych trybunów okazali się bezbarwnymi politycznymi wymoczkami, a ich lider rozsiadłszy się w ławie przewodniczącego Sejmu pogubił gdzieś swoją charyzmę. Ostatecznie całe to towarzystwo tylko dzięki potężnym barom Brazauskasa i jego socjaldemokratów załapało się na drugą kadencję. Zresztą w mocno przetrzebionym stanie. Za to socjalliberałowie dochrapali się miana partii tradycyjnej, a za czołową populistkę biega teraz partia Wiktora.

Jestem pewna, że PP w roli partii rządzącej nie będzie ani bardziej radykalna, ani bardziej populistyczna niż partie Brazauskasa z Paulauskasem razem wzięte. Zawsze powtarzam, że nic tak nie leczy z radykalizmu, populizmu czy z oryginalności myślenia jak rządowe stanowisko. Zresztą o jakim radykalizmie może być mowa, skoro mamy do czynienia z partią milionerów (czytaj – burżujów), a tym najbliższy jest liberalizm. Najgorszą więc rzeczą, jaka nas może spotkać ze strony Partii Pracy jest przekształcenie się jej w nijaką, za to tradycyjną rządzącą formację.

Nie wierzę w spełnienie przedwyborczych obietnic Partii Pracy, ale nie wierzę i w to, że oddając Uspaskichowi wiosła naszej, zwanej Litwą, łodzi zbłądzimy z natowsko-unijnego kursu gdzieś w kierunku ZBIRU (Związek Rosji i Białorusi). Dlatego też zaistniałą sytuację obserwuję z zainteresowaniem i rozbawieniem. A Uspaskicha, choć na niego nie głosowałam i nie zamierzam, lubię. Za to, że swoim zachowaniem doprowadza do białej gorączki takich napuszonych indorów jak konserwatyści, liberałcentryści i inni –yści i –aci, którzy uważają, że mimo arogancji, sobiepaństwa, chamstwa i niezliczonych afer mają monopol na rządzenie krajem i ludzkimi umysłami. Głosując na Partię Pracy nasz wyborca jak zawsze głosował nie za, ale przeciwko. Przeciwko tym wszystkim, którzy byli już obdarzani społecznym zaufaniem, lecz wdrapawszy się na cokół władzy traktowali je niczym papier toaletowy. „Nie stój wole na cokole, zegnij się w pół i popatrz w dół” – powiedział im naród poprzez swój wybór.

Pozostaje jeszcze kwestia narodowości lidera Partii Pracy. Narodowa prawica drze szaty, że premier Ruski to będzie dla Litwy wielki obciach czyli blamaż. Cóż, duży to cios, ale i lekcja pokory dla rodzimych rusofobów. Ruski, którym przez tyle lat gardzili i straszyli obywatela, na tle tego, co się od lat dzieje w tym kraju, wydał się wyborcy milszy niż aferzyści czystej krwi litewskiej. Ludzie szukają polityków o mniejszym stężeniu bezczelności, niezależnie od ich narodowości. Czy dobrze trafili tym razem... to już temat na inny felieton.

Zgadzam się, że Uspaskich jako szef rządu to byłby wstyd i hańba dla landsbergistów i innych dyszących ciężkim patriotyzmem formacji. Ale pocieszmy się, że historia zna większe kazusy. Na przykład, rzymski cesarz Kaligula uczynił, co prawda nie premierem tylko senatorem... swego konia. I nie spowodowało to zawalenia się cesarstwa. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, zaczęło się ono chylić ku upadkowi dopiero ponad 400 lat po rządach Kaliguli i jego rumaka.

Lucyna Dowdo

Wstecz