„Losów wilnian” pisania ciąg dalszy

Listy koleżanki

Po raz kolejny bawiła w Wilnie moja dawna koleżanka szkolna – i nie tyl-ko – Krysia Rzewuska. Przyjechała z jednym ze swoich zięciów, polskim dziennikarzem, który chociaż nie ma rodzinnych korzeni na kresach wschodnich, jest zafascynowany Wilnem.

Mieszkała Krysia w Kolonii Wileńskiej, u naszej wspólnej przyjaciółki Haliny Kalwajt. Wspaniałą, pełną przyjaźni i ciepłą atmosferę tego gościnnego domu tworzą zarówno Halina (córka majora Wojsk Polskich Bronisława Hołuba – rozstrzelany w Katyniu), jak też jej córki Jagoda i Mira – nauczycielki wileńskich polskich szkół i ich mężowie – Józef Szlachtowicz i Marek Naganowicz. Jest to dom, w którym zawsze wita się gości z otwartymi ramionami. Tak, jak zawsze, było i tym razem.

Oczywiście spotkaniu przyjaciółek towarzyszyły długie rozmowy o dzieciach i wnukach, ale także sentymentalne wspominki o zdarzeniach z przeszłości. A było ich wiele…

Po ukończeniu wileńskiego gimnazjum Krysia Rzewuska, wraz z matką, w 1949 roku została wywieziona do Rosji. Na domiar złego, po dwóch latach pobytu na Syberii, została tam aresztowana i osądzona z paragrafu politycznego. Syberyjskie zesłanie Krystyny ogółem trwało osiem lat. Przez cały ten okres korespondowałyśmy ze sobą. Były to listy pisane na gorąco, mówiły o jej nastroju w chwili pisania, zawierały opisy przyrody, wiele w nich wątków osobistych, wspomnień sztubackiej przeszłości. Wszystkie je przez ponad 50 lat zachowałam.

W czasie ostatniego pobytu Krysi w Wilnie chciałam jej te listy zwrócić uważając, że stanowią cenną pamiątkę dla jej córek i wnuków. Przedtem postanowiłam je jednak jeszcze raz przeczytać. W trakcie czytania uzmysłowiłam sobie, że mam w ręku materiał do „Losów wilnian”, rubryki, którą prowadzi „Magazyn Wileński”.

Krystyna wyraziła zgodę na publikację listów zostawiając mi wolną rękę w doborze ich fragmentów, zastrzegając jednak dyskrecję wobec wątków bardzo osobistych. Przygotowując do druku naszą korespondencję sprzed lat postąpiłam zgodnie z jej wolą. Oto wybrane fragmenty.

20.04.1949 r.

Kochana Jagódko!!!

Chyba nie spodziewałaś się tego listu. Ale myślę, że czasami wspominałaś mnie i może chcesz się czegoś dowiedzieć o moim obecnym życiu. Prawda, to dość ciekawe? Ot, była koleżanka w Wilnie, chodziła do Katedry na Mszę św., spotykała się z koleżankami z budy (gimnazjum – uw. J. K.), „bredziła”, humor miała niezły, a teraz jest o tysiące kilometrów od Wilna. I raptem przychodzi od niej list.

Ale zacznijmy opis od początku. Pociągiem jechaliśmy trzy tygodnie. Warunki? Szkoda tego czystego papieru na ich opisywanie! Nareszcie w Wielki Piątek przetransportowano nas do baraku. Tam już było lepiej. Byliśmy w łaźni. Co za rozkosz! W baraku spędziliśmy też Wielkanoc. Jagódko, czy Ty wyobrażasz sobie Wielkanoc w baraku? Pokoik nasz malutki, ludzi (sami studenci, Litwini) masa. Rano zaśpiewali: „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Po litewsku, przy akompaniamencie skrzypiec i akordeonu. Znana melodia i to ciągle powtarzające się „Alleluja”… Potem pomodlili się i zaczęli składać sobie życzenia. I nam też. Moja mama rozpłakała się, ja ukrywając łzy wybiegłam do drugiej sali… a tam… mój Boże… klęczą Polacy i odmawiają „Pod Twoją obronę…”, a łzy jak groch spływają po policzkach wszystkich. A potem młodzi i starzy dławiąc się od łez intonują „Alleluja”.

(…) We wtorek na wielkich łodziach przywieziono nas do miejsca przeznaczenia, tzn. do kołchozu. Mieszkamy nad brzegiem rzeki – dużej i ładnej. Opodal góry skaliste lub porośnięte lasem sosnowym i cała masa sasanek. Och, te sasanki, jak bardzo przypominają mi Karolinki, a rzeka – Wilię. Rośnie tu brzoza i dużo modrzewi, wkrótce zakwitnie czeremcha. Śpiewają takie same skowronki… ćwierkają takie same wróble, jak tam – w Wilnie, nad Wilią.

(…) Wszyscy już pracują, chłopcy na traktorach, dziewczęta przebierają kartofle, rąbią gałęzie w lesie itd. Ja jeszcze nie pracuję, jestem poważnie chora na płuca.

(…) Wilno, o jak ja wszystko pamiętam! I nasze wkuwanie matmy na cmentarzu luterańskim (obecnie stoi tu Pałac Ślubów – uw. J. K.) i przed maturą naszą żarliwą modlitwę i prośbę złożoną u stóp Matki Miłosierdzia, „Tej, co w Ostrej świeci Bramie”. Pamiętam… och, jak pamiętam…

(…) Byłam w „komandirowkie”, czyli w delegacji w Czeremchowie. Bawiłam tam sześć zamiast trzech dni. Zmęczona jestem okropnie. Jeszcze gonili mnie do sadzenia kartofli (tak, dopiero teraz), ale zbuntowałam się. Dość, że je przywiozłam. Kołchozy nasze na wiosnę wypożyczają kartofle z różnych urzędów, fabryk itd. My braliśmy ziemniaki ze składów górniczych. W Czeremchowie jest bardzo dużo kopalni węgla. Miasto duże, ale zakurzone niemiłosiernie i tonące w błocie. Po drodze mieliśmy wiele przygód i głodowaliśmy okropnie.

26.07.1949 r.

(…) Otrzymałam Twoją pocztówkę. Przyszła równo w rok (tylko rok minął!) po moich wileńskich imieninach. Tego dnia wracając z pracy zbierałam liliowe goździki i przypomniała mi się Twoja wiązanka pąsowych pachnących kwiatów. A potem ta zabawa do białego rana. Frykasów było różnych, ale lodów nie było (kręciłyśmy je z Krystyną i ciągle próbowałyśmy, czy są już gotowe, aż wszyściutko zjadłyśmy i gościom nic nie zostało – uw. J. K.).

Obecny mój dzień imienin upamiętnił się tym, że było bardzo gorąco i pozwolono nam pracować w polu bez przerwy obiadowej. Zwolniono przez to wcześniej i popłynęliśmy łódką na plażę, gdzie nie ma ludzi, jest za to bardzo ciepła woda i żółty piasek. Wykąpaliśmy się jak prawdziwi „ludziowie”. Czy spotka nas w tym roku jeszcze raz taka ogromna przyjemność?!

06.11.1949 r.

Nie pisałam do Ciebie, bo byłam tak zmęczona, że już nie potrafiłam utrzymać obsadki w ręku. Młóciłyśmy do wzejścia księżyca (a czasem i dłużej). Ale ta praca skończona, teraz zapędzają nas do innej. Ciągle coś robię źle, więc mnie łają. Prawda, względnie delikatnie z racji na stan mojego zdrowia, ale i tak żal ściska mi serce.

Mamusia nie śpi nocami i duma, z czego będziemy żyły zimą. A z czego?

(…) Ja, Jagódko, również jestem dumna, że jestem Polką. Może to i szowinizm, ale mnie się wydaje, że tyle mąk, krwi, łez i bohaterskich walk nie ma w swojej historii żaden inny naród. Jesteśmy narodem wybranym przez Boga, a kogo Bóg kocha – temu krzyże zsyła. Ale chyba Stwórca o nas nie zapomni i przyjdzie dzień chwały, takiej pięknej, świetlistej, jak zwycięstwa naszych dziadów pod Grunwaldem, Wiedniem, Racławicami, Somosierrą, Stoczkiem i Grochowem…

Pamiętasz Westerplatte, pamiętasz przemówienie Starzyńskiego? Pamiętamy obie, prawda? To nasza historia.

05.05.1950 r.

U Was wiosna, a u nas wiatr i wiatr. Na brzegach rzeki ogromne zwały lodu, do czerwca chyba się nie stopią. Mama chce jechać do Irkucka, żeby sprzedać zegarek, bo tu nikt nie chce kupić.

(…) Majowe. Zrobiliśmy ołtarzyk i codziennie modlimy się. Irka Matulańcówna (koleżanka z wileńskiej szkoły – uw. J. K.) zastępuje księdza. Ci miejscowi dziwią się, że młodzi i starzy każdego wieczora modlą się na kolanach. Oni nas nie rozumieją, my ich też.

(…) Pamiętasz dęby, które rosły koło mojego domu w Rekanciszkach i te w polu? Ileż to wspaniałych majówek spędziliśmy w ich cieniu, tak je kochałam. Nie ma dębów – spiłowali, wykarczowali… tak jak mnie i innych z tamtych stron. Dęby i teraz oglądam na zdjęciu, a ja… czy wrócę do tamtych stron rodzinnych?

(…) Gdy pójdziesz w maju, w drugą rocznicę śmierci Twego Tatusia, na cmentarz na Antokolu, obejrzyj się. Ja tam będę z Tobą, jak przed dwoma laty i razem odmówimy „Anioł Pański”.

28.05.1950 r.

Przenoszę się do Ołonek. Cieszę się, bo będzie bliżej do pracy. Robota jest bardzo ciężka, ale powoli wciągam się.

(…) Angara jest piękna – pokochałam tę dumną rzekę. Teraz jak pracuję, chociaż bardzo ciężko, mniej płaczę.

25.06.1950 r.

Pracuję w cegielni. Nosimy na nosidłach glinę. Ciężka jest jak licho, a trzeba przejść po oślizgłych deskach z tym ciężarem. Jeżeli noga osunie się z desek, wyciągnięcie buta jest tragedią, oblepiony gliną waży ze „sto” kilo.

 

Z następnych listów Krystyny dowiaduję się, że pracuje w szpitalu. Ma kłopoty ze zdrowiem. Listy – na przemian – pełne rezygnacji, ale też optymizmu i pięknych opisów przyrody przychodzą do mnie, do Wilna, w miarę regularnie. Aż w maju 1951 roku korespondencja na kilka miesięcy się urywa. Dopiero w listopadzie otrzymuję krótką kartkę: „Nie pisz pamiętnika, spal stary. Spal wszystkie listy. Napisz mi pierwszy list po rosyjsku. Oto mój obecny adres: Irkuck 5 p/o p/j 705/3”.

Co w owych czasach znaczył adres p/j (pocztowyj jaszczik), czyli skrzynka pocztowa z numerem, wszyscy wiedzieli. Oznaczało to, że Krystyna została aresztowana, osądzona i teraz jest w łagrze (obozie).

Po wielu latach na fali przemian otrzymałam od Krystyny pełnomocnictwo następującej treści: „Ja niżej podpisana Krystyna Elwira Rzewuska-Sakowicz, córka Wacława i Ireny, zamieszkała w Gdańsku przy ulicy Głębokiej 6/9, udzielam pełnomocnictwa Jadwidze Kudirko zamieszkałej w Wilnie /L.S.R.R./ do prowadzenia w moim imieniu spraw związanych z rehabilitacją za pobyt w obozach stalinowskich i rewindykację mienia.

Gdańsk, dnia 25 sierpnia 1989 roku”.

Wówczas w moich rękach znalazły się różne dokumenty włącznie z decyzją Sądu Najwyższego Republiki Litewskiej o pełnej rehabilitacji Krystyny Rzewuskiej-Sakowicz i przywróceniu jej praw obywatelskich. Czyli anulowano groźny wyrok z 12 lipca 1951. Posiadam jego kopię, w której Krystynę oskarżono m. in. o „wrogie nastawienie wobec władzy radzieckiej”, „systematyczne prowadzenie w swoim otoczeniu antyradzieckiej agitacji”, „rzucanie oszczerstw na warunki życiowe narodu radzieckiego, na prasę radziecką, szerzenie prowokacyjnych wymysłów o wojnie” itd. W dalszej części wyroku Krystynę oskarżono też o „nacjonalizm”, „groźby rzucane pod adresem Litwina, który zapisał się do komsomołu”, „prowadzenie proamerykańskiej agitacji, w trakcie której wychwalała życie i ustrój w imperialistycznej Ameryce”. Z treści wyroku na Krystynę zrozumiałam też sens jej ostrzeżenia dotyczącego pamiętników. W wyroku przeczytałam: „Poza tym Rzewuska (…) w 1949-1950 latach prowadziła pamiętniki i album, w których notowała antyradzieckie szkalujące radziecką rzeczywistość wymysły, zapisywała piosenki o antyradzieckiej nacjonalistycznej treści z elementami przesądów religijnych, układała antyradzieckie utwory, w których szerzyła wszelakie oszczerstwa na władzę radziecką, Partię Komunistyczną oraz wzywała do aktywnej walki z władzą radziecką”.

Na mocy tego wyroku Krystyna została skazana na 10 lat pozbawienia wolności i konfiskatę mienia, po odbyciu wyroku (została zwolniona po sześciu latach – uw. J. K.) jeszcze przez pięć lat była pozbawiona praw wyborczych. Wyrok musiała odbywać w obozie pracy. Jednak i ten straszny zakręt losowy nie przerwał naszej korespondencji. Oto fragmenty listów Krystyny, które otrzymywałam z obozu.

29.06.1952 r.

Czy lato u Was ciepłe? Bo tu ciągle deszcze i zimno. Na sercu także mrok, ciężar i chłód. Listów otrzymuję bardzo mało. Wiele osób wycofało się z korespondencji… minęły lata, a może obawiają się korespondować z katorżnicą – to przecież niebezpieczne. Nie osądzam ich, ale nie wierzę, że i Ty taka jesteś. Nie wierzę, mam rację, prawda? Czekam na Twój list.

Od mamusi listów nie otrzymuję, ona moich też nie dostaje. Widocznie taki jest rozkaz odgórny. Od tych, którzy ją widzieli, wiem, że moja energiczna, pełna życia mama jest teraz siwą jak gołąb, chorą staruszką. Moja biedna, kochana matula.

(…) Ile ja przeżyłam w lutym i marcu ubiegłego roku – do chwili mojego aresztu, w czasie śledztwa i teraz…

Dają mi teraz „na oko” 26-27 lat. Niektórzy nawet „doganiają” do trzydziestki. Widzisz, co ze mnie zrobiło życie! Tylko zanucić: „Śmiej się, pajacu…”. A ja śmieję się bardzo rzadko. Unikam ludzi...

16.05.1953 r.

(…) Już cztery lata mijają od chwili, gdy się widziałyśmy po raz ostatni. Jak Ty teraz wyglądasz? Czy ciągle jesteś taka chuda (o, pardon, należało napisać szczupła)? (Wierzyć się nie chce, że kiedyś byłam chudzielcem – uw. J. K.). Przerywam pisanie, bo wywołują mnie na zebranie…

A więc wróciłam z zebrania, bo, wyobraź sobie, ja jestem teraz tzw. „kultorgiem”, czyli w swojej brygadzie zajmuję się kulturą i wychowaniem.

(…) Byłam na starym miejscu około dwóch lat, stamtąd przysłano mi Twój list. Pracowałam tam przy mice (mika – minerał glinokrzemianowy, stosowany w elektronice jako izolator – uw. red.). Praca była lekka. Mamusia przebywała w innym obozie. Teraz spotkałyśmy się w sowchozie. Matula pracuje w szpitalu, a ja w polu. Oj, Jaguś, Jaguś! Jak strasznie zbrzydło mi życie. Chwilami nie wystarcza mi sił…

16.06.1953 r.

Otrzymuję tego dnia pisany list i do niego dołączoną napisaną po rosyjsku kartkę: „Grażdanin cenzor, proszę Was bardzo, przepuśćcie ten portrecik (rysunek), jeżeli tego zrobić nie można, wyślijcie mi go z powrotem w zaadresowanej kopercie, którą dołączam. Dziękuję Wam bardzo”. Cenzor portreciku nie zatrzymał, rysunek do mnie dotarł.

05.12.1954 r.

Jestem ponownie w „zonie”. Znów pracuję przy mice, jako kontrolerka i brygadzistka. Mamusia pracuje nadal w szpitalu. Jeżeli moje sprawy pójdą dobrze, czyli zaliczę tzw. „zaczoty”, to za 7-8 miesięcy będę wolna. Udało mi się znaleźć protekcję, co prawdopodobnie pomoże mi się stąd wyrwać 3 lata wcześniej. Teraz nic Ci wyjaśniać nie będę. Opowiem wszystko dokładnie za rok, gdy się spotkamy. Aż strach mnie ogarnia, gdy pomyślę, że za rok będę wolna. Będę znów takim jak wy wszyscy człowiekiem. Możliwie, że uda mi się wyrwać z tego piekła. A może, przecież wszystko w życiu bywa, już się nie zobaczymy. Niczego nie jestem pewna, ale nadzieję mam ogromną.

25.01.1955 r.

U mnie wszystko bez zmian. Pracujemy w pomieszczeniach, to świetnie, jest ciepło, a to bardzo ważne przy obecnych mrozach. Co prawda, styczeń był ciepły, nie więcej niż -25 stopni, ale grudzień ze swoimi -50, -60 dał się we znaki, szczególnie tym, którzy pracują na polach.

21.11.1955 r.

Teraz marzę o Polsce. Brat nam już nawet mieszkanie przygotował. Chcę znowu bawić się, flirtować, tańczyć, stroić się, no i, oczywiście, uczyć się, pracować. Tylko nie wychodzić za mąż. Mam zamiar zostać starą panną, jak Ci się podoba moja idea?

19.12.1955 r.

Za parę miesięcy minie siódmy rok mojego pobytu tutaj. To porządny kawał czasu. Na pewno zmieniłam się. Zbyt srogo i bezlitośnie obchodzi się ze mną los...

(…) O, w radiu nadawali hiszpańską lekką muzykę. Raz jeszcze zatańczyć takie tango ze swoim dawnym partnerem od tanga – Władkiem. A kto był moim partnerem od rumby? Bo przecież pamiętasz, do różnych tańców miałam różnych partnerów. A Ty, czy tańczysz jeszcze tak jak kiedyś?

(…) Ach te wspomnienia! Nic, tylko powiesić się na gałęzi. Tylko nie na suchej, żeby się nie urwać. Tylko raz… i koniec.

(…) Co Ty pomyślisz o moim dzisiejszym liście? Taki długi, a w każdej linijce inne myśli, inne marzenia i uczucia. Ale bez tych jaśniejszych myśli nie można by było żyć.

Pod konwojem i ani kroku w bok. Czasami niektórym z nas pozwalają wyjść poza „zonę” do kina. To przywilej i korzystają z niego nie wszyscy. Ja, co prawda, czasami dostępuję tej łaski. Mamusia przyjeżdża do mnie dwa razy w miesiącu, wtedy też wypuszczają mnie poza „zonę”. Teraz przyjedzie do mnie 26 grudnia, a więc Wigilię i pierwszy dzień Świąt spędzę z Litwinkami. Polki już tutaj nie ma żadnej.

14.09.1956 r.

Widzisz mój nowy adres, na którym już nie ma p/j, czyli skrzynki pocztowej. Jestem wolna. Już dwa miesiące mieszkam u mamusi. Dokumenty otrzymałam przed paroma dniami. Jutro pójdę do komendantury złożyć dokumenty na wyjazd do Polski. Pożegnam ten kraj. Zamknę prawie ośmioletni okres mojego życia tutaj. Co mnie czeka tam?!

Krystyna z mamą wyjechała do Polski. Zamieszkała i do dziś mieszka w Gdańsku. Ukończyła studia, wbrew wcześniejszym deklaracjom wyszła za mąż, ma dwie bardzo miłe córki i dwóch zięciów, dochowała się wnuków. Po wielu latach pracy w szkolnictwie dziś jest na emeryturze. Wilno nadal kocha i nadal za nim tęskni, więc też odwiedza, aby jeszcze raz po raz przejść śladami młodości.

W trakcie przygotowywania fragmentów listów do druku napisałam do Krystyny z prośbą, aby teraz szerzej, bez wewnętrznego cenzora napisała o swoim pobycie w łagrze. Oto co mi odpisała:

„Chciałaś, żebym napisała coś o łagrze. Pierwszy był na tzw. „104 kilometrze”. Myślę, że to może odległość od Irkucka. Budowałyśmy (mężczyzn w grupie nie było) trasę kolejową koło Bajkału do Ułan-Ude. Wychodziłyśmy przy dźwiękach orkiestry z konwojem i psami. Spałam w baraku, chyba na 200 osób, na trzypiętrowej pryczy. Nikt mi nie trząsł słomy na głowę, ale za to pierwsze dopadały spadające z sufitu pluskwy. Byłam tam do śmierci Stalina – najjaśniejszego dnia na Syberii. Potem przewieźli nas do Ust’-Ordy, w pobliże słynnego więzienia- twierdzy, gdzie podobno kiedyś siedziała Fania Kapłan, która strzelała do Lenina.

W nowym łagrze pracowałyśmy w polu, pewnie był to sowchoz na potrzeby więzienia i obsługi łagru. W ostatnim okresie byłam woziwodą. Zaprzęgałam rano konia i przez cały dzień nalewałam wiadrem wodę do beczki i gdzieś tam wylewałam.

Następnie trafiłam do fabryki obróbki miki. Przywieźli tam transport więźniarek, w którym była moja mama. Mama pracowała w „sancziasti” (w oddziale sanitarnym). Zwolnili ją o rok wcześniej. Podjęła pracę o 50 km (tak mi się wydaje) od łagru, w szpitalu dla umysłowo chorych. Czasami do mnie przyjeżdżała.

Po zwolnieniu pojechałam do mamy. Trzeba było zarobić na bilet. Wyjechałam do innego łagru, jako instruktor do spraw miki, oczywiście, wolna. Przyszły zaproszenia od cioci z Gdańska. Zamówiłyśmy kolejkę na bilet do Moskwy i pojechałyśmy tam w styczniu 1957 roku.

Myślę, że te dane nie są Ci do niczego potrzebne, ale co mam pisać? Gdzie spałam, co jadłam, jak odbywały się „szmony” (przeszukania – uw. red.) w więzieniu i stałe „prowierki” (kontrole) w łagrze? Wystarczy obejrzeć dowolny film o Oświęcimiu czy rosyjski na temat zsyłek i łagrów. A śledztwo… jak to śledztwo. Raz grożono pistoletem, innym razem okazywano „współczucie”, tylko podaj nazwiska innych Polaków, żebyś nie przechodziła w tej sprawie samotnie. Ale to jest największą moją dumą – nie wyrzekłam się religii i nie oskarżyłam nikogo.

Wszystko, co tu napisałam, jest suche i nudne. Wybacz, inaczej o tym pisać nie potrafię.

(…) Jako ciekawostkę podam, że materiały dowodowe w mojej sprawie (pamiętniki, albumy) znajdują się w archiwum więziennym przy ul. D. Litwinowa 17. Był tam nasz pracownik z Uniwersytetu (…). Naczelnik archiwum powiedział, że materiałów nie zwróci, a 10 lat więzienia to mi się należało. Było to 4 lata temu.

Mam tam wprawdzie znajomego proboszcza, którego władze Irkucka i prawosławni duchowni bardzo szanują, ale po co mi te pamiętniki”.

Tak oto wygląda jeszcze jeden fragment z życia i losów wilnianki.

Jadwiga Kudirko

Wstecz