„Zarażać tą polskością”

O zadaniach, przeszłości jak też przyszłości środowisk polonijnych poza granicami kraju rozmawiamy z Panią Heleną Miziniak, prezydentem Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych

Pani Heleno, jakie losy Panią, z pochodzenia wilniankę, zarzuciły tak daleko, bo aż do Wielkiej Brytanii?

To prawda, że urodziłam się w Wilnie. Jednak w 1945 roku z mamą i dwójką moich braci (byłam wówczas małym dzieckiem) repatriowaliśmy do Polski. Mój ojciec został aresztowany od razu po wybuchu wojny. Przeszedł przez Kozielsk, później szlakiem Andersa przez Monte Cassino dostał się do Wielkiej Brytanii i tam już pozostał. Odnaleźliśmy się poprzez Czerwony Krzyż i zmiany, które nastąpiły w Polsce w 1956 roku, spowodowały, że moja mama pojechała do Wielkiej Brytanii. Ja akurat rozpoczynałam studia na Akademii Medycznej i za nic w świecie nie chciałam opuszczać kraju, więc pozostałam w Polsce. Jednak po ukończeniu drugiego roku medycyny odwiedziłam rodziców, którzy wbrew mojej woli zadecydowali, iż pozostanę z nimi. Chcieli przynajmniej jedno z dzieci mieć przy sobie. Była to dla mnie wielka tragedia. W owych czasach wiele osób starało się z kraju uciec, ja zaś miałam możność pozostania w Wielkiej Brytanii w świetle prawa, ale nie miałam na to ochoty. Los jednak tak chciał, że pozostałam tam już, niestety, na stałe.

A jak to się stało, że zaczęła Pani działać w środowisku polonijnym?

Również dzięki rodzicom. Widzieli tę moją wielką tragedię wynikającą z odcięcia od korzeni. Widzieli, że nie mogłam się w nowym kraju odnaleźć. Zgadli, że jedynym dla mnie ratunkiem i jedynym sposobem, by mnie tam zatrzymać, było włączenie się w życie polonijne.

Od tego momentu zaczęła się moja przygoda z pracą w różnych organizacjach, na różnych szczeblach życia polonijnego w Wielkiej Brytanii. A pracuję już czterdzieści lat. Zaczynałam w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży Polskiej. Później piętnaście lat uczyłam w polskiej szkole, pracowałam w Polskiej Macierzy Szkolnej, w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Założyłam amatorski teatr, który ze swoim programem jeździł po całej Wielkiej Brytanii i zbierał pieniądze na budujący się właśnie Dom Polski w Londynie. Pracowałam w Zjednoczeniu Polskim w Wielkiej Brytanii.

Obecnie jest Pani prezydentem Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych. Jak i kiedy doszło do jej powołania?

Od 1978 roku działała powołana w Toronto Rada Koordynacyjna Polonii Świata. Miała ona właściwie jedyne zadanie – walkę o niepodległą Polskę. W momencie, kiedy Polska niepodległość odzyskała, my, Polacy w Wielkiej Brytanii, stwierdziliśmy, że Rada utraciła cel swojego istnienia, że to światowe porozumienie trzeba albo zmienić, albo inaczej ukierunkować. Uznaliśmy, że dobrze by było, gdyby powstały kontynentalne organizacje, które by skupiały bliższe sobie organizacje z poszczególnych krajów. Bądźmy szczerzy – bliżej nam jest do Białorusi, Litwy, Szwecji czy Danii niż do Ameryki, Urugwaju czy Paragwaju. Mamy inne potrzeby, zainteresowania. Jesteśmy Europejczykami. Dlatego na pierwszym zjeździe Polaków z całego świata, który się odbył w Krakowie, wyszliśmy z propozycją powołania kontynentalnych organizacji, które być może wchodziłyby w skład Rady Polonii Świata. Nie dostaliśmy wówczas poparcia, tym niemniej Wielka Brytania zadecydowała, że pójdzie własną drogą i założy Europejską Radę Polonijną. Powstała w 1993 roku i działała na zasadzie porozumień organizacji tylko z krajów Europy Zachodniej. Dwa lata później, w 1995 roku, doszliśmy do przekonania, że jednak nie możemy pozostać wyizolowani jako Polonia zachodnia, zaczęła się więc dyskusja nad powiększeniem Rady o państwa wschodnie, gdzie też są Rodacy. W 1996 roku odbył się walny zjazd, na który zaprosiliśmy przedstawicieli organizacji z krajów wschodnich, a Bałkany, czyli Bułgaria, Chorwacja i cała ta część środkowowschodnia, zaczęły dołączać do nas później. Na dzień dzisiejszy w skład Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych wchodzi 40 organizacji z 30 krajów.

Jakie cele stawia sobie ta organizacja?

Zaistnieliśmy w celu wspólnego występowania w obronie naszych praw – Polaków z całej Europy. Ten wspólny silny głos jest nam bardzo potrzebny. Europejska Unia już wydała sporo deklaracji, niemniej od jakiegoś czasu przeszkadzało nam to, że w Polsce podejmowano wiele decyzji o nas bez nas. Na wielu spotkaniach z przedstawicielami władz Rzeczypospolitej mówiliśmy: mamy dosyć tego i żądamy powołania jakiegoś gremium, w którym będziemy mieli głos. Zajęło nam to trochę czasu, tym niemniej cel osiągnęliśmy. Dwa lata temu została powołana Rada Konsultacyjna przy Marszałku Sejmu RP, w skład której wchodzą tylko przedstawiciele organizacji kontynentalnych, niemniej na tej Radzie, która się odbywa raz do roku, wnosimy nasze projekty, prośby, zażalenia. Uczestniczą w niej nie tylko przedstawiciele Senatu z Marszałkiem na czele, ale też ministrowie. Na przykład, ostatnio z ministrem spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofem Janikiem omawialiśmy sprawy paszportów, wiz i Karty Polaka.

No właśnie, jakie jest zdanie Unii Wspólnot Polonijnych na temat Karty Polaka, którą nas mamią od lat, lecz której wprowadzenie odwlekane jest w nieskończoność?

Karta Polaka leży nam na sercu. Uważamy, że wreszcie powinna być wprowadzona. Tłumaczenie, że to za wielkie obciążenie, jest tylko pretekstem i brakiem woli politycznej.

Być może po rozszerzeniu Unii Europejskiej należy uznać, że sprawa Karty Polaka umarła śmiercią naturalną, bo granice wizowe znikły.

One znikły dla nas, dla tych, którzy należymy do Unii Europejskiej. Natomiast nie możemy zapomnieć, że istnieją państwa, a tam nasi Rodacy, które nie wchodzą do UE. Nadal więc ważna jest nie tylko sprawa Karty Polaka, lecz też podwójnego obywatelstwa.

Rozmawiamy przy okazji Europejskiego Spotkania Młodzieży Polonijnej, które odbywa się właśnie w Wilnie. Kilkunastu młodych ludzi z 9 krajów dyskutuje o sytuacji polonijnego ruchu młodzieżowego w Europie. O problemach i oczekiwaniach młodych polonusów. Proszę o kilka słów o pomyśle zintegrowania młodzieży z tak różnych krajów jak Dania, Białoruś, Chorwacja...

Starsze pokolenie przedstawicieli Polonii zrobiło w swoim czasie duży błąd. Ja również należę do tego pokolenia, ale do takiego, które jeszcze może działać. Niemniej jednak, patrząc z punku widzenia Wielkiej Brytanii, ludzi pracujących społecznie w moim wieku jest bardzo mało. A to dlatego, że pokolenie moich rodziców bardzo mocno siedziało na stołkach. Nie dopuszczano młodzieży. I w ten sposób uciekła im fala ludzi, którzy w swoim czasie mogli przejąć dorobek polonijny, istniejący prawie w każdym państwie. Kto to przejmie? Jestem przekonana, że na Litwie go nie zaprzepaścicie, nie oddacie Litwinom, ale u Was jest komu pracować, jest Was dużo. Gorzej jest na Zachodzie. W tej chwili do Europy Zachodniej przyjeżdża nowa emigracja. Ale to jest inna emigracja, nie nastawiona na działanie w strukturach polonijnych. Oni chcą się dorobić. Struktury polonijne mało ich obecnie interesują. Może zmienią zdanie, ale na razie tego nie widzimy. Więc co z polonijnym dorobkiem? Z tym wszystkim, co nasi rodzice robili, co my robimy? Może to nam się gdzieś rozpłynąć, jeżeli młode pokolenie w to się w jakiś sposób nie włączy.

Uważa Pani, że kondycja przyszłej Polonii w dużej mierze zależy od kondycji młodzieżowych środowisk polonijnych?

Tak. Widzę jak nas, obecnych działaczy polonijnych, ubywa. Zastanawiam się, kto po nas przejmie to, co myśmy zbudowali. Nie myślę o budynkach, ale o całej polonijnej spuściźnie. Ażeby to dalej prowadzić, trzeba to czuć, ażeby czuć, trzeba się w tym wychować, ażeby się wychować, trzeba od czegoś zacząć.

Postanowiła Pani zacząć od integracji środowisk polonijnych. Czy nie jest na to za późno? Szczególnie dla młodzieży z Zachodu, dla której, jak się okazuje, polskość już nie jest aż taką wartością. Jest ona atrakcyjna o tyle, o ile kojarzy się z rozrywką, dobrą zabawą.

Czy nie jest za późno? Oby nie było. Patrząc w przyszłość od dłuższego czasu widzę, że właśnie młodzież ze Wschodu stanie się liderem, który zacznie zarażać tą polskością młodzież na Zachodzie. Z młodzieżą na Zachodzie, mówię to otwarcie, mamy duże problemy. My w Wielkiej Brytanii mamy poszczególne osoby, ale przecież nie chodzi o to. Organizacji jest dość dużo i jedna, dwie, a nawet dziesięć osób ich nie wypełni. Dlatego sądzę, że to jest paląca sytuacja.

W ludziach ze Wschodu ta polskość przez lata istniała gdzieś w ukryciu, dlatego też po zniesieniu barier tak dynamicznie się rozwija. Oni są ciągle pełni zapału. I ten zapał należy wykorzystać, przekazać młodzieży zachodniej. Jeżeli natomiast na Zachodzie, z każdego państwa znajdzie się, powiedzmy, po pięciu liderów, to już będzie wielki sukces. Oni za sobą poprowadzą innych. Uważam, że żyjąc poza granicami kraju trzeba przynależeć do jakiejś struktury. Myślę, że tęsknota za polskimi korzeniami wcześniej czy później w każdym się odzywa.

Kiedyś w Słonimiu, na Białorusi, spotkałam dwie młode dziewczyny. Zapytałam, czy mówią po polsku. One, że tak, ale słabo. Pewnie rodzice wam ten język przekazali – pytam. One na to, że nie, bo rodzice nie mówią po polsku. To dziadkowie. Czyli jakby zginęło jedno pokolenie, ale polskość i tak odrodziła się w tej młodzieży. To dobrze, że byli dziadkowie, którzy tę polskość zachowali i przekazali wnukom. Jednak nie mamy prawa na utratę żadnego pokolenia. Musimy przekonać młodzież, że być Polakiem to prawdziwa duma.

Rozmawiała Lucyna Dowdo

Wstecz